W „Oślim brzuchu” dorastanie na biednej Teneryfie ma słodko-gorzki smak, a rozczarowanie bywa równie częste, co frajda po udanym psikusie. Shit przyjaźni się Isorą, jest nią zafascynowana i chciałaby w niej dostrzec swoje lustrzane odbicie. Z początku nadąża za szalonymi pomysłami przyjaciółki, lecz z czasem przestają jej wystarczać wspólne wygłupy, które coraz bardziej ją drażnią, czego Isora nie dostrzega albo dostrzec nie potrafi. Dorastanie w wydaniu Andrei Abreu mogłoby się wydawać niezauważalne, gdyby nie dojmująca myśl Shit, że przyjaciółka nie jest w stanie zaspokoić rodzących się w niej pragnień. Isora skoncentrowana jest na własnych potrzebach, poszukuje nowych doznań, jest o krok przed wszystkimi, nie ogląda się za siebie, bo przecież jest dobrze i nie ma sensu robić przypału. W „Oślim brzuchu” oddano głos dorastającej dziewczynce, która dochodzi do smutnego wniosku, że nie jest taka sama jak jej przyjaciółka. Nigdy nie będzie podobna do Isory. Dojrzewanie to proces nieoczywisty, którego nie można kontrolować, ani zatrzymać. Andrea Abreu dobrze wystartowała w świecie prozy. Pisze zaczepnym, podwórkowym językiem, czyli takim, jakim jej bohaterki próbują wyrazić wszystko, co zalega im w środku. Nie ma tutaj usprawiedliwiania dziecięcych wygłupów, ani przeintelektualizowanych rozważań o dojrzewaniu, które nikomu nie są potrzebne. W końcu też byliśmy dziećmi i doskonale wiemy, że czasy dorastania bezpowrotnie minęły.
Nie tego się spodziewałam. Po opisie liczyłam na historię o trudach dojrzewania i skomplikowaną przyjaźń, a dostałam patologiczną historię i patologiczną relację, bo ciężko to nazwać przyjaźnią. Język nieprzyjemny w odbiorze wiem, że taki była zamysł, ale można to było przedstawić w nieco inny sposób. Ilość wulgaryzmów, skrajnych zachowań, brak pozytywnych bohaterów sprawił, że całość była taka lepka i obrzydliwa. Bardzo nieprzyjemna w odbiorze lektura.