cytaty z książek autora "Julija Jakowlewa"
Palenie to wspaniała rzecz – pomyślał Zajcew – daje świetny pretekst do rozmowy. A czasem jeszcze lepszy do milczenia.
Kiedy inni wokół ciebie grają zbyt natarczywie, chytrze i pokrętnie, najlepiej jest działać otwarcie i najprościej jak można.
Byłem oficerem. Ale nie wszyscy to rozumieją! My naprawdę walczyliśmy. Nie sztabowcy, nie ci, co kradli na tyłach, nie generalicja, która tylko łoiła wódkę, ale my. My wszyscy byliśmy za rewolucją. Za władzą radziecką. Za nowym światem czy jak to się teraz mówi. Tamtego świata nie dało się już uzdrowić. Za późno. Można było tylko zrównać go z ziemią. Posłać do diabła.
Epoka odsuwa od siebie to, czego nie rozumie [...] Ale my rozumiemy! I jeśli epoka nie chce się z tym pogodzić, my jej to narzucimy. Dla jej własnego dobra.
Wskażcie mi dowolną bzdurę, a znajdę wam ludzi, którzy na jej punkcie stracili głowę.
Każdy ma jakiegoś bzika – stwierdził w duchu Zajcew – i każdy myśli, że jego bzik znajduje się w centrum świata.
Na placu boju w ogóle działają tylko instynkty, a nie rozum, towarzyszu Zajcew. Instynkt ataku, instynkt ocalenia, instynkt zniszczenia, instynkt życia.
Róża w rękach Baranowej była biała. Ale Martynow miał rację: postać zmarłej emanowała tragizmem i trwogą. Jedwabna zasłona za nią płonęła szkarłatem. Na jej tle sukienka wydawała się jeszcze czarniejsza, a biała róża – oślepiająco biała. Kontrast pomiędzy szkarłatną czerwienią, czernią i bielą był prawie teatralny. Łagodziły go połyskliwość jedwabiu, głęboka miękkość aksamitu i kruchość płatków róży. Poza siedzącej była tak naturalna, że Zajcewowi wydawało się przez chwilę, że Baranowa żyje. Trup miał otwarte oczy.
Kraczkin nieustannie dopominał się o fotografa i mogło się wydawać, że ma rację: w wydziale śledczym brakowało pracowników. Ale tak naprawdę wcale nie miał racji. Kiedy Zajcew dołączał do brygady, Kraczkin przedstawił mu się następująco: „Kraczkin, staruszek, hipochondryk, mizantrop”. I ścisnął dłoń Zajcewa tak, że aż palce mu chrupnęły.
Zajcew poczuł, że jest w pokoju sam na sam z Fainą Baranową. I zanim Kraczkin zabierze się do posypywania przedmiotów czarnym proszkiem, aby zdjąć odciski, a Martynow z Samojłowem zaczną tarmosić walizki i skrzypieć drzwiami podczas przeszukania, on spróbuje ogarnąć miejsce przestępstwa jednym spojrzeniem. Pierwsze wrażenie mówi wiele.
Pokój był bardzo zagracony, ale duży, z dwoma wysokimi oknami.
Faina Baranowa siedziała w fotelu pod oknem.
Jedna z jej rąk leżała na oparciu. Druga była swobodnie oparta na brzuchu. W prawej trzymała białą różę. W lewej – miotełkę z piór. Taką, jakiej używa się do ścierania kurzu.
Czasem, kiedy spośród drzew nie widać lasu, lepiej jest popatrzeć z daleka.
Po drodze do wydziału śledczego uporządkował myśli. A przynajmniej tak mu się wydawało. Stop, powiedział sam sobie. Problemy dzielą się na niewątpliwe i wyobrażone: te, które pukają do drzwi, i te, które na razie istnieją tylko w umyśle. Nie należy przeceniać umiejętności przewidywania kolejnych wydarzeń - czasem zmienia się po prostu w paranoję. Przeszkadza myśleć.
Gubiłam się w domysłach. Wieroczka nie miała żadnego powodu, żeby mnie lubić. Co więcej, byłam nawet pewna wyniosłej pogardy, jaką dla mnie żywiła.
Aktorki z tak zwanych poważnych teatrów to „kapłanki sztuki”.
Mają fioła na punkcie tajemnic, bo chcą uchodzić za westalki.
A tu na dodatek stało się coś naprawdę niedobrego i Wieroczka dała pokojówce dokładne instrukcje. Mogłam tylko snuć przypuszczenia.
Kiedy urywa się młode życie, to jakby bardziej szkoda.