cytaty z książek autora "Kelley Armstrong"
Problemem jest nie to, czy możesz uciec, ale to, czy będziesz chciał.
Odwróciłam oczy. Nie żeby źle wyglądał półnagi, wprost przeciwnie, i właśnie dlatego... Dobrze, ujmijmy to tak: przyjaciele najlepiej wyglądają w ubraniu.
-Posłał ci to spojrzenie?
-Spojrzenie?
-Wiesz. Te, które sprawia, że wygląda jak zbity szczeniak, i sprawia, że czujesz się jak kretyn za karcenie go. [...] Miękniemy, mówimy mu, że wszystko jest w porządku, a następna rzeczą, jaką widzisz to jak znów żuje twoje kapcie.
"Wsunęłam pistolet za spodnie pośrodku pleców. Ilekroć widziałam to na ekranie, przewracałam oczami i myślałam Ekstra! Jeden nieostrożny ruch i masz odstrzeloną dupę , ale w tej chwili żadne inne miejsce nie przychodziło mi do głowy.
Jesteśmy kompletnie ześwirowani i kompletnie nie cool. Twoja popularność leci na łeb na skutek samego przebywania z nami [...]
Przypadkiem udało ci się unieszkodliwić tę kobietę i już jesteś Rambo?
Kiedy jej obecne życie straci blask nowości, zacznie dostrzegać rysy i szczeliny, a wpatrując się w nie, zrozumie prawdę.
-Uratowałaś mi życie. Jakżeż ja ci się odwdzięczę?
-Wystarczy niewygasająca życzliwość. Ja się na to bardzo chętnie piszę [...]
-Czy w ramach życzliwości może być nadtłuczone jabłko?
Mieliśmy jeden pistolet, jednego wilkołaka, jednego poltergeistra, jedną super czarownicę rzucającą czarami i jednego nie-tak-super czarodzieja i jednego zupełnie bezużytecznego nekromana, choć Liz szybko przypomniała mi, że potrzebuje mnie do przekazywania jej słów.
W filmowej wersji wmaszerowalibyśmy wprost w sidła. Wszyscy zostaliby schwytani...z wyjątkiem rzecz jasna, mnie, bohaterki. Wykazałabym dostatecznie wiele sprytu, aby uniknąć pojmania i ułożyć plan ratowania przyjaciół. Co nie dokonałoby się jednak łatwo i cicho. Tori i Simon magicznie zniszczyliby pół miasta, Derek miotałby ciężarówkami pełnych prześladowców, ja natomiast z pobliskiego cmentarza ściągnęłabym cały pluton zombie.
Liz. Jak Lizzy McGuire. - Machnęła ręką w kierunku fotografii na ścianie. - Ale nie chcę, żeby mówili na mnie Lizzy, bo to jakieś takie... - zniżyła głos, jakby nie chciała obrazić zdjęcia Lizzy - ... dziecinne.
-Jam jest Thor- ryknął Matt, ciągle blokując uderzenia Glaemira.- Asa-Thor.Atli Thor. Oku-Thor. Jestem nimi wszystkimi. Jestem Vingthor. Thor wojownik. Mjölnir! Do mnie!
Młot podskoczył.
Wataha nie rozumiała, dlaczego postanowiłam żyć wśród ludzi. Nie pojmowali tego, bo nie byli tacy jak ja.
Hildr powiedziała, że Glaemir ma ze sobą tylko część swojego wojska, około 40 wojowników, i już rozkazałem... swoim kozą, żeby dołączyły do nas na miejscu.-Matt zawiesił głos- Hildr przekazała mi wskazówki, według których koty powinny trafić na miejsce. Są w drodze.
Kozy są w drodze-powtórzył Baldwin niskim głosem, po czym wybuchnął śmiechem.
-Oto potomek Baldera.
Baldwin wesoło pomachał na powitanie.
-Cześć! Świetnie się z wami walczyło- powiedział.
Dorastałam w rodzinach zastępczych. Złych rodzinach zastępczych. Nie mając swojej rodziny, jako dziecko postanowiłam, że uczynię wszystko, aby ją sobie stworzyć. To że stałam się wilkołakiem, dość skutecznie pokrzyżowało moje plany.
Zawsze lubiła się bawić ze swoją zwierzyną. To było okrutne i bardziej pasowało do ludzkiej natury niż do wilczej.
Wilkołaki dysponują w ograniczonym stopniu zdolnością telepatii.
Ugryziono mnie rozmyślnie, celowo zmieniono w wilkołaka. To doprawdy zdumiewające, że przeżyłam.
To było przygnębiające, nie dlatego, że nikt nie rozmawiał o incydencie, lecz dlatego, że tematy, jakie podejmowali, nie należały do przyjemnych. Skargi na nieuczciwych przełożonych, zawistnych współpracowników, niewdzięczne dzieci, upierdliwych sąsiadów, nudną robotę i jeszcze nudniejsze małżeństwa napływały z każdego kąta sali. Nikt nie był szczęśliwy. Może nie było aż tak źle, jak się wydawało. Może bezosobowe relacje zachodzące w kafejkach były idealne, by dać ujście frustracjom dnia codziennego, które miastowi odreagowaliby u terapeutów, wydając przy tym więcej niż dolca za kawę.