cytaty z książek autora "Dorota Masłowska"
Jesteśmy sami do końca, nie pomogą ani alkohol, ani narkotyki, ani sprawdzanie, co tam na Facebooku, ani genitalia.
Ani dzień dobry, ani spierdalaj, zero kultury, czyste chamstwo bez sztucznych barwników.
Zawsze jak się skończymy kochać, bierze mnie coś takiego smutnego. Jakbym miała w środku pusto i uderzona mogła wydać tylko dudniący, matowy dźwięk. Jakby wiał przeze mnie wiatr! Gdy mnie bierzesz, czuję się taka pełna, silna, żywa, a gdy jest po wszystkim, znów ogarnia mnie ta dojmująca samotność. Wiem, że znowu jesteśmy dwiema obcymi jednostkami, że połączenie jest niemożliwe, że człowiek jest samotny w sobie na zawsze...
Bardzo wiele rzeczy się dzieje, ale również zdumiewająco wiele rzeczy na świecie się nie dzieje.
„Za to siebie cenię, że w największej kurwa gnojówie życia, na dnie dna ciągle potrafię emanować poczuciem humoru.”
Kochasz się z kimś i myślisz już, że będzie tobą razem z tobą, że zlepicie się i będziecie tak na zawsze, głowa w głowę, serce w serce, że w wielkim ognisku miłości spalisz tę samotność, ten cały tłuszcz życia, druzgocącą ohydę własnego istnienia! A tymczasem: on tylko wstaje i idzie do łazienki się wysikać, a ty leżysz i patrzysz na zwały cellulitisu, które niegdyś były twoimi udami.
Piątek! Strzeżcie się wszyscy niepijący, niepalący, nieatrakcyjni seksualnie, neurotyczni, zaburzeni, pogrążeni w depresjach, nieposiadający na Facebooku pięciu milionów przyjaciół.
Otóż raptem nie ma kolorów na świecie. Nie ma. Brak. Kolory przez noc zostały ukradzione. Lub cokolwiek. Może wyprane. Może wyprali ten krajobraz, pejzaż za oknem w pralce automatycznej w nie bardzo tym, co trzeba, proszku.
Moja tożsamość, moja ukochana kolekcja bzdur, tak skwapliwie poskładana ze wspomnień, myśli, śmieci, gustów, obsesji, przykrości zostaje wchłonięta, zassana, rozproszona. Rozpierzcha się, rozpełza, rozpływa w oceanie innych...
Jaka obmierzła wydaje się cisza, jakie bezwartościowe drobiazgi na półkach, jak nudna, nieskończenie nudna praca. Jak wielka dopada nas marność i miałkość naszego istnienia, kiedy ktoś przez moment pokaże nam życie barwne, szalone, omami nas kolorami, połechce bliskością zmysłową, obieca talon na wszystko, czego nam brak, by... By zniknąć nagle, zostawiając nas na pastwę siebie.
W lokalnej dyskotece spotykasz szatana - co mówisz? Zareaguj spontanicznie na zadaną sytuację.
RADIO: W dawnych czasach, gdy świat rządził się jeszcze prawem boskim, wszyscy ludzie na świecie byli Polakami. Każdy był Polakiem, Niemiec był Polakiem, Szwed był Polakiem, Hiszpan był Polakiem, Polakiem był każdy, po prostu każdy każdy każdy. Pięknym krajem była podówczas Polska; mieliśmy wspaniałe morza, wyspy, oceany, flotę, która po nich pływała i odkrywała wciąż nowe, również przynależące do Polski kontynenty, był między innymi znany polski odkrywca Krzysztof Kolumb, którego potem oczywiście przechrzczono na Christophera czy innego Chrisa czy Isaaka. Byliśmy wielkim mocarstwem, oazą tolerancji i multikulturowości, a każdy nieprzybywający tu z innego kraju, bo ówcześnie jak już wspominaliśmy ich nie było, był tu gościnnie witany chlebem i solą... Ale skończyły się dobre czasy dla naszego państwa. Najpierw odebrano nam Amerykę, Afrykę, Azję i Australię. Niszczono polskie flagi i domalowywano na nich inne paski, gwiazdki i inne esy-floresy, język polski urzędowo pozmieniano na frymuśne obce języki, których nikt nie umie i nie zna, a jedynie ludzie, którzy nimi mówią tylko po to, żebyśmy my Polacy go nie znali i nie rozumieli, i czuli się jak ostatnie szmaty...
Śniło mi się, że chcę zamknąć oczy... ale w tym śnie nie było powiek.
Oto epitafium dla zmarłego człowieka: Twoje bezwładne ręce milczą w kieszeniach. Jeśli chcesz wiedzieć, nigdy nas nie było. Jeśli chcesz wiedzieć, teraz też nas nie ma. To jest minuta ciszy po nas. I nawet jeśli się kochamy to tylko oddzielnie. Jesteś tak bardzo egoistyczny, że sam siebie tylko bierzesz.
Na ulicy przed domem leżał kot z białym kołnierzykiem, ni to grzejąc się w słońcu, ni to raczej jednak nie żyjąc, wnosząc z faktu, że nie było słońca ani żadnych innych przyczyn, by leżeć wśród pędzących samochodów.
Bo skurwysyństwo to nie blok czy kamienica, to twoja głowa, w której czai się słoma.
Mnie to wpędza w depresję. Miasto zaczyna się trząść już koło osiemnastej, a potem buzuje aż do nocy, pełne przekrzykiwań, pisków, głupich śmiechów, łamiących się obcasów, brzęku butelek, strzelających korków od szampana, koki zasysanej z desek klozetowych i naciąganych na członki prezerwatyw... Przerabianie przez cały tydzień swojego jedynego, niepowtarzalnego nieubłagalnie mijającego życia na pieniądze musi skończyć się głupawką, zwierzęcym wrzaskiem "mam prawo do odrobiny wolności!!!". Nawet jeśli ta hekatyczna, hurtem realizowana wolność, która musi wystarczyć na cały kolejny tydzień, oznacza prawo do swobodnego robienia z siebie palanta, darcia śluzówki genitaliów na strzępy i do spania potem z głową w sraczu
Niby mówi się, by nie sądzić książki po okładce, z drugiej strony dlaczego czasem wystarczy jedno na nią spojrzenie, no, może czasem trzeba dodać krótki rzut oka na stronę tytułową czy ISBN, ale wiecie już z całą pewnością, że nie chcecie mieć tej książki nawet na dnie piwnicy? Nawet na dnie CUDZEJ piwnicy? Nawet jako podstawki pod nogę półki?
Widok przybitej dziewczyny, której blada, wymizerowana twarz kręci się jak nakrętka na czubku gigantycznego flakono-wazonu jej ciała, kiedy wtranżala w hipnozie półmisek mac’n’cheesu, jest tu dość powszechny. Tak samo jak laska, która w oczekiwaniu na SMS-a od swojej dziewczyny zjada blachę pizzy i popija trzema piwami; całkiem ładnego chłopaka o iście rubensowskich kształtach, z bujnymi piersiami falującymi pod T-shirtem, który kładzie butelkę coli na butelkę swojej coli; rodziny, która ramię w ramię, w zaciekłej ciszy, ćpa shaki z litrowych bukłaków.
Nawet ma świeży makijaż wymalowany do snu, tamte ciapy zmyte, a nowe nałożone, nieco krzywo i nieco odwrotnie, jako że od tej amfy trzęsły jej się łapska i narobiła sobie różnych kresek i kropek, jak gdyby cały alfabet Morse'a przemaszerował jej przez twarz.
Wiesz co? Bo najgorsze kurwa jest, że świat chce zrobić z człowieka szarą szmatę salutującą w szeregu, przechodnia przechodzącego przez jezdnię. Pasażera kurwa tramwaju powiewającego na rurce z taką twarzą, o. Bez żadnych wypustek. Bez żadnej twarzy. Takiego jak ty. Człowieka-wędlinę. Ja nie chcę taka być.
Zza zakrętu ni stąd ni zowąd wydobywa się niebieski samochód marki policja z uchyloną szybą niczym obwoźny handel Sądem Ostatecznym.
Zawiera ona liczne udogodnienia mające stworzyć warunki intelektualne dogodne dla osób mentalnie chromych lub wyjałowionych z przyczyn od siebie niezależnych i przez siebie niezawinionych. Celem naszym dla każdego było książkę stworzyć, książkę, którą czyta się w ten sposób, że nie trzeba tego wcale robić.
Całkowita degeneracja, całkowity powszechny upadek wszystkiego.
Był jeszcze ZA MAŁO kompletnie pijany, by nie cierpieć
Nie będziemy miały już nigdy żadnych chromolonych chłopaków, okej? Żadnych chłopaków, żadnych skarpet, żadnego chrobotu drapania się po jajkach w bezsenne noce. Obiecaj mi to. Śmierć frajerom!
Mam 19 lat i niepotrzebna mi osobowość, ponieważ mam charakter.
Zrób coś, już tak nie mogę, wszystko ma kolce, powietrze ma kolce, deszcz wymierza policzki. Włosy wplątały się w szprychy roweru, odchodzą razem z głową, zrób coś, zabierz mnie stąd.
Za kratą mieszka zło słodkie i dobre, plączące się koło nóg, domalowujące przechodniom wąsy.
Tego nie da się stąd ukraść, małe zło ucieka przed nami na skrzypiącym rowerze, pokazując fuck you,
pokazując zepsute zęby, małe zło chowa się w maleńkiej studzience, do której nie mieszczą się
nasze wielkie, w coraz większe ręce. My musimy korzystać z dużego zła, z prawdziwego zła
dla dorosłych, pić alkohol, dotykać mężczyzn, palić papierosy.