cytaty z książki "Białe. Zimna wyspa Spitsbergen"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Ciemność nie jest problemem. Problemem jest samotność w ciemności".
Święta w Longyearbyen są przede wszystkim ciche. Pierwsza gwiazdka, jak zaświeciła w listopadzie, tak świeci do teraz. To miasto jest niczym prezent obwiązany zieloną wstążką zorzy polarnej, którą ktoś na końcu przeciągnął nożyczkami, zawijając finezyjnie końce. Zorza daje pewność, że słońce skrywa się gdzieś tam, za górami. Wokół ciemno i bezpiecznie. Horyzont zniknął na dobre i nie pozostaje nic innego, jak tylko wygodnie się umościć. Teraz nie ma już rozróżnienia na dzień i noc. Po zmianie położenia gwiazdozbiorów na niebie można mniej więcej określić porę dnia, ale to tylko przy bezchmurnej pogodzie. Księżyc nie zachodzi i kręci się nad miastem, duży i przyjacielski. W jego świetle góry wyglądają jak odlane z gipsu. Wszystko zwalnia i jest spokojnie. W dni takie jak ten je się śniadanie przy świeczkach nie dlatego, że nie ma prądu, ale dlatego, że tak jest przyjemniej.
Ma w sobie rozbrajającą nieśmiałość i taką bezkresną samotność, które każą jej ciągle się uśmiechać.
Gdy się już człowiek przyzwyczai do ciemności, dziwnie się robi na myśl o powrocie światła. Bez słońca wszystko jest określone, wiadomo, że nigdzie dalej się nie pójdzie. Można łatwiej sobie wtedy poukładać przestrzeń. Ciemno jest na swój sposób wygodne.
Wadim przyjechał, bo znajomy, który pracował tutaj rok wcześniej, pokazał mu ogłoszenie w gazecie, a że Wadim nie lubi tłoku (dlatego - jak sam przyznaje - mieszka w Moskwie), po prostu wysłał zgłoszenie.
W poranki, takie jak ten wybiega się na golasa w wełnianych kapciach na siku i potem wraca pod ciepłą kołdrę, pod którą jest cały świat. Ciało nagle odczuwa to przeszywające zimno albo mgłę wchodzącą do wnętrza przez wszystkie możliwe otwory. Powietrze tutaj, w dolinie, nie pachnie. Zmysły wyostrzają się tak, że słodki aromat własnego moczu uderza w nozdrza jak zapach świeżo upieczonego jabłecznika.
Buty dają poczucie bezpieczeństwa. Ciemność też.
Przy przekraczaniu 80 stopnia szerokości geograficznej północnej z głośników rozbrzmiewają fanfary, a obsługa serwuje szampana. Morsy, które wylegują się na wyspie Moffen, tylko przekręcają się z brzucha na plecy. Coś tam mruczą spode kła. Podwijają płetwy pod siebie i zapadają w drzemkę. Znowu jakieś przyczajone głowy wystają zza burty i celują obiektywami. Nuda. Nic się nie dzieje.
Kończy się sezon, ale zaczynają się polowania, które na Spitsbergenie są naturalnym sposobem rodzinnego spędzania czasu. Poprzez myślistwo uczy się dzieci szacunku do natury. Tutaj prawie wszyscy jedzą mięso, więc dzieciom od najmłodszych lat pokazuje się, skąd ono pochodzi.
Latem do tego młodego miasta przypływają tysiące emerytów z całego świata, jak wyrzut sumienia, że to nie jest kraj dla starych ludzi. A ci w masie są trochę jak dzieci.Jakby cała ich dotychczasowa wiedza, całe doświadczenie rozpłynęły się gdzieś między biegunami rozsądku. Kiedy już okazuje się, że tu można żyć i przeżyć, pojawia się kolejne pytanie. Jak? Jak przeżyć zimę? Czy dużo się tu pije i czy jesteśmy smutni? A my nie jesteśmy smutni. Zimą uprawiamy seks, dlatego tyle tu przedszkoli, a melancholia dopada tylko tych samotnych, którzy nie piją.