Książka wywołała na mnie tak silne wrażenie że postanowiłem po wielu latach wrócić na lubimyczytac, tylko po to żeby strzelić jej dwie gwiazdki i odjechać w stronę zachodzącego słońca.
TL;DR: Jeśli nie jesteś warszawiakiem - to nie czytaj. Jeśli jesteś - też nie czytaj.
To nie jest tak że miałem złe podejście - przeciwnie! Rozpoczynając lekturę byłem niezwykle podekscytowany. Jako fan historii, zwłaszcza czasów komunizmu, wizja 700 stron powojennej stolicy zachęcała od ładnych kilku lat. Chciałem, naprawdę chciałem żeby ta książka mi się spodobała i myślę że właśnie dla tego z każdą kolejną setką stron drażniła mnie ona coraz bardziej aż do momentu w której brnąłem ze strony na stronę chcąc ją jak najszybciej mieć za sobą.
Poniższa krytyka nie jest wylewem żalu [dobra, trochę jest], a bardziej wyrazem zawodu wobec tego jak świetna ta powieść mogła być, a jaka koniec końców sie dla mnie okazała:
Zacznę od plusów...a dokładnie plusa: w książce podobał mi sie historyczny realizm. Co jak co ale wydarzenia życia niektórych postaci i wpasowanie ich rozwoju w wydarzenia historii miasta były ujęte bardzo realistycznie i precyzyjnie.
Ok to tyle, teraz reszta książki:
Uwagi zacznę od punktu wiele razy wspominanego jako plus: Za dużo Warszawy!! Rozumiem miłość autora do miasta ale nazwa miasta na litość boską pada praktycznie na każdej stronie (rekordem było osiem "Warszaw" w jednym krótkim akapicie). Człowiek zaczyna sie zastanawiać powoli czy mieszkańcy "stolycy" faktycznie tak często lubią przypominać sobie nawzajem w jakim mieście się znajdują. Jest tego zbyt dużo w dialogach, zbyt dużo w opisach i zdecydowanie zbyt dużo w tych inwokacjach rozpoczynających niektóre rozdziały podczas których autor - mam wrażenie - wychodził ze skóry chcąc opisać niezwykłą wyjątkowość tego miasta posługując się zarazem najbardziej powszechnymi przykładami z dostępnych:
"Gdzież jest na świecie miasto, w którym pachnący świeży wiatr od rzeki tyle w sobie niesie dziwnej melancholii" - Wszędzie, Leoś. W każdym mieście tak jest...
Na wsiach również, z tego co pamiętam.
Podejście do miasta, choć urocze, nacechowane jest nostalgią do granic możliwości i jednym wnioskiem jaki czytelnik może wyciągnąć jest że Warszawa jest cudowna i wyjątkowa...dlatego że autor mieszkał w Warszawie. Chciałbym podać jakieś inne znalezione argumenty ale nie znalazłem; Może te lokale z piwem i parówkami?
Opisy są szczegółowe - to przyznaję. Niestety jako osoba która do teraz nie przebrnęła przez "Nad Niemnem" nie mogę uznać tego jako plus. Podejrzewam że książka miałaby połowę rozmiaru gdyby opisywano tylko szczegóły ważne dla fabuły lub budowania klimatu. Sam klimat jakiś tam na pewno istnieje acz trudno go odnaleźć pod fałdami opisów serwetek, żelazek, papierośnic i cyklistówek.
Wychodząc z lokalizacji niestety lepiej wcale nie jest. Postacie są bardzo proste. Przez całą książkę spotkałem chyba jedną naprawdę ciekawie zrobioną postać, ale o tym że jest ciekawie zrobiona dowiedziałem się bardzo bardzo późno. Każda inna postać miałem wrażenie była sklejanką dwóch, max trzech cech osobowości. Mamy tu typową blondynkę, typową femme fatale, typowego gangstera, typowego sexy lekarza, typowego staruszka i typowego policjanta. Sam tytułowy ZŁY wydawałby się postacią skomplikowaną...gdyby nią był. Nawet z bogatą historią jakimś cudem udaje mu się być człowiekiem zupełnie szarym, pozbawionym konkretnego charakteru. Nawet jego imię...o rany, imiona w tej książce.
Fabuła, choć pod koniec się rozkręca, ogólnie kuleje cierpiąc na przemian na nudę pomieszaną z licznymi deux-ex machinami. Znaczna ilość zwrotów w fabule bierze się z przypadku: dwie główne postacie różnych wątków - zupełnie sie wcześniej nie znając - napotykają się na zatłoczonym targu, albo znajdują zgubiony portfel drugiej osoby. Wiele długo rozwijanych wątków nigdzie nie idzie a sam główny tak naprawdę pozbawiony jest większego morału.
Budowa strony również zasługuje na mały ochrzan. Rozumiem chęć zachowania stylu autora, ale czy coś tak prostego jak zaczynanie dialogów od nowej linii jest jakoś mega trudne? Ani Tołstoj ani Reymond nie mieli z tym problemu. Wiele stron to po prostu lawina tekstu; wszelka próba skanowania tekstu (celem ominięcia dwustronicowych opisów garnituru i talerzy z pomarańczami) jest znacznie utrudniona.
Jeśli już mus, mam wrażenie że w tym wypadku audiobook dużo bardziej sie nada.
Ok, myśle że wylałem wszystkie żale na tą książkę. Chciałbym móc mieć jakiś większy szacunek do jej historii jednak mając za sobą te 740 stron i jakieś 300 Warszaw bardzo, ale to bardzo trudno mi zrozumieć co nadało jej statusu kultowej.
Choć chciałem,
Choć naprawdę chciałem...
Książka wywołała na mnie tak silne wrażenie że postanowiłem po wielu latach wrócić na lubimyczytac, tylko po to żeby strzelić jej dwie gwiazdki i odjechać w stronę zachodzącego słońca.
TL;DR: Jeśli nie jesteś warszawiakiem - to nie czytaj. Jeśli jesteś - też nie czytaj.
To nie jest tak ż...
Rozwiń
Zwiń