cytaty z książki "Bralczyk o sobie"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Nawet cenię sobie pewne teologiczne dociekania, czasami pojawiają się w nich jakieś interesujące estetycznie, ciekawe idee. Natomiast w przypadku Jana Pawła II przede wszystkim widziałem rozziew między bezkrytycznym uwielbieniem oraz przypisywaniem mu różnych wyjątkowych cech a realiami. Bo po prostu on w moim przekonaniu tych cech nie posiadał. Na przykład wmawiano nam, że jest wspaniałym pisarzem czy poetą albo myślicielem głębokim. Ja nie widziałem w nim ani myśliciela, ani twórcy.
„Oto jest droga Piękna: z prometeańskich błyskawic
i z ognia sobótczanego, z ogników w krzyż płonących –
wśród mrocznych dróg rozwalin: ścieżki splątane zbawić
apostolskiemi stopy i sercem źródeł bijących”.
Dajcie spokój, a tej grafomanii jeszcze każą w szkołach uczyć [s. 244].
Byłem na przykład przekonany, że nigdy nie będę się podobał dziewczętom. Ciągle działał we mnie kompleks słabego, wątłego, małego człowieczka, który musi szczęścia szukać nie w miłości, ale na innych polach [s. 78].
Gmeranie w języku i próba niedemokratycznego narzucania swoich rozwiązań ogromnej większości kobiet i mężczyzn – to wcale mi się nie podoba. Niech oni czy one nazywają się, jak chcą, ale ja nie będę „osobą profesorską”. Zresztą można by zrobić badania i jestem przekonany, że większość kobiet dzisiaj chciałaby, żeby zostało, jak jest. I czy to znaczy, że one są nieuświadomione? A może przeciwnie, to reformatorzy i reformatorki samozwańcy traktują je protekcjonalnie, do czego nie chcą się jednak przyznać?
Wydaje mi się, że narzucanie przez niewielką elitę, przy wykorzystaniu jej pozycji społecznej, zmian, które sprawią, że język będący własnością ogółu teraz będzie kształtował naszą świadomość według ich wyobrażeń, jest fatalnym pomysłem. Przede wszystkim dlatego, że język rzekomo włączający, który ma z natury konfliktom zapobiegać, te konflikty rodzi [s. 366].
Po jakichś dwóch latach te moje środowiskowe integracje zaowocowały tym, że zaczął u nas bywać profesor Stanisław Karolak, który dzięki swojemu ówczesnemu czarowi był prawdziwym łamaczem serc niewieścich. Złamał też serce mojej żonie, jej niewielki opór pokonując. […] Był starszy od Beżety o całe 15 lat, a ona posiadała, jak sądzę, pewną predylekcję do dojrzałych mężczyzn. Bo wcześniejsze nasze, jeszcze rodzinne, doświadczenia pokazywały, że szukała ich towarzystwa. Czuła się zapewne przez nich adorowana. A ja jej niestety nie adorowałem [s. 184–185].
Byłem wciąż bardzo nieśmiały względem kobiet. Kobieta wzbudzała we mnie pewien rodzaj fascynacji, ale też strachu. Dlatego byłem prawiczkiem przez całe studia [s. 131].
Solidarność to jedno z tych słów, które ma wywoływać stan, który nazywa. Jeszcze daleko tu do performatywu, ale już coś nim pachnie: słyszę słowo i chcę czuć, może nawet czuję, tej solidarności stan. Ale z drugiej strony, tak jak i inne ideologizowane pojęcia, solidarność niesie ze sobą pewne zobowiązania. A zobowiązania kojarzą mi się z czymś niesympatycznym, z emocjonalnym szantażem. No bo jak? Nie solidaryzujesz się z nami? No to my ci… Poza tym solidarność wymaga ustępstw i człowiek jest nawet gotów je w imię tej solidarności ponosić [s. 206].
Nigdy nie czułem się reprezentantem polskości, duma narodowa jest obcym mi uczuciem. Oczywiście, o czym już wielokrotnie mówiłem, w polskości trochę mi przeszkadza patos, który jest na przeciwległym biegunie do naturalnej dla mnie ironii. Tak sobie myślę, że to sporo wyjaśnia. Patos jest bardzo serio, a ja tego serio nie lubię. Trochę ze strachu. Bo jak coś jest serio, to a nuż się jakieś zobowiązania z tym łączą. Jakieś zachowania rytualne, jakieś przymusy [s. 218].
Ale wojsko zawsze mi było obce i jest do tej pory. Jak patrzę na prężenie się ministra Błaszczaka, to jego potrząsanie szabelką, to wciąż widzę pułkownika z „Wojny i pokoju”, który popisywał się przed Napoleonem i potopił połowę swoich oddziałów w Niemnie, choć Napoleon nawet na niego nie spojrzał [s. 246].
Ja chyba w ogóle rzadko używam kategorii etycznych. Jak już powiedziałem kiedyś, działam na poziomie „cacy” – „be”. A „cacy” jest kategorią estetyczną, i „be” też [s. 220].
W wielu ludziach jest chyba taka tendencja czy dążność, żeby być najlepszym albo przynajmniej wyjątkowym. Ja też oczywiście chcę być najlepszy i wyjątkowy, ale w pewnym momencie życia człowiek budzi się z poczuciem, że naprawdę wyjątkowy może być tylko dla siebie, dla innych będzie trudniej [s. 372].
Rzadko mi się zdarza, że się wzruszam, ale 10 kwietnia głęboko się wzruszyłem. Więcej nawet. Dziś nabraliśmy dystansu do tamtego dnia, ale wtedy to było jednak traumatyzujące wydarzenie, pewnie dla wszystkich. Nawet śmierć papieża mnie aż tak nie poruszyła [s. 378].
Smoleńsk to też było ciekawe zjawisko językowe. Kompleksy, patriotyzm i żałoba tak łatwo się ze sobą sklejały.
Tak, to powiązanie Smoleńska z Katyniem, utożsamienie katastrofy z ofiarą, cały ten patos. Kiedy włączyła się, niemal automatycznie, symbolika religijna i dalece przesadzona martyrologia, to już był szantaż emocjonalny, czysta manipulacja. To było mi zdecydowanie obce, odstręczające wręcz [s. 378].
Przecież ja w nauce nie zrobiłem tego, co prawdziwym profesorom przystoi, a w pewnym momencie ja to moje życie naukowe skomercjalizowałem i sfelietonizowałem. Stałem się trochę takim humorystą, trochę popularyzatorem, ale już nie jestem prawdziwym naukowcem. Trochę wstyd, choć może nie jest to jeszcze kompromitacja [s. 388].
[…] ani przez chwilę nie byłem prawdziwym profesorem, tylko profesorem celebrytą [s. 390].
Więc wychowujmy przez refleksję nad językiem, a nie cenzurę. Traktujmy ludzi jak dorosłych. Niech każdy sam decyduje, czy konotacje słowa „Murzyn”, ich ciężar, uzasadniają jego usunięcie z własnego idiolektu [s. 368].
Kiedy byłem w szkole średniej, wakacje często spędzałem zamknięty w swoim pokoju w towarzystwie książek. Zasłaniałem zasłony, to był mój znak rozpoznawczy. Lubiłem być oryginalny, lubiłem się trochę popisywać [s. 80–81].
I tak możemy sobie pogadać, ale nie przekonacie mnie, język jest czymś naturalnym, nie ingerujmy w niego jak Mao Zedong, który zorganizował akcję pozbywania się wróbli w całych Chinach. Dajcie spokój [s. 365].