cytaty z książek autora "Ksenia Basztowa"
Syndrom agresywnego chodnika – gdyby ktoś nie wiedział, mam na myśli sytuację, kiedy chodnik, a w tym przypadku podłoga, oddala się coraz bardziej i bardziej… aż w końcu znienacka obija człowiekowi gębę.
„Doszedłem do wniosku, że najwyższy czas wstać. Po pięciu nieudanych próbach pokonałem wreszcie syndrom agresywnego chodnika – gdyby ktoś nie wiedział, mam na myśli sytuację, kiedy chodnik, a w tym przypadku podłoga, oddala się coraz bardziej i bardziej… aż w końcu znienacka obija człowiekowi gębę. Doczłapałem się do lodówki i wyciągnąłem trzylitrowy słój z błogosławioną wodą po ogórkach (…)
Zamachnąłem się i rzuciłem berło kapłance. Amata, zapiszczawszy
histerycznie, ledwo zdążyła zgasić swój Pierścień i złapała artefakt tuż nad
ziemią.
– Czyś ty zwariował, ciemny?! To przecież delikatna rzecz!
Dziwne, znosząc jego energią góry, polując na komary i tłukąc tymże
berłem orzechy, jakoś nie zauważyłem jego szczególnej delikatności. Ale kto
tych jasnych zrozumie?
Kiedy osuszyliśmy wszystkie butelki piwa, kochany Wowka wyciągnął skądś pół litra samogonu, potem wódkę, potem koniak, potem znów piwo, potem sake (zawsze myślałem, że to jakieś paskudztwo, a tu proszę całkiem, całkiem), potem jeszcze jedną butelkę wódki, potem... potem Wowka rzygał. Kiedy doszedł do siebie, oznajmił, że zatruł się ciastem owsianym, które służyło na zakąskę. Na szczęście mój żołądek nie jest aż tak wrażliwy.
W autobusie, do którego wsiedliśmy, nad głową kierowcy wisiała tabliczka o zaskakującej treści " W przypadku awarii ilość zabitych powinna się zgadzać z ilością miejsc siedzących". Chrząknąłem pod nosem i nie zaprzątałem nią sobie więcej głowy. Wowka okazał się bardziej wnikliwy. Zachichotał, a potem powiedział na cały głos:
- Ciekawe, a jeśli liczba trupów się nie zgodzi, kierowca będzie biegał z toporkiem wokół miejsca wypadku i walił po łbie przypadkowych przechodniów?
Na tym świecie wszyscy ludzie i nie-ludzie kierują się tylko jednym - korzyścią! Korzyścią, niczym więcej! Dla siebie, swoich bliskich, dla drogich im rzeczy... Dla czegokolwiek, niech to margran! A to całe dobro, zło i inne brednie to nic więcej, jak dekoracje w teatrze albo proporce, podniesione nad głową w imię osiągnięcia własnych celów.
- Zawsze czuję swoja krew.
Oczywiście zrozumiałem, że chodzi o napój z czary, ale Wowka był w swoim żywiole. Rozłożył szeroko ręce i radośnie krzyknął:
- Swoją krew?! Witaj, tato!
Młodzieniec (dopiero teraz się zorientowałem, że miał najwyżej dwadzieścia sześć lat) zająknął się, a potem wycedził przez zęby, czerwony ze złości:
- Gdybym miał takiego syna, udusiłbym go w kołysce.
Po upływie pół godziny obaj książęta, odczuwszy na własnej skórze wszelkie
niedogodności matczynego niezadowolenia, siedzieli w swoich komnatach.
A właściwie tylko Taren, gdyż Gelert poszedł poskarżyć się na nieszczęsny los
swojemu smokowi. Za to obaj wspominali pożegnalne słowa ojca, kiedy
wyszli poza zasięg słuchu matki. „Idioci! Jeśli już zamierzacie szpiegować,
to przynajmniej róbcie to tak, żeby was nie przyłapano!
Nie bez kozery mawiają, że Schumacher miał trzech synów - dwaj byli rajdowcami, a trzeci pracownikiem komunikacji miejskiej.
- Gdzie??!! - Chóralny okrzyk całej drużyny wprawił mnie w czysty zachwyt.
To się nazwa jednomyślność! To dopiero współdziałanie! Od razu widać, że to drużyna! I okazuje się, że elfy też mogą mieć wybałuszone oczy oraz nieestetycznie obwisłą szczękę.
Później nie było już nic. Jedynie jej głos. Rozkaz, który trzeba wypełnić. I syk wydobywający się z ust zamiast słów...
Smok opadł na ziemię, łamiąc ogonem kilka młodych drzewek, i z zainteresowaniem zwrócił się ku mnie. Otworzył pysk...
Zmiąłem cienie, wchłonąłem je do wnętrza, po czym żartobliwie klepnąłem smoka po łuskowatym nosie.
-Pinio, przestań! Nie będę się z tobą całować, obślinisz mnie całego!
Jaszczur, który już zdążył mnie liznąć po policzku rozdwojonym językiem,
zaświstał radośnie i zatrzasnął pysk.
Proszę to oddać! – krzyknął chłopak z rozpaczą. – Ja... Mnie za to skrócą
o głowę!
– Powiedz, że przyszedł straszny potwór i zabrał – poradził Szamit
żartobliwie.
– Nie uwierzą – jęknął tłumacz, rozmazując po twarzy łzy i atrament.
Poklepałem go pocieszająco po ramieniu.
– Nie martw się, sam o tym powiem Machrudowi.
-Tak?-mruknął krasnolud.- A ile czasu minęło?
Spojrzałem w ciemne niebo.
- Ze dwie-trzy minuty...
Yhy, dwadzieścia-trzydzieści... Kto da więcej?
Słowo daję, gdybym nie miał dobrego refleksu, na pewno bym dostał od Szema po łbie.
-Nie rób uników, kiedy cię wychowują! - Lin była oburzona moją bezczelnością.
-Adnriej, Andriej, a jak to się robi ? (...) Ale jak ? Ile tego mleka ?
Ciekawe, ile można dostać za zabójstwo ? Wowka twierdził, że sześć lat ... Mimo wszystko trochę dużo.
-Cztery jajka, cztery duże łyżki mleka. Po dwie łyżki na jedno jajko! (...)
-Dziwna ta twoja matematyka(...)
-Ale zawsze jakaś!
-W czasie ślubu narzeczonemu zakłada się na palec obrączkę, tak? Tak. Czyli jaki on wtedy jest? Doskonale! Zaobrączkowany! A co się pisze na obrączce zwierzątka? Tak jest: "Dany egzemplarz został wyłowiony o takiej to a takiej godzinie, takiego to a takiego miesiąca i roku, w takim to a takim miejscu. W przypadku nieusankcjonowanego odłowu - ukatrupić".
Mądry w górę nie pójdzie..."? A pewnie, za to wlezie pod nią. I pociągnie za sobą wszystkich, którzy będą mieli pecha być w jego zasięgu.
One są straszne! Mają takie rogi! Takie zęby! - Chłopczyk rozkładał przy tym szeroko ręce, jak tylko mógł. - Mają wielkie oczy i ogony... Łapią niegrzeczne dzieci... i je pożerają!
Rozmowy... To jednak dziwna rzecz. Można zamienić milion słów i... nie powiedzieć tego najważniejszego. A można po prostu w milczeniu spojrzeć w oczy i już wszystko wiadomo.
-Nie jestem katem, ani sędzią - zacząłem cicho - I nie zamierzam nimi być. Każdy z nas jest czegoś winien, pan, ja... nawet bogowie. Nie potrzebne mi pańskie życie, bez śmierci też się obejdę. Chce pan tak żyć - proszę bardzo. Tylko niech pan nie decyduje za mnie, jak mam żyć ja.
Oczywiście dobra
połowa rzeczy (w tym moja sakiewka) przepadła. Jednak pan Machrud był
tak uprzejmy, że przytaszczył z dalekiego kąta kuferek i z męczeńskim
uśmiechem zaproponował, bym wziął sobie tyle pieniędzy, by wyrównać
osobiste straty. Szamit, niewiele myśląc, zajrzał pod wieko, powiedział:
Hmmm... a potem prędko wepchnął cały kuferek do mojej bezdennej torby.