Mściciele Franciszek Bernaś 6,1
ocenił(a) na 66 lata temu Książka „Mściciele” traktuje o tematach, które pasjonują mnie od dawna, czyli o sylwetkach ludzkich zbrodniarzy hitlerowskich z czasów II Wojny Światowej. Ciekawi mnie kim naprawdę byli, jakie były ich cechy osobowościowe i co nimi kierowało, gdy z taką ochotą garneli się do ludobójstwa na przemysłową skalę. Ten dość interesujący temat pozwolił mi przełknąć (nad wyraz patetyczny) styl autora oraz, co jest wyjątkowo drażliwe, ideologiczne skażenie tekstu. Autor potęguje znaczenie i udział w działalności konspiracyjnej ruchu komunistycznego, przy jednoczesnym deprecjonowaniu udziału innych formacji światopoglądowych. Jest to dziwne, bo książka została wydana w 1988 r. czyli w schyłkowym PRL-u, a tekst utrzymany jest w duchu głębokiej gomułkowskiej propagandy. Wszystko to równoważy jednak bardzo merytoryczne ujęcie tematu, bez jego trywializowania i, co szczególnie dzisiaj modne, robienie z niego taniej sensacyjki, podrasowanej przeróżnymi teoriami spiskowymi. Mamy tu przedstawioną w chłodny sposób historię trzech zamachów na „bonzów” hitlerowskiego aparatu terroru.
Na pierwszy ogień poszedł Reinhard Heydrich, któremu sprawiedliwość wymierzyli czescy komandosi, przerzuceni w tym celu z Anglii. Czechosłowackie władze emigracyjne postanowiły zgładzić kata z Hradczan, nie bacząc na oczywiste akacje odwetowe Niemców. Heydrich jako protektor Czech i Moraw wprowadził niesłychanie krwawy, ale przy tym skuteczny terror, że nawet niezbyt aktywny czeski ruch oporu nie miał szans na szersze zawiązanie, nie wspominając o skutecznym działaniu. Dodatkowo Heydrich metodą „kija i marchewki” potrafił tak podkręcić przemysł tego kraju, w tym słynną czeską zbrojeniówkę, że pełną parą wspierał niemiecką machinę wojenną (co trzeci niemiecki czołg był wyprodukowany w Czechach). Akcja zamachowców zakończyła się sukcesem i pewny siebie zastępca Himmlera na zawsze zakończył swoją germańską misję. Należy pamiętać, że Heydrich był najwyższym rangą hitlerowskim dostojnikiem, który zginął w zamachu. Sami zamachowcy zostali wykryci i po zaciekłej walce w kryptach praskiej cerkwi popełnili samobójstwo. Miałem okazję zwiedzić w Pradze miejsce tej nierównej walki. Poza patetycznymi symbolami narodowej dumy z bohaterów, po drugiej stronie drogi, naprzeciwko cerkwi znajduje się bardzo sympatyczna knajpa „Pod Spadochroniarzami”, której wystrój i klimat jest poświęcony akcji komandosów. Jeżeli chodzi o samego Heydricha, to jest on dzisiaj dość popularnym symbolem nazizmu. Zapewne za sprawą jego proto-aryjskiej fizjonomii i spektakularnej kariery w SS. Dla mnie jest on bardziej demonicznym megalomanem, który zawzięcie robił karierę w aparacie terroru jak w jakieś diabelskiej korporacji.
Franz Kutschera, zwany katem Warszawy, złowrogą sławę otrzymał po masowych łapankach, egzekucjach i zwykłych mordach w biały dzień na ulicach stolicy Polski. SS-man musiał czuć ciężar swoich zbrodni, gdyż nie podpisywał się nazwiskiem pod swoimi rozkazami. Cwaniak w 1944r. pewnie odczuwał już pewien psychiczny niepokój, za sprawą niezbyt szczęśliwej dla Niemiec sytuacji na froncie. Jednak wywiad Armii Krajowej rychło odkrył, kto stoi za zmasowanym terrorem. Kutschera został skazany przez podziemny trybunał na śmierć. Spektakularną akcję likwidacyjną wykonał specjalny oddział dywersji AK „Pegaz”. Kuczera został zastrzelony pod nosem niemieckich żołnierzy przy akompaniamencie regularnej bitwy na ulicach Warszawy. Znamienne jest, że po początkowym ślepym odwecie Niemcy zaprzestali frontalnego terroru w stosunku do ludności cywilnej, aż do czasu wybuchu nieszczęsnego Powstania Warszawskiego. Kutschera był Austriakiem z regionu Dolnej Austrii, z zawodu był ogrodnikiem. Cała jego działalność polityczno-wojskowa polegała na zwalczaniu żywiołu słowiańskiego, najpierw w Czechosłowacji, potem w Rosji, aż w końcu „realizował się” w Warszawie. Żywy z niej jednak nie wrócił.
Ostatnim „odstrzelonym” hitlerowcem w tej książce był Wilhelm Kube. Ten zatwardziały nazista był przygotowywany przez Adolfa Hitlera na gauleitera Moskwy. Lecz niemiecki sen o blitzkriegu w Rosji zamarzł w grudniu 1941 roku pod Moskwą, więc Willi potrzebował nowego przydziału do pracy. Kube dostał pod zarząd terytoria okupowanej Radzieckiej Białorusi, tzw. „Weissruthenien”. W książce autor wskazał, że decyzja o likwidacji wielkorządcy Białorusi była spowodowana jego krwawym terrorem. Jednak nie jest to pełna prawda. Kube, w odróżnieniu od innych zakutych nacjonalistycznych łbów hitlerowskiego aparatu okupacyjnego, dostrzegał wielką szansę w wykorzystaniu nacjonalizmu narodów ZSRR przeciwko stalinowskiemu despotyzmowi. Z powodzeniem wdrażał swoją wizję w rzeczywistość, czym naraził się z jednej strony aparatowi SS z Himlerem na czele, a z drugiej strony Sowietom, dla których realizowana polityka rozsadzania abstrakcyjnej wspólnoty narodów Związku Radzieckiego była śmiertelnie niebezpieczna. Zamach na Kubego był najmniej heroiczny ze wszystkich opisywanych. Białorusinka, która w swoich obowiązkach miała sprzątanie i ścielenie łóżka Kubego, podłożyła mu pod łóżko minę, która zakończyła życie tego wizjonera. Sam fakt, że Białorusini pracowali przy samym boku niemieckiego dostojnika świadczy, jak dalece był posunięty program fraternizacji niemieckich zdobywców z podbitą ludnością. Trudno sobie wyobrazić, aby Czeszka podkładała Heydrichowi poduszkę pod głowę lub polski kucharz serował posiłki Kutscherze.
Podsumowując, książka Bernasia jest już dzisiaj nieco anachroniczna, ale w zalewie współczesnej tandety, literatury parającej się sensacyjkami historycznymi, jest jak najbardziej godna uwagi.