Madonny Leningradu Debra Dean 6,1
ocenił(a) na 48 lata temu „Tajemnica, jaką stanowi drugi człowiek tym bardziej się pogłębia, im dłużej mu się przyglądać”.
Inspiracją do napisania tej książki była historia ukochanych dziadków autorki – 'ich trwający przez całe życie romans, zakończony wspólnym przejściem przez chorobę Alzheimera'. Tłem wydarzeń jest między innymi oblężony Leningrad (2,5 roku ekstremalnego głodu, ciągłego zagrożenia nalotami bombowymi, wyczerpania, śmierci najbliższych).
W 'Madonnach' poznajemy parę staruszków – Marinę i Dimitra, kruchych, schorowanych, lecz ciągle kochających się osiemdziesięciolatków u kresu życia.
Przeżyli razem ponad 65 lat. Historia ich miłości jest piękna i romantyczna – młodzi, pełni marzeń i planów zauważają się w szkole średniej, spędzają razem czas, stopniowo poznają się. Początkowo nie wydaję się, by coś między nimi zaiskrzyło – ot, zwykła przyjaźń – kompani do rozmowy o wszystkim. Marina czeka na 'wielką' miłość, która porwie i rozpali jej zmysły…
Jest rok 1941, działania wojenne intensyfikują się, Niemcy zbliżają do miasta. Marina kończy studia i pracuje w Ermitażu – z pasją oprowadza wycieczki po galeriach pełnych magicznych arcydzieł – ukochanych przez nią portretów Madonn Leonarda, obrazów Valesqueza, aktów Rubensa, martwych natur. Nad Dimą wisi widmo powołania na front, zakochany w Marinie postanawia ją zdobyć...
To jeden z planów powieści. Drugi toczy się współcześnie – widzimy Marinę podczas codziennych czynności i uroczystości rodzinnych. Obserwujemy jej nasilające się problemy z pamięcią. Żywe (przez jakiś czas) pozostają jedynie wspomnienia z lat młodości, przeszłość miesza się z teraźniejszością, demencja postępuje...
To, co jest absolutnie poruszające w tej książce to ewolucja rozumienia przez autorkę choroby Alzheimera – czytając czuje się, że z własnego doświadczenia wie, o czym pisze. Bliscy Mariny kolejno starają się nie dostrzegać choroby, ignorować niepokojące zachowania, są przerażeni, zrozpaczeni, traktują ją jak mędrca, który osiągnął inny poziom świadomości i używa koanów, aby pobudzić innych, w końcu dostrzegają jej … nowy sposób doświadczania świata. Pozostają z pytaniem: kim jest Osoba, której towarzyszą? Czy Ta, którą znali jeszcze żyje? Bez wspomnień, kompetencji, za to z nowym przeżywaniem świata czy to jeszcze Ona?
Wiekszość z nas, gdy patrzy na chorego z boku(zwłaszcza pamiętając go z przeszłości – aktywnego, decyzyjnego, 'żywego'),widząc pogłębiającą się zależność, bezradność – ma skłonność, by mówić o rozpadzie osobowości, 'redukcji', widzieć jedynie utratę, cierpienie.
Dean natomiast dostrzega, że mimo niezaprzeczalnych, przerażających strat, przed chorym otwierają się nowe przestrzenie doznań zmysłowych: zachwyt nad pyłkami kurzu tańczącymi w świetle słońca, nad grą cieni, cudowne poczucie bycia nasyconym, wszechogarniający kontrast zimna i ciepła i wiele innych. Dla zdrowego wrażenia te są mało istotne, często zatracają się w codziennym zabieganiu, dla chorego stanowią istotę jego życia – świat tajemniczy, fascynujący, pochłaniający, radośnie odkrywany każdego dnia.
Niestety warsztatowo książka nie jest zbyt dobra. Narracja kuleje, język jest niedopracowany (pewnie jest to też kwestia tłumaczenia). Pojawiają się przeokropne, kiczowate wstawki (głodowe urojenia Mariny).
Całościowo oceniam na 4.