cytaty z książek autora "Monika Jaruzelska"
Z irytacją czytam w celebryckich wywiadach zbanalizowany cytat z Nietzschego: „Co cię nie zabije, to cię wzmocni”. Uważam, że jest wręcz przeciwnie. To dobre doświadczenia dają nam siłę, pewność siebie i optymizm. Cierpienie ogranicza, wywołuje rysy, które wpisują się na twardy dysk naszej osobowości. I gdzieś tam pozostają, mniej lub bardziej ukryte. Gdyby miały wzmacniać, to największymi herosami winni być ludzie po Auschwitz. A nie są…
Samotność jest dla mnie czymś regenerującym, taką terapią na wszystko. Kiedy mam stres, jest mi źle – muszę pobyć sama. A kiedy jest mi dobrze, rozkoszuję się samotnością.
Nie mam zdeklarowanych poglądów. Myślę i na bieżąco weryfikuję swoje zdanie. Poglądy wydają mi się jedynie próbą racjonalizacji naszych emocji, które chcemy uargumentować. Im silniejsze emocje, tym bardziej radykalne poglądy.
Kiedy ma się dwadzieścia lat, naturalną potrzebą człowieka jest polaryzacja – bezkompromisowe oddzielanie czerni od bieli przy całkowitym braku tolerancji dla tego, co szare, pośrodku. A ja musiałam nauczyć się rozróżniać kolory, dostrzegając niuanse w ich odcieniach. Zasymilować ambiwalencje, by móc żyć w dwóch wrogich obozach jednocześnie. Trudna sztuka, lecz dająca umiejętność wrażliwego spojrzenia na człowieka.
Myślę o nim, choć jeszcze go nie znam. Tak bym chciała pójść z nim na długi spacer po wiosennym deszczu. Rozumieć się bez słów, patrzeć sobie w oczy. Wracać do domu ponaglona świadomością jego tęsknoty. Słyszeć jego oddech obok mnie nocą. Jestem gotowa na nową miłość… Chcę znowu mieć psa.
Mam lewicowe przekonania i uważam, że jesteśmy tym, co sobie w życiu wypracujemy. Żadna to nasza zasługa ani wina, kim był przodek. Inna sprawa, że to ironia losu – herb Ślepowron w kontekście ciemnych okularów ojca i skrótu Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego.
Mój brat z wyboru, Marek, uwielbia słodycze i coca-colę. Ma blisko dwa metry wzrostu, a przy tym wieczną nadwagę. Dorotka dba o jego zdrowie i na wszelkie sposoby próbuje ograniczyć spożycie cukru na centymetr kwadratowy Marka. Kiedyś w czasie wakacji na Mazurach próbowałyśmy obie zmieszać mu znienawidzoną colę light z pełnokaloryczną. Dla niepoznaki miksturę zaserwowałam ja. Marek wziął pierwszy łyk i powiedział: "Nic z tego, nie uda wam się. Ja tę kurwę na końcu świata poznam". Poczekamy, zobaczymy...
Zawsze byłam przez kogoś oceniana. A sama uważam, że nie mam prawa oceniać. Mam potrzebę stawiać pytania. I dać możliwość udzielenia odpowiedzi. Myślę, że taka zdolność jest w ogóle kluczem do zrozumienia ludzi, polityki i świata.
Mam ciągle niechęć przed wychodzeniem z domu. Problem ze swobodną rozmową, wciąż tylko siedzenie przed komputerem. Oglądam filmy albo coś czytam. Z trudem piszę i mówię. Słowa wyciskam z siebie jak z tubki zaschniętego kleju. Trudno je potem posklejać w wartką całość.
Uwielbiam ten stan: herbata, laptop i ja.
Ojciec miał rozrusznik serca, który dostałam potem z krematorium. Ten rozrusznik jest u mnie cały czas w domu, leży zawinięty na półce obok książek Żeromskiego. I pewnie będzie tak leżał do końca, bo nie wiem, co można zrobić z rozrusznikiem serca, które mnie kochało.
Żadna nowa rzecz, żadna zewnętrzna zmiana nie przynosi trwałego zadowolenia, bo trwałe zadowolenie zależy od tego, co mamy w środku.
Czas jest seryjnym mordercą. Zabił tysiące pokoleń, zburzył dziesiątki cywilizacji. Wymordował dzieci, którymi byliśmy, zdegradował starością nasze ciała. Bezkarny i obojętny w unicestwianiu wszystkiego, co żyje, a nawet tego, co martwe - sam decydując, co na zawsze wrzucić w niepamięć. Nie można się przed nim schować ani uciec, chyba że w kosmos, ale i tam nas dorwie, tyle że później. To czas jest władcą świata, okrutnym i bezwzględnym.
Coraz boleśniej do mnie dociera, że nie tylko nie zdołam przeprowadzić z ojcem długiej rozmowy do książki, ale że tak naprawdę nigdy nie porozmawiam. Zawsze było coś lub ktoś, co przeszkadzało nam szczerze i głęboko pomówić. (...)
Mam wrażenie, że znam ojca bardzo dobrze, wiem jak się zachowa, co powie, co myśli. Nie wiem,co tak naprawdę czuje. Chyba nigdy tego nie wiedziałam, nadal nie wiem i pewno już wiedzieć nie będę.
Dla mnie pochylenie się nad tragedią człowieka, który cierpi, jest jedynym etycznym zachowaniem, nawet jeśli ten człowiek jest wrogo do nas nastawiony i nie mamy powodu, żeby żywić do niego specjalny szacunek, nie mówiąc juz o sympatii. Chodzi o zwykłe ludzkie współczucie...
Życie nas pogania, nie uznaje zwolnień z pracy, mniejszej wydolności lub twórczego lenistwa. Szybciej! Lepiej! Skuteczniej! Nasze codzienne wyścigi najlepiej obrazują reklamy. "Silniejszy lek od bólu", "Są rzeczy niezawodne, którym zawsze ufam". "Podwójny mechanizm działania zwalcza najważniejsze objawy przeziębienia i grypy".
Był taki moment, spiętrzenie problemów, i czułam się bardzo źle. Zabrałam Gucia i pojechaliśmy do Fedka na jego dyżur w szpitalu. Prawie nie rozmawialiśmy o tym, że coś się dzieje. Bo nie o rozmowę tu szło. Zrobił mi herbatę, a ja w tym gabinecie lekarskim siedziałam na kanapie i czytałam gazetę. Gucio grał na komputerze. W przerwach między operacjami Fedek do nas przychodził. I to był rodzaj wsparcia, które potrafiłam przyjąć. Bo jestem na takim etapie życia, że już to potrafię. Wcześniej, gdy byłam słabsza, zdecydowanie trudniej było mi przyjmować pomoc.
Jest taki czas, kiedy woli się wieczory od poranków. Kiedy przyjemniej jest coś kończyć, niż zaczynać. Jesień przynosi ulgę, a wiosna niepokój. Deszcz uspokaja, a słońce nerwowo ponagla. Długie kąpiele zamiast pośpiesznych pryszniców i wielki kubek herbaty zamiast mocnego espresso.
Ojciec lubił opowiadać swoją historię z dzieciństwa, która dzisiaj mnie jako osobę dorosłą i matkę przeraża szczególnie. Był wychowywany w sposób tradycyjny, to znaczy rygorystyczny. Nie mógł wstać od posiłku, póki nie zjadł. Dlatego zdarzało się, że kiedy reszta domowników przychodziła na obiad, to mały Wojtuś siedział jeszcze przy śniadaniu. Ojciec zawsze dawał mi to za przykład dobrego wychowania i trzymania dyscypliny. Na szczęście nigdy wobec mnie nie stosował tych metod.