cytaty z książki "Zatracenie"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
(...) nieszczęśliwi ludzie są wrażliwi na nieszczęście innych.
Czyż nie jest tak, że dwie osoby w ogóle się nawzajem nie rozumieją? Że nawet jeśli uważają się za serdecznych przyjaciół, naprawdę nic o sobie nie wiedzą? I tak przeżywają w tej nieświadomości całe życie, po czym opłakują przyjaciela, gdy w gazecie przeczytają jego nekrolog.
Mogłem wierzyć w piekło, ale nie umiałem uwierzyć, że istnieje raj.
Lata doświadczenia nauczyły mnie jednak, że kiedy kobieta dostaje ataku histerii, najlepiej dać jej coś słodkiego do zjedzenia.
Utraciłem prawo do nazywania się człowiekiem. Definitywnie przestałem już nim być.
Niekiedy myślałem sobie nawet, że gdyby z tych, powiedzmy, dziesięciu worków nieszczęść, które dźwigałem na barkach, ktoś wziął na siebie choćby jeden, toby się chyba pod nim załamał.
[...] im bardziej bałem się ludzi, ty bardziej byłem lubiany, a im bardziej mnie lubili, tym bardziej się ich bałem, i to kazało mi przed wszystkimi uciekać.
Żeby tylko nie narazić się swoją osobą, być nikim, być powietrzem, niebem – to pragnienie wzbierało we mnie nieustannie.
Wydaje mi się, że życie ludzkie pełne jest przejawów jaskrawej, jawnej nieszczerości, do tego stopnia, że oszukujący się nawzajem ludzie nie zdają sobie nawet sprawy, że się oszukują, ani też o dziwo, nie czują się z tym źle.
Czy to liczba mnoga od "człowieka"? Na czym polega istota tego "społeczeństwa"? (…)
(Społeczeństwo tego nie zniesie.
To nie społeczeństwo. To ty tego nie zniesiesz, prawda?)
(Jeśli popełnisz coś takiego, społeczeństwo wymierzy ci straszliwą karę.
Nie społeczeństwo, tylko ty, prawda?)
(Ani się spostrzeżesz, jak społeczeństwo cię załatwi.
To nie społeczeństwo, to ty mnie załatwisz.)
.
Chcę umrzeć. Muszę umrzeć. Już sam fakt, że żyję, jest źródłem grzechu.
Zbrodnia i kara. Dostojewski. Te słowa zamigotały mi gdzieś w zakamarkach mózgu i zdumiały mnie. A gdyby tak pan Dosto zestawił je razem nie jako synonimy, tylko antonimy?
Robisz czasem wrażenie samotnego, strasznie przygnębionego, a to jeszcze bardziej działa na kobiety.
Nie pojmuję tylko, jak można wieść beztroskie życie, dopuszczając się jednocześnie niegodziwych czynów.
Teraz nie jestem ani szczęśliwy, ani nieszczęśliwy.
Wszystko przemija.
Oświeć mnie, proszę, czy to grzech, jeśli człowiek odtrąca drugiego człowieka?
W nieustannym strachu przed ludźmi, bez odrobiny pewności siebie, chowając w sercu udrękę, skrywając melancholię i nieśmiałość, przyjąłem pozę beztroskiego optymisty i stopniowo doszedłem do perfekcji w odgrywaniu roli błazeńskiego dziwadła.
s.39
Nie umiałem myśleć o prostytutkach jak o ludziach, ani nawet jak o kobietach. Wydawały mi się pozbawionymi rozumu szalonymi istotami, w których objęciach można było z poczuciem pełnego bezpieczeństwa zapaść w głęboki sen. Aż smutno było patrzeć przez, jak pozbawione były pragnień. Może dlatego, że wyczuwały we mnie pokrewną duszę, okazywały mi bezinteresowną, niezobowiązującą życzliwość – komuś, kogo najpewniej nigdy już nie zobaczą. Bywały takie noce, kiedy nad głowami prostytutek, tych szalonych, bezrozumnych istot, naprawdę ukazywała mi się aureola Matki Boskiej.
s.116
Widząc ów dziwnie piękny uśmiech na twarzy Horikiego, rozpłakałam się i bez oporu, bez obawy wsiadłem do samochodu i dałem się tu przywieźć. I oto zostałem wariatem. Nawet jeśli stąd wyjdę, będę miał wyryte na czole "wariat", albo nie - "śmieć". Utraciłem prawo do nazywania się człowiekiem. Definitywnie przestałem już nim być.
s.32
Są ludzie, których strach przed innymi doprowadza do stanu, w którym pragną ujrzeć na własne oczy coś naprawdę upiornie przerażającego. Mają w sobie coś takiego, że im łatwiej poddają się emocjom, im bardziej ulegają lękom, tym bardziej pragną, żeby burza, która nimi targa, była jeszcze gwałtowniejsza. Ach ci wszyscy malarze, poranieni i nękani przez upiory zwane ludźmi, uwierzyli w końcu w zjawy, dojrzeli upiory w biały dzień, w przyrodzie. I nie próbowali kamuflować ich wygłupem, lecz starali się przedstawić je najwierniej, jak umieli, i śmiało, zdecydowanie, jak powiedział Takeichi, malowali "upiory". Tak, to będą moi przyszli sprzymierzeńcy – byłem tak podniecony, że o mało się nie rozpłakałem.
- Ja też będę malować. Będę malować upiory. Namaluję konie piekielne.
s.52, 53
Tsuneko wynajmowała piętro w domu jakiegoś cieśli w Honjo. Popijałem sobie na leżąco herbatę u niej na górze, podpierając ręką policzek tak, jakbym okropnie cierpiał z powodu bólu zęba, i nie próbowałem nawet ukryć przygnębienia, które mnie nie opuszczało. Myślę, że lubiła patrzeć, jak poleguję u niej w tej pozie. Wyglądała, jak gdyby owiewał ją zimny, przejmujący wiatr, unoszący podmuchami zeschnięte liście. Sprawiała wrażenie kobiety całkowicie opuszczonej.(...)"Jestem taka nieszczęśliwa" – w moim przekonaniu jedno takie krótkie wyznanie wzbudziłoby więcej współczucia niż najdłuższa opowieść życia kobiety. I dziwię się jak bardzo, że nie zdarzyło mi się do tej pory od żadnej kobiety usłyszeć takich słów. Co prawda Tsuneko nie powiedziała wprost: Jestem taka nieszczęśliwa", ale coś jak wąziutki, bezgłośny strumień skrajnego nieszczęścia opływał jej ciało, a kiedy się do niej przesunąłem, sam również znalazłem się w zasięgu oddziaływania tego prądu, który połączony z moją skrajną melancholią, sprawił, że niczym "zwiędły liść osiadający na podwodnej skale" uwolniłem się od strachu i niepokoju.
Ale była to tylko jedna noc. Rano znowu okazałem się tym samym żałosnym pozerem, płytkim dowcipnisiem. Tchórz boi się nawet własnego szczęścia. Może skaleczyć się nawet kłębuszkiem waty. Szczęście może go zranić. Zależało mi, żeby jak najszybciej, zanim się poranię, odejść. No i, swoim zwyczajem, zacząłem rozciągać tę moją błazeńską zasłonę dymną.
- Powiadają: "koniec pieniędzy - koniec romansu", ale według mnie interpretuje się to opacznie.
Zdarzało mi się niejeden raz w życiu pragnąć, aby ktoś mnie zabił, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, żebym to ja miał kogoś zabić. Byłem przekonany, że odbierając życie komuś, kogo nie cierpiałem, oddałbym mu tylko przysługę, bo przyniósłbym mu w ten sposób wybawienie.
s.8
Mam za sobą życie przepełnione wstydem.
Nie wiem, na czym polega ludzkie życie. Urodziłem się na wsi daleko na północy i pierwszy pociąg zobaczyłem, kiedy miałem sporo lat. Wbiegałem i zbiegałem z wiaduktu nad torami, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że ma on praktyczny cel, że służy do przechodzenia z peronu na peron. Myślałem, że zbudowano go specjalnie po to, by uatrakcyjnić dworzec, wyposażając go - na wzór zagranicznych centrów rozrywkowych – w nowoczesne, eleganckie urządzenia przemyślane dla czystej przyjemności. Byłem o tym przekonany bardzo długo. Uważałem wbieganie i zbieganie z wiaduktu ze świetną zabawę, najbardziej wyszukane dobrodziejstwo, jakie oferowała kolej. A kiedy odkryłem później, że to najzwyklejsze, mające cel praktyczny urządzenie służące pasażerem do przechodzenia z między peronami, mój zapał od razu minął. Kiedy oglądałem na ilustracjach w książeczkach dla dzieci kolej podziemną, byłem pewny, że wymyślono ją nie ze względów praktycznych, ale dlatego, że ja za pod ziemią jest o wiele ciekawszą, oryginalniejszą rozrywką.
Jako dziecko byłem bardzo chorowity i wiele czasu przeleżałam w łóżku. Leżąc, dziwiłem się, dlaczego poszewki na poduszkę i koperty na kołdrę muszą być tak beznadziejnie brzydkie, a kiedy w wieku około dwudziestu lat zrozumiałem, do czego służą, ogarnął nie głęboki smutek na myśl o tym, jak żałośnie przyjemnymi istotami są ludzie.
Mogłem wierzyć w piekło, ale nie umiałem uwierzyć, że istnieje raj.
Pobierzemy się, a na wiosnę pojedziemy na rowerach obejrzeć wodospady prześwitujące poprzez gęstwinę świeżych, zielonych liści.
Kobiety zwodziły mnie, po czym rzucały. Przy ludziach drwiły i znęcały się nade mną, by potem, gdy nikogo już nie było, z czułością brać mnie w objęcia.
Dociekanie, jakimi uczuciami kierują się w życiu kobiety, sprawiało mi zawsze więcej trudu, niepokoju, a nawet napawało większym niesmakiem niż zgłębianie tego, o czym myślą dżdżownice. Lata doświadczenia nauczyły mnie jednak, że kiedy kobieta dostaje ataku histerii, najlepiej dać jej coś słodkiego do zjedzenia.
s.37
Początkowo byłem jednak tak bardzo przekonany, że to dobry człowiek, naprawdę, dobry jak rzadko, że nawet ja, pełen strachu przed ludźmi, całkowicie się odprężyłem, wręcz cieszyłem, że trafił mi się znakomity przewodnik po Tokio. Wcześniej bałem się nawet konduktora, kiedy wsiadałem do tramwaju, a kiedy chciałem pójść do teatru kabuki, ogarniał mnie lęk przed szpalerem panien witających publiczność po obu stronach wyściełanych jaskrawoczerwonym dywanem schodów, które prowadziły do holu teatru. W restauracji bałem się stojącego za mną kelnera, który, dyskretnie zerkając, czekał aż opróżnię talerz, albo, co gorsza, nie wiedziałem, jak się zachować podczas płacenia rachunku. A kiedy płaciłem za zakupy w sklepie, dostawałem niemal zawrotu głowy, robiło mi się ciemno przed oczami i byłem bliski obłędu, nie z powodu skąpstwa, tylko z napięcia, wstydu, niepokoju i strachu. Nie w głowie mi było targowanie się, przeciwnie, zapomniałem niekiedy zabrać resztę, a parę razy nawet to, co kupiłem. Byłem w takim stanie, że bojąc się chodzić samemu po Tokio, z braku lepszych pomysłów marnowałem czas przesiadując całymi dniami w domu.