cytaty z książek autora "Uta Ranke-Heinemann"
Teologowie mają skłonność, zwłaszcza gdy mówią o księciu teologów, Tomaszu z Akwinu, do interpretacji pozytywnych. A gdy przestaje to być możliwe, wolą podkreślić , że go nie rozumieją, zamiast powiedzieć jasno, że Tomasz opowiadał głupstwa i że padł ofiarą głupstw opowiadanych przez innego wielkiego teologa, mianowicie Augustyna (s. 198).
Tak dawniej jak dziś uznawano, że głównym miejscem popełnienia grzechów przez człowieka jest sypialnia, a nie, na przykład, pole bitwy (s. 39).
Nie jest rzeczą przypadku, że Kościół katolicki, aż po dzień dzisiejszy, bardziej angażuje się w walkę przeciw grzechom, niekiedy tylko domniemanym, z zakresu płciowości człowieka, niż przeciw zbrodniom popełnianym wobec życia ludzkiego w czasach wojen, przeciw masowym morderstwom i przeciw karze śmierci (s. 152).
Człowiek zostaje przez Kościół przywołany do wierzenia, a nie do myślenia. Tym sposobem człowiek przez całe swoje życie ćwiczy się w chrześcijańskiej gimnastyce mówienia - "TAK" i "AMEN". W religii, która błogosławi wierzących, nigdy zaś wątpiących, ci, którzy pytają, pozostają bez błogosławieństwa, a pytający w oczach niejednego wierzącego stają się podejrzani. Tymczasem pytanie jest chrześcijańską cnotą, choć rzadko jest cechą chrześcijan.
Bywa, że człowiek nie zadowala się już tym, w co inni każą mu wierzyć, że nie chce już dalej słuchać ich bajek, nie chce już uznawać ich za prawdziwe, gdyż jego serce i rozum cierpią (s. 17).
I gdy Jezus nigdy nie wypowiadał się w sprawach celibatu, lecz ku przerażeniu swych uczniów korygował obyczaje lekceważącego kobietę poligamicznego społeczeństwa, rysując ideał jedności i stawania się jednością w małżeństwie, to jego nauka została później całkiem odmiennie zinterpretowana przez żyjących w celibacie teologów, przybierając kształt wezwania do bezżenności, a jego mowa o znaczeniu stawania się jednym ciałem przeistoczyła się w hymn na cześć celibatariuszy jako eunuchów dla królestwa niebieskiego (s. 41-42).
Aż po dzień dzisiejszy dzieci urojone są lepiej chronione przed antykoncepcją niż realne niedorostki przed piekłem i śmiercią pól bitewnych, zgodnie z ową trudną do przyjęcia, fałszywą koncepcją katolicką, że prawdziwe zbrodnie ludzkości dokonują się w małżeńskich sypialniach, a nie na teatrach działań wojennych i nad masowymi grobami.
Po papieżu nie można oczekiwać, że odejdzie od stanowiska swego poprzednika. Nieomylność poprzedników hamuje samodzielne myślenie następców.
Kościół nie jest zainteresowany rozumem i oświeceniem ludzi. Każda odmiana oświecenia wydaje mu się raczej podejrzana, częstokroć nawet godna potępienia. Kościół mówi tylko o zranieniu uczuć religijnych. Na takie zranienia zwraca niezwykle bacznie uwagę i z tego powodu zwraca się także nierzadko do sądów. Niestety, nazbyt rzadko zwraca uwagę na zranienie religijnego rozumu. Religijny rozum przez literę prawa w ogóle nie jest chroniony. Z tego powodu człowiek, który łaknie prawdy - mając na myśli nie tylko prawdy przepisane przez kościelnych hierarchów - skazany jest na samego siebie.
Właśnie temu poszukującemu umysłowi mają być pomocne poniższe rozważania. Niektórzy ludzie powiedzą, że tym samym zaszkodzi się wierze. Ale rozum nie może wierze zaszkodzić, raczej znacznie częściej wiara szkodziła rozumowi. Ściślej problem rozważając, należy stwierdzić, że właśnie pragnienie wierzenia bez przynoszenia ujmy rozumowi jest aktem niekłamanej pobożności (s. 18).
Niektórych irytują opowieści o cudach i dlatego są oni gotowi wyrzucić wraz z nimi za burtę cały Nowy Testament; inni z kolei opowieści tych bronią rękami i nogami, jak gdyby chrześcijaństwo w ogóle, a prawda o posłannictwie Jezusa w szczególności, zależały od tego, by każdy w te cuda uwierzył. Za pomocą relacji o cudach ewangeliści chcieli wywyższyć Jezusa, uczynić Go wielkim i imponującym. Chcieli pokazać, że Jego boskość daje znać o sobie w każdym Jego poczynaniu; udało im się jednak tylko przesłonić licznymi małymi cudeńkami jeden wielki prawdziwy cud, na którym Jezusowi samemu zależało najbardziej: cud Bożej miłości. Za pomocą historii o cudach nie otwarto wrót ku Jezusowi, lecz je zatrzaśnięto (s. 105).
Gdy bowiem katolicy nawet za cenę własnego życia nie mogą podnieść ręki na "niewinne dziecko w łonie matki", to dla boskiego Ojca owo dziecko nie jest wcale aż tak niewinne, jak mogłoby się zdawać. On w każdym razie uznał je winnym i to za jakąś przewinę tak straszną, że z jej powodu nie chce mieć z nim nic wspólnego, a to dla dziecka oznacza pewną śmierć. Otóż rzecz polega na tym, że aby wyrwać dziecko z katowskich rąk Boga i oddać w kochające ręce tego samego Boga, trzeba je najpierw ochrzcić. W niektórych okolicznościach Bóg może jednak zażądać ziemskiego życia matki za odstąpienie od wiecznej śmierci dziecka.
Pomimo zatem, że Jezus był wręcz przeciwieństwem kaznodziei piekła, że był - jeśli można tak powiedzieć - antypiekielnym kaznodzieją - dopiero wraz z chrześcijaństwem idea piekła pojawiła się w pełnym rozkwicie i wraz z chrześcijaństwem rozpoczęła swój zwycięski pochód. Kościół osiągnął swój cel nie tyle głosząc niebo, co w niestrudzony sposób głosząc piekło, wywołujące w umysłach ludzkich przestrach, ponieważ takie boskie groźby piekielne stanowiły dlań najlepszy sposób wymuszania posłuchu w kwestiach wiary. Kościelni pasterze wyhodowali u kościelnych owieczek lęk (Horror) przed Bogiem, zmieniając i przekształcając jego funkcję i sprowadzając Go wreszcie do roli swego rodzaju psa piekielnego (Höllenhund) nadzorującego stado. Aby móc prowadzić posłuszne stado, twierdzili, że Bóg szczeka, gryzie i smaży. Doprowadzili tym samym do tego, że miłość człowieka do Boga skarłowaciała w podobnym stopniu. Jeśliby na tamtym świecie wszystko miało się potoczyć zgodnie z nauką Kościoła, niejeden zmarły wolałby - zamiast tego, by zmartwychwstawać po to, by znaleźć się w piekle chrześcijańskiego Boga - raczej spać dalej wiecznym snem w pierwotnym piekle bogini Hel, pod wielkim drzewem świata, Yggdrasill (s. 243).
(...) Słowo "godność",nawiasem mówiąc, staje się użyteczne zawsze, gdy komuś obdarowanemu nią zaczyna brakować czegoś ważnego. Pijawia się przy okazji "godnego umierania", "godnej starości" itp. A także w liście apostolskim O godności i powołaniu kobiety, w którym papież na 125 stronach poświęconych niemal wyłącznie Maryi Pannie nadmienia jedynie krótko, iż godność kobiety polega na tym, że w żadnym razie nie może pełnićfunkcji kapłańskich.
Prosty czytelnik Biblii", który zawzięcie pyta, czy rzeczywiście wszystko wydarzyło się tak, jak napisano w Biblii, najczęściej otrzymuje od teologów jedynie niezadowalające odpowiedzi, gdyż teolog, który zanadto dobrze rozumie wątpliwości czytelnika Biblii i je być może nawet podziela, może natrafić na trudności i stracić swoje kościelnie usankcjonowane prawo nauczania. W odniesieniu do historii dotyczącej wniebowstąpienia hierarchia katolicka jest zapewne nieco bardziej wspaniałomyślna, ponieważ ta cudowna historia wydaje się mało konieczna dla samego istnienia katolickiej hierarchii. Istnieją jednak nieprzekraczalne granice bezpieczeństwa. Uznanie narodzin z panny-dziewicy jest na przykład nieodzowne dla usankcjonowania celibatowego panowania kawalerów. Przede wszystkim wydarzenie to musi być właśnie z tego powodu, w aspekcie historycznym i biologicznym rozumiane w sensie dosłownym i w żadnym wypadku nie może być interpretowane jako modelowa koncesja, czyli dostosowanie do wyobraźni ludzi żyjących w czasach, kiedy ideę tę sformułowano.
Pogląd, że wiara chrześcijańska nie jest wiarą w legendy czy bajki, że zawiera znacznie bardziej istotne treści niż dosłowne pojmowanie niektórych nowotestamentowych nadzwyczajnych historii o top-cudach - przez hierarchię katolicką nie jest podzielany i z tego powodu tak zwanym prostym czy zwykłym wierzącym jest zupełnie nieznany. Nierzadko pojawienie się takiego poglądu u prostych wierzących nie jest wcale pożądane po tym, gdy poprzez ciągnące się dwa tysiące lat głoszenie bajek zostali oni zdezinformowani, zdeformowani i uczynieni infantylnymi (s. 155).
Celibat bowiem wynika z nieporozumienia.
Historia chrześcijaństwa jest wszak jednocześnie historią postępującego ubezwłasnowolniania kobiet i spychania ich w niepamięć przez przemilczanie. I jeśli ta tendencja została dziś na chrześcijańskim Zachodzie powstrzymana, to nie dzięki Kościołowi, lecz mimo niego (i niestety nie w nim) (s. 131).
Historia Męki Pańskiej pokazuje w szczególny sposób, jak ewangeliści manipulowali historycznymi datami i faktami. Fakt ten nie jest jednak w stanie zachwiać przekonaniami teologów - obojętne: katolickich, protestanckich czy prawosławnych. Jeśli zwróci im się uwagę na sprzeczności i niedokładności opowieści o Męce Pańskiej, uznają wprawdzie słuszność niektórych argumentów, ale nie podważa to ich przekonania, że w ostateczności chodzi jednak o Słowo Boże.
Nie ma bowiem stanu zawodowego, który by w podobnie zwycięski sposób - w każdym razie we własnym mniemaniu - wychodził z wszystkich prób obalenia jego poglądów, jak społeczność teologów. Poglądu teologa praktycznie nie można obalić. Jeśli ktoś jest jednak przekonany, że mu się to udało, że zebrał wszelkie możliwe argumenty logiczne i historyczne dowody potwierdzające jego tezę - wówczas teolog po kilku zaledwie sekundach słowami: "właśnie dlatego...", albo: "właśnie to wskazuje na to, iż...", albo niczym Feniks podnoszący się z popiołów - zacznie klęskę zamieniać w absolutne zwycięstwo, zgodnie z tradycją, że "...każdy wielki teolog z biedy potrafił uczynić cnotę". Dlatego też nie ma najmniejszego sensu na przykład radzić teologowi, by zwrócił na coś uwagę; jest to błędny krok, gdyż teolog - to zupełnie oczywiste - dawno już uwzględnił odmienne poglądy, uwzględnił je jeszcze zanim się mu o nich powiedziało; nie ma więc najmniejszego sensu mówić teologowi, że ta czy tamta relacja w Nowym Testamencie przeczy innej relacji zawartej w tym samym Nowym Testamencie.
Teolog, pełen współczucia, oświadczy wówczas danej osobie, że liczne sprzeczności wskazują właśnie na istotę tego, o co w Nowym Testamencie chodzi. Mianowicie w ogólności nie o to, by wytaczać działa przeciwko niekoherencji w wypowiedziach Pisma (s. 106).
Gdybyśmy relację o zwiastowaniu mogli potraktować jako opis wydarzenia o charakterze historycznym, należałoby Marii przyznać więcej teologicznego rozumu niż rozwijanej przez dwa tysiące lat katolickiej teologii dziewiczego poczęcia, to znaczy klekocząco-bocianiej teorii ginekologicznej (gynaekologischer Klapperstorchtheologie). Maria już wtedy swoim pytaniem jasno wyrażała to, o czym większość teologów w międzyczasie się dowiedziała, ale czego biskupi katoliccy do dzisiaj nie pojęli, a Jan Paweł II - tym bardziej nie: że według poglądów Marii Boże synostwo Jezusa i naturalne synostwo Jezusa nie wykluczają się. Dla Marii jedno bez drugiego jest raczej niemożliwe (s. 51-52).
Tam, gdzie sprawa łączy się z dyskryminacją kobiet, zawsze opłaca się zająć postawę typu "zarówno - jak również" oraz "z jednej strony, z drugiej strony" (s. 30).