cytaty z książek autora "Chisako Wakatake"
Ja tak sobie myśle, że żyjąc dla kogoś innego, to się jednak cierpi. Przecież każdy z natury pragnie rozwinąć skrzydła. Latać po niebie zupełnie wolny. Tylko jak człowiek ma przed sobą kogoś, kogo strasznie kocha, to składa skrzydła, żeby się dopasować, macha nimi nie szybciej niż druga osoba. Jak to inaczej nazwać, jeżeli nie cierpieniem?
Nawet nie taka zła ta starość, skoro pozwala zaakceptować dzikie i wściekłe takim, jakie jest - pomyślała pani Momoko, maszerując. Miło tak spotkać swoje różne ja w drodze...
Szczęśliwie nadeszła kolejna pora roku. Aż chciało się dziękować za wszystko z całego serca. Uczucie, o jakie za młodu nigdy by się nie podejrzewała.
Jak się nad tym teraz zastanowić, młodość to synonim ignorancji. Żeby się czegokolwiek nauczyć, trzeba najpierw tego doświadczyć.
Ile by się miało lat, wiedzieć to zawsze frajda - odezwał się cichy głos z jej wnętrza.
Zresztą od kiedy do kiedy rodzic jest rodzicem, a dziecko dzieckiem? Mówiąc o tej parze, wyobrażam sobie dorosłego idącego z małym człowiekiem za rękę, ale tak naprawdę o wiele dłużej trwa etap następujący po tym, kiedy dziecko już dorośnie. Ponoć dawniej rodzice zwykle umierali mniej więcej wtedy, gdy najmłodsza pociecha osiągała dojrzałość, jednak w obecnych czasach są świadkami nie tylko własnej starości, ale i starości własnych potomków. Skoro tyle to trwa, lepiej nie przywiązywać w nieskończoność przesadnej wagi do tego, że jedno to rodzic, a drugie dziecko. Spędzić razem pewien okres, ale później niech każde idzie w swoją stronę.
Była jeszcze słaba, zbyt niezdarna, by sama utrzymać się na nogach, dlatego potrzebowała idola, ideału. Znalazła go i zaczęła wspierać. Nie dlatego, że była silna - właśnie dlatego, że siły jej brakowało. Wspierając go, chciała się upewnić, gdzie są jej kontury. Potrzebowała czasu, by znaleźć w sobie sens.
Pani Momoko uniosła łokcie, ułożyła palce w kółka i przyłożyła dłonie do oczu niczym lornetkę, mrużąc powieki, jakby patrzyła w dal. Tam, w ogromnej rzeszy mężczyzn, którzy wpatrują się przez szybę w maleńka planetę wśród gwiazd wiszącą nad horyzontem Drogi Mlecznej, chce znaleźć ciebie Shŭzõ. A dy odzyskaj mnie, jo też gdzieś tam jestem, oglądam daleką Ziemię i wzdycham z zachwytu. Shŭzõ, tęsknię za tobą.
Shuzo, my wciąż jezdeśmy w pól drogi. Jo to jo, dy to dy, żyjem teraz - od tych ograniczeń nijak nie możemy zie uwolnić, jednak ludzie zie amieniajom. Odrobina po odrobinie. Dlatego wierze, że kiedyś relacja mężczyzny z kobiedom przyjmie forme, jakiej nie potrafimy sobie nawet wyobrazić.
Ludzki umysł to nie jezd prosta sprawa. Ma warstwy, mnóstwo warstw. Jezd jo pierwotne, czyli to, co osesek widział świeżo po urodzeniu, a potem kolejne, to wszyzgo, co potrzebne do życia, czego nas uczyli, czy raczej wbychali do głów, że drzeba robić tak, nie inaczej, takim drzeba być, nie innym, tak zwany zdrowy rozsądek, czy tam to, czy wsio, wizja świada, którą pozornie dano nam wybrać, a w rzeczywistości wybrać kazano, to wszyzgo nakłada się jedno na drugie, tworząc grube warstwy; tak jak powierzchnia ziemi jezd warstowa, tak i nasz umysł ma warstwy.
Tak czuję w głębi serca, że nic nie istnieje pojedynczo. Wszyzgo ma coś analogicznego, imituje się nawzajem.
Słowo, które utkwi w serdzu, w głowie, drażni bez końdźa, nie daje żyć.
Przedzież to, jag zama ziebie nazywam, to filar mie dzałej. Skoro on nie stoi pewnie, dzo bedzie ze mnom? W życiu też bede zie tag chwiać to tam, to ziam? W dziecinnym sercu pani Momoko z całą pewnością tkwił taki strach.
Som na tym świecie rzeczy, którym nie sposób zaradzić. Można próbować, starać zie i wierzgać nogami, ale wszyzgo na nic. Jag już zie to zrozumie, całe życie w pendzie, bez wytchnienia, byleby dzoś zdobyć, byleby wygrać, nagle wygląda tag, jakby człowiek wkładał wszyzgie siły zupełnie nie tam, dzie drzeba. I nie chce wyglądać inaczej. Uświadomił mi los, jadzy jezdeźmy bezsilni, ot dzo.
Młodość to synonim ignorancji. Żeby się czegokolwiek nauczyć, trzeba najpierw tego doświadczyć. Czy w takim razie starość jest synonimem doświadczenia? Synonimem wiedzy?
Może to nic takiego - może po prostu dawała córce zbyt wiele tego wszystkiego, czego sama dostała od matki zbyt mało. Ku swojemu zaskoczeniu ona także próbowała kontrolować ją wedle własnego przekonania, wedle własnych gustów. To samo. Z matki na córkę. Z córki na jej córkę.
Naomi, moim zdaniem każda matka powinna sobie powtarzać raz za razem: żadne dziecko nie jest ważniejsze ode mnie. Żadne dziecko nie jest ważniejsze ode mnie. Co chcesz zrobić, zrób sama. Prosta zasada. Nie wolno przenosić na dzieci własnych ambicji. Nie wolno pętać ich oczekiwaniami.
Ułuda zwiędła, jakby ktoś oblał ją lodowatą wodą z blaszanego wiadra. Na widoku została tylko jej własna postać dryfująca w powietrzu bez celu, bez żadnego punktu zaczepienia w rzeczywistości.
Tak jak zwykle. Pani Mamoko była niezmiernie rozmowna w duchu, ale wobec prawdziwego człowieka nie potrafiła wydusić z siebie słowa, zupełnie jakby cierpiała na afazję. Nic tylko przełykała ślinę. Nie umiała przekazać innym swoich myśli. Ludzi i tag nie interezuje to dzo mie. Przedzież zama zupełnie nie rozumiem, dzo niby tagiego ciekawego w tym, o czym mówię.
Bacznie obserwowała kobietę. Po chwili nabrała pewności. Tak, ona szuka już od dawna - pomyślała. Możliwe, że nie pamięta nawet czego konkretnie, pogrążyła się w szukaniu jako takim. Nie sposób nic poradzić. Dla niej czas płynie inaczej. Ona jest w drodze, pędzi do punktu końcowego, nie wiedząc, gdzie ów punkt leży.
Nawet gdy dana rzecz nas interesuje, trudno przy niej wytrwać - tego była już boleśnie świadoma, a zarazem zdążyła też zrozumieć, że jeśli coś mimo wszystko tak dalece nie daje nam spokoju, musi być obiektem prawdziwej fascynacji.
Zatopić się w czymś, choćby inni myśleli, że to bez sensu i bez znaczenia. Pani Momoko sądziła, że właśnie wtedy człowiek czuje autentyczną radość.
Na starość chyba tak już jest, że wychodzi z człowieka, jaki jest naprawdę - czy się przejmuje, co inni pomyślą, czy nie.
Taki sposób na życie nie pozwalał na wiele. W końcu tylko człowiek patrzy, tylko obserwuje. Sam pyta i sam odpowiada. Obieg zamknięty. Plus minus na zero. Tak jakby tkwić ciągle w miejscu, gdzie woda nie płynie, tylko stoi. Nie sposób zaangażować innych, nie mówiąc już o tym, by wywrzeć na nich wpływ. Trudno się dziwić, że pani Momoko nie potrafiła zaczepić, zacząć rozmowy.
Ciągle zaglądała mu w oczy. Zaglądała w niej głęboko, udając, że wcale tego nie robi, grając wesolutką, płytką i bezmyślną. Reagował wtedy promiennym uśmiechem. Pracował do upadłego, a pani Momoko musiała tylko wspierać się na nim całym ciężarem i pochłaniać wszystkie owoce jego trudów. Chciała go chronić, nic więcej. Pozwalała się zaopiekować, by otoczyć go opieką.
Shuzo był domem, który odnalazła w stolicy. Substytutem stron rodzinnych. Kimś aż zbyt pięknym i czystym. Wspaniałą rzeźbą, którą ogląda się w zachwycie.