cytaty z książek autora "Natalia Przeździk"
To teraz można najlepiej zobaczyć, że po czasie ciemności zawsze budzi się nowe życie. Marzec ze swoją szarością i kilogramami błota ma w sobie więcej nadziei niż późniejsze miesiące pełne kolorów i zapachów.
– I jak zwykle to ja muszę najciężej pracować!
Dołączył do nas Pawełek.
– Co? Dlaczego mama przydzieliła mi najtrudniejsze
zadania?!
Usłyszeliśmy cichy śmiech. Mama stała w drzwiach
i przyglądała nam się z rozbawieniem.
– Sama nie wiem, jak mi się to udało. Przydzielić
najtrudniejsze zadania kilku osobom naraz, to trzeba
mieć talent...
Niebo było już zupełnie ciemne, gdy dojechaliśmy
na miejsce. Tata wszedł do domu pierwszy i zapalił światło
na ganku oraz w pokojach. Dopiero wtedy odetchnęliśmy
z ulgą – nasz domek sprawiał wrażenie przebudzonego
i zadowolonego z ludzkiej obecności. Miałem poczucie,
że wróciłem do siebie.
Cokolwiek by się działo, mamy siebie. Postaram
się o tym nie zapomnieć i nie zepsuć innym tego wyjazdu”, westchnęła w duchu i sięgnęła po kawę. Skrzywiła
się, czując na języku posmak rozgrzanego kartonowego
kubka, po czym przełknęła napój bohatersko. Układanie
rozsypanego życia zaczyna się od malutkich kroczków.
Takich jak wypicie napoju zamówionego specjalnie dla
niej przez męża i będącego wyrazem jego miłości – nawet
jeśli smakował nieszczególnie.
Zatrzymali się pod drewnianą bramą o łuszczącej
się nieco farbie. Znała ją już ze zdjęcia. Za nią dostrzegła sympatyczny domek, który emanował ciepłem –
nie tylko dlatego, że ściany miały jasny odcień, a dach
był kryty czerwoną dachówką. Coś w układzie okien
i drzwi sprawiało, że można było odnieść wrażenie, iż
dom mruga łobuzersko. I trudno się było powstrzymać
przed mrugnięciem w odpowiedzi. Domek otaczało kil-
ka owocowych drzew, głównie jabłoni. Po prawej stronie
widać było także zabezpieczoną pokrywą starą studnię,
na której ktoś postawił kiczowatą, ale śmieszną figur-
kę krasnala ogrodowego. Studnia… Znak, że ten dom
tętnił życiem już od bardzo dawna, w przeciwieństwie
do wyrastających w okolicy licznie niczym grzyby po
deszczu nowych budynków. A za domem… Za domem
niepodzielnie panował sosnowy las.
– Nie uczcie się na pamięć tego, czego nie rozumiecie. Jak jakiegoś słowa nie znacie, to zapytajcie, co ono oznacza.
– Czyli jak zmienię pieluchę Zio, to zrobiłam dobrego
uczynka? – odezwała się Emiśka.
– Uczynek – mama odruchowo ją poprawiła. – Tak.
– Jeśli pozwolisz komuś zapalić świecę, chociaż jest
twoja kolejka, to też jest dobry uczynek – powiedział tatuś
niewinnym głosem.
– To ja już wolę zmienić tę pieluchę – odparłem
stanowczo, a rodzice, nie wiedzieć czemu, wybuchnęli
śmiechem.
– No dobrze… Ale po co my w ogóle robimy te dobre
rzeczy dla innych? – dopytywała mama. – Jak myślicie?
– Bo to taki urodzinowy prezent dla Jezuska, chociaż
On ma urodziny dopiero za miesiąc. I tak te uczynki
zbieramy, żeby potem dać caaaałą masę do żłóbka i Go
nimi ogrzać! – wypaliła nagle Emilka, a rodzice popatrzyli
na nią z zaskoczeniem.
– To mama i tata bałwan! – oznajmiła Emiśka, gdy
zauważyła, że przyglądamy się ich dziełu. – A teraz będziemy robić dzidziusie!
– Coś duży ten dzidziuś… – Zdziwiłem się, bo tata
znów utoczył gigantyczną kulę.
– Tak, bo to już dorosłe dziecko – wyjaśniła z godnością Łucja, wtykając każdemu bałwanowi do ręki miotłę
z uschniętych nawłoci.
– A ja ulepiłam niemowlaczka, patrzcie! – Emilka
pokazała nam niewielką kulkę trzymaną w dłoniach. –
Tylko muszę zrobić mu jeszcze oczy!
– Ja to zrobię! Daj! – odparła władczo Łucja i wetknęła
małemu bałwankowi dwa kamyki jako oczy oraz kawa-
łek gałązki tam, gdzie powinny być usta. – Chyba jakiś
zezowaty mi wyszedł… – skomentowała.
Gdy podszedłem bliżej, zobaczyłem bałwanka z ocza-
mi rozstawionymi szeroko po bokach głowy.
– Jeśli to zez, to mocno rozbieżny – stwierdziłem z po-
litowaniem, a Emiśka się oburzyła:
– Nie znacie się! Bałwankowe dzieci takie się rodzą
i potem im się oczka zjeżdżają do środka!
– Święty Mikołaju, jeśli mnie słyszysz, to przynieś
mi w prezencie skrzydła – wymamrotała już w półśnie.
Tej nocy śniły jej się dziwne rzeczy. Ktoś ją wołał.
Stojąc na łące pod lasem, rozglądała się wokół, ale nikogo
nie widziała. A potem ujrzała brązowy drewniany dom
ukryty pod wysokim modrzewiem. Jedno z okien było
otwarte. Nadal słyszała głos, więc zaczęła iść w stronę
domu. Długie skrzydła, które miała na plecach (czuła
je tak wyraźnie!), ocierały się o łodygi polnych kwiatów.
Rano pamiętała wszystko, jakby przeżyła to naprawdę.
Nawet tajemniczy słodki zapach, przypominający miód.
A dom milczał, jak to domy mają w zwyczaju, ale
promieniował czymś dobrym, jakby bezgłośnie zapraszał
do środka.
– Myślę, że to będą najlepsze wakacje w moim życiu! –
Hania chwyciła swój plecaczek i nieznacznie się garbiąc,
skierowała się w stronę drzwi. Przechodząc pod oknami,
musnęła ręką rosnące wzdłuż całej ściany rumianki. Czuła
pod palcami ich delikatne płatki oraz miękkie środki.
Słońce grzało ją w nos.
Hania też od razu poczuła sympatię do podłużnego,
nieco przysadzistego brązowego budynku z szarym dachem.
Przytuliła się do ciepłych desek i wdychała zapach drewna.
– Pachnie tak samo ładnie jak kwiaty lip – stwierdziła,
zaskoczona. Jeszcze przed chwilą była przekonana, że nie
ma piękniejszego zapachu.
– Stare świątynie pachną niebem! – odparła po chwili jej mama. Przypomniały jej się studenckie wyprawy,
podczas których zakochała się w tej woni. Teraz, gdy
znowu ją poczuła, wydawało jej się, że te lata dzielące je
od beztroskiej młodości były tylko złym snem, z którego
właśnie się budzi. Znowu była dawną sobą, cieszącą się
drobiazgami i mającą marzenia.
Pozwolenie na własne kryjówki to czasem najlepszy
prezent, jaki rodzic może zrobić dziecku.
– Mamy siostrę Zosię, wiesz, Mikołajku? – poinformowała Emilka zdziwionego brata.
– Cio? – Mikołaj zmarszczył brew.
– Teraz zobaczysz, co to znaczy być starszym bratem. – Wyszczerzyłem się do niego i potarmosiłem mu
czuprynę.
Tata zniknął na chwilę w domku, ale zaraz do nas
wrócił.
– Możemy iść – oznajmił. – Tylko bądźcie cichutko,
żeby malutkiej nie przestraszyć… Dla niej wszystko jest
nowe i dziwne, bo do tej pory znała tylko życie w brzuchu
mamy.
– To ona nas nie zna? – zdziwiła się Emilka.
– Zna nasze głosy, przecież słyszała nas cały czas,
prawda? – odparłem.
– Tak – przyznał tata. – Teraz będzie musiała się po-
woli przyzwyczaić do waszego widoku i dotyku, dlatego
musicie dać jej czas.
– A opowiesz nam trochę o tym Beskidzie Niskim? –
spytałem.
– Jasne! – Mama ucieszyła się naszym zainteresowaniem. – Jak tylko będziemy mieć chwilkę, to pokażę
wam zdjęcia i mapy. To bardzo ciekawe, dość tajemnicze
miejsce i, szczerze mówiąc, tęsknię za nim…
– Czemu tajemnicze? – Pawełek gdyby mógł, posta-
wiłby uszy jak królik.
– Opowiem wam o wszystkim, zresztą sami się prze-
konacie… Te góry pełne są pozostałości po wsiach, które
wiele lat temu zostały zlikwidowane.
– Dlaczego? – Poczułem dreszczyk grozy.
– To długa i trudna historia. Tuż po wojnie ludzi
z tamtych okolic przeniesiono w zupełnie inne rejony
kraju. A domy, zagrody i tamtejsze świątynie w większości
spalono.
– No nie… – zapowiadało się na kolejną smutną historię z dawnych czasów. – To pewnie jest tam dość ponuro?
– No właśnie nie… Jest pięknie i dziko. Trochę żal,
gdy się patrzy na stare cmentarze i kapliczki, które zostały… Ale drugiego takiego miejsca nie ma nigdzie indziej.
Nawet Bieszczady nie zrobiły na mnie takiego wrażenia
jak te niepozorne górki i doliny.
A potem zobaczyliśmy ten dom... Czekał na nas, otoczony drzewami i krzewami kwitnących róż.
Był niebieski. To znaczy miał pomalowane na niebiesko drewniane ściany. Szary dach. Białe okna i drzwi.
A przed drzwiami coś dziwnego, jakby balkon.
– Co to jest? – spytał zdziwiony Pawełek, wysiadając
z samochodu.
– Weranda – odpowiedział tata, pomagając wydostać
się Łucji. – Można tutaj siedzieć, kiedy pada deszcz.
– Zawsze chciałam mieć dom z werandą. – Westchnęła mama.
– No to teraz masz – stwierdziła zadowolona Łusia,
próbując rozczesać sobie palcami włosy i zapiąć spinkę
w kształcie motyla.
Zaczęliśmy do siebie machać i krzyczeć, każde ze swojego drzewa. Byliśmy jak królowie i królowe na zamkach.
– Jestem król Daniel Wielki! – wrzasnąłem głośno
i zrobiłem sobie koronę z gałęzi i liści.
– Jestem królowa Łucja Piękna – odkrzyknęła Łuśka
ze swojej jabłonki.
– A ja jestem królewicz Paweł Mądry – powiedział
Pawełek spokojnie, oglądając mrówki idące po gałęzi.
– A ja... – dobiegł nas z dołu donośny i hardy głosik
Emilki. – Ja jestem klólikiem!
Mama popłakała się ze śmiechu. Potem rozłożyła kocyk na trawie i, ciągle ocierając oczy, zaczęła zmieniać
pieluszkę Mikołajkowi.
W tym momencie wyszedł z domu zasapany tata,
który tymczasem rozpakował resztę rzeczy. Przeciągnął
się na werandzie i popatrzył na nas, dyndających na drzewach jak dojrzałe śliwki.
– Nie pospadają? – spytał mamy.
– Mam nadzieję, że nie – odpowiedziała przekornie
i podała mu piszczącego z uciechy Mikołajka, nakarmionego i zadowolonego z czystej pieluchy.
– Czujecie, pachnie portem! – Wciągnąłem powietrze. – Jakby rybami i wodorostami.
– Uwielbiam ten zapach – przyznała mama.
Jako mała dziewczynka każdego lata jeździła w góry
i najlepiej się czuła w lesie na szlaku albo gdzieś na szczycie. Ale potem, gdy poznała zakochanego w morzu tatę,
polubiła Bałtyk. Teraz mówi, że jest rozdarta, bo zawsze
za czymś tęskni. I że najfajniej by było, jakby nasze morze
było blisko gór, a nie po drugiej stronie Polski. No ale
jest, jak jest.
– Dlaczego tablice drogowe mają dwie nazwy? – spytał Pawełek, który obserwował w skupieniu otoczenie.
– Dlatego, że podano nazwy w dwóch językach, polskim i kaszubskim – odparła mama.
– Kaszubskim? – zdziwiła się Łucja. – Co to za język?
Rodzice tłumaczyli nam to już podczas poprzednich
wakacji nad morzem, ale najwyraźniej zapamiętałem
tylko ja, bo jestem najstarszy. Dlatego nie było dla mnie
zaskoczeniem, gdy tatuś zaczął opowiadać o tym, że ludzie mieszkający na Kaszubach, czyli Kaszubi, mają swój
własny język, różniący się od polskiego.
– Niestety coraz mniej osób mówi w tym języku. Nie
wszyscy Kaszubi są dumni ze swojej tradycji i tylko niektórzy posyłają swoje dzieci na dodatkowe zajęcia z kaszubskiego. A szkoda, bo miejscowa kultura, język i legendy są
naprawdę piękne. Mam nadzieję, że ludzie się zorientują,
że warto o nie dbać i pokazać je światu – opowiadał tata.