cytaty z książek autora "Giacomo Leopardi"
Dzieci znajdują wszystko w niczym, dorośli nic we wszystkim.
Ja już jestem - proszę mi wybaczyć tę przenośnię - wędrującym grobem, co niesie w sobie martwego człowieka z sercem niegdyś bez miary tkliwym, które nic już nie odczuwa.
W człowieku czułym, zaszczyconym wyobraźnią, który żyje, jak ja przez wiele lat, zdając się ustawicznie na urojenia i marzenia, tyleż świat, jak i rzeczy na nim, stają się w pewnym sensie podwójne. Ktoś taki zobaczy wzrokiem wieżę, pola, wyłoni słuchem dźwięki dzwonu, a jednocześnie siłą wyobraźni dostrzeże inną wieżę, inne pola i wysłucha innych dźwięków. Do tegoż zdwojenia sprowadza się, zależnie od formy rzeczy, całe ich piękno i cała zaznawana za ich sprawą przyjemność. Zasmucająco jawi się życie (choć takie właśnie jest życie powszechne), jeśli się w nim nie widzi, nie słyszy, nie czuje nic innego, jak tylko owe rzeczy zwykłe, co jedynie samym naszym oczom, uszom i wszelkiemu postrzeganiu udzielają potocznych wrażeń.
Są dwie prawdy, których ludzie nie potrafią powszechnie uznać: jedna, że nic nie wiedzą, druga, że są niczym. Dodaj do nich trzecią, ściśle związane z tą drugą: że nie mogą niczego oczekiwać po śmierci.
Wielu ludzi z biegiem lat obojętnieje na pochwały, a jednak nie stają się przy tym obojętni na nagany i na drwiny, gdyż ten swój odłam wrażliwości tracą bardzo późno lub nie tracą go nigdy. I znacznie trudniej przychodzi im wyzbyć się tego właśnie wyczulenia niż tamtego. Z pewnością zresztą nie ma człowieka, który, skoro jest wyczulony na pochwały, nie byłby wyczulony ma nagany, na pomówienia lub kalumnie, i na kpiny, przy czym ludzi uwrażliwionych przeciwnie jest bardzo wielu. Tak, że nawet w związkach czysto społecznych zdolność doznawania przyjemności jest w człowieku bardzo nietrwała i bardzo ograniczona niż zdolność odczuwania przykrości.
Kiedy samotnie przechadzam się po mieście, zazwyczaj przydarza mi się doznawać nadzwyczajnie przyjemnych wrażeń i oglądać przepiękne widoki zamieszkanych pokoi, które widzę z ulicy przez otwarte okna. Jednak te same pokoje zapewne nie wywołały we mnie żadnych uczuć, gdybym je oglądał, przebywając w ich wnętrzu. Czyż nie jest to obraz ludzkiego życia, jego odmiennych stanów, jego dobra i radości?
Nie ma już we mnie tyle zapału, bym mógł ożywić w sobie jakiekolwiek pragnienie, chociażby pragnienie śmierci, i to nie dlatego, że jeszcze się jej lękam, lecz dlatego, że nie widzę różnicy między śmiercią a takim życiem jak moje, w którym nie pociesza mnie nawet cierpienie. Doświadczam tego po raz pierwszy, że nuda nie tylko przytłacza mnie i wyczerpuje, ale też zadręcza i torturuje jak najdotkliwszy ból, i jestem tak bardzo przerażony daremnością wszystkiego i ludzką kondycją, i śmiercią wszelkich namiętności, już całkiem w mojej duszy wygasłych, że bez reszty utraciłem siebie, pojmując, iż nawet moja rozpacz jest niczym.
Kiedy udałem się do Rzymu, musiałem współżyć z innymi, pokazywać się w wielkim świecie, nieustannie działać, pędzić życie bez reszty zewnętrzne, a to mnie odrętwiło, stałem się niezdolny do niczego, martwy w sobie. Byłem doszczętnie pozbawiony życia i poczynań duchowych, chociaż na skutek tego bynajmniej nie umiałem radzić sobie lepiej w życiu zewnętrznym. Byłem niezdolny w tamtych dniach pogodzić jedno z drugim, i to niezdolny tak dalece, że uznawałem takie złączenie za niemożliwe i byłem przekonany, że inni ludzie, którzy, jak widziałem, poczyniali sobie zaradnie w życiu zewnętrznym, nie mają w sobie takiego życia wewnętrznego, jakiego wówczas pragnąłem, i że w dodatku nigdy zapewne takiego życia nie poznali. Owo jedyne osobiste doświadczenie potrafiło wszakże odebraćmi złudzenia w tej kwestii. Jednak mój ówczesny stan był chyba stanem najbardziej dotkliwym i obolałym w całym moim życiu, ponieważ stając się do niczego niezdolnym, zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie, utraciłem niemalże całkowicie wszelki sąd o samym sobie i wszelką nadzieję, że dokonam czegoś w świecie i że moje życie czymś zaowocuje.
Pewien człowiek utrzymywał, że my wszyscy, przychodząc na ten świat, jesteśmy jak ktoś, kto kładzie się do łóżka twardego i niewygodnego, a czując się w nim źle, nie może leżeć spokojnie, tylko obraca się po stokroć na wszystkie strony i próbuje na różne sposoby przysposobić sobie, zmiękczyć itd. owo łoże, nie ustając nigdy w tych staraniach i wciąż mając nadzieje, że uda mu się usunąć i wypocząć, aż w końcu chociaż nie spał ani nie wypoczął, przychodzi ta godzina, kiedy trzeba wstać. Tak oto przedstawia się i tym jest spowodowany nasz niepokój w życiu, to naturalne i słuszne niezadowolenie z jakichkolwiek naszych stanów, a zabiegi, nauki itd. wszelkiemu rodzaju służą temu, abyśmy sobie przysposobili i nieco złagodzili to łoże i zachowali nadzieję na szczęście bądź przynajmniej na wytchnienie i na śmierć, która wyprzedzi oczekiwaną nadzieję.