cytaty z książek autora "Vivian Gornick"
Idziemy do łóżka z fantazjami, a budzimy się z rzeczywistością.
Polska to jeden z tych krajów, w którym Kościół katolicki znów idzie pod rękę z reakcją. A wszędzie gdzie tylko pojawia się reakcja - wiemy to dobrze po czterech latach z Trumpem - podejmowane są próby pozbawienia kobiet prawa do bycia obywatelkami pierwszej kategorii.
Udana rozmowa to nie kwestia wspólnych zainteresowań, względów klasowych czy wyznawanych ideałów, lecz temperamentu: tego, co sprawia, że człowiek instynktownie odpowiada afirmatywnym: „Doskonale wiem, o czym mówisz”, a nie polemicznym: „Co przez to rozumiesz?”. Tam, gdzie jest wspólnota temperamentu, rozmowa toczy się swobodnym, nieskrępowanym nurtem; tam, gdzie tej wspólnoty brakuje, człowiek zawsze stąpa jak po polu minowym.
To było tak, jakby mnie i mojego kochanka rozdzieliła cienka, niewidzialna membrana, przepuszczająca pożądanie, ale blokująca ludzką solidarność.
Nigdy wcześniej w dziejach intelektu nie kładziono takiego nacisku na koncept niezastąpionego – wyjątkowego – ja; i nigdy wcześniej nie było tak, że z obawy przed najdrobniejszym psychicznym dyskomfortem traktuje się tyle osób jako ludzi przygodnych.
...wszystko zawsze konczy sie zle, ale jest cos wznioslego w katastrofie. W moich fantazjach chodzilo wlasnie o tragizm. Bycie "w tragedii" ratowalo od przyziemnych bolączek wlasnego zycia. Uwazalam je za pozbawione znaczenia. Ocalenie od bezsensu bylo wszystkim".
Jego zdaniem w życiu chodziło o to, by na małej przestrzeni, jaka przypada człowiekowi w udziale, zbudować sobie jak największy świat. Jemu nasze zamknięcie w ogóle nie przeszkadzało.
Przekonanie, że jesteśmy tym, do czego się przyznajemy, to wielkie złudzenie naszej kultury.
Życie wymaga miejsca, powietrza i światła, przestrzeni, w której można dokonywać odkryć.
Oto główny, jak mi się zdaje, efekt bycia w mniejszości: człowiek cichnie.
Liczył się przede wszystkim nabożny zachwyt mamy błogostanem, jakim było jej małżeństwo, towarzysząca mu wzgarda dla wszystkich małżeństw, które nie były łudząco podobne do jej własnego, wreszcie determinacja, z jaką po tysiąckroć i na setki sposobów wbijała mi do głowy, że w życiu kobiety najważniejsza jest miłość.
Nieszczęście musi dojść do głosu, żeby cokolwiek mogło się zmienić.
Pragnienia mojej matki są proste, ale nie podlegają dyskusji. Odczuwa je jako konieczność.
Próbuję powiedzieć, że dziś na miłość trzeba sobie zasłużyć. Dotyczy to również matek i synów.
Budzenie pożądania było jedynym znanym jej sposobem na poprawę własnego samopoczucia.
Ta klęska wyobraźni empatycznej, kiedy zachodzi między dwiema osobami połączonymi intymną więzią, ma w sobie coś z kataklizmu. Napawa mnie grozą i zdumieniem. Świat jawi się nagle jako miejsce barbarzyńskie, bez nadziei na czułość i wzajemny szacunek.
Zaczęłam sobie uzmysławiać rzecz, o której wszyscy wiedzą, lecz stale o tym zapominają: że być kochaną w sensie erotycznym znaczy być kochaną nie za swoje prawdziwe ja, lecz za to, że umie się w kimś wzbudzić pożądanie.
Dziś nie próbujemy w drugim człowieku zobaczyć lepszego siebie ani tym bardziej go afirmować. Przeciwnie, główną pożywką dla współczesnych więzi między przyjaciółmi jest otwartość, z jaką przyznajemy się do emocjonalnej słabości – do strachu, gniewu, upokorzenia. Nic nie zbliża nas do siebie bardziej niż gotowość do zmierzenia się z najgłębszym wstydem w obecności drugiej osoby.
Co wieczór, gdy przed pójściem spać gaszę światło w moim salonie na piętnastym piętrze, doznaję przyjemnego wstrząsu na widok wznoszących się ku niebu rzędów rozświetlonych okien; otoczona przez nie czuję się tak, jakby obejmowała mnie gromada bezimiennych mieszkańców miasta. To mrowie ludzkich siedzib, zawieszonych jak moja w przestrzeni, to ukłon Nowego Jorku w stronę ponadjednostkowej więzi. Ukojenie płynące z tej przyjemności jest nie do opisania.
Rozumiała to, co rozumiał Freud – że choć samotność przysparza nam cierpienia, wcale nie mamy ochoty z niej rezygnować. Na żadnym etapie rozwoju psychicznego nie jesteśmy wolni od tej sprzeczności: to konflikt nad konfliktami.
Zwyczaj samotności wchodzi w krew. (...) Samotni jesteśmy z braku wyidealizowanego towarzysza, lecz w dobrej samotności obecna jestem "ja", sama dotrzymują sobie towarzystwa, ożywiam ciszę, wypełniam pokój dowodami własnego istnienia i czucia.
W trakcie tych naszych dalekich spacerów nieraz ukradkiem zmieniał się charakter czasu i przestrzeni. Znikało pojęcie godzin. Ulice były jedną długą wstęgą ciągnącej się hen drogi, po której wędrowaliśmy bez przeszkód. Czas się rozrastał, zaczynał przypominać ten z dzieciństwa, nigdy się niekończący, a nie ten obecny, którego zawsze było za mało, który zawsze człowieka gonił, zawsze był miarą naszej zmiennej kondycji emocjonalnej.
Najbardziej żywotną poza seksem formą więzi jest rozmowa.
Praca, mówiłam sobie, praca. Dzięki pracy mogę być kimś, myślałam, przyciskając do siebie stwardniałe serce. Jakie to będzie miało znaczenie, że zrezygnowałam z "miłości"?
Otóż miało większe, niż mi się śniło. Z biegiem lat zrozumiałam, że romantyczną miłość wstrzyknięto mi do układu nerwowego niczym kontrast; barwiła moje tęsknoty, fantazje, nastroje. Czułam ją w duszy, ale i w kościach; wrosła we mnie tak głęboko, że nie mogłam się zmusić, by zmierzyć się bezpośrednio z jej oślepiającym wpływem. Przez resztę życia miała być dla mnie źródłem bólu i konfliktu. Chwalę sobie moje stwardniałe serce - chwaliłam je sobie przez te wszystkie lata - ale utracona miłość romantyczna wciąż potrafi nim szarpać.
Przyjaźń dzieli się na dwie kategorie: taką, w której ludzie spotykają się ze sobą, bo potrzebują swojej energii, i taką, w której ludzie potrzebują energii, żeby się spotkać. W pierwszym przypadku człowiek stanie na głowie, by móc spędzić trochę czasu z przyjacielem, w drugim - szuka dla niego miejsca w swoim kalendarzu.