cytaty z książki "Dziewczęta i kobiety"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Zobaczyliśmy w sobie coś przykrego, nieznośnego i byliśmy nieświadomi, że inni, widząc to, trwają przy sobie, nienawidzą się, walczą, gotowi się nawzajem pozabijać, a potem kochają się mocniej.
-Czuję,że nadchodzą pewne zmiany w życiu dziewcząt i kobiet.Tak.Zależą one jednak tylko i wyłącznie od nich.Dotąd stanowił o nas jedynie związek z mężczyzną.Nic poza tym.Nie miałyśmy własnego życia, prawie jak zwierzę domowe."Przytuli cię, kiedy osłabnie w nim żar pierwszej namiętności, bliższą ledwie od psa, droższą nieco od konia".
W Jubilee (...) czytanie było tak powszechne jak żucie gumy, nawyk, który się zarzuca, kiedy wymagają tego powaga i uciechy dorosłości".
Wydawało mi się niemożliwe, by nie widział, że władza, którą mu przyznałam, to część gry, że sam jest igraszką (...).
... katolicyzm to nie przelewki, tylko szkielety niemowląt, trupy uduszonych mniszek pod podłogą klasztorów, grubi księża, wytworne kochanki i papieże Murzyni.
Bóg miałby nienawidzić coś, co stworzył? Skoro miałby znienawidzić, to niby po co stwarzał? I skoro stworzył wszystko tak, jak chciał, nie powinien mieć do nikogo pretensji, co z kolei wyklucza pojęcie grzechu - rozmyślałam. Więc niby dlaczego Chrystus miałby umierać za nasze grzechy?
(...) akurat zaczęłam czytać artykuł w jakimś magazynie, poświęcony zasadniczej różnicy między myśleniem kobiet i mężczyzn w odniesieniu do doświadczeń seksualnych (tytuł mylnie sugerował, że tekst skupia się na kwestii seksu). Autor, słynny nowojorski psychiatra, uczeń Freuda, twierdził, że różnicę między męskim a kobiecym punktem widzenia trafnie uwidaczniają myśli chłopca i dziewczynki siedzących na ławce w parku, patrzących na księżyc w pełni. Chłopiec myśli o wszechświecie, o jego bezmiarze i tajemnicy, a dziewczynka: „Powinnam umyć głowę”.
Niezupełnie zrozumiałam dokąd zmierza,lecz nawet gdybym zrozumiała, przeciwstawiłabym się jej na pewno. Musiałabym sprzeciwić się wszystkiemu, co tłumaczyła mi z taką powagą, z takim upartym optymizmem. Drażniła mnie, ilekroć okazywała troskę o moje życie, troskę, której potrzebowałam i którą traktowałam jako oczywistość.
Ciotka Moira, spowita w czerń jak monumentalna kolumna, stała nad kuchennym stołem, licząc filiżanki do herbaty.
- Liczę już trzeci raz i za każdym razem wychodzi mi co innego. - Zabrzmiało to tak, jakby los częstował podobnymi nieszczęściami tylko ją. - Mój mózg więcej dziś nie zdziała.
Głos dorosłego, gdy oznajmia dziecku, że oto należy się z czymś skonfrontować, kiedy stwierdza, że oswajanie się z krzywdą, rzeczami plugawymi bądź przykrymi to konieczność, nosi rys zdrady, zimnej, maskowanej, źle skrywanej satysfakcji, osobliwego triumfu z zadawania bólu. Celują w tym rodzice. Zwłaszcza rodzice.
Co z tego, że czyta się Platona, kiedy kibel brudny?
Co na to moja matka? Była matką, nie bardzo więc liczyłam się z jej zdaniem. Ale nawet ona, przyparta do muru, zgadzała się, że światem musi coś rządzić, jakaś siła wyższa. Upominała jednak, abyśmy nie trwonili czasu na takie rozmyślania, bo i tak nic z tego nie wyniknie, i byśmy zamiast snuć miałkie refleksje na ten temat, starali się żyć lepiej, a reszty dowiemy się po śmierci - o ile coś po niej istnieje.
U nich uczyłam się posługiwać zupełnie innym językiem. Rozmowy toczyły się na wielu poziomach, niczego nie można było wyrażać bezpośrednio, a każdy żart zawsze mógł zostać przeobrażony w docinek. Dezaprobata matki była zdecydowana i jednoznaczna jak zachmurzone niebo, a w wydaniu ciotek raniła jak maleńkie ostrze, niepostrzeżenie wkładana między najbardziej dobrotliwe słowa. Ciotki miały właściwy Irlandczykom dar druzgoczącej ironii przetykanej szacunkiem.
Wstyd i nieśmiałość - ciągnęła uroczyście - to luksusy, na które ja nigdy sobie nie pozwalam.
Matka chciała się dowiedzieć, o czym było kazanie.
- O pokoju - odpowiedziała Fern. - I Organizacji Narodów Zjednoczonych. Itede.
- O pokoju - powtórzyła z życzliwością matka. - I jak? Jest za czy przeciw pokojowi?
- Zdecydowanie popiera Organizację Narodów Zjednoczonych.
- Skoro tak, to Bóg także. Całe szczęście. Jeszcze niedawno On i McLaughlin zdecydowanie popierali wojnę. Cóż za zmienna para.
W bibliotece czułam się cudownie. Ściany zadrukowanych stronic, świadectwo tylu wymyślonych światów - dodawało mi to otuchy.
(...) mówiłam, że jej nienawidzę. Ale też stwierdziłam z zaciekawieniem i dużą satysfakcją, że w niepojęty sposób mogę wiele znaczyć dla kogoś, kto dla mnie nie liczy się wcale.
Obronę może zapewnić jedynie dogłębna znajomość rzeczy.
Nieobliczalna, chimeryczna, a jednak wspaniała w najdziwniejszych sytuacjach, ofiarowała zrozumienie i wybawienie wtedy, gdy było to już - ściśle mówiąc - pozbawione większego sensu. Ale miała wpływ na ludzi - choć czasami potrafiła słowem w rodzaju „barbarzyństwo” wywołać wokół siebie głuchą konsternację.
Ktoś powiedział im kiedyś w rozmowie, że jedyną powinnością pisarza jest stworzenie arcydzieła.
W jej pojęciu wiedza nie miała w sobie nic zimnego. Przeciwnie - uważała ją za coś przyjaznego i pięknego. Nawet na tym etapie życia czerpała czystą radość ze znajomości położenia Morza Celebes i pałacu Pittich, chronologii małżeństw Henryka VIII, systemu społecznego mrówek, azteckich sposobów dokonywania rytualnych mordów, czy też układu kanalizacji i wodociągów Knossos. Potrzeba opowiadania o tym ponosiła ją nieraz do tego stopnia, że częstowała nią wszystkich wokół. „Twoja matka zna się na tylu rzeczach, niebywałe!” - mówiły ciotka Elspeth i ciocia Grace pogodnie, bez zazdrości, a ja czułam, że dla niektórych, a może i dla każdego wiedza jest anomalią, niepożądaną jak brodawki.
Wujek Bill kupił kawę, owoce i jarzyny w puszkach, ser, daktyle, figi, budynie w proszku, różne makarony, kakao oraz puszki sardynek i ostryg.
- Lubisz je? - pytał za każdym razem. - Smakuje ci to? Lubisz rodzynki? Lubisz płatki kukurydziane? Lubisz lody? Gdzież oni mają te lody? Który smak ci odpowiada? Czekoladowe? Czekoladowe lubisz najbardziej?
W końcu bałam się spojrzeć na cokolwiek, żeby przypadkiem tego nie kupił.
Czułam, że jest kretynką, a jednak wzbudzała mój szaleńczy podziw. Cieszyło mnie najdrobniejsze z bezbarwnych słów, które rzucała mi jak kamyki. Osiągnęła szczyt kobiecego przepychu, doskonałej sztuczności, o której istnieniu nie miałam dotąd pojęcia. Ujrzawszy ją, zrozumiałam, że nigdy nie będę piękna.
Chciałam znaleźć wierzącego, autentycznie wierzącego, kogoś, kto rozwiałby moje wątpliwości. Chciałam przyjrzeć się komuś takiemu i zaczerpnąć od niego odwagi, a nie porozmawiać. Najpierw przyszła mi na myśl pani Sherriff, którą jednak dyskwalifikował obłęd. Mój wierzący musiał być całkowicie zdrowy na umyśle.
Dotąd nie miałam przyjaciółki. Przyjaźń ograniczała wolność i poniekąd nauczyła mnie oszukiwania, ale też dzięki niej życie stawało się ciekawsze, nabierało sensu. Piski, brzydkie słowa i wpadanie w zaspy nie cieszą, kiedy uskutecznia się je w pojedynkę. No i poznałyśmy się tak dobrze, że nie mogłyśmy się nie przyjaźnić.
Zrytualizowana niechęć między chłopcami a dziewczętami zaczęła pękać w szwach. Nie sposób było ją podtrzymywać, a jeśli już, to żartobliwie, z poufałym zmieszaniem.
- Wujek Craig - powiedziała kiedyś do mnie ciotka Elspeth - to jeden z najinteligentniejszych, najbardziej lubianych i szanowanych ludzi w hrabstwie Wawanash. Mógł zostać ustawodawcą. Gdyby tylko chciał, byłby dziś w radzie ministrów.
- Nie wybrali go?
- Nie bądź niemądra, nigdy nie kandydował. Wolał tego nie robić.
Tak oto został mi objawiony tajemniczy i dość oryginalny pogląd, że rezygnacja z działania świadczy o szacunku wobec samego siebie i mądrości znacznie dobitniej niż działanie.