OPINIE UŻYTKOWNIKÓW

Dodaliście już:
3
8
1
2
7
4
9
opinii o książkach

Najnowsze opinie

awatar Buki
287
71
Video-opinia Szóste dziecko J. D. Barker
7,0 / 10
10.05.2024
awatar Zena
700
501
Opinia Krótko i szczęśliwie. Historie późnych miłości Agata Romaniuk
8,0 / 10
12.05.2024

Autorce udało się zburzyć mit, że starzy ludzie stoją już nad grobem i w zdecydowanie nie powinni się rozpraszać, a co dopiero zakochać się! Świetnie, że jest to reportaż, a nie fikcyjne opowieści. Oprócz miłości w wieku senioralnym jest też trochę o młodszych osobach, o uczuciu trwającym chwilę, jak i całe życie. Piękne, odważne...

Czytaj więcej
Filtry

Opinie i Video-opinie [3 812 749]

Sortuj:
więcej

Na półkach: ,

Im dalej tym lepiej! To jest ten moment, w którym zaczynam się zakochiwać w tej historii, zamiast zgłaszać zażalenia za szerzenie przemocy na dzieciach XD

Tak na prawdę mamy tu przygodę, rozwiązanie tajemnicy i bardzo, ale to bardzo nie ogarniających dorosłych. W dodatku czuć więź między bohaterami i to jak na sobie polegają, czy dogryzają ("miałeś tydzień na zrobienie tej pracy, Ron!", "ale to tylko dwa cale Hermiono!" - kto chociaż raz nie spisywał pracy domowej nich rzuci kamieniem). Ubóstwiam i kocham.

Dodatkowo Zgredek - irytujący skrzat z dobrymi intencjami, które okazują się śmiertelnie niebezpiecznie oraz Draco, którego sytuacja rodzinna jak i wśród znajomych powoli się zarysowuje i och boy... Tak sympatyzuje, może nawet bardziej niż z innymi.

Kocham również to, że pojawił się jeden cytat dotyczący wilkołaków <3

No i tak... Niech łzy feniksa będą z wami, I guess ✨

Im dalej tym lepiej! To jest ten moment, w którym zaczynam się zakochiwać w tej historii, zamiast zgłaszać zażalenia za szerzenie przemocy na dzieciach XD

Tak na prawdę mamy tu przygodę, rozwiązanie tajemnicy i bardzo, ale to bardzo nie ogarniających dorosłych. W dodatku czuć więź między bohaterami i to jak na sobie polegają, czy dogryzają ("miałeś tydzień na zrobienie tej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Świetna kontynuacja. Może trochę słabszą niż część pierwsza, ale nie mogłam oderwać się od niej . Było mrocznie i krwawo . Liczę na kontynuację. Polecam

Świetna kontynuacja. Może trochę słabszą niż część pierwsza, ale nie mogłam oderwać się od niej . Było mrocznie i krwawo . Liczę na kontynuację. Polecam

Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie mogłam się oderwać od tej książki. Lubię różne opowiadania i te przypadły mi do gustu . Pochłonęłam całość w jeden dzień. Jeden z lepszych zbiorów jakie czytałam ostatnio . Polecam

Nie mogłam się oderwać od tej książki. Lubię różne opowiadania i te przypadły mi do gustu . Pochłonęłam całość w jeden dzień. Jeden z lepszych zbiorów jakie czytałam ostatnio . Polecam

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

O ja cie... Chyba nie powinno się podchodzić zdroworozsądkowo do tego typu książek, ale nie umiem inaczej. Szczególnie, że jest to dla dzieci... ZARAZ, CHWILA - tutaj mam szczególne zażalenie!

Kocham świat Harrego Pottera od paru dobrych lat, jednak to jak jest przedstawiana ta historia, dość mocno łamie mi serce. Od samego początku mamy do czynienia z krzywdzącymi zrachowaniami w stronę m. in. dzieci. Czy to wujostwo Harrego (które jest przekonane o swojej słuszności), czy rówieśnicy, czy sami nauczyciele. I ja wiem, że jest tu mocny podział na "tych dobrych i tych złych", ale kurczę... Ta oczywista bezkarność, częsty mobbing, które wręcz kończą się przyklaskiem (Dumbledore patrzę na ciebie) - AŁA. Takie zachowania w żadnym wypadku nie powinny być traktowane jako normalne, a tutaj właśnie są. W końcu czym byłaby historia Harrego Pottera, gdyby nie komórka pod schodami?

Jest mi przykro, bo mimo zanurzenia się w tym świecie i opowieści - nieświadomie analizuje te wydarzenia i żaden sedes w prezencie nie poprawiłby mi nastroju. Szczególnie, że przez tę książkę dosłownie się płynie i jest się stopniowo wprowadzanym w tajniki magii.

Dlatego trochę optymistyczniej: kochajmy Wesleyów, są cudownymi bohaterami i niesamowitą rodzinką. Oraz te ikoniczne fragmenty jak: "jesteś czarodziejem Harry!" czy "wzięłam to jako lekką lekturę". Nie zapominając o sztuce prawdziwej przyjaźni oraz budowania tej cennej relacji. Chciałabym więcej takich momentów ✨

O ja cie... Chyba nie powinno się podchodzić zdroworozsądkowo do tego typu książek, ale nie umiem inaczej. Szczególnie, że jest to dla dzieci... ZARAZ, CHWILA - tutaj mam szczególne zażalenie!

Kocham świat Harrego Pottera od paru dobrych lat, jednak to jak jest przedstawiana ta historia, dość mocno łamie mi serce. Od samego początku mamy do czynienia z krzywdzącymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To miało momenty, okej? Nie było ich dużo, ale doceniam przeszłość Rosaline i Jaspera. Doceniam legendy o wilkołakach - serio to były dobre rozdziały. Szanuje Charliego, który jako naczelny szeryf za firanki obserwował potencjalną bójkę na podwórku (piękna scena).

Gardzę całą resztą. Gardzę Edwardem i Bellą. Gardzę trójkątem miłosnym. A na tym ta książka się opierała.

Dziękuję za uwagę, niech zdrowy rozsądek będzie z wami - mnie już opuścił.

To miało momenty, okej? Nie było ich dużo, ale doceniam przeszłość Rosaline i Jaspera. Doceniam legendy o wilkołakach - serio to były dobre rozdziały. Szanuje Charliego, który jako naczelny szeryf za firanki obserwował potencjalną bójkę na podwórku (piękna scena).

Gardzę całą resztą. Gardzę Edwardem i Bellą. Gardzę trójkątem miłosnym. A na tym ta książka się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jakby ej... Gdyby w tym tomie główną narratorką nie była Bella, gdyby w końcówce (jak przez większość książki) nie było Edwarda to... To całkiem niezła młodzieżówka była xd serio nawet dobrze się to czytało

I Jacob zasługuje na więcej. Jakby team Wilkołaki, kto by się dziwił?

Jakby ej... Gdyby w tym tomie główną narratorką nie była Bella, gdyby w końcówce (jak przez większość książki) nie było Edwarda to... To całkiem niezła młodzieżówka była xd serio nawet dobrze się to czytało

I Jacob zasługuje na więcej. Jakby team Wilkołaki, kto by się dziwił?

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dużo naczytałem się o tej książce opinii i mimo, że każda z nich była inna, ciągle powracało nawiązanie do serii Manitou, którą miałem już przecież za sobą. Byłem zatem ciekawy czy indiański duch Misquamacus pojawi się ponownie.

Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy temat zszedł do perskich czasów. Gdzie tu Indianie, gdzie szamani? To powiązanie, jak się okazało nie było oparte na wrogu a głównym bohaterze tamtego cyklu - Harrym Erskine. Po chwili znalazłem się jak w domu i choć wydarzenia rozgrywały się bardzo szybko, miło było znowu doświadczyć tego sceptycznego nastawienia głównego bohatera.

Świetna historia i pomimo wielu skrótów idealnie wpasowuje się w klimat jaki został wykreowany dzięki cyklowi "Manitou". Bardzo dobry spin-off.

Dużo naczytałem się o tej książce opinii i mimo, że każda z nich była inna, ciągle powracało nawiązanie do serii Manitou, którą miałem już przecież za sobą. Byłem zatem ciekawy czy indiański duch Misquamacus pojawi się ponownie.

Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy temat zszedł do perskich czasów. Gdzie tu Indianie, gdzie szamani? To powiązanie, jak się okazało nie było...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Chwytając za tę drobną pozycję nie wiedziałem czego oczekiwać. Z jednej strony okładkowy znak skażenia, z drugiej przynależność do "Morderczej serii" Tomasz Siwca. Niby wszystko pasowało ale czym są "samosioły"? To kolejne zmutowane stwory, które miały zniszczyć całą okoliczną populację?

Jak podaje Wikipedia - samosioły to ostatni ludzie Czarnobyla, którzy mimo ostrzeżeń postanowili zostać w swoich domostwach i spędzić w nich ostatnie dni swojego życia. "Starych drzew się nie przesadza" mawiają i w takich właśnie okolicznościach poznajemy grupę przyjaciół, którzy wyruszyli w te rejony z pomocą humanitarną.

Opowieść płynie, jak każda poprzednia, a momentami nawet przypomina film "Czarnobyl. Reaktor strachu" (2012) Bradleya Parkera. Ale nie taki stwór będzie polował na naszych bohaterów. Tu znowu Tomasz Siwiec trzyma się koncepcji i nieco mnie zaskoczył. Bardzo pozytywnie, bo nie na taki rozwój wydarzeń liczyłem.

Chwytając za tę drobną pozycję nie wiedziałem czego oczekiwać. Z jednej strony okładkowy znak skażenia, z drugiej przynależność do "Morderczej serii" Tomasz Siwca. Niby wszystko pasowało ale czym są "samosioły"? To kolejne zmutowane stwory, które miały zniszczyć całą okoliczną populację?

Jak podaje Wikipedia - samosioły to ostatni ludzie Czarnobyla, którzy mimo ostrzeżeń...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

olejna część trzymająca się założeń Morderczej serii Tomasza Siwca opowiada o niejakiej krowie. Dotychczas, na łamach serii trochę już tych stworzeń przerobiliśmy. Był zmutowany kret, kury, kaczki. Trochę jak w filmie "Rejs" (1970) Marka Piwowskiego kiedy padają słowa „Koń... Krowa, kura, kaczka... Kura, kaczka, drób...".

Jak dotąd schemat tych krótkich opowieści był bardzo podobny. Zaniedbania, a ich rezultatem było skażenie doprowadzające do różnych mutacji zwierząt, których dotyczyły bezpośrednio. Potem masowa masakra i finał, często zaskakujący. W przypadku Krowy, którą tu wyróżnię, sprawa wygląda nieco inaczej. Autor porzucił drogę naturalnych mutacji i poszedł w bardzo odległym kierunku.

Jeśli chodzi o następstwa tych wydarzeń to podobnie jak w poprzednich odsłonach dostąpimy brutalnych scen. Nieco groteskowych ale jednak krwawych. W tej kwestii niewiele się zmieniło, co mnie cieszy. Nie wybaczę jednak wykluczenia naturalnego, bardziej ludzkiego zapalnika.

"Mordercza krowa" to krótka opowieść, doskonała jako oddech pomiędzy powieściami wyższych lotów. Ale taka jej rola. To nie historia gdzie mamy czas by polubić bohaterów, bo ci giną tu w oka mgnieniu. Doskonale wiemy, ze każdy powołany tu do życia będzie za chwilę rozczłonkowany, pożarty czy zostawiony w męczarniach. Taki jest właśnie Tomasz Siwiec, nie oszczędza nikogo i nawet krowa jest tego doskonałym przykładem.

olejna część trzymająca się założeń Morderczej serii Tomasza Siwca opowiada o niejakiej krowie. Dotychczas, na łamach serii trochę już tych stworzeń przerobiliśmy. Był zmutowany kret, kury, kaczki. Trochę jak w filmie "Rejs" (1970) Marka Piwowskiego kiedy padają słowa „Koń... Krowa, kura, kaczka... Kura, kaczka, drób...".

Jak dotąd schemat tych krótkich opowieści był...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jeśli postawić tę książkę obok takich pozycji jak "Wyznanie" Roba Halforda, "Do czego służy ten przycisk?" Bruce'a Dickinsona czy nawet bliżej, z naszego podwórka "Głos z ciemności" Romana Kostrzewskiego, czuć różnicę od pierwszego rozdziału. To trochę jak ze sceną. Wyżej wymienione postaci byli, są tymi z pierwszej linii. To właśnie oni przełamują barierę pomiędzy zespołem a publicznością. To często oni piszą teksty swoich numerów, spajają zespół i rzucani są na pierwszy ogień do wywiadów czy kontraktowych negocjacji. I to się czuje, już dawno chciałem napisać „wokaliści potrafią pisać”.

Adrian Smith jest jednym z trzech gitarzystów brytyjskiej grupy metalowej Iron Maiden. Jak każdy ceniący się muzyk, ma za sobą kilka projektów muzycznych, które na przestrzeni kilku dekad, w mniejszym lub większym stopniu ujrzały światło dzienne. Jest utalentowanym instrumentalistą, a ja nawet mam gdzieś pośród sterty zapomnianych płyt jego video z lekcjami gry na gitarze. Nigdy nie miałem cierpliwości i czasu by wejść na ten poziom.

„Giganci wód i rocka” to opowieść muzyka, choć patrząc na początek tej historii, raczej młodego chłopaka, który wpadając w sidła muzyki metalowej chciał być jak tamci. Stać na scenie przed wielotysięcznym tłumem i być w centrum przez niemal dwie godziny występu. Pić alkohol, bawić się do białego rana itd., itd. Z takim nastawieniem również przystąpiłem do tej książki. „To będzie opowieść z drugiego rzędu sceny” – pomyślałem. Połykając treść jak ryba haczyk prułem rozdział za rozdziałem z myślą „zaraz się zacznie, jeszcze momencik”. Przelatywały mi po drodze wzmianki o trasach koncertowych, sesjach nagraniowych, które potrafiłem umieścić sobie w czasie i przywołać stan zasobów płytowych zespołu na tę chwilę. Ale gdzie sensacje, wołałem!? Pojawiały się, owszem, ale to głównie bardzo krótkie akcenty, niczym solówka grana podczas numeru, która na moment skupia się na sobie czujne oko kamery, by już za chwilę zostać w tle, wyparta przez kolejny kadr.

To zdumiewające jak łatwo przypisać komuś łatkę. Adrian Smith – gitarzysta Iron Maiden. Koniec. Zatem nie, bo ta książka pokazała mi zupełnie inny punkt widzenia. Dla mnie, jak pewnie dla wielu chwytających się gitary, koncerty, imprezy, płyty, tysiące fanów byłyby szczytem marzeń, sposobem na życie. Tu jednak ten obraz został przedstawiony zupełnie inaczej.

Ale jak? Czego chcieć więcej? – pomyślałem.

Długo trwało, zanim zrozumiałem, że ktoś może to traktować jako pracę i po takim koncercie czy sesji nagraniowej pragnie oddać się swojej pasji. To ciągle nie przychodzi mi łatwo. Pasja w takim układzie to przecież muzyka, zatem gdzie miejsce na kolejną i przede wszystkim jaką?

Jak się okazuje Adrian Smith jest pasjonatem wędkarstwa i już nie będę dalej zwodził. To książka głównie o czasie spędzanym na połowach ryb, wszelakich. W tle oczywiście skaczemy po różnych etapach zespołu, ale głównym napędem pozostaje i tak wędka, żyłka, przynęta i branie! Te opisy są o wiele barwniej przedstawione niż etapy zespołów. Tu znajdziemy więcej spokoju, rozważań autora jak i fachowego podejścia względem kolejnego połowu. Zanim zacząłem rzeźbić dźwięki na gitarze, mój Tato próbował wciągnąć mnie w wędkarstwo, zatem czytając tę książkę, rozumiałem jaki autor zakłada haczyk, przypon i dlaczego wybiera taką grubość żyłki czy rodzaj wędki. Na końcu autor zadbał również o czytelnikach bardziej zielonych w temacie i w postaci słowniczka wyjaśnia stosowane określenia.

Czy się zawiodłem? Oczywiście, że tak. Chciałem, żeby ta opowieść była niczym „spod lady”. Żeby pokazywała inny punkt widzenia zespołu jakim żyję od ponad dwóch dekad. I co? I nic. Dostałem w zamian ciekawą pozycję o człowieku, który ma do dyspozycji tyle środków, że może wędkować gdziekolwiek mu się spodoba. Co najważniejsze, sprawia mu to mega frajdę. Bo to już nie etap mojego wędkowania z Tatą, na jednej karcie członkowskiej z PZW umożliwiającej do połowów ryb na wybranych akwenach. To podróż przez rzeki, jeziora, czy nawet morza niemal całego świata, bo tak właśnie koncertuje Iron Maiden. Gdziekolwiek się zatrzymują podczas trasy koncertowej, czy sesji nagraniowej – Adrian Smith, poza gitarami, ma ze sobą sprzęt do wędkowania. Niesamowite.

„Giganci wód i rocka” to bardzo dobra pozycja. Nie do końca dla mnie, choć zrozumiałem jej wartość. Czułem przede wszystkim moment zmiany nastroju. Z hałaśliwego, pełnego fleszy, pogoni z numeru na numer, płytę za płytą do zupełnie innego świata. To mnie uderzyło najbardziej. Jak można zniknąć w naturalnym, najlepiej nieskalanym przez ludzkość miejscu. Wejść do wody i poczuć prąd rzeki. Obserwować ptaki i gałęzie drzew uginające się pod wiatrem. Dojrzeć przez ułamek sekundy płetwę przepływającej ryby. A potem już spokojnie, rozstawić sprzęt, zanęcić, zarzucić przynętę i czekać. Cicho, żeby nic nie rozproszyło uwagi. On, wędka i potencjalna zdobycz, ale nie jako ofiara, raczej przeciwnik. Tak rodzą się legendy i historie przekazywane w środowiskach wędkarzy. Tak jak zmieniają się taktyki i rekordy udanych połowów, tak również zmieniło się moje podejście do tej książki.

Jeśli postawić tę książkę obok takich pozycji jak "Wyznanie" Roba Halforda, "Do czego służy ten przycisk?" Bruce'a Dickinsona czy nawet bliżej, z naszego podwórka "Głos z ciemności" Romana Kostrzewskiego, czuć różnicę od pierwszego rozdziału. To trochę jak ze sceną. Wyżej wymienione postaci byli, są tymi z pierwszej linii. To właśnie oni przełamują barierę pomiędzy zespołem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mam kilka takich książek, które czekają na szczególną okazję. Na ten wyjątkowy moment, kiedy to będę mógł oddać się im w całości, bez zbędnych zakłóceń płynących z codziennego trybu życia jak i osiągając odpowiednią równowagę wewnętrzną. To zwykle książki bliskie mojej pasji więc staram się by w tym momencie rytuał czytania odbył się niemal jak w laboratoryjnych warunkach. To trochę jak słuchać muzyki, dokonywać analizy numerów ulubionego wykonawcy. Nie można tego doświadczyć, kiedy coś lub ktoś ciągle przeszkadza i odrywa od trwającej sesji. Judas Priest to właśnie jeden z moich ulubionych brytyjskich zespołów metalowych wszechczasów, a Rob Halford – bo to w końcu o nim książka – najlepszym wokalistą.

Rzadko sięgam po autobiografie, to musi być dla mnie konkret. Jestem dość wybredny względem gatunków muzycznych, więc historia jaką próbuje mi wcisnąć autor musi być przede wszystkim poparta doskonałymi numerami oraz klasą jaką prezentuje jako zespół i oczywiście wpisując się w smak mojego muzycznego podniebienia. W tym przypadku, wszystkie parametry zostały zaliczone.

Czy to w autobiografii o podłożu militarnym czy tak jak tutaj muzycznym, zawsze obawiam się początkowej fazy tych historii. Czasem cofamy się do czasów przedszkola owego bohatera, do dziadków, pradziadków, których życie w jakimś stopniu wykreowało późniejsze wydarzenia. Na szczęście, Rob Halford nie rozdrabnia się i ukazuje swoje dzieciństwo na tyle zwięźle, że potrafimy zrozumieć klimat w jakim dorastał i z jakimi przeciwnościami musiał się mierzyć, a przede wszystkim ukazuje moment przejęcia sterów w Judas Priest.

I faktycznie, po części możemy doświadczyć procesu powstawania kolejnych płyt zespołu. Negocjacji z wytwórniami, pierwsze „achy”, trasy koncertowe, wysokie notowania na listach, ale i też potknięcia i nieudane występy czy sprawy sądowe. Rob Halford nie unika trudnych tematów i miałem wrażenie, jakbym spotkał się z kumplem, który pragnie się wygadać. Który dusił w sobie niesamowite pokłady wiedzy i nagle otworzył się przede mną ukazując swoją prawdę, często dementując fakty jakie rozpowszechniały w minionym czasie media. Sprawy, które dawno już wyblakły i nikt do nich nie wraca ale dzięki tej pozycji, miałem szansę poznać je z „pierwszej ręki”. Ponad pół wieku stażu w muzycznej branży robi wrażenie i zapewniam, że facet ma o czym opowiadać, bo Halford to przecież nie tylko Judas. To jeszcze kilka innych, solowych projektów, które w mniejszym czy większym stopniu narobiły chaosu na scenie muzycznej. Ooo, albo koncert zastępując w trybie awaryjnym Ozzy’ego Osbourne’a z zespołem Black Sabbath.

Czytając tę książkę od początku odnosiłem wrażenie, że Rob Halford miał głębszy plan by stworzyć to „Wyznanie”. No przecież nie po to, by przypomnieć fanom o swojej twórczości, którą wszyscy znają, a pozycja zespołu na światowym rankingu nigdy nie będzie zagrożona? To musiało być coś o czym nie mówi się na co dzień w prasie, a mogła mocno zagrozić wizerunkowi zespołu, który w tamtym czasie coraz częściej przyjmował miano „bogów metalu”. Kiedyś nawet Stephen King przyznał się, że nadużywał alkoholu i narkotyków do takiego stopnia, że nie jest w stanie przypomnieć sobie procesu powstawania zbioru nowel „Cztery pory roku”. Rob Halford jak wielu muzyków, również poszedł tą drogą. Kokaina, alkohol stały się nieodłącznym elementem twórczego funkcjonowania, a i później codziennego trybu życia. Zmiany nastroju, depresja, doprowadziły do krytycznego punktu, który wymagał pomocy. Dzisiaj Rob Halford przekroczył siedemdziesiątkę, więc opisywane w książce zmiany w dużej mierze przyczyniły się do tego, że nadal oglądamy go na scenie. Ale to nie wszystko.

W 1998 roku Robert John Arthur Halford (nie będąc w tym czasie w Judas Priest) podczas wywiadu dla MTV oficjalnie przyznał się, że jest gejem. Oczywiście, podczas koncertów poprzedzających tę deklarację, można było dopatrzyć się wielu podobieństw w scenicznym ubiorze pasującym do tych z zamkniętych klubów tylko dla mężczyzn. Orientacja seksualna naszego autora nie pojawiła się od tak, a sięga daleko wstecz, ale to przez wzgląd na dobre imię Judas Priest była ukrywana z dala od mediów. Ten temat pojawia się praktycznie od początku książki, ale jednocześnie stanowi odrębną opowieść. Z jednej strony czytamy o kolejnej sesji nagraniowej zespołu, koncercie by za chwilę zobaczyć Halforda jak wymyka się do publicznej toalety by trafić na kompana szukającego wspólnej rozkoszy. Tak teraz sobie liczę, kiedy Halford dołączył do Judas Priest? To był rok 1973, więc do otwartej deklaracji, przez ćwierć wieku ukrywał swoją orientację. Dusił ją w sobie czując, że jest inny i miał świadomość, że każda publiczna wpadka mogła w tamtym czasie zaprzepaścić, albo spowolnić karierę zespołu. A okoliczności było wiele, o których autor nie wstydzi się wspominać.

To w zasadzie tyle jeśli chodzi o zawartość treści tej autobiografii. Niesamowita przygoda ukazująca człowieka, który jest jaki jest, bo to w zasadzie tylko my możemy go ocenić w skali dobry/zły. Mówi się, że jest bogiem metalu i tu podkreśliłbym to określenie dwukrotnie. Niesamowicie pokorny człowiek, toczący walki na wielu frontach. Z własnymi słabościami, lękami jak i kolejnym publicznym koncertem. To ogromne piętno być postawionym tak wysoko, ale to właśnie Ci wyjątkowi ciągle są na szczycie.

Mam kilka takich książek, które czekają na szczególną okazję. Na ten wyjątkowy moment, kiedy to będę mógł oddać się im w całości, bez zbędnych zakłóceń płynących z codziennego trybu życia jak i osiągając odpowiednią równowagę wewnętrzną. To zwykle książki bliskie mojej pasji więc staram się by w tym momencie rytuał czytania odbył się niemal jak w laboratoryjnych warunkach....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Na pierwszy rzut oka przeraziła mnie objętość tej książki i ta drobna czcionka, którą przecież już znałem i śledziłem za pierwszym razem. Mając jednak świadomość, że to w końcu kontynuacja przygód Joe Ledgera pokornie ruszyłem naprzód. Epizod z zarazą zombie skończył się w pierwszej części z niedomkniętą do końca furtką, więc byłem przekonany, że pójdziemy dalej tym tropem. I choć znowu, pośród codziennego zgiełku, autor zaskoczył swojego bohatera delegacją "smutnych" panów w wypukłych od broni garniturów, to jednak owe spotkanie miało zupełnie inny przebieg.

"Fabryka Smoków" to kontynuacja wydarzeń z pierwszej części cyklu. Spotykamy się z tymi samymi bohaterami na tych samych stanowiskach, niemal bezpośrednio po minionych wydarzeniach. W pełnej gotowości i z jeszcze lepszym zaopatrzeniem technologicznym. Kiedy coś trzeba załatwić, typu lotniskowiec z pełnym wyposażeniem, dane wywiadowcze czy sprzęt najwyższej klasy, wszystko sprowadza się do jednego wniosku "Pan Church ma znajomych w branży" i tyle musi nam wystarczyć. Z drugiej strony, przeciwnicy, też są nie w ciemię bici więc szerzą nie lada spustoszenie. Momentami ma się wrażenie, że wszelkie bariery w genetyce, wirusologii (jak w pierwszej części) i produkcji biologicznej przestają istnieć. Że taka "Wyspa doktora Moreau" Herberta George'a Wellsa przy Fabryce Smoków może wyglądać jak osiedlowa piaskownica.

Bohaterowie, nieco stonowani względem poprzedniej odsłony. Może przemawia za tym fakt, że znamy już ich mocne strony i nie są one tak wyraźnie podkreślone jak poprzednio. Baaa, zaczynają krwawić, tracić jednostki w grupie. To już nie walka superbohaterów a wojowników. Podczas lektury, kolejny raz zwróciłem uwagę na sposób prowadzenia działań, bo oczywiście militarnych aspektów mamy tu pod dostatkiem. Od wywiadu, planowania zadań po bezpośrednie starcia. Świetnie się to wszystko układa i tak jak Vladimir Wolff potrafi w swoich książkach barwnie ukazać szeroki kąt działań wojennych tak Jonathan Maberry doskonale sprawdza się w ciasnych pomieszczeniach. Walka w zwarciu, znajomość sztuk walki, tworzy tę opowieść wyjątkowo bogatą. To taki "Close Quarters" niczym drugi dodatek do gry komputerowej Battlefield 3, który zmienił zupełnie jej oblicze.

Zauważyłem, że historia Jonathana Maberry'ego nie zrobiła większego zamieszania w mojej głowie. Nie chodziła za mną, nie czułem jakiegoś mocnego parcia, by do niej wrócić, nie dość mocno mnie wołała. Kiedy jednak powracałem do niej, przepadałem z każdym rozdziałem. Najgorsze, że fabuła przeplatała się wątkami i gdy jeden był na granicy, zaraz następował przeskok i trzeba było przez niego przebrnąć by załapać się na ciągle gorące tory. Ale to zwykle były krótkie przeskoki, choć wskazówka w tle tykającego zegara pokazywała zupełnie co innego. Nie czułem upływającego czasu, a jedynie rozsądek dyktował mi kiedy powinienem odłożyć lekturę.

Takim sposobem wkręciłem się w tę historię. Miało być o zombie przy pierwszej odsłonie i owszem, temat został utrzymany pomijając wielką bramę (bo to zdecydowanie nie była furtka) na istotę tworzenia się epidemii. Druga część pokazała natomiast uniwersalność problemu zarazy i szerokie pole do popisu, z którego oczywiście skorzystał Jonathan Maberry. Brawo i trochę ubolewam, bo zostały jeszcze trzy części, ale niestety nie wydane na polskim rynku. Świetna historia i nie mam zielonego pojęcia jak ją sklasyfikować – sensacja, powieść katastroficzna czy może dreszczowiec jak za dawnych czasów szufladkowano filmy z dużego ekranu?

"Fabryka Smoków" to ciekawa opowieść. Niejednowymiarowa, bo choć każda część cyklu przedstawia konkretny wątek i krąży wokół jednego punktu, można wypatrzeć w niej wiele szerokich zagadnień. Ogólnie? Bardzo prosto, walki dobra ze złem, ale kiedy podejdziemy bliżej wyraźnie widać problem związany z zuchwałą zabawą instrumentami do majstrowania na polu genetyki. Możliwościami technologicznymi, które ograniczane są tylko przez zasoby finansowe. Manipulowaniu faktami i pozyskiwaniu danych niekoniecznie z zachowaniem zasad w oparciu o działające prawo. Jonathan Maberry spełnił swoje zadanie jako pisarza i stworzył historię do której chciałbym wrócić.

Na pierwszy rzut oka przeraziła mnie objętość tej książki i ta drobna czcionka, którą przecież już znałem i śledziłem za pierwszym razem. Mając jednak świadomość, że to w końcu kontynuacja przygód Joe Ledgera pokornie ruszyłem naprzód. Epizod z zarazą zombie skończył się w pierwszej części z niedomkniętą do końca furtką, więc byłem przekonany, że pójdziemy dalej tym tropem....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Pacjent zero” to na tę chwilę, ostatni cykl w klimacie zombie jaki uchował się jeszcze na moich półkach i w sumie sięgnąłem po niego na zasadzie prowadzonych przeze mnie „czystek”. Czytając wcześniejsze opinie nie nastawiałem się na coś odkrywczego i wiedziałem, że moim numerem jeden w temacie „nieumarłych” pozostanie raczej niezagrożony Manel Loureiro z cyklem „Apokalipsa Z”.

Ale po kolei, bo klimat jaki zbudował Jonathan Maberry w prezentowanej przez siebie historii już od początku różnił się od książek jakie dotychczas czytałem. Nie uświadczyłem morza wygłodniałych istot, które już na starcie konsekwentnie pożerały mieszkańców siejąc panikę oraz burząc codzienny ład. Tutaj, pierwsze starcie odbyło się bardzo niepozornie, a doświadczył go nikt inny jak główny bohater – Joe Ledger – policjant, dawny wojskowy. To właśnie on, podczas jednej z akcji zabija dziwnie zachowującego się osobnika by za parę dni, w zupełnie nowych okolicznościach, stanąć z nim „oko w oko” po raz drugi. Joe Ledger w międzyczasie otrzymuje propozycję współpracy z Wojskowym Departamentem Nauki, który może pozwolić mu na zrozumienie tej nielogicznej zagadki.

W ten właśnie sposób, autor wprowadził mnie w świat tajnych rządowych organizacji, cyklu rekrutacji, infiltracji potencjalnych źródeł zagrożenia oraz szeregu przesłuchań, które co jakiś czas przeplatane były bezpośrednimi starciami z największym koszmarem ludzkości. Horrorem, przy którym wydarzenia z 11 września (będące w pamięci bohaterów) stają się zaledwie delikatnym ukąszeniem. Fabuła prowadzona jest kilkutorowo, wyraźnie pokazując jak rozgrywają się roszady na światowej szachownicy. Drobne przeskoki czasowe, czy zmiany punktu widzenia „kamery” nie wykolejają tempa akcji, a autor nie urywa scen w ich kulminacyjnym momencie. Bezpośrednie starcia? To szybko mijające kadry, świst kul i często puste magazynki, które zmuszają bohaterów do zmiany stylu walki, a tym samym skrócenie dystansu wobec przerażającego przeciwnika. Świetna choreografia ciosów w zwarciu, wyliczonych strzałów nadaje akcji koloru i podkreśla wysokie przeszkolenie bohaterów.

Właśnie. Postacie zostały tu wyraźnie wykreowane, a momentami wręcz przerysowane. Jeśli ktoś jest w czymś dobry, to faktycznie czuje się to w każdym calu. To taki worek na miarę filmu „The Expendables” (2010) reżyserii Sylvestra Stallone, gdzie spotykamy niemal wszystkich, dotychczas samodzielnych superbohaterów działających jako jeden oddział. Istna plejada indywidualistów. Mamy więc twardego kapitana, którego znajomość różnych sztuk walki oraz psychiczne predyspozycje czynią go doskonałą maszyną do zabijania. Mamy niepozornego psychologa, który czyta z ludzkich zachowań jak z otwartej książki. Jest też pani major, która odgrywa rolę zimnej s***ki i dzięki swoim kompetencjom potrafi zapędzić w róg niejednego zasłużonego w bojach żołnierza. I oczywiście ten, który kieruje całą organizacją. Nieprzenikniony, z wymazaną przeszłością, niczym człowiek zagadka. Bezwzględny, z mnóstwem znajomości i zawsze osiągający swój zamierzony cel. To osoba, z którą sama rozmowa przyprawia o gęsią skórkę i utwierdza w przekonaniu, że stanąć po drugiej stronie barykady, to jak pożegnać się z własnym życiem. Mimo tych wrażeń znajdują się i tacy – odważni i przekonani o słusznej roli własnej walki. Wojny ze światem, mocarstwami i systemem.

„Pacjent zero” to nietypowa historia w klimacie zombie. Miejsce survivalowych technik zostało zastąpione przez rządowe działania, które mają za zadanie uniknąć światowej zagłady, a obrazy wielkopowierzchniowej masakry w pojedyncze, zamknięte starcia. To walka głównie na poziomie wywiadu, kontrwywiadu a te bezpośrednie stają się niczym wisienka na torcie. Jonathan Maberry znalazł swoją niszę w temacie zombie ukazując nieco inne jego oblicze przez co bliżej tu do thrillera niż rasowego horroru. Bardzo dobra opowieść.

„Pacjent zero” to na tę chwilę, ostatni cykl w klimacie zombie jaki uchował się jeszcze na moich półkach i w sumie sięgnąłem po niego na zasadzie prowadzonych przeze mnie „czystek”. Czytając wcześniejsze opinie nie nastawiałem się na coś odkrywczego i wiedziałem, że moim numerem jeden w temacie „nieumarłych” pozostanie raczej niezagrożony Manel Loureiro z cyklem „Apokalipsa...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Koszmar z Elm Street 6. Śnijmy dalej Nancy A. Collins, Wayne Allen Sallee
Ocena 5,9
Koszmar z Elm ... Nancy A. Collins, W...

Na półkach: , ,

Szósta część i kolejne zmiany w postaci autorów, a wraz z nimi zupełnie inna historia, a nawet dwie. Tak, bo książka zawiera dwie opowieści, a w każdej z nich oczywiście spotkamy postać Freddy'ego Kruegera. To tyle z cech wspólnych, bo poza sennym koszmarem, wydarzenia toczą się różnych kierunkach.

Pierwsza opowieść to relacja z miejsca zbrodni i analiza śledczych znalezionego pamiętnika, który przedstawia ostatnie wydarzenia z życia jego właściciela. Ciekawa konstrukcja, która w nietypowy sposób (jak na serię przystało) przywraca koszmar do życia i przenosi go na nieco starszych bohaterów.
Druga opowieść to już ta, utrzymana w dobrze znanym klimacie, ale tu też nie obeszło się bez istotnej zmiany. Bohaterem, który ma stawić czoła Freddy'emu jest chłopak - Billy - z trudnym dzieciństwem i tajemnicą rodzinną skrywaną przed nim samym. Ciekawy rozwój wydarzeń.

To już ostatnia część cyklu i choć na odwrocie książki tkwi jak byk "Już wkrótce VII i VIII część...", niestety, nigdy się nie ukazały. Trochę szkoda, bo finał otwiera wiele nowych i jak dotąd nieuczęszczanych ścieżek. Mimo otwartego zakończenia, szósta część wypada słabo, choć z drugiej strony, ciut lepiej niż druga (Zemsta Freddy'ego).

Cykl - Koszmar z Elm Street - to sentymentalna podróż i zawsze chciałem mieć go na swojej półce. Zburzyłem przy okazji pielęgnowane przez lata w mojej głowie wyobrażenie o znajomości wszystkich filmowych wersji. Niestety, dzisiaj, jestem przekonany, że pomijając ówczesne wersje, obejrzałem i doskonale pamiętam tylko I i III część. Wracając do książek - świetna lektura.

Szósta część i kolejne zmiany w postaci autorów, a wraz z nimi zupełnie inna historia, a nawet dwie. Tak, bo książka zawiera dwie opowieści, a w każdej z nich oczywiście spotkamy postać Freddy'ego Kruegera. To tyle z cech wspólnych, bo poza sennym koszmarem, wydarzenia toczą się różnych kierunkach.

Pierwsza opowieść to relacja z miejsca zbrodni i analiza śledczych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kolejne spotkanie, to historia, która rozpoczyna się rok po ostatnich wydarzeniach i kiedy wszyscy zapominają o koszmarze, On powraca. Jeszcze silniejszy i bardziej przebiegły. Tym razem Freddy Krueger nie poprzestaje na zabijaniu swoich ofiar. Pragnie potomka. Zrodzonego z cierpienia oraz strachu.

Joseph Locke kontynuuje swoją część cyklu i jeszcze raz rzuca swoich bohaterów w objęcia nocnych koszmarów. Poza pobocznymi ofiarami, starcie na najwyższym szczeblu ciągle tkwi w impasie. Autor świetnie sobie z tym poradził wprowadzając kluczową postać, która przeważa szalę na jedną ze stron.Co jednak z dzieckiem? Czy Freddy sfinalizował swój plan?

Troszkę słabsza część niż poprzedni rozdział autorstwa Josepha Locke'a. Na tak krótką opowieść, zbyt długo trwało "przeciąganie liny". Jeśli chodzi o duży ekran, znowu nie jestem w stanie stwierdzić, czy oglądałem filmową wersję. Znowu przystąpiłem do krótkiej analizy trailera ale niewiele to pomogło. Tak jak poprzednio, obraz zgrywa się z treścią książki ale to tyle, co jestem w stanie stwierdzić.

Kolejne spotkanie, to historia, która rozpoczyna się rok po ostatnich wydarzeniach i kiedy wszyscy zapominają o koszmarze, On powraca. Jeszcze silniejszy i bardziej przebiegły. Tym razem Freddy Krueger nie poprzestaje na zabijaniu swoich ofiar. Pragnie potomka. Zrodzonego z cierpienia oraz strachu.

Joseph Locke kontynuuje swoją część cyklu i jeszcze raz rzuca swoich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dla mnie ta książka była jak połączenie historii o zbrodni połanieckiej (kilka osób rządzących wsią, zmowa milczenia, przekręty, zbrodnia) z nowoczesnym serialem Netflixa, gdzie w jednej klasie znajdują się zarówno mniejszości (romska, lesbijka, geje, osoba trans), jak i córki/synowie zamieszanych w spisek. Dorzućmy do tego przemoc rówieśniczą, zaburzenia odżywiania, związek z nauczycielem, molestowanie, pedofilię księży... Myślę, że w prawdziwym życiu takie nagromadzenie nie miałoby miejsca w wiejskim liceum. W całej szkole - może. Ale nie mówimy tu o książce opisującej fakty, tylko o fikcji literackiej, więc to po prostu taki zabieg. Tylko pamiętajcie przy sięgnięciu po lekturę, że ta ilość może was przeciążyć! Nie niszczy ona przyjemności z czytania, ale dla mnie chyba jest za dużo tematyki tak samo ważnej w jednej książce się nagromadziło. Ja pewnie podjęłabym decyzję o rozrzuceniu bohaterów na różne klasy, a może nawet i na różne książki, bo postaci i wątków było tu od groma i to na poziomie trzech pokoleń. Niemniej jednak nie znaczy to, że książkę czytało się źle. Jak już przetrawiłam z jaką galerią i iloma postaciami mamy do czynienia to do końca nie mogłam się oderwać od lektury.

Główny bohater (chociaż fabuła skacze czasem od jednej postaci do drugiej, zarówno męskich jak i żeńskich) Wojtek Wagan, jest dla mnie idealnym protagonistą. Bo ja lubię takich, którzy cierpią i mają swoje demony, ale dzięki wsparciu grupy są jednak w stanie przetrzymać najgorsze i w końcu dostać trochę szczęścia od życia. A ma specyficzny krzyż do niesienia - ojciec opuścił ich rodzinę, matka jest wiecznie nie obecna i sprowadza sobie coraz to nowszych facetów, szerząc we wsi plotki, w szkole jest prześladowany nie tylko psychicznie, ale też fizycznie. Nie ma pieniędzy, dom jest w coraz gorszym stanie, a przez znęcanie się nad nim nabawia się zaburzeń odżywiania. Do tego dociera do niego, że jest gejem, w małej wsi, gdzie proboszcz z imienia i nazwiska wyczytuje sodomitów z ambony. A żeby było mało, Wagan zakochuje się w synu dyrektora szkoły, jednym ze swoich prześladowców! Jedyne wytchnienie dają mu urządzane z przyjaciółmi pokazy tańca ognia. Jego grupa przyjaciół z resztą też nie ma łatwego życia, a soby wobec niego neutralne i wrogo nastawione również mają problemy z rodzicami/rodzeństwem - czy to z przemocą, czy z niezrozumieniem, czy pochodzą z niepełnych rodzin.

Trochę pokręciłam nosem, że jest kilka literówek, że wszyscy szesnastolatkowie uprawiają seks, piją piwo i palą papierosy, bo wiecie, ja się pod kamieniem nie uchowałam, a jednak za moich czasów były ciekawsze rzeczy do roboty w tym wieku... więc może jednak się uchowałam pod tym kamieniem xD. Janek, który jest Romem rzeczywiście wyłamuje się romskim stereotypom, jednak jego idealizowanie, że Romowie już nie robią tak jak w stereotypach jest dalekie od prawdy - wszystko zależy od danego środowiska romskiego. Jeśli chodzi zaś o klimat małej wsi i 2008 roku to wydaje mi się, że tutaj jednak całkiem realistycznie zostało to oddane i takie są już uroki małych miejscowości, jak w przypadku tej historii.

Jeśli myślicie, że wspomniałam już o wszystkim, to grubo się mylicie, bo mamy tu wątek kryminalny z kosmitami, a raczej kręgami w zbożu w roli głównej. Tak, że nasi bohaterowie dają mi miejscami vibe ekipy że Scooby-Doo, co rozładowuje nieco klimat. Chociaż koniec końców historią kręgów jest bardzo przykra. Drugim rozładowującym klimat elementem jest wszędzie obecna muzyka tamtych lat - słyszana z radiowęzła szkolnego, laptopa, boomboxa, walkmana, wieży na płyty CD...

Myślę, że mimo kilku moich uwag jest to jedna z lepszych historii queerowych na naszym rynku, jeśli chodzi o styl pisania naprawdę świetna, jeśli chodzi o klimat i ilość pomysłów, jakie ma autorka również imponująca.

Dla mnie ta książka była jak połączenie historii o zbrodni połanieckiej (kilka osób rządzących wsią, zmowa milczenia, przekręty, zbrodnia) z nowoczesnym serialem Netflixa, gdzie w jednej klasie znajdują się zarówno mniejszości (romska, lesbijka, geje, osoba trans), jak i córki/synowie zamieszanych w spisek. Dorzućmy do tego przemoc rówieśniczą, zaburzenia odżywiania,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czwarta część cyklu Koszmaru z Elm Street i pierwsza, kluczowa zmiana w postaci autora. Joseph Locke podzielił swoją opowieść na dwa etapy. Pierwszy, rozpoczynający się dwa lata po ostatnich wydarzeniach, który kontynuuje losy pacjentów szpitala psychiatrycznego oraz drugi, oddalony o kolejne trzy lata, stanowiący spuściznę minionych czasów.

Całość, mimo dużych odstępów na osi czasu, trzyma się nieźle, a Freddy Krueger? Cóż, w tej kwestii nic się nie zmieniło - zabija kolejne ofiary wciągając je w swoje senne gierki. Zmienił się natomiast podział sił, który co prawda można już było zauważyć podczas trzeciej części (Wojownicy snów), jednak tutaj, jest on jeszcze bardziej wyrównany. Freedy coraz częściej w świadomości bohaterów jest tylko koszmarem sennym i mimo przerażającej legendy, czymś, z czym można walczyć.

"Mistrz snów" to opowieść, trzymająca się pierwotnej koncepcji. Wciąż to Kobieta jest wykreowana jako postać, która jako jedyna może stanąć do decydującego starcia by ocalić siebie oraz swoich najbliższych.

Ps. Filmowej wersji nie pamiętam. Obejrzałem przed chwilą zwiastun i choć sceny pokrywają się z tymi z książki, to sam obraz nic mi nie "mówi".

Czwarta część cyklu Koszmaru z Elm Street i pierwsza, kluczowa zmiana w postaci autora. Joseph Locke podzielił swoją opowieść na dwa etapy. Pierwszy, rozpoczynający się dwa lata po ostatnich wydarzeniach, który kontynuuje losy pacjentów szpitala psychiatrycznego oraz drugi, oddalony o kolejne trzy lata, stanowiący spuściznę minionych czasów.

Całość, mimo dużych odstępów na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Koszmar z Elm Street” po raz trzeci. To moja ulubiona część jak do tej pory, bo ta najbardziej utkwiła mi w pamięci patrząc przez pryzmat filmowych kadrów. Szpital psychiatryczny dla dzieci po próbach samobójczych, kliku młodych pacjentów i znajoma postać z pierwszej odsłony cyklu. Czego chcieć więcej? Może jednej kluczowej kwestii, ale o tym za moment.

Świetny klimat tej odsłony. Zamknięte pomieszczenia i problemy psychiczne kuracjuszy, którzy za wszelką cenę chcą uniknąć fazy głębokiego snu. Nierozumiani przez personel, próbują przetrwać. Z pomocą przychodzi Nancy Thompson, która jako jedyna rozumie koszmar z jakim przyszło im się mierzyć.

Bardzo dobra część. Co prawda jest moment, kiedy jedna ze scen ujęta w książce mija się z obrazem reżyserii Chucka Russella, jednak efekt pozostał ten sam. W filmie, ta scena ukazana została o wiele dosadniej i to raczej tyle jeśli chodzi o nieścisłości poza mniej znaczącymi detalami.

Po zakończeniu tej części Jeffrey Cooper dokonuje przełomu w tej serii. W krótkim załączniku przedstawia osobną historię Freddy’ego Kruegera, której obraz jak dotąd był oparty na podstawie cząstkowych relacji zagubionych rodziców. Począwszy od okoliczności jego narodzin, młodzieńczych czasów, a kończąc na pierwszych morderstwach. To istotne fakty by zrozumieć tę serię.

„Koszmar z Elm Street” po raz trzeci. To moja ulubiona część jak do tej pory, bo ta najbardziej utkwiła mi w pamięci patrząc przez pryzmat filmowych kadrów. Szpital psychiatryczny dla dzieci po próbach samobójczych, kliku młodych pacjentów i znajoma postać z pierwszej odsłony cyklu. Czego chcieć więcej? Może jednej kluczowej kwestii, ale o tym za moment.

Świetny klimat tej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Druga część sennych koszmarów z Elm Street, która ukazuje wydarzenia pięć lat po tragicznych seriach zabójstw z poprzedniej odsłony. Konkretny dom przy Elm Street staje się na tym etapie legendą na wzór tego z Amityville, a koszmar? Jeffrey Cooper poszedł o krok dalej. Coraz częściej Freddy Krueger w swych działaniach zaciera granicę pomiędzy snem a realnym światem. Coraz więcej niewytłumaczalnych zabójstw, bólu, strachu i oczywiście ofiar.

Książkę przeczytałem z rozpędu, zaraz po odłożeniu pierwszej części cyklu i niestety nie pamiętam jej filmowej wersji. Odnalazłem zwiastun ale to tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że gdzieś po drodze musiałem pominąć ten tytuł.

Mimo, że w książce przybyło krwawych opisów to klimat zrobił się dziwny. Jakby wymuszony, a pomysł na powrót mężczyzny z brzytwami wydaje się być zrobiony na siłę. Ale to nie wina autora książki, bo ta również powstała kilka lat po filmie reżyserii Jacka Sholdera.

Brnę dalej.

Druga część sennych koszmarów z Elm Street, która ukazuje wydarzenia pięć lat po tragicznych seriach zabójstw z poprzedniej odsłony. Konkretny dom przy Elm Street staje się na tym etapie legendą na wzór tego z Amityville, a koszmar? Jeffrey Cooper poszedł o krok dalej. Coraz częściej Freddy Krueger w swych działaniach zaciera granicę pomiędzy snem a realnym światem. Coraz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Natchniony latami osiemdziesiątymi rzuciłem się w stronę kultowej serii z najbardziej przerażającym mnie wówczas filmowym wcieleniem. Tak, filmowym, bo mając naście lat nie miałem pojęcia, że kilka lat po obrazie reżyserii Wesa Cravena powstał również jego papierowy odpowiednik. Jeffrey Cooper tak wyraźnie przeniósł wydarzenia z pierwszej części filmowej serii, że podczas lektury czułem się jak przy kolejnej projekcji. To samo miasteczko, Nancy i oczywiście nieznany mężczyzna w podniszczonym kapeluszu i czerwono-zielonym swetrze. Jego groteskowy uśmiech malujący się na poparzonej twarzy i dźwięk skrobiących brzytew może i nie przeraża jak dawniej, ale powoduje, że przez wzgląd na tamte czasy, ciągle czuję należący mu się respekt.

Wyjątkowa przygoda, strasznie krótka, bo książeczki nie dość, że małe (przypominające dzisiejsze kieszonkowe formaty) to stronicowo liczą sobie po około sto stron. Cieszę się, że ruszyłem z tematem, bo „Koszmar z Elm Street” to dla mnie sentymentalna podróż. Podróż po minionych latach oraz wiążącymi się z nimi wspomnieniami. To opowieść, która nie narzuca się przesadnie krwistymi obrazami, a cała istota tkwi w strachu. W sennym koszmarze, który nadchodzi niespodziewanie i staje się być coraz bardziej realny.

Natchniony latami osiemdziesiątymi rzuciłem się w stronę kultowej serii z najbardziej przerażającym mnie wówczas filmowym wcieleniem. Tak, filmowym, bo mając naście lat nie miałem pojęcia, że kilka lat po obrazie reżyserii Wesa Cravena powstał również jego papierowy odpowiednik. Jeffrey Cooper tak wyraźnie przeniósł wydarzenia z pierwszej części filmowej serii, że podczas...

więcej Pokaż mimo to