-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik243
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Cytaty z tagiem "muzykoterapia" [5]
[ + Dodaj cytat]
Muzyka była dla mnie idealnym bankiem, w którym mogłam przechowywać swoje nastroje. Była też swojego rodzaju narkotykiem. Pobudzała i koiła moje nastroje. Już pierwszy takt ulubionej piosenki sprawiał, że moje emocje sięgały zenitu. Wystarczała dobra dawka Ala Jarreau, aby podnieść mnie na duchu. Podwójna szpryca Neila Younga skutecznie temperowała szalone przypływy energii. Żeby się zdrowo poderwać, sięgałam po kasetę z nagraniami Pata Benatara. Potem potrzebna mi była jednak piosenka na okiełznanie szaleństw, więc słuchałam "Bridge over Troubled Water". Wreszcie, żeby nad ranem trochę się wyluzować, nastawiałam sobie piosenkę zespołu Commodores pod tytułem "Easy":
"Każdy chce, bym była tym,
Kim wszyscy chcą, bym była.
Nie jestem wcale szczęśliwa,
Gdy ciągle tak udawać mam".
Sama wiem, że ukojenie w nutach to totalna potrzeba naszych czasów ale też i ta potworna świadomość, że muzyką można leczyć ale też przekląć lub skrzywdzić. Pewne brzmienie dla jednego może być zbawienne dla drugiego może pobudzić jego demony, obudzić złe wspomnienia, albo uświadomić fakt wypieranych emocji bądź zdarzeń. Jestem w totalnym rozdźwięku między poczuciem odpowiedzialności za fakt, że tworzę muzykę i mam wpływ na rzeczywistość dzięki piosenkom, a radości z procesu twórczego...
Jeśli jednak muzyka była potężna, to moje nastroje były od niej potężniejsze. Coraz częściej zauważałam, że muzyka wcale nie panuje nad nastrojami. To nastroje panują nad muzyką. Wirują w pędzie wewnątrz mnie, wydostają się do świata zewnętrznego, dobierają piosenki, tony i słowa tak, aby muzyka nie stanowiła dla nich alternatywy, lecz aby współgrała z nimi i potęgowała je.
Nigdy nie uważałam, by piosenkarze czy piosenki przemawiały do mnie w tak bezpośredni sposób jak robił to Walter Cronkite z telewizyjnych wiadomości, gdy byłam w szkole średniej. Jednak moje nastroje tak wyostrzały płynące dźwięki i słowa, że te, niczym nóż, wcinały się wprost do mojego mózgu. Piosenki przemawiały do moich przeżyć, odwoływały się do uczuć. Dzięki muzyce świat zewnętrzny stawał się lustrzanym odbiciem mojego wnętrza. Granice między muzyką i moim umysłem zacierały się. Melodie i teksty pochłaniały mnie. Często byłam zdane wyłącznie na łaskę muzyki.
Mocnym i ekscytującym uderzeniem była dla mnie muzyka Steviego Wondera. Kiedy słuchałam "Golden Lady", zdarzało się, że spostrzegałam nagle, iż tańczę dookoła pokoju wyczerpana radosnym uniesieniem, szybuję gdzieś w gwiazdach Drogi Mlecznej. Klasą dla siebie był Elton John, mistrz budowania uczuć na obu biegunach mojego muzycznego spektrum. W repertuarze miał piosenki o groźnie brzmiących tytułach, jak na przykład "Pogrzeb dla przyjaciela", i absolutnie dzikie, jak na przykład "W sobotę wieczór można się bić". Elton John był dla mnie jak lit. Elton Lit John. Schowamy go w szafce z lekarstwami, nakleimy etykietkę i zamkniemy w szafce z lekarstwami. "Muzyka leczy", jak to mówią.