cytaty z książek autora "Katarzyna Franus"
Świat odpowiada na sygnały, które mu wysyłasz. Rozpoznaje twoje świadome myśli i nieuświadomione pragnienia. Reaguje na nie. Wszystko zaczyna się od ciebie.
To wszystko przychodzi i odchodzi. Żadne ze zdarzeń, mniej lub bardziej przyjemnych, nie trwa wiecznie. Każde mija. Tylko niebo się nie zmienia.
Leśny dukt, wygodny i łatwy to pokonania, wyprowadził go prosto na Przełęcz. Szerokie i długie siodło rozpinało przestrzeń między dwoma wzniesieniami. Żeby objąć ją wzrokiem, trzeba było przekręcać głowę o sto osiemdziesiąt stopni. Z lewa do prawa. Lub z prawa do lewa. Kręcił tak głową, oniemiały.
Całe życie człowiek się boi. Całe życie na smyczy lęków. O telefon, o komputer, o karierę, o kasę, o zdrowie, o bliskich, o wrażenie, jakie robi, o to co inni myślą o nim. I o to, że ktoś go właśnie skrzywdził. Albo zaraz skrzywdzi.
Od urodzenia do śmierci z uporem pchamy wózek wypełniony lękami, niby zawsze do przodu, niby na pełnej mocy, ale z zaciągniętym ręcznym.
Najstraszniejszy jest strach. To on jest naszym prawdziwym wrogiem.
To czego się boimy, rzadko się wydarza.
Tak długo, jak nie zrozumiesz, że to ty współtworzysz ze światem swoją rzeczywistość, będziesz cierpieć.
Głupiec ma u stóp cały świat.
Pod warunkiem, ze porzuci wygodne życie i to, co zna. A potem, nieświadomy zagrożeń i ograniczeń, z entuzjazmem i i dziecięcą ufnością ruszy przed siebie.
Powietrze jest balsamiczne i gęste, ma wyraźną fakturę, czuję je, gdy mnie wypełnia podczas wdechy. Mam wrażenie, ze nie zatrzymuje się w pęcherzykach płucnych, tylko pcha się dalej i głębiej. Przenika całe moje ciało, dotyka mózgu, łaskocze duszę. czuję je nawet na opuszkach palców.
Nie spodziewałyśmy się gór nad morzem. Rezerwat nas odmienił, wracamy inne, odświętne. Jakbyśmy dostąpiły czegoś, co dane jest nielicznym.
Drobne kamyki uciekały spod butów. Duchota siadła mu na ramionach i przygarbiła plecy. Znad sąsiedniego pasma nadchodziły chmury. Ciężkie, burzowe. Nauczył się rozpoznawać sygnały zmiany pogody na niebie. Kiedyś nie zwracał na nie uwagi. W mieście szkło, metal i beton zasłaniały horyzont. (…) wspinało mu się coraz trudniej. Czy to z powodu dużego nachylenia terenu, upału, zbliżającej się burzy, czy też strachu spowodowanego tym, co zaraz zobaczy – tego nie wiedział.
Obserwował ją z ukosa, gdy maszerowała, zatopiona w swoich myślach. Wolał się nie odzywać, bo cokolwiek by powiedział – ona zawsze inteligentnie zakpi, a on poczuje się jak idiota.
Zerknęła na niego ukradkiem. Ostry, klasyczny profil nie przestawał jej zachwycać. Silne ręce, spalone słońcem, ginęły w kieszeniach bluzy. Kiedy wreszcie złapie ją za dłoń i już nie puści?
Kingę od dawna korciło, żeby wyruszyć w trasę bez żadnego planu. Bez żadnej mapy z chronologią przyszłych wydarzeń. Żadnych konkretów. Żadnych odgórnych ustaleń. Tylko kierunek był oczywisty. Południe. Tam, gdzie góry.
Rzuciłaby to wszystko w cholerę i wyjechała gdzieś. Tylko gdzie? W góry. Ale jakieś mniejsze. Bez wspinania się po skalistych stromiznach. Miłe, obłe górki. A pod nimi – drewniany domek. Tak, jutro poszuka czegoś takiego.