cytaty z książki "Uciekany. Na wielokulturowej Zamojszczyźnie"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Kołtun i Akademia Zamojska
Pod koniec października 1599 r. Wawrzyniec Starnigel, ówczesny rektor Akademii Zamojskiej, wysłał list skierowany do pełnego medycznych sław "fakultetu medycznego" w Padwie. Było to, jak pisał prof. Stanisław Łempicki (ten zasłużony także dla Zamościa uczony żył w latach 1886-1947), rodzaj "pierwszego przemówienia" uniwersytetu hetmańskiego w europejskim świecie naukowym. List niewątpliwie został zatwierdzony przez samego Jana Zamoyskiego, założyciela Zamościa (być może pomagał go redagować także Szymon Szymonowic, lekarz oraz współtwórca i organizator Akademii Zamojskiej).
W owym piśmie do padewskich uczonych stwierdzono, iż leczenie kołtuna jest niesłychanie trudne. Zauważono, że ta choroba "łamie kości, naciąga członki, rzuca się na stawy, ciało zniekształca i wykręca, powoduje narośle, sprowadza robactwo i tak głowę tegoż bezustannym mnożeniem się zanieczyszcza, że w żaden sposób nie można jej do porządku doprowadzić". Zaobserwowano coś jeszcze. Według Starnigela splątanych i zlepionych włosów nie wolno było pod żadnym pozorem ścinać (kołtun kojarzono z symptomami prawdziwych chorób m.in. reumatyzmem, artretyzmem, a nawet nowotworami). Mogło się to dla pacjenta źle skończyć.
Jan Zamoyski ubierał się z ruska
Jak wyglądał sławny założyciel Zamościa? „Wzrost jego jest wyższy nad mierny, postać piękna i rześka, twarz okrągła, rumiana, wesoła, przytem bardzo poważna. I lubo powiada, że nie ma więcej nad lat pięćdziesiąt pięć, jednakowoż włosy i broda którą goli, zupełnie są siwe” – pisał Vanozzi. „Ubiera się z ruska, płaszcz czyli ferezya z szkarłatu długa po kostki: żupan miał z adamaszku karmazynowego (...). Bóty nosi podkute po Polsku, zawsze szabla przy boku, a kandziar (turecki nóż) za pasem. Mówiąc miał prawie zawsze głowę odkrytą i nie często patrzy w oczy temu z kim mówi”.
Zamoyski wysłuchał mowy wysłannika. Ani razu mu nie przerwał, nie pokazał po sobie zmieszania, czy zaskoczenia. Jedynie gdy wspominano imię papieża lub polskiego króla zdejmował czapkę. A gdy nie miał jej akurat na głowie – unosił się nieco na krześle i pochylał z szacunkiem głowę. Potem odbyły się rozmowy. Zamoyski zauważył w nich, że oprócz papieża nie ma właściwie nikogo, kto pragnąłby „koniecznie” takiego sojuszu przeciwko Turcji.
„Polska (...) dobrze się namyślić powinna, aby się dla drugich biedy nie nabawić i wplątawszy się pomiędzy nich, całego ciężaru wojny na siebie nie zwalić. Gdyż w naszych potrzebach pomoc papiezka daleka, a cesarz nie mógłby, albo niechciałby dać wsparcia” – miał m.in. powiedzieć Zamoyski do wysłannika kardynała.
Jadowita bestya w gardło wlazła
Odbywało się tam m.in. wiele wystawnych biesiad, zabaw i uroczystości. Jedną z nich opisał książę Albrycht Stanisław Radziwiłł herbu Trąby (1593-1656). Był on m.in. dyplomatą, kanclerzem wielkim litewskim, starostą łuckim oraz pisarzem (na podstawie objawień jednego z Jezuitów ogłosił np., że Matka Boska pragnie zostać Królową Polski, co zresztą potem opisał w jednej z książek). Spisywał też pamiętniki. Mnóstwo miejsca poświęcił w nich sprawom międzynarodowym, dworskim czy magnackim koligacjom. Są tam także inne obserwacje, niektóre zaskakujące.
"Ku końcowi tego miesiąca mój hajduk na świeżym sianie się położył: któremu otworzywszy gębę, śpiącemu, jadowita bestya w gardło wlazła (...). Już sobie nie mógł poradzić. Czuł rznięcie wielkie wewnątrz, aż przez lekarstwo zdechła już bestya jest wyrzucona" – notował z wyraźnym zaciekawieniem książę Albrycht 24 lipca 1642 r. A dzień później pisał: "Tego miesiąca grad duży po polach zboża, a miejscami gęsi, kaczki, zające pobił i ludziom się gdzie indziej dostało".
Z kobietą bić się nie można!
Żubrowa wraz z mężem wstąpiła do 2 Pułku Piechoty Księstwa Warszawskiego, którym dowodził Stanisław Potocki. Początkowo ukrywała, że jest kobietą (mąż przedstawił ją jako swojego, młodszego brata). Ta mistyfikacja szybko się wydała, ale pani Joanna została w pułku (doceniono jej odwagę, karność i wojskową determinację). Żubrowa szybko zyskała zresztą sławę. Antoni Fibich, który spisał wspomnienia m.in. na temat tej niezwykłej kobiety (są dostępne w zbiorach Olgi Byszewskiej z Krakowa), pisał iż pewnego razu wyzwała na pojedynek rosyjskiego oficera "za obrazę narodowości Polaków".
Sprawa stała się głośna. Wieść o pojedynku dotarła podobno do samego wielkiego księcia Konstantego Romanowa (brata cara Aleksandra I). Do starcia jednak nie doszło. Rosjanin po prostu nie chciał się z Żubrową pojedynkować, bo – jak tłumaczył – z kobietą bić się nie może. Wybrał inne rozwiązanie: złożył szarżę (czyli zrezygnował, ze swoich oficerskich szlifów).
Zamość. Twierdza otoczona rowami
Urodził się w Zamościu i mieszkał w tym mieście ponad 35 lat. Miał wielki talent pisarski i niezwykłą, poetycką wyobraźnię. Icchok Lejb Perec jest uważany za klasyka żydowskiej literatury. Zdobył międzynarodową sławę.
„Miasteczko gdzie mieszkali moi rodzice i gdzie spędziłem dzieciństwo w ubraniach szytych przez lwowskich i krakowskich krawców, było twierdzą otoczoną rowami, wodą, wałami i wysokimi murami” – pisał Icchok Lejb Perec w swoim opowiadaniu pt. „Czasy mesjasza”. – „Na wałach stały armaty, żołnierze uzbrojeni w karabiny, strzegli ich maszerując tam i z powrotem poważnie w milczeniu”.
Lelewel i żurnaliści
"Z najbliższych okolic Lubelskiego donoszą nam, iż Lelewel wszystkich nieuzbrojonych ze swego obozu rozpuścił, a była ich większa prawie połowa całego oddziału, szybko wzrastającego (...)" – donosiła 3 kwietnia 1863 r. wychodząca we Lwowie "Gazeta Narodowa". "Od dziesięciu dni do 6000 piechoty i 1000 jazdy moskiewskiej, odbywa forsowne marsze w Lubelskim nad granicą galicyjską, szukając wszędzie Lelewela".
Według "Gazety Narodowej" powstańcy stacjonowali w miejscu "między moczarami" w głębokich lasach nad Tanwią. "A gdy go (oddział "Lelewela") już Moskale z trzech stron, z daleka okrążać zaczęli, podzielił swoich na małe oddziałki i wskazał im drożyny i ścieżki leśne, którędy do nowego obozu na naznaczony czas zdążyć mają" – czytamy w tym czasopiśmie.
Marcin Borelowski nie był z takich szczegółowych relacji zadowolony. Wiedział, że mogą je czytać także Rosjanie. "Lekkomyślne podawanie wiadomości o ruchach siły zbrojnej oddziału mojego równa się prawie denuncjacjom szpiegów zostających na opłacie Moskali" – pisał "Lelewel" do redaktorów gazet polskich we Lwowie (list został wysłany z Józefowa 6 kwietnia, w Poniedziałek Wielkanocny). Borelowski domagał się zaniechania owej "lekkomyślności w rozgłaszaniu wieści" i zagroził żurnalistom karą "przeznaczoną dla zdrajców Ojczyzny".
Wróżenie z kutii
Krystyna Kościk z Zamościa, córka pani Emilii, pamięta wigilijną wróżbę z sąsiedniego Adamowa. – Rodzina mojego męża pochodzi z tej miejscowości – tłumaczy pani Krystyna. – Tam na Wigilię także podawano taką wschodnią kutię. Wtedy teść brał jej trochę na łyżkę i mówił robiąc znak krzyża: Tędy szedł Pan Jezus (wykonywał wówczas prawą ręką ruch pionowy), tędy Matka Boska (robił ruch poziomy), a tędy... wszyscy święci. I wtedy wyrzucał kutię z łyżki na sufit.
Gdy dużo ziaren pszenicy przylepiło się do sufitu, była to dobra wróżba. Zwiastowała np. urodzaj, dostatek, większe powodzenie w życiu.
Zamojskie pielgrzymki do Oławy
– Trzeba pamiętać, że to był czas tuż po Stanie Wojennym. Żyliśmy w szarej, brutalnej rzeczywistości. I wtedy pojawiło się takie dalekie światełko, promyk nadziei – wspomina 73-letnia pani Joanna z Zamościa. – W wielu parafiach niemal natychmiast zaczęto organizować pielgrzymki do Oławy. To było daleko, jechało się tam co najmniej kilka godzin. Wierni się wówczas modlili, śpiewali nabożne pieśni i gorączkowo rozmawiali o tym cudzie.
Mama pani Joanny (ta kobieta już niestety nie żyje) także pojechała z taką pielgrzymką. I doznała mistycznego przeżycia. – Gdy pielgrzymi dotarli na te oławskie działki, dzień był zimny, pochmurny. Kiedy jednak ludzie przyszli w okolice miejsca, gdzie miało dochodzić do objawień, zrobiło się im ciepło, przyjemnie – opowiada pani Joanna. – Mama przekonywała, że tylko w tym miejscu panowała wyższa temperatura. Może to było wrażenie wywołane emocjami, a może coś innego...
Pomoże ci, czy nie pomoże, a zapłać niebożę. Czyli znachorka z okolic Zamościa
W miejscowości Rozdoły (gm. Sitno) sławę zdobyła niejaka Kowalicha. Była to starsza kobieta, która znakomicie radziła sobie z "boleśnicą", czyli bolącym brzuchem. Smarowała obolałe miejsca maścią własnej roboty, a potem je masowała. Następnie odmawiała zaklęcia i spluwała trzy razy w lewo. Zygmunt Węcławik zanotował ciekawe zaklęcie, którego używała gdy wypędzała także różę i kołtuna: "Różo, różyco, kołtunie, kołtunico, macico, macico" – szeptała nad pacjentem kobieta. "Nie ja lekarz, pan Bóg lekarz, ciebie boli ty narzekasz. Pomoże ci, czy nie pomoże, a zapłać niebożę.
Zamojscy bieżeńcy
Najbardziej zastraszająca była wysoka śmiertelność dzieci tych nieszczęśników.
"Przy głównym trakcie, w tych miejscach gdzie Uciekany (czyli Bieżeńcy) na noc zapadali, stałym dodatkiem do resztek tych biednych obozowisk (były) mogiłki dziecięce" – notował wysłannik KBK. "Cała droga od Kobrynia aż po Galicyę świeci temi małemi gwiazdkami krzyżyków (wykonywano je zwykle z gałęzi drzew – dop. autor) na grobach dzieci polskich. Jeśli to prawda co lud mówi, że na tych grobach słychać nocą płaczące anioły, to z tej ziemi jeden jęk i lament iść musi ku przestworzu. Dzieci mrą tak licznie jak nigdy przedtem. Ile razy zatrzymywałem się w jakiejś wsi na dłużej, to zawsze spotykałem się z białą, smukłą trumienką dziecinną zbitą z paru prostych desek. Widziałem je w kruchcie kościelnej, na zgliszczach spalonych domostw, na ramionach ojca spłakanego; jedne już na cmentarz dążyły, inne wchodziły do domu witane płaczem matki.