rozwiń zwiń

Staram się osiągnąć szczerość w projektowaniu – mówi Przemek Dębowski, twórca okładek książek

Adam Jastrzębowski Adam Jastrzębowski
14.05.2020

Jego charakterystyczne okładki książek Stanisława Lema zna cały świat. Z Przemkiem Dębowskim, projektantem książek i dyrektorem artystycznym wydawnictwa Karakter, rozmawiamy o przenoszeniu świata cyfrowego na papier, o odpowiedzialności, jaka ciąży nad grafikiem i o majowym wyzwaniu czytelniczym lubimyczytać.pl, w którym zachęcamy do oceniania książek po okładce.

Staram się osiągnąć szczerość w projektowaniu – mówi Przemek Dębowski, twórca okładek książek

Adam Jastrzębowski: Projektujesz od 15 lat. Ile masz już okładek na swoim koncie?

Przemysław Dębowski: Szacuję, że będzie ich około 500, dokładne rachunki prowadziłem tylko do 375. Pierwszą zrobiłem jeszcze dla Wydawnictwa Znak w 2003 roku, gdzie pracowałem w redakcji i gdzie dostałem możliwość dania upustu swoim graficznym pasjom. To była dla mnie prawdziwa szkoła fachu, bo nie mam kierunkowego wykształcenia.

Skończyłeś polonistykę.

Tak, na Uniwersytecie Jagiellońskim, specjalizacja: edytorstwo. Mój plan zawodowy był taki, by pracować w wydawnictwie. Ale wieczorami lubiłem sobie podłubać na komputerze w programach graficznych. Moje pierwsze okładki – chyba z 10 w ciągu dwóch lat – są bardzo nieudane. Nie czuję do nich żadnego sentymentu. Chociaż mam w planach, że kiedyś pokażę zestaw moich najgorszych prac.

To dobrze, że nie podobają Ci się Twoje prace sprzed 15 lat. To oznacza, że rozwijasz się jako projektant.

Z tego pół tysiąca okładek tak naprawdę zadowolony jestem może z dziesięciu.

Pół tysiąca w ciągu 15 lat – to ponad 30 prac rocznie. Czy to dużo?

Przez pierwsze lata nie było ich wiele. Ale koło 2007 roku udało mi się zdobyć sporo zleceń z Wydawnictwa Literackiego, W.A.B, z wydawnictwa Media Rodzina. W szczytowym okresie pracowałem z dziesięcioma wydawnictwami naraz. Zdarzało się, że miałem 10 projektów miesięcznie, a następnego miesiąca było ich już tylko 5. Średnio wychodziło około 50, 60 okładek rocznie.

Okładki książek Stanisława Lema, proj. okładek Przemek DębowskiJesteś bardzo wymagającym klientem w drukarniach?

Chyba tak, ale w Karakterze pracujemy tylko z trzema drukarniami i wiedzą, czego się po mnie spodziewać. To o tyle interesujący zawód, że robisz swoje na komputerze i na monitorze projekt wygląda idealnie, ale potem drukarnia przekłada go na papier. To właśnie moment styku idealnego świata cyfrowego z nieidealnym rzeczywistym; papier może się przesunąć na maszynie o ułamek milimetra i już okładka wyjdzie nie tak, jak trzeba. Jako projektant powinienem przewidzieć, co może pójść nie tak – żeby zminimalizować ryzyko wystąpienia jakichkolwiek niedociągnięć podczas druku.  I o ile mam dużą tolerancję dla cudzych błędów, to dla swoich – dużo mniejszą.

Jak powstają Twoje okładki? Zakładam, że każdą książkę musisz przeczytać…

To optymalny scenariusz. Warto dla własnego dobra przeczytać tekst, po prostu łatwiej wtedy o pomysły. Czasami jest to niestety niemożliwe: autor jeszcze nie skończył książki  albo jest dopiero tłumaczona z języka, którego nie znam. 

Łatwo się robi książki w serii, bo pewne rzeczy są ustalone: typografia, charakter oprawy graficznej cyklu. Tak właśnie było z serią książek Milana Kundery, którą wraz z Wojtkiem Kwietniem-Janikowskim przygotowaliśmy dla Wydawnictwa W.A.B. Narzuciliśmy sobie surowy zestaw wytycznych: tylko dwa kolory, typografia zawsze w tym samym miejscu, każda grafika musiała być abstrakcyjna i składać się wyłącznie z linii oraz kropek. Przy tak ciasnym gorsecie paradoksalnie łatwiej generować pomysły. 

seria książek Milana Kundery, projekt okładek: Przemek Dębowski i Wojciech Kwiecień-Janikowski

Wolisz mieć sztywny zestaw reguł czy wolność artystyczną?

Dobrze mi się projektuje, gdy mam ograniczenia. A najlepiej, gdy sam je sobie narzucam. Zresztą każde wydawnictwo ma swój sposób pracy nad książką, inaczej zapadają decyzje, inaczej się z nimi rozmawia. Niektóre dają więcej swobody, inne nie; jedne są bardziej komercyjne, kolejne mniej.

Wielu projektantów stara się klienta przekonać, że to wizja projektanta powinna być decydująca. Oczywiście przyjemnie mieć stłamszonego klienta: można wtedy projektować wedle własnego upodobania.

Nie zawsze jednak praca według własnego widzimisię jest optymalna. Pewnie, niektórym życzeniom nie sposób sprostać, inne psują projekt. Sporo uwag jest jednak do przyjęcia. Wiele razy zdarzało się, że klient wymagał większych napisów albo żądał podmiany rysunku na fotografię. W pierwszej chwili się wściekam, ale potem staram się traktować taką sytuację jako wyzwanie. Czasami z pozornie niemożliwych do pogodzenia ze sobą ograniczeń wychodzą interesujące rzeczy.

O fotografii, Susan Sontag proj. okładki Przemek DębowskiW Karakterze ogranicza mnie co innego: budżet.
I tak wydajemy więcej pieniędzy na produkcję książki niż przeciętne polskie wydawnictwo: dobry papier, nietypowy format czy oprawa – za to wszystko płaci się dodatkowo, bywa, że niemało.

Przez pierwsze lata nie mieliśmy jednak kasy na nic wyjątkowego i musiałem wykazać się sporą kreatywnością, żeby osiągnąć zadowalające rezultaty. Pytano mnie często, dlaczego na okładce książki „O fotografii” Susan Sontag nie ma zdjęcia, a tylko fragment jednego z esejów. Zazwyczaj tłumaczyłem, że to taki przewrotny zabieg: tekst ilustruję tekstem. A my zwyczajnie nie mieliśmy pieniędzy na zakup fotografii. Z czasem mogłem sobie pozwolić na droższe rozwiązania: nietypowe okleiny, oprawy z płóciennym grzbietem, szlachetny papier wnętrza. A teraz – wiadomo – przyszedł kryzys i wracamy do punktu wyjścia: jak zrobić tanio, żeby wyglądało ładnie.

Zajmujesz się jedynie kwestią okładki czy również tego, jak wygląda książka w środku?

Robię wszystko. Książkę odbiera się jako całość. Gdy weźmiesz ją do ręki, obcujesz z pewnym przedmiotem: warto, żeby ten przedmiot miał spójny zestaw właściwości i wewnętrzny porządek.

Gdy książka jest spójna, to łatwiej się ją czyta.

A do tego jako projektant mam większe pole do popisu. Na przykład powtarzam wewnątrz książki motyw z okładki albo go reinterpretuję; wytwarzam jakieś napięcie. 

Marcin Wicha, Rzeczy których nie wyrzuciłem, proj. okładki Przemek DębowskiOczywiście, nie wszystkie tytuły się do tego nadają. Czasami trzeba się powstrzymać od żartów, bo byłoby aż niestosowne, by zanadto bawić się formą.

Kiedyś była mi bliska postawa projektanta demiurga – bierze pewien materiał, który do niego przychodzi i z niego lepi coś swojego. Czytelnik dostaje w efekcie dzieło mocno zinterpretowane przez projektanta. Taki model pracy jest pociągający, ale czasami stosowniej jest pohamować swoje zapędy. Przykładem niech będą „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” Marcina Wichy. Pozwoliłem sobie na pewien dowcip na okładce z uciekającym „m” (który notabene wiele osób uważa za błąd drukarni błąd projektanta). Ale już środek tej poważnej, osobistej, intymnej i wzruszającej książki jest pozbawiony jakichkolwiek fajerwerków. 

Książka Marcina Wichy ma specyficzną fakturę okładki. Czy jesteś odpowiedzialny również za dobór papieru? 

Dobór materiałów to równie istotna część projektu co jego forma graficzna. Jeśli stworzysz piękną rzeźbę w marmurze, osiągniesz zupełnie inny efekt; niż gdybyś zrobił identyczną w gipsie. Namacalna forma książki jest dla mnie bardzo ważna. 

Kiedy 12 lat temu powstawał Karakter wybór papierów i materiałów introligatorskich w Polsce był niewielki, ale z czasem sytuacja się poprawiła. Gdy tylko mogę, staram się robić takie książki, które niczego nie udają, w których zawiera się „prawda materiału”. Frank Lloyd Wright postulował w architekturze, żeby budując dom z cegły tę cegłę uwidocznić, żeby nie malować drewna, tylko uwidocznić jego naturalny kolor, żeby zachować barwę i fakturę betonu. Chodziło mu o szczerość. 

Ja również staram się osiągnąć podobną szczerość w projektowaniu książek. Jeżeli okładka ma sprawiać wrażenie, że jest zrobiona z szarego kartonu, to najlepiej ją z tego właśnie kartonu zrobić, a nie nadrukowywać zdjęcie zdjęcie szarego papieru na śnieżnobiały arkusz. 

Wspominałeś o namacalności książki. Ale książki to w coraz większym stopniu również e-booki…

Kiedy zaczynałem projektować książki, były one po prostu papierowe. O e-bookach nikomu się wtedy nie śniło. Teraz świat się scyfryzował. Mam poczucie, że zawód, który uprawiam, stanie się antykwaryczny, muzealny. Będę jak pracujący na Placu Wolnica w Krakowie lutnik, który nie tworzy swoich instrumentów na masową skalę. Kiedyś bardzo powszechna przecież książka papierowa powoli stanie się rarytasem. A rarytasy mogą wyglądać w sposób bardzo wyszukany. 

Czyli książki staną się ładnymi rzeczami?

I będziemy je wrzucać na Instagrama w pomysłowych aranżacjach: padłem, kiedy zobaczyłem „Depesze” Michaela Herra – okrutny reportaż o wojnie w Wietnamie – w towarzystwie pluszowych paputków. To oczywiście skrajny przypadek; cieszę się, że coraz więcej osób potrafi dostrzec i cieszyć się materialną stroną książki. Taki szlachetny, niewykluczający snobizm.

Co powiedziawszy, przyznaję, że większość rzeczy czytam na Kindle’u! Najwięcej z papierowymi książkami do czynienia mam wtedy... kiedy je robię. 

Zastanawialiście się nad tym, by projektować w Karakterze dwutorowo - pod wydanie cyfrowe i drukowane? 

Z większości naszych książek robimy e-booki, tylko że tam w zasadzie nie ma czego projektować. Robimy to na zasadzie konwersji.

Przeglądając twoje prace, zauważam w nich pewien minimalizm. Nie starasz się krzyczeć z okładki. Starasz się nie przytłoczyć dzieła. 

Moja pozycja jako grafika i wydawcy (a czasem również redaktora) sprawia, że z książką obcuję jako różne persony. To powoduje, że mam chyba więcej empatii dla redaktorów i autorów. 

Minimalizm jest uroczą pułapką, która potrafi szybko wyssać radość z pracy. Mnie to spotkało po paru latach projektowania. Miałem poczucie, że wystarczy wrzucić jednokolorowe tło, tytuł w górnym lewym rogu, a w prawym dolnym malutkie logo. Mogłem tak jechać przez kilka kolejnych dekad. Ta schematyczność była rzeczywiście frustrująca. Jako antidotum postanowiłem spróbować czegoś skrajnie odmiennego: niepohamowanego maksymalizmu.

„Taxi” Chalid Al-Chamisi, proj. okładki Przemek DębowskiObjawił się w Karakterze głównie w naszej serii reportaży, którą rozpoczęły książki „Ajatollah śmie wątpić” Hoomana Majda oraz „Taxi” Chalida Al-Chamisiego. Pozwoliłem sobie w nich na wizualny tumult: mnogość obiektów, sporo rozmaitych krojów pism, skomplikowane asymetryczne układy. Taki sposób pracy okazało się bardzo wymagający: mniej elementów po prostu łatwiej zakomponować. Przy dwóch, trzech elementach pewne harmonie tworzą się same. Ale gdy na niewielkiej powierzchni musisz upchnąć tych elementów dziesięć albo dwadzieścia i gdy musisz stworzyć między nimi klarowne relacje, to jest to wyższa szkoła jazdy. Trochę się do takiego projektowania nie nadaję, choć jestem z tych okładek dosyć zadowolony.

Dzisiaj minimalizm rozumiem jako stawianie sobie granic i zadawanie pytań: czy ten szlaczek albo podkreślenie są konieczne, czy tylko stanowią pozbawioną racji bytu dekorację? Zdarza się więc, że nawet na minimalistycznej okładce znajdzie się sporo elementów, bo są po prostu niezbędne z punktu widzenia komunikatu, jaki chcę przekazać. Można to ująć w ten sposób: w moich pracach dążę do tego, bo pojawiło się tylko to, co konieczne, i nic więcej.

Staram się również unikać wyrazistego stylu czy trendów albo mód. Jaki jest sens twórczej pracy, jeżeli kopiujesz czyjeś rozwiązania? Mody i trendy są przydatne co najwyżej do tego, żeby je zdekonstruować, rozbić, wymyślić inaczej. 

Z drugiej strony, chociaż nie muszę projektować pod dyktando korporacyjnych algorytmów, które rzekomo mają zwiększyć sprzedaż książki poprzez odpowiednie jej opakowanie, to staram się nie robić rzeczy hermetycznych, ale takie, które będą przystępne i ucieszą więcej osób, niż tylko pięciu koneserów z habilitacjami. 

Twoje prace zdecydowanie trafiają w szerszy obieg – przecież okładki książek Stanisława Lema Twojego autorstwa są znane na całym świecie. 

Tak, kupiło je amerykańskie wydawnictwo i wykorzystuje w swojej edycji. Fajnie, chociaż lubię właściwie tylko dwie: „Fiasko” i „Wysoki zamek”. Okładki Lema funkcjonują również jako plakaty, które sprzedaję na swojej stronie i bardzo się cieszę, że się tylu odbiorcom podobają: dużą popularnością cieszą się „Niezwyciężony” i „Bajki robotów”. Ale cóż, moje ulubione  „Fiasko” to kompletne… fiasko. Chyba je w końcu wycofam ze sprzedaży. 

Astronauci Stanisława Lema, proj. Przemek Dębowski

Czy miałeś okazję projektować album designera?

Tylko wywiad-rzekę z Krzysztofem Lenkiem, w środku były jego prace. Starałem się odrobinę nawiązać do jego sposobu myślenia, które operowało językiem diagramów, ale całość zrobiłem po swojemu, bez szczególnych ekscesów. Ta monografia miała z jednej strony upamiętnić dokonania Lenka, a z drugiej nie mogła stać w sprzeczności z jego ideałami. Mam wrażenie, że to się udało.

Jak wygląda Twoja współpraca z autorami, którzy oprócz pisania sami zajmują się twórczością wizualną? Twoje okładki książek Filipa Springera odróżniają się od poprzednich wydań. 

Z Filipem pracuje się świetnie, bo obaj mamy do siebie zaufanie. Mówi wprost, jeśli coś mu się nie podoba. A dla mnie najważniejsze jest, by autor był zadowolony. Projekt nowej szaty graficznej jego książek wynika z tego, że od 2020 roku wszystkie jego tytuły (nowe oraz wznowienia – także te wydane wcześniej przez Czarne) ukazywać się będą tylko w Karakterze. Chcemy przypomnieć starsze książki, powiązać z nowymi i spowodować, żeby wszystkie się wyróżniały w księgarniach.

To o tyle zaskakujący ruch, że w książkach Springera fotografia jest ważna. 

13 pięter Filip Springer, proj. okładki Przemek DębowskiI w środku fotografie będą, spokojnie. Pisarstwo Springera jest szczere, wyraziste i zaangażowane w sprawy dotyczące wspólnego dobra. W pewnym sensie reprezentuje klasyczne ideały bauhasowskiego modernizmu: gdzie jest on nie tylko formą, ale zakłada również otwartość, szacunek i uczciwość wobec odbiorcy. Odwołując się do tak rozumianego zestawu modernistycznych ideałów, pomyślałem, że przy okładkach całej serii warto zainspirować się złotym wiekiem modernistycznego projektowania graficznego. Odnajdziecie więc w tych okładkach echa lat 50. i 60.: proste formy, dobór kolorów, czytelną typografię. To nie stylizacja, tylko dążenie do poszukiwania odpowiedniego wizualnego wyrazu całości dzieła pewnego autora.

No i nie oszukujmy się; każdy wie, kim jest Filip Springer, i sporo osób zna Wydawnictwo Karakter. Możemy sobie pozwolić na taki ruch, który innym wydawcom mógłby wydawać się ryzykowny.

Czy to oznacza, że w miarę stawania się coraz ważniejszym, dojrzalszym twórcą, może też się zmieniać okładka jego książek?

Odpowiedzialność grafika (czy szerzej: wydawnictwa) wobec autora jest nie do przecenienia. Łatwo można zrobić autorowi krzywdę, choćby zmuszając do publikowania kolejnych książek jedna po drugiej. Marcin Wicha wydał u nas „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” w 2017 roku. Pisze kolejną książkę, wydamy ją, kiedy będzie gotowa. Praca musi toczyć się własnym rytmem, a twórca powinien mieć poczucie, że w wydawcy ma partnera i opiekuna, a nie nadzorcę.

seria esejów opublikowana przez Wydawnictwo Karakter, proj. okładek Przemek Dębowski

W tym miesiącu w wyzwaniu czytelniczym lubimyczytać.pl zachęcamy do tego, by oceniać książki po okładce. Czy Tobie się zdarza tak oceniać?

Pewnie. Gdy szukam nowych tytułów i przeglądam oferty agentów polskich i zagranicznych,  rzut oka na okładkę potrafi wiele powiedzieć. Zakładam, że stara się ona choć trochę odzwierciedlić treść książki. Widać, czy to rzecz wysokich lotów, czy trochę niższych.

A czy w swoich decyzjach zakupowych, na przykład, gdy wchodzisz do księgarni, to patrzysz na okładki?

Dla mnie najważniejszy jest tekst. Jeśli książka wygląda paskudnie, ale mnie interesuje, to i po nią sięgnę. Czasami po prostu kupuję e-booka. 

Zdarza mi się za to kupować książki, których okładki mnie zachwyciły. W ten sposób kupiłem nowe wydania Vonneguta.

A co byś chciał jeszcze zaprojektować? 

Okładki kryminałów. Co prawda nie mamy takich planów wydawniczych w Karakterze, ale może kiedyś? Fajnie byłoby spróbować. 

Oprócz tego ciągnie mnie w stronę pulpowego science-fiction. Forma Lema jest dosyć zachowawcza; a ja chętnie poszedłbym w amerykańskie lata 40. i 50.: mocne kolory, strzeliste rakiety, macki, kosmici, fantastyczne światy, eksplozja w obrazie, takie rzeczy. Może to materiał nienajwyższych lotów, ale jest w nim wyobraźnia, pasja tworzenia, czysta radość!

#czytamwdomu #kupujeksiazki 


komentarze [13]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Tytus 17.09.2020 17:49
Czytelnik

Serce boli na samą myśl o tym co ten pan zrobił z okładką "Niezwyciężonego". Generalnie jego projekty okładek nie są porywające. To co mu się udało, to na pewno okładka do "Depeszy" M. Herra, głównie dzięki wykorzystaniu słynnego zdjęcia Horsta Faasa.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
mati7500 16.05.2020 15:53
Czytelnik

Mi osobiście się nie podobają. Są takie toporne i ubogie. Zieje od nich komuną. Ale to tylko moja opinia. Ja uwielbiam okładki wydawnictwa Vesper zwłaszcza te w twarde.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Paweł 16.05.2020 15:57
Czytelnik

Tak, nawet nasuwają skojarzenia z dawniejszymi neonami wielkich miast PRL. Były niczym drogowskazy do upiornej baśni niemieckich ekspresjonistów kinematografii.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Paweł 15.05.2020 01:28
Czytelnik

Dębowski już nie uwolni się od Lema. Będzie tymi obrazami przywoływany po wsze czasy. Ten uroczy minimalizm wyróżniający estetyczny aspekt zewnętrza zapraszającego do obcowania z całą serią wydawniczą, jest ikoniczny, po prostu. I należy chylić czoła wobec zaprawdę udanej konfrontacji z czasem znaczonym artyzmem Daniela Mroza.

Poza tym, rzeczy zamyślone jak w oprawie...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
jatymyoni 14.05.2020 21:24
Bibliotekarz

Przyznaję, rzadko zwracam uwagę na okładki. Jednak okładki książek Lema i Kundery zapadają w pamięć. Ja lubię tak jak @PaniKiczcock okładki z Krakteru Księga herbaty i Tajfunów Ukochane równanie profesora
ale też lubię okładki książki z "Serii z żurawiem"Kot, który spadł z...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
 Księga herbaty  Ukochane równanie profesora  Kot, który spadł z nieba  Miłość w czasach rewolucji
PaniKiczcock 14.05.2020 14:23
Czytelniczka

I chwała, bo wiele okładek jest ohydnych. Z ładnych bardzo lubię te właśnie z Karakteru Pochwała cienia oraz Tajfunów Zmierzch , Pauzy Przyjaciel i Czarnego Kroniki .

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
 Pochwała cienia  Zmierzch  Przyjaciel  Kroniki
Arkalion 14.05.2020 13:23
Czytelnik

Przyznam,że okładki do książek Lema są całkiem udane bo przypominają w stylistyce te w czasów gdy książki Lema wydawane były po raz pierwszy.Okładka do Astronautów rewelka ;)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Zwłaszcza 14.05.2020 12:44
Czytelnik

Okładki książek Lema są przecudowne! Wielka szkoda, że nie są dostępne w twardej oprawie.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Seimi 14.05.2020 12:35
Czytelnik

Piotr Cieśliński to dopiero robi okładki :D

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
czytamcałyczas 14.05.2020 11:04
Czytelnik

Ja najbardziej lubię jak okładki polskich kryminałów są takie mroczne./

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Akkarin 14.05.2020 12:43
Czytelnik

Ale najbardziej podobają mi się nowsze wydania kryminałów Agathy Christie, są bardzo przejrzyste

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
czytamcałyczas 14.05.2020 14:43
Czytelnik

A to nie widziałem jeszcze.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Adam Jastrzębowski 13.05.2020 17:28
Bibliotekarz | Oficjalny recenzent

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post