rozwiń zwiń

Nadal piszę dla siebie – wywiad z Carlą Montero

Tomasz Pindel Tomasz Pindel
05.11.2017

Z Carlą Montero - hiszpańską autorką Szmaragdowej tablicy, Wiedeńskiej gry, Złotej skóry i wydanej właśnie powieści Zimowy wiatr na twojej twarzy, w której para bohaterów przemierza kontynent w niespokojnych czasach wojen i konfliktów, rozmawia Tomasz Pindel.

Nadal piszę dla siebie – wywiad z Carlą Montero

Najnowsza powieść Carli Montero znakomicie łącząca wątki historyczne i miłosne zaczyna się w latach 20. XX w. od katastrofy samolotu w górach Asturii, która odmieni życie pewnego mieszkańca wsi leżącej u ich podnóża. Bohaterowie powieści biorą udział w hiszpańskiej wojnie domowej, walczą w Błękitnej Dywizji na froncie wschodnim i w wyniku niezwykłych zbiegów okoliczności działają w polskim ruchu oporu – mamy tu Warszawę okresu wojny, walkę w partyzantce, ucieczkę z transportu do Auschwitz. Ta powieść to przejmująca panorama ludzkiego losu, z którego kpi wielka historia.

Tomasz Pindel: Zacznijmy od pytania oczywistego, pewnie dla pani już nudnego, no ale koniecznego: skąd się wziął pomysł na tę powieść? Podobno kryje się za nią historia rodzinna…

Carla Montero: Tak, to prawda. Zawsze powtarzam, że jest to historia, której pisanie zajęło mi najwięcej czasu. Przy czym nie chodzi o czas spędzony przed komputerem, tylko o to, jak długo dojrzewała we mnie ta opowieść. Praktycznie przez całe życie. Odkąd tylko pamiętam zbierałam rodzinne historie i anegdoty, czyli to, co opowiadało się podczas rodzinnych obiadów, kawie. I w pewnej chwili poczułam, że te opowieści osiągnęły już dojrzałość i mogę przerobić je na powieść. Rzeczywiście, trzonem tej książki jest historia mojej rodziny, historia mojego dziadka od strony ojca i jego trzech braci, którzy znaleźli się na trzech frontach drugiej wojny światowej…

To nietypowe losy dla hiszpańskiej rodziny…

Tak, to zaskakujące. Druga wojna światowa prawie nas, Hiszpanów, nie dotknęła, ale w naszym rodzinnym przypadku tak się stało. Mój dziadek zgłosił się na ochotnika do Błękitnej Dywizji. Nie wiem, czy polscy czytelnicy znają ten wątek: to była grupa żołnierzy, ochotników, wysłanych przez hiszpański rząd do walki po stronie Trzeciej Rzeszy na froncie rosyjskim. Tak więc mój dziadek zgłosił się tam, natomiast jeden z jego braci był komunistą, dlatego, gdy wojna domowa w Hiszpanii dobiegła końca, musiał uciekać do Francji. Kiedy Niemcy zajęli ten kraj, przyłączył się do francuskiego ruchu oporu. Walczył z faszystami, został aresztowany przez Gestapo i wysłany do obozu koncentracyjnego Mauthausen. Tak więc jemu przypadł front zachodni. Natomiast jeśli chodzi o front na Pacyfiku, to trzeci z tych braci pracował jako misjonarz na Tajwanie i był świadkiem wkroczenia i zajęcia wyspy przez Japończyków.

Co za rodzina!

Niesamowita, prawda?

A czy o tych historiach rozmawiało się otwarcie? W końcu walka na rzecz Błękitnej Dywizji mogła być tematem nieco wstydliwym …

No cóż, mój dziadek jest – mówię „jest”, bo nadal żyje, ma 104 lata – człowiekiem o bardzo zdecydowanych poglądach i raczej radykalnej ideologii. Podzielał przekonania faszystowskie i dla niego uczestnictwo w Błękitnej Dywizji to nie jest żaden powód do wstydu. Przeciwnie, jest dumny, że walczył z komunizmem, bo to była sprawa, którą żył. No ale fakt, w Hiszpanii takie historie się nie podobają. Inna sprawa, że to po prostu część historii dyktatury generała Franco w Hiszpanii – okres, którego generalnie nie lubimy…

Natomiast podczas tych spotkań rodzinnych dziadek opowiadał przede wszystkim o wielkich epizodach wojennych, heroicznych i epickich. O postaci brata komunisty za bardzo się nie rozmawiało, bo też to była bardzo konserwatywna i religijna rodzina. Był taką czarną owcą i choć utrzymywano kontakty, bracia mieli ze sobą łączność i darzyli się uczuciem, to jednak niechętnie rozmawiali o jego przeszłości. Moja kuzynka, historyczka, przeprowadziła dość dogłębne badania na temat postaci tego brata mojego dziadka i tak wyszły różne dane, które przydały mi się do mojej powieści.

Para bohaterów „Zimowego wiatru na twojej twarzy” – przyrodnie rodzeństwo Lena i Guillén – to zatem przetworzone postaci z Pani rodziny…

Tak, obydwoje są inspirowani moimi przodkami. Lena postacią mojego dziadka – oczywiście z istotnymi zmianami, jest przecież postacią kobiecą, no i fikcyjną. A Guillén wywodzi się od brata dziadka.

Rodzina przeczytała powieść?

Mój dziadek nie jest już w stanie czytać. Wie, że napisałam powieść, opowiadał mi różne rzeczy i bardzo się tym cieszył, ale przeczytać nie mógł. W sumie to się cieszę, bo nie wiem, czy by mu się spodobało, że jego historię przypisałam postaci kobiecej (śmiech). No ale rodzice i wujostwo czytali, generalnie przyjęcie jest dobre. Natomiast ja od razu zastrzegam: to jest fikcja, nie można tu szukać wiernego odwzorowania naszej rodzinnej historii, bo to nie o to chodzi.

Dużo się ukazuje w Hiszpanii powieści o wojnie domowej, ale ta wyróżnia się rozmachem i wielowątkowością. Jak wyglądała dokumentacja – na przykład do tej części, gdzie akcja toczy się w Polsce? Dużo Pani podróżowała?

Generalnie etap dokumentacji do każdej mojej książki trwa dość długo i obejmuje czas pisania. To nie tak, że zamykam etap zbierania materiałów i potem tylko piszę. W tym przypadku rzeczywiście musiałam wkopać się bardzo głęboko, bo przecież fabuła obejmuje okres od roku 1927 do 1950, a więc mieści tam się cała wojna domowa, druga wojna światowa… Istotne w takich poszukiwaniach jest to, że muszę sięgać dalej, nie ograniczać się do ogólnej sytuacji. Ja nie jestem historyczką i nie piszę o wielkich datach, wydarzeniach czy postaciach. Przeciwnie, to, czego chcę się dowiedzieć, to jaki wpływ miała historia na codzienne życie zwykłych ludzi. Muszę zejść na taki poziom szczegółu, którego nie ma w wielkich historycznych pracach, więc szukam dzienników, osobistych świadectw, korzystam dużo ze zdjęć, żeby się przekonać, jak wszystko wtedy wyglądało. No i jeśli mam taką okazję podróżuję i oglądam scenerię zdarzeń.

Pytam o dokumentację, bo Wojciech Charchalis, tłumacz Pani książek, powiedział mi, że w tej części polskiej – wiadomo, że my ją czytamy szczególnie uważnie – nie ma żadnych błędów…

A nie, jeden jest! I bardzo mnie to złości, bo ja wiem, że prawda jest inna! Chodzi o moment, kiedy kończy się powstanie w getcie warszawskim: piszę, że bojownicy ukrywający się na ulicy Miłej zostali pojmani i straceni przez Niemców. Ale tak naprawdę było inaczej, oni popełnili samobójstwo. Wiedziałam o tym i nie mam pojęcia, czemu tak napisałam…!

Rozmawiamy o „Zimowym wietrze…” jako o powieści historycznej, no ale przede wszystkim jest to opowieść miłosna, przygodowa. I akcja toczy się w niej z niesamowitą płynnością. Jakie ma Pani zwyczaje, jeśli chodzi o samą pracę nad tekstem?

Zauważam, że mój sposób pisania z czasem wyewoluował. Przy pierwszych powieściach pisałam po wiele razy te same fragmenty. Ciągle od nowa, przeglądałam, czytałam po sto razy, poprawiałam. Ale ta ostatnia popłynęła gładko. Sama się zdziwiłam. Kiedy czytałam to, co napisałam, nie czułam potrzeby robienia wielu poprawek. Inna sprawa, że wcześniej przygotowuję porządnie materiały, notatki, szkicuję sobie portrety postaci…

No właśnie, ta powieść ma rozbudowaną fabułę i różne plany. Rozumiem zatem, że najpierw powstał dość szczegółowy plan?

Zawsze robię sobie plan wydarzeń w powieści. Acz ta ostatnia okazała się bardzo krnąbrna. Normalnie mam pełną jasność co do dwóch rzeczy: od czego zacznę i na czym skończę, bo inaczej ryzykowałabym, że się pogubię po drodze. Natomiast to, co między tymi punktami, może się zmieniać w miarę, jak piszę i odkrywam ciekawe wątki, nadające się do włączenia do fabuły. Tym razem jednak zaczynałam, mając jasną wizję finału, ale w miarę pisania zdawałam sobie sprawę, że ten koniec wcale nie pasuje, że postaci nie chcą skończyć tak, jak ja im to zaplanowałam. Rozmawiałem nawet z moim wydawcą, powiedziałam, że taki mam pomysł na koniec i że on się pewnie czytelnikom spodoba, ale ta historia domaga się innego zwieńczenia. Nigdy wcześniej mnie to nie spotkało, musiałam zmienić plany w ostatnim momencie…

Czyli powieść zaczęła żyć własnym życiem.

Właśnie, okazała się najbardziej zbuntowaną ze wszystkich moich powieści, jeśli chodzi konstrukcję postaci czy samej fabuły. Trudno było nad nią zapanować.

Pisarze często powtarzają, że postaci mają własne życie, potrafią zaskoczyć i tak dalej. Naprawdę tak jest? To nie jest jakaś taka literacka kokieteria?

To absolutnie prawda. Niewiarygodne, jak czasami chcesz poprowadzić swoich bohaterów jakąś ścieżką, a oni ci mówią, że nie, że wybiorą inny szlak, że myślą po swojemu. To ma swój sens: robisz przed pisaniem abstrakcyjny plan postaci, ale kiedy wprowadzasz ją w fabułę i postać ta zaczyna wchodzić w relacje z innymi, wtedy zdajesz sobie sprawę, że ten bohater żyje.

Miłość to jest wielki temat tej i innych Pani powieści. Ma Pani jakąś recepturę na obmyślanie niebanalnych romansów? W końcu tyle ich się pisze…

„Problem” z miłością polega na tym, że to temat tak uniwersalny, że wszystko już powiedziano. Ciężko wpaść na coś nowatorskiego, ale nie wydaje mi się, żeby to było potrzebne. Uważam, że my, pisarze zajmujący się uczuciami, zawsze tak naprawdę robimy jedno: badamy rzeczywistość, pokazujemy ją czytelnikowi z naszego punktu widzenia. Nie mogę powiedzieć, żebym się zainspirowała tą czy inną konkretną historią. Ja po prostu badam relacje między postaciami. Pewnie, że najchętniej zajmuję się miłosnymi historiami, w których jest jakaś komplikacja, czy wręcz miłość niemożliwa.

Coś się przecież musi dziać.

Właśnie, musi być coś, o czym jest sens opowiadać. W opowieści o szczęśliwym życiu zakochanej pary zabrakłoby mięsa.

Tak to się chce żyć, ale nie czytać o tym…

Otóż to. W każdym razie nie szukam żadnych konkretnych historii miłosnych, które by mnie miały jakoś szczególnie inspirować.

Ale pewnie jako pisarka ma Pani coś w rodzaju radaru i obserwuje wszystko dookoła, bo może się to kiedyś przydać?

To coś, co my, pisarze, robimy niemal nieświadomie. Nasze zmysły są nieustająco otwarte na to, co się dzieje dookoła, bo w każdej chwili może pojawić się coś, co cię zainspiruje. Nawet jedno słowo, gest, dźwięk, obraz… I kiedy siadasz to pisania, te rzeczy wychodzą, poza świadomością.

„Zimowy wiatr…” porusza problemy z przeszłości Hiszpanii, które do dziś dzielą i prowadzą do ideologicznych sporów. Czy zamierzała Pani zająć jakieś stanowisko w debacie, czy tylko i wyłącznie przedstawić tę opowieść?

Wolę zachowywać pozycję neutralnego obserwatora. Nie osądzam, niech czytelnik sam wyciągnie wnioski, niech opowie się za odpowiadającą mu stroną. Nie lubię wprowadzać swojej wizji historii, trzymam się bezstronnej pozycji. W końcu nie jestem historyczką i nie próbuję dokonywać jakieś analizy. Choć w tej powieści nie było to łatwe, w końcu pokazywałam dwie przeciwstawne strony i ideologie. Czasem trudno tu zachować neutralność. Zwłaszcza kiedy opowiadam o tym, co przeżyli członkowie mojej rodziny. Trudno było wejść w skórę tych postaci – mnie, współczesnej kobiecie, która na szczęście nie musiała przeżywać takich rzeczy. Zrozumieć ich postawy, dlaczego byli gotowi tyle poświęcić dla danej ideologii. A kiedy nie rozumiesz swoich postaci, czasami trudno pisać. Ale w książce, pod koniec, mówię to wprost: mnie nie interesują idee, tylko postaci.

Nie ma Pani wrażenia, że te stare konflikty odzywają się w Hiszpanii z większą siłą? Na przykład przy okazji konfliktu wokół Katalonii…

Tak, to jest coraz mocniej obecne. Nie wiem, ile trzeba pokoleń, żeby to przezwyciężyć. Jednym z argumentów, których używają Katalończycy na rzecz swoich dążeń, jest to, że w epoce Franco byli prześladowani. No ale to przecież było czterdzieści lat temu. W Hiszpanii wprowadzono nawet specjalną ustawę o pamięci historycznej. Pewnie, że pamięć trzeba zachować, ale to nie powinno stawać się pretekstem, by rany nigdy się nie zabliźniły.

Zostawmy sprawy bieżące i cofnijmy się do początków Pani pisarstwa. Czy była Pani typowym dzieckiem-molem książkowym, piszącym do szuflady?

Bardzo lubiłam czytać, ale z pisaniem nie zaczęłam jakoś strasznie szybko. Zaczęłam w wieku jedenastu lub dwunastu lat. To się dzieje, kiedy trafiasz na książkę, o której mówisz: to jest to, to jest moja historia. Pisałam jakieś krótkie nowelki do szkolnej gazetki, podjęłam pierwszą próbę napisania powieści – koszmarnej – ale nigdy nie czułam potrzeby publikowania.

To rzadki przypadek.

Rzadki, zwykle ci, co piszą, chcą publikować. A ja chciałam tylko pisać, to była dla mnie najzupełniej intymna czynność. Bardzo się wstydziłam, że ktoś, nawet bliski, mógłby przeczytać to, co napisałam. To była taka forma zabawy, ucieczki. No a do publikacji doszło przez przypadek, ewidentne zrządzenie losu.

I teraz żyje Pani z pisania.

Tak, zajmuje się pisaniem w pełnym wymiarze.

To dla Pani praca, ale czy zarazem ma Pani poczucie, że uczestniczy w czymś wielkim, w literaturze przez wielkie L?

Prawdę mówiąc nie. Może właśnie dlatego, że nie czułam nigdy powołania do wydawania, a kiedy w dzieciństwie pytano mnie, kim zostanę, jak dorosnę, nigdy nie mówiłam, że pisarką. Może dlatego nie uważam, bym uczestniczyła w czymś wielkim. Obserwuję natomiast z wielkim podziwem pisarzy przez duże P. Wiele lat mi zajęło, zanim zaczęłam mówić o sobie jako o pisarce, uważałam, że to dla mnie za wielkie słowo. Pisarzami są ci, których czytam, ja tylko opowiadam historie. I nadal piszę dla siebie i wciąż mnie zaskakuje, że ludziom się to podoba.

I klasyczne pytanie na koniec: nad czym teraz Pani pracuje?

Zrobiłam sobie dłuższą przerwę, bo praca nad ostatnią powieścią była bardzo intensywna i potrzebowałam oczyścić się z tego wszystkiego. No i udało się, od listopada zabieram się za nową pracę. To będzie zupełnie inna historia, chcę, żeby to była dużo bardziej optymistyczna i wesoła książka. Na rynku wydawniczym mówi się na takie powieści feel good. Czytelnik ma mieć w trakcie lektury przyjemne doznania, uśmiechać się… Ta historia dzieje się na dwóch planach: współczesnym oraz w przeszłości, sięgam do epoki emigracji z Włoch do USA, na początku XX wieku. Będzie to też bardzo astronomiczna powieść, a także oda do kuchni i kultury gotowania…

Ile poczekamy? Dwa, trzy lata?

E, pewnie mniej, wydawcy nie dadzą mi tyle czasu!


komentarze [1]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Tomasz Pindel 02.11.2017 13:13
Autor/Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post