rozwiń zwiń

Nie oddzielam literatury od życia. Wywiad z Lilianą Hermetz

LubimyCzytać LubimyCzytać
03.06.2017

Kim jest pisarz? Skąd bierze się potrzeba pisania? I na czym polega magia postaci Elizabeth Costello stworzonej przez Johna Maxwella Coetzeego, dla której autorka powieści „Costello. Przebudzenie” zdecydowała się stworzyć dalsze życie? M.in. na te pytania odpowiada Liliana Hermetz w wywiadzie.

Nie oddzielam literatury od życia. Wywiad z Lilianą Hermetz

Liliana Hermetz to kulturoznawczyni, teatrolożka. Studiowała język, literaturę i cywilizację francuską na Uniwersytecie w Strasburgu. Ukończyła także studia MBA oraz studia podyplomowe w Laboratorium Nowych Praktyk Teatralnych Uniwersytetu SWPS i Nowego Teatru. Pracowała jako animatorka kultury, dziennikarka, tzw. osoba zmywająca, tłumaczka, dyrektorka. Ma męża i jedenastoletnią córkę. Jej literacki debiut to „Alicyjka”, mitologiczny świat dzieciństwa odzyskany we wspomnieniu. Właśnie nakładem wydawnictwa W.A.B. ukazuje się jej kolejna książka „Costello. Przebudzenie”.

Przeczytajcie wywiad z autorką.

 

Niedawno ukazała się Pani nowa powieść Costello. Przebudzenie. Zadebiutowała Pani stosunkowo późno i otrzymała Nagrodę Conrada za debiutancką Alicyjkę. Jak Pani dziś siebie definiuje? Kim jest pisarz? To „osobowość performatywna”?

Liliana Hermetz: Nie wiem, przeklęta może. Określenie „autorka” jest bardzo dobre, bo pojemne i w miarę przezroczyste. Tak zostałam przedstawiona komuś przez pierwszą wydawczynię, Krysię Bratkowską. Kiedy wydałam pierwszą książkę, mówiłam innym, że coś piszę. Ale nie przyszło mi do głowy, żeby powiedzieć o sobie, że jestem autorką. Dla mnie pisarz to ktoś, kto napisał ileś książek. Nie wiem, czy zasługuję na miano pisarki. Na pewno tak bym o sobie nie powiedziała po debiucie. A czy po wydaniu drugiej książki tak można? Nie wiem. Mam wyobrażenie pisarza jako kogoś z dorobkiem. Do pojęcia „pisarz" mam staroświeckie podejście - dla mnie to ktoś, kto tworzy literaturę. W ponowoczesnych czasach trzeba by sobie zadać pytanie, czy każda książka jest literaturą. Dla mnie nie. Czy dziennikarz, który pisze książki, jest pisarzem? Czy jest piszącym dziennikarzem? No i zależy, co pisze.

Pisarze, pisarki i pisarzęta.

To temat-rzeka. Wyobrażam sobie, że dla każdego, kto pisze, pisanie jest zupełnie czymś innym. Weźmy chociażby takie najprostsze rozróżnienie na gatunki. Wyobraźmy sobie, choć zaznaczam, że to się nigdy nie stanie, że jestem pisarką serii kryminałów. Mam pomysł, muszę rozplanować pracę, zrobić research – bo kto to słyszał napisać dziś książkę bez researchu? Trzeba poddać się rygorom gatunku i wypełnić ramy treścią. Od zawsze we mnie obecny chochlik od razu namieszałby w takim kryminale. Oczywiście kryminały są różne, ale generalnie kogoś trzeba zabić, prawda?

We mnie, kiedy coś trzeba zrobić, bo takie są reguły, budzi się przekora. Zaraz bym próbowała coś zepsuć, pokombinować, zrobić na opak.

Trup jest mile widziany.

Jeden albo więcej. A we mnie, kiedy coś trzeba zrobić, bo takie są reguły, budzi się przekora. Zaraz bym próbowała coś zepsuć, pokombinować, zrobić na opak.

Na przykład doprowadzić do zmartwychwstania.

Chociażby. Zaraz jakiś duch by się pojawił i tego trupa wskrzesił. Sam przymus, konieczność walki z formą i formułą mnie najeżają. Nie zmieściłabym się w konwencji gatunkowej. Konstrukcja zaraz by mi się rozleciała.

Skąd w Pani potrzeba pisania?

Nie wiem. Zaczęłam pisać późno. Zanim zaczęłam to robić, byłam kimś zupełnie innym. Uciekałam od tego, nie wiedząc, że chodzi o pisanie. Zawsze miałam poczucie, że coś w sobie zdradzam, choć nie od początku umiałam to tak nazwać. To, że nie robię tego, co robić powinnam – wiedziałam, ale nie wiedziałam, co powinnam.

Głos wewnętrzny nie podpowiadał, co robić?

Wydawało mi się, że moje miejsce jest w kulturze. Myślałam o byciu akademiczką. Pisanie wzmogło się we mnie wraz z macierzyństwem. Nie dlatego, że chciałam opisać, czym ono jest. W byciu matką jest coś bardzo prawdziwego: to ciało, fizjologia. To nie są już tylko dylematy w głowie. W tym czasie zaczęłam zadawać sobie poważne pytania o to, co dalej. Wtedy też poczułam, że od czegoś uciekam. Czuję, że coś powinnam robić, ale z jakichś powodów tego nie robię. Trafiłam do doradcy zawodowego, który opowiedział mi bajkę o niebieskim słoniu. Poszukiwanym przez całe życie, a u schyłku okazało się, że ten słoń siedzi nam na ramieniu. Ta bajeczka wpisała się jakoś w długi proces poszukiwania swojej autentyczności. Odeszłam z firmy, bo nie umiem być w coś tylko częściowo zaangażowana. Któregoś dnia zasiadłam przy biurku i zaczęłam pisać. I poczułam adekwatność, której wcześniej mi brakowało, choć całkiem nieźle sobie radziłam w poprzednich rolach i sytuacjach zawodowych. Pisanie to dla mnie poważne przedsięwzięcie, konfrontacja z samym sobą, poszukiwanie, ocieranie się o coś, co jest większe od nas samych, zdecydowanie się na niepewność.

I tworzenie. Bycie Kreatorem, jak w „Costello”.

Dla mnie pisanie to ani rozrywka, ani wypracowanie. Wiem, co chcę powiedzieć, słyszę to w sobie, ale co napiszę naprawdę, to się okaże w trakcie. To fascynujące, ale też w jakimś sensie niebezpieczne – nie wiadomo, co z człowieka wyjdzie. Co uruchomi, co będzie dalej. I co z tym zrobi język. Pisanie słów nie jest wcale bezkarne. Słowo pisane coś tworzy, otwiera jakąś przestrzeń. Wydaje mi się, że czuję wagę języka. Zawsze powtarzam, że literatura to jest język. Wychowałam się na Białoszewskim. Rozbijał słowa, zamieniał. To dla mnie ważne: żywotność słowa, to, że ono nie tylko wygląda, ale też brzmi. Nie oddzielam literatury od życia. Literatura jakoś się z życiem łączy, miesza, wchodzi w nie. Nie chcę przez to powiedzieć, że trzeba do niej wrzucać całą codzienność.

Elizabeth Costello to bohaterka powieści Johna Maxwella Coetzeego. Pamięta Pani swoje pierwsze spotkanie z nią?

Sięgnęłam po książkę zaraz po jej premierze na polskim rynku, czyli w 2006 r. To jeden z moich ulubionych autorów, dlatego na ogół czytałam Coetzeego zaraz po premierze. Naprawdę czekam na jego książki. Postać zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie. Jej zwodniczość, wieloaspektowość, opalizacja. Czasem jest tak, że jedno zdanie może wywrócić do góry nogami wymowę całego rozdziału. Doświadczyłam tego również przy pisaniu „Costello. Przebudzenie”.

„Costello. Przebudzenie” powstała z osadu, który we mnie pozostawiła lektura powieści Coetzeego. Wracałam do książki wielokrotnie.

Costello schodzi z kart powieści Coetzeego i decyduje się rozgościć w Pani drugiej książce. Na czym polega magia tej postaci?

„Costello. Przebudzenie” powstała z osadu, który we mnie pozostawiła lektura powieści Coetzeego. Wracałam do książki wielokrotnie. I choć, kiedy tylko mam okazję, czytam, co o tym autorze napisano, to nie odbyłam jednak pogłębionych studiów nad powieścią noblisty po to, by napisać swoją książkę. Moje pisanie w ogóle bierze się też z czytania. Lektury we mnie coś poruszają, rozkładają na czynniki pierwsze i przekształcają w coś innego. „Costello. Przebudzenie” to moja literacka fantazja o bohaterce, powstała po różnych poruszeniach, przemyśleniach, no i oczywiście obserwacji naszej skomplikowanej rzeczywistości.

Kim dla Pani jest Costello?

To znana pisarka i filozofka, która żyje trochę w nawiasie. Po części ze względu na zagadnienia, jakimi się zajmuje. Jest znana z kontrowersyjnych poglądów – jedzenie mięsa określa mianem Holocaustu zwierząt. Wciąż weryfikuje to, co myśli. Jest w nieustannym dialogu sama ze sobą, sama siebie komentuje. To skądinąd mi bliskie. Costello podziwia osoby, które potrafią żyć tu i teraz, bez nieustannego rozkładania wszystkiego na czynniki pierwsze. Ludziom takim jak Costello niełatwo się żyje. Wciąż coś w nich pracuje. W mojej książce do głosu dochodzi ciało niemłodej już kobiety. Wyraźne dostrzeżenie jego potrzeb pozwala Costello poczuć i zobaczyć siebie inaczej. Myśli, które się w niej nieustannie kotłują, zaczynają zwalniać. Ciało zaczyna reagować, odczuwać. Głos ciała z kolei próbują zagłuszyć nieustannie pędzące myśli, bo Costello nie tylko rejestruje, ale jednocześnie nazywa i komentuje spostrzeżenia. Podczas spotkań autorskich zaczyna prowokować, namawia słuchaczy do interakcji, badania odczuć swoich ciał. Środowisko przygląda się jej z zainteresowaniem, choć niektórzy uznają ją za wariatkę. Costello próbuje się na wielu poziomach uwolnić – spod władzy Kreatora, Narratora, swojego stwórcy, próbuje, jak to jest – żyć na poziomie ciała, spróbować w ciele znaleźć ukojenie, sprawy ducha odsuwając na dalszy plan.

Polubiły się Panie z Costello.

O, tak. Czuję z Costello coś w rodzaju kobiecej solidarności. Zastanawia mnie, dlaczego u Coetzeego jest kobietą. Czy dlatego, że jest bardziej odważna, czy dlatego, że można jej łatwiej wybaczyć niektóre porównania czy słabości? To może wynikać z tego, że kobiety więcej czują, więcej rozumieją, są bardziej odważne, mocniej rezonują ze światem, współodczuwają.

Costello narodziła się w Pani, czy Pani w Costello?

Odpowiem trochę naokoło. Niedawno rozmawiałam z kobietą w wieku Costello, która wróciła z dwuletniego pobytu na drugim końcu świata. Opowiadała, jak trudno jej się przestawić na funkcjonowanie tu, w Polsce, przeskok z klapek w zabudowane obuwie kosztował ją zwichniętą kostkę. Opowiadała o zmaganiach mentalnych z powrotem i jednocześnie z ciałem. Przeczytała moją książkę jeszcze przed redakcją. Zażartowałam, że jej zmagania z ciałem po powrocie to trochę jak u Costello. Odpowiedziała, że w każdej z nas jest trochę Costello. Nie wiem, czy ja się narodziłam w Costello. Jest postacią wymyśloną przesz Coetzeego. Podświadomie zakładamy, że mówi do nas Coetzee – fikcją, fabułą, postacią. Ale w tym przypadku jest inaczej – mówi do nas inaczej i przez nią. Costello jest inna niż pozostali bohaterowie jego powieści. Autor powołał ją do mówienia szczególnych rzeczy, poruszania szczególnych tematów, jest zadziwiająco do niego samego podobna. Powieść pracowała we mnie przez kilka lat. Sama z siebie nie śmiałabym mierzyć się z literaturą takiego kalibru, szczególnie zaraz po debiucie, a jednak w jakimś sensie to zrobiłam. To po prostu tak we mnie zagrało. Kiedy pisałam swoją „Costello”, niczego nie sprawdzałam ani nie naśladowałam. Nie odwołuję się do konkretnych fragmentów, tez, postulatów. Książka jest upleciona z tego, co zapamiętałam, ale też z tego, czego nie pamiętałam.

U Coetzeego na pierwszy plan wysuwają się zagadnienia ducha, idei. W Pani powieści to ciało wysuwa się na pierwszy plan – ono i jego potrzeby.

Ciało jest łącznikiem, medium, czymś pomiędzy, choć domaga się równouprawnienia. I zasługuje na nie. Jest jedynym, co jest nam dane na pewno. Dosłownie stanowi nasz nośnik, bo osadza nas w rzeczywistości, ciągnie ku ziemi. Jest schronieniem dla mózgów, uprawiających filozofię, ale też jest nośnikiem filozofii codzienności. Nade wszystko kwestia ciała jest dla mnie zajmująca, bo ciało jest moralnie obojętne. Costello przygląda się swoim dłoniom pokrytym już brązowymi plamkami, stwierdza, że są piękne – bo są jej. Rozważa jednak, że te same dłonie mogą nieść pomoc, dawać przyjemność, pieszczotę, ale mogą też zabić.

Kiedy piszemy o przyjemności, popadamy w banał, wulgaryzację albo uciekamy w slang medyczny. Znacznie łatwiej mówić o cierpieniu i bólu niż o przyjemności płynącej z posiadania ciała. Dlaczego?
A dlaczego oglądamy chętniej masakry na ekranie niż dobre wiadomości? Jak jest dobrze, to nie ma o czym mówić.

Język nie nadąża?

Język sam z siebie nic nie robi. Nic nie może, bo jest tworzywem. Pewnie gdybyśmy częściej mówili i pisali o przyjemnościach, to podążałby za nami, bo byśmy go tworzyli. Nie używamy języka, żeby rozmawiać o przyjemnościach, więc może nie rozwinęliśmy go w taki sposób, żeby to było przekonujące. Może jednak trzeba sięgać głębiej? Może źródła tych trudności tkwią w podwalinach kultury chrześcijańskiej? Bo z czego ona się wywodzi? Z cierpienia przecież. Nie chcę prawić herezji, ale właśnie w tym upatrywałabym źródeł tych trudności. Chociaż nie tylko. Nasza egzystencja jest tragiczna i zawsze się kończy tragicznie. Z drugiej strony - skoro na świecie istniejemy tylko przez chwilę, moglibyśmy przecież uprawiać sztukę hedonistyczną. Ale proszę zauważyć, że przeważnie sztuka rodzi się w wyniku przepracowanego cierpienia. Wyrasta z jakiejś tęsknoty, bólu, niemożności, próby radzenia sobie z lękami, w tym z lękiem przed śmiercią.

Dopóki żyjemy w sferze abstrakcji, czujemy bezpieczeństwo. Kiedy przychodzi nam przyglądać się zagadnieniom bliskości fizycznej, blokujemy się, wchodzimy w sferę tabu.

W Pani powieści ważne jest zagadnienie bliskości.

Bo z tym mamy współcześnie poważny problem. Dopóki żyjemy w sferze abstrakcji, czujemy bezpieczeństwo. Kiedy przychodzi nam przyglądać się zagadnieniom bliskości fizycznej, blokujemy się, wchodzimy w sferę tabu. Stąd już blisko do zagadnienia Innego. Innego w sobie. To istotna kwestia dla Costello. Bohaterka odkrywa w sobie Innego – tego, z którym boimy się skonfrontować. Nie chcemy samych siebie poznać, bo się boimy. Costello w jednym ze swoich wykładów mówi o tym, że Innym, którego marginalizujemy, jesteśmy najczęściej my sami. Zajmuje ją też kwestia związków między ludźmi: co to znaczy ze sobą być, co to znaczy być blisko, co jako ludzie jesteśmy w stanie dla siebie zrobić.

Jedną z najważniejszych i najodważniejszych scen w książce jest scena miłosna z udziałem Elwiry i Costello.

Bo bliskość dotyczy też sfery seksualnej. Elwira wyczuła w Costello jej samotność. Jedyne, co mogła dla Elizabeth zrobić, to być blisko – także fizycznie. Widziałam to jako spotkanie dwóch bytów, które przez milisekundę są ze sobą bardzo blisko. Rozjadą się – każda w swoją stronę, ale w tym jedynym momencie były dla siebie, poza światem. Dalej poniosą swoje losy, ale przez tę jedną chwilę dwoje ludzi dało sobie to, co było w stanie. Tak się składa, że w tym spotkaniu przez duże S brała udział kobieta. Być może to się mogło wydarzyć z mężczyzną, ale to Elwira wyczuła jakiś deficyt, obudziła w Costello wierne nieme ciało. Oczywiście Costello próbuje ubrać to w dyskurs, nazwać, wziąć w nawias i w międzyczasie przeanalizować, ale Elwira nie. Dla Costello to jest właśnie w Elwirze fascynujące – umiejętność bycia w „teraz”.

Czego na pewno Pani nie napisze w następnej kolejności?

Na pewno kryminału. Olga Tokarczuk powiedziała kiedyś, że czytanie książki tylko po to, żeby dowiedzieć się, kto zabił, jest bez sensu. Nie chciałabym pisać na zamówienie, seriami, choć, z drugiej strony, kiedy tak mocno się odżegnuję od pisania kryminałów, znów słyszę w sobie głos chochlika. I kto wie? Piszę to, co za mną chodzi. Podobno proza dziś lepiej oddaje rzeczywistość niż na przykład dramaty. Ostatnio chodzą za mną słowa Rolanda Barthesa - „rolą literatury jest zwodzić czytelnika”. Takie postrzeganie literatury jest mi bliskie.

Rozmawiała Katarzyna Woźniak.

Zapraszamy na spotkania z autorką:

Kraków, 2 czerwca 2017, godz. 19:00
LOKATOR, ul. Mostowa 1
Prowadzenie: Anna Marchewka

Łódź, 7 czerwca 2017, godz. 19:00
Dom Literatury w Łodzi, ul. Roosevelta 17
Prowadzenie: Marta Zdanowska


komentarze [3]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Trzykropek Pistolet 05.06.2017 18:17
Czytelnik

Niezbyt pochlebna recenzja tej książki w Czytelni: http://www.polskieradio.pl/8/2827/Artykul/1773146,Ksiazki-po-matce-Elegia-Marcina-Wichy

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Monika 04.06.2017 13:48
Czytelnik

Świetna książka, szybko ją się czyta. Poradna i życiowa, na pewno pomoże osobom, które potrzebują zmiany w zyciu. Czytając ją dowiedziałam się o wielu szczegółach, o których przedtem nie miałam pojęcia. Bardzo mi się podobała!Cieszę się że ją mam. Bardzo często będę do niej zaglądać.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
LubimyCzytać 01.06.2017 12:15
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post