Godzę się na ryzykowne pomysły. Wywiad z Ałbeną Grabowską
Czy pisarska profesja jest ciekawsza niż zawód lekarza? Czy główne postaci książek autor wzoruje na sobie? I wreszcie, dlaczego warto zajmować się literaturą? M.in. na te pytania odpowiada w wywiadzie Ałbena Grabowska, autorka trylogii „Alicja w krainie czasów”.
Czas odzyskany to trzecia, ostatnia już część opowieści „Alicja w krainie czasów” o obdarzonej niezwykłym darem kobiecie. Dzięki odprawionym niegdyś przez matkę czarom, Alicja żyje tak, jak nie żył jeszcze żaden człowiek...
Jest rok 1942, Paryż znajduje się pod nazistowską okupacją. Alicja, jako agentka Luna pracuje dla aliantów. Jednym z jej zadań jest zdobycie wzorów nowej broni chemicznej, nad którą pracuje znany austriacki fizyk Ludvig Bernstorff. Alicja podejrzewa, że Ludvig nie jest tym, za kogo się podaje, robi jednak wszystko, by wykonać zadanie. Rodzące się pomiędzy nią a naukowcem uczucie naraża Alicję na ogromne niebezpieczeństwo. Jest śledzona przez gestapo a własna agencja podejrzewa ją o zdradę. Prawdziwym cudem Alicji udaje się opuścić Paryż i zamieszkać z córką w Szwajcarii. Jednak po ponad dwudziestu latach od wojennych wydarzeń Alicja musi zmierzyć się z demonami przeszłości…
Trylogia ukazała się nakładem wydawnictwa Zwierciadło pod patronatem lubimyczytać.pl.
Przeczytajcie wywiad z autorką trylogii, Ałbeną Grabowską.
Nie planowała Pani takiego kierunku rozwoju swojej kariery. Medycyna Panią wciągnęła na tyle, że dyplom studiów i specjalizację z neurologii dopełniła Pani tytułem doktora nauk medycznych. Czy nowy tryb życia, kolejne książki okazały się ciekawsze niż kariera medyczna? Czy tak wyobrażała sobie Pani życie pisarki, zanim się Pani nią stała?
Moja kariera pisarska jest raczej kontynuacją drogi medycznej, choć być może poszłam w nieco innym kierunku, niż na początku założyłam. Wielokrotnie podkreślałam, że nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem, gdyby nie medycyna. Odwrotnie – nie byłoby to możliwe. Moje pisanie nie przekłada się na większą liczbę wykładów ani pacjentów. Spotykam się z wyrazami sympatii i… tyle. Oczekuje się ode mnie, żebym była świetnym neurologiem.
Nowy tryb życia z jednej strony jest kuszący, z innej - trudny. To, co widzi czytelnik jest tylko wisienką na torcie codziennego trudu pisania. Kolorowa okładka, blurby od znanych osób, wywiady w gazetach, radio, wreszcie w telewizji. A kiedy „zejdzie się z wizji”, pozostaje pisanie trzech do pięciu stron dziennie, mozolne brnięcie przez research, zmęczenie i zwątpienie, czy aby na pewno warto proponować czytelnikowi to, co właśnie napisałam, bo może poznał to już wielokrotnie wcześniej...
Wydaje Pani więcej niż jedną książkę rocznie. Nic na to nie wskazuje, ale - czy miewa Pani kryzysy twórcze?
Nie miewam, naprawdę. Jeśli oczywiście kryzys rozumiemy jako brak pomysłu na postać, utknięcie w dialogach. Mnie pisanie historii idzie lekko, sprawnie, może dlatego, że długo myślę nad koncepcją fabuły, narracji i postaci, zanim siądę do pisania. Wynika to głównie z braku czasu. Ciągle pracuję zawodowo, zajmuję się dziećmi. Mam niewiele czasu na pisanie, a wiele pomysłów, więc nie stać mnie na bezproduktywne siedzenie nad pustym plikiem. Muszę też powiedzieć, że podobnie było, kiedy pisałam rozprawę doktorską, pracę naukową, slajdy na wykłady…
Postacie tworzone przez Panią są różnorodne, ciekawe, wyraziste. Co jest najbardziej kuszące w procesie ich kreowania?
Śmieję się, że tworzę je „metodą Stanisławskiego”. Wymyślam swoje postaci od podstaw, jak wyglądają, jaki mają charakter, pochodzenie, co lubią, czego nie znoszą, w jaki sposób mówią. Nawet jeśli to wszystko nie pojawia się w tekście, ja wiem na przykład, że mój bohater w liceum grał w piłkę albo koszykówkę, pragnął grać na instrumencie, albo kochał się nieszczęśliwie w najładniejszej dziewczynie w klasie. To pomaga mi zbudować postać, ożywić ją i sprawić, ze czytelnik ją „kupuje”. Kiedy wplatam taką postać w fabułę, ona natychmiast ożywa i zaczyna współgrać z akcją książki, „współpracować” z innymi bohaterami. To fascynujące dla mnie jako pisarki.
Jednym z miejsc akcji Pani powieści jest miejscowość, w której Pani mieszka. Czy kiedykolwiek wydarzyło się inaczej – chciałaby Pani mieszkać gdzie indziej? W innym kraju? Albo podróżować, jak bohaterka Pani ostatniej trylogii, Alicja?
Nie wiem, czy chciałabym mieszkać gdzie indziej. Kto wie, jak życie będzie się układało. Moje akurat jest bardzo ściśle związane z moimi dziećmi, ich drogą życiową, szkołą, pewnie późniejszymi wyborami. Czasem sobie myślę, że mogłabym mieszkać w innym klimacie, naturalnie w ciepłym, może być południe Europy, któraś z egzotycznych wysp. Równie dobrze mogłabym stworzyć dom w wielkim mieście. Moje dwa ulubione to Amsterdam (byłam wielokrotnie) i Nowy Jork (przede mną). Gdyby była taka konieczność albo możliwość, mogłabym się przenieść. Ja się łatwo dostosowuję.
Czytając nową trylogię, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że w głównej bohaterce jest spora część Pani… Czy wyposażyła ją Pani w cechy, które dostrzega Pani w sobie?
O tak. To był celowy zabieg. Moje wszystkie wcześniejsze bohaterki są przeze mnie wykreowane i nie mają nic wspólnego ze mną. Naprawdę. Z Alicją jest inaczej, co więcej – chciałabym, aby czytelnik to dostrzegł. Utożsamiam się z tą bohaterką, ona ma moje umiejętności, cechy, także pragnienia. Zapraszam do poznania jej historii.
Nie jest Pani debiutantką. Co Pani czuje, widząc w księgarni na półce kolejną ze swoich książek?
Zawsze czuję dumę i wielką obawę. Kiedy książka stoi na księgarskiej półce, pisarz już nie ma nic do powiedzenia. Zaczynają mówić inni, recenzenci, blogerzy, czytelnicy. Nie zawsze odczytują książki tak, jakbyśmy tego oczekiwali. Trzeba to przyjąć do wiadomości, zmierzyć się z tym. Z „Alicją” wiąże się także inna kwestia. To moja twarz jest na okładce książki i patrzę na czytelnika we wszystkich księgarniach, w internecie. Obawiałam się reakcji czytelników, bo to coś więcej niż wizerunek pisarki na ostatniej stronie. Ryzykowny pomysł, ale zgodny z przesłaniem książki.
Stabilna, choć trudna w uprawianiu medycyna versus kapryśny, bo zależny od upodobań czytelniczych los pisarza. Myśli Pani, że warto było postawić na stanie się pisarką?
Gdybym tak kalkulowała, pewnie bym się nią nie stała. W moim przypadku to nie była decyzja „będę pisać”. To splot okoliczności sprawił, że pisana dla rodziny historia mojej rodziny Tam, gdzie urodził się Orfeusz została wydana drukiem i nie stała się moją jedyną książką.
Napisałam już 17 książek i mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że droga pisarza nie jest łatwa. Zmagamy się z samotnością, brakiem zrozumienia, nie mówiąc już o innych, trywialnych problemach. Wierzymy jednak, że jesteśmy potrzebni czytelnikom. Ja też w to wierzę.
Rozmawiała: Dorota Rożek
komentarze [6]
Fajnym pomysłem jest umieszczenie tej samej pani na wszystkich okładkach serii, ale nie wpadłam na to, że jest to sama autorka. Co do cyklu - pierwsza część jest super, potem coraz gorzej. Jak dla mnie za dużo było wszystkiego.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spamIndianin Jones w spódnicy? Przyrównywanie twórczości Ałbeny Grabowskiej do twórczości Mroza to zupełne nieporozumienie. Zupełnie rożne obszary, ale dla mnie prym wiedzie Ałbena. Jej opowieści są bliższe mojemu sercu. Może dlatego, że w życiu szukam tematów społecznych, obyczajowych, a mniej przemocy?
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spamA w którym to miejscu porównałem twórczość Grabowskiej do Mroza? Co innego częstotliwość pisania i wydawania książek przez oboje.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam
"Napisałam już 17 książek... "
Remigiusz Mróz w spódnicy. Tylko czekać na skandynawski kryminał wydany pod pseudonimem. :D
Hmm... a może jest coś, o czymś nie wiemy? ;)
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spamZapraszamy do dyskusji.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam