rozwiń zwiń

Myślę o niej z nieustannym zachwytem

Zofia Karaszewska Zofia Karaszewska
14.01.2016

Łączyła w sobie mądrość starca i ciekawość dziecka. Dowcipna i towarzyska. Samotna i melancholijna. Wisława Szymborska widziana z bliska. Myślę o niej z nieustannym zachwytem - pisze Michał Rusinek w książce Nic zwyczajnego. Wieloletni sekretarz Noblistki wspomina ją z oddaniem, wzruszeniem i humorem.

Myślę o niej z nieustannym zachwytem

Zofia Karaszewska: Powaga czy nie powaga?

Michał Rusinek: Nie ma nic poważniejszego od niepowagi. Szymborska uważała, że zabawę, grę trzeba traktować poważnie, jak nic innego. Wtedy dodam już ja bywa ona kulturotwórcza. Powaga ma to do siebie, że lubi obsuwać się w patos. A patos jest wysoce nieestetyczny. 

Zacznijmy od początku. Lojalny, inteligentny, z poczuciem humoru, dobrze wychowany, z językami – takiego asystenta dla noblistki poszukiwała jej przyjaciółka Teresa Walas. Pracę dostał Pan - „sekretarz od pierwszego wejrzenia”. To była cezura w Pana życiu?

No, oczywiście, że tak! To była cezura zdecydowanie! Na pewno mnie to zdefiniowało i w jakimś sensie do tej pory za mną idzie. Dla wielu Rusinek to ten od Szymborskiej. Na początku miałem takie poczucie, że powinienem to ukrywać, powinienem pozostać anonimowy, ale nie da się takim pozostawać na długo, kiedy jest się rzecznikiem prasowym Noblistki. Tak, ta współpraca mnie zdefiniowała, nad czym zresztą bynajmniej nie rozpaczam.

Człowiek do zadań specjalnych? Strażnik, opiekun, przyjaciel? Czy to dzięki Panu Szymborska mogła znowu zacząć pisać po Noblu?

Pewnie bym się zbuntował na tego „przyjaciela”… To słowo, które Szymborska miała zarezerwowane tylko do osób, które znała jeszcze z czasów przedwojennych i tuż powojennych. O bardzo niewielu ludziach tak mówiła. „Strażnik”, „opiekun” – niech będzie. Miała przestrzeń i czas do pisania – ale nie tylko dzięki mnie. Ten układ, który powstał wokół niej dzięki Teresie Walas i Markowi Bukowskiemu, który zajmował się jej umowami wydawniczymi, pozwolił jej normalnie funkcjonować. Wrócić po Noblu do normalności. Chociaż teraz, jak to mówię, to sam się z siebie śmieję, bo nigdy nie wróciła do takiej normalności, ale przynajmniej miała więcej czasu na pisanie, więcej przestrzeni, która jej do życia i pisania była potrzebna.

Miał Pan chwile zwątpienia, krytyczne sytuacje, stres, że nie wywiąże się Pan z powierzonego zadania?

Bez przesady, ale czasami zadań było bardzo dużo i żałuję, że przez ten okres, między przyznaniem a wręczeniem nagrody nie prowadziłem jakiegoś dziennika. To był bardzo intensywny czas i wtedy uczyłem się funkcjonować jako sekretarz. To nie jest tak, że człowiek rodzi się z takimi umiejętnościami. Piszę w książce Nic zwyczajnego, że od dziecka miałem niechętny stosunek do telefonu, nie lubiłem rozmawiać przez telefon, nawet trochę się go bałem, a tymczasem stał on się moim głównym narzędziem pracy. Musiałem więc coś w sobie przełamać.

Najdziwniejszy list, na który musiał Pan odpowiedzieć w imieniu Szymborskiej: próba przekazania spadku, zaproszenie na mecz poetycki, odrzucenie prośby o tekst na płytę Edyty Górniak, czy jeszcze coś innego?

To ostatnie, to był telefon, nie list. W sprawie spadku, to Szymborska sama odpisywała. Ja miałem jeden trudny telefon, jak zadzwonił do mnie człowiek, który się przestawił – „Jezus Chrystus” i powiedział, że chciałby się spotkać z Szymborską. Ona sama prosiła, żebym odpowiedział, że jeszcze nie chce. Ale już więcej nie zadzwonił.

Czy to prawda, że przemycił Pan do Polski medale noblowskie w marynarce?

Nie przemyciłem, bo to było całkowicie legalne. Szymborska nie chciała przewozić medali w bagażu nadanym, ani w torebce. Przekazała je mnie i faktycznie wiozłem je w marynarce. Dlatego dwa medale, bo dostaje się oryginał i kopię. Rzeczywiście zadzwoniłem na bramkach, ale jak pokazałem, dlaczego dzwonię, to mi zasalutowano.

Często opowiada Pan o pracy z Szymborską. W biografii noblistki „Pamiątkowe rupiecie” jest tej współpracy poświęcony cały rozdział. Gdy udało się Panu wyjść z roli sekretarza Wisławy Szymborskiej, pisze Pan o niej wspomnienia.

To jest pierwsza moja książka na ten temat i pewnie ostatnia; nie mam powodu nic więcej pisać. Powody powstania tej książki są dwa. Po pierwsze powstała ona ze zwierzęcego strachu przed Jerzym Illgiem (redaktorem naczelnym Wydawnictwa Znak), który mi ją kazał napisać w zeszłym roku. Drugi powód uświadomiłem sobie po napisaniu tej książki. Bez względu na poziom profesjonalności mojej relacji z szefową, zasłużyłam na przeżycie żałoby po jej śmierci, ale nigdy czegoś takiego nie przeżyłem. Prawdopodobnie dlatego, że nigdy nie miałem na to czasu. Przeszedłem wprost z bycia sekretarzem do prowadzenia Fundacji i w pewnym sensie robię to samo, co robiłem za jej życia. Ta książka była mi potrzebna. Bardziej przeżyłem jej napisanie, niż to, co w niej opisuję. Nie jestem psychologiem, ale wydaje mi się, że jest to dla mnie książka terapeutyczna.

Ale pisze Pan w tej książce często w czasie teraźniejszym, więc to nie do końca zamknięty etap.

Pewnie ma Pani racje, to pewnie zawsze będzie we mnie. Nie napisałem tej książki, żeby się od czegokolwiek odciąć, to nigdy się nie uda, ale żeby przeżyć, przemyśleć, jakoś sobie poukładać. Do tego mi posłużyła.

Popłakałam się na końcu.

Ja też… Wymyśliłem tę książkę od końca wiedziałem, że musi się kończyć wyklejanką, którą zrobiła Szymborska.

Czy czuje Pan, że miał jakikolwiek choćby wkład w twórczość szefowej?

Moje są przecinki! Ona miała niechętny stosunek do przecinków i jedyne, na co sobie pozwalałem, to sugerowanie jej przecinków, gdy dawała mi wiersze do przepisania. W ostatnich tomach jest wiele przecinków mojego autorstwa, jest to mój wkład w literaturę polską. Mówiąc poważnie, nigdy nie było tak, żebym mógł wpłynąć na coś, co ona pisze. Wydaje mi się, że nikt nie miał na to wpływu. Tak samo jak sama wybierała książki do felietonów; ona musiała je sama znaleźć. Podobnie było z tematami wierszy. Zresztą sama mówiła, że wiersze jej się śnią. Mnie śnią się raczej obrazy, sytuacje, zazwyczaj dość głupawe. Natomiast ona mówiła, że jej się śnią frazy. Zapisywała je po przebudzeniu. Trudno powiedzieć, żeby ktokolwiek mógł mieć wpływ na nią, poza tym demiurgiem, który jej podrzucał te frazy do snów.

Ile Szymborska wniosła do Pana języka, komunikacji? Jej wrażliwość, humor, sposób patrzenia na świat - choćby w części ukształtowały Pana?

Tu można by mówić o wielu rzeczach, ale na pewno jest tak, że gdybym jej nie spotkał, to mówiłbym inaczej, pisałbym inaczej. Pewnie wielu rzeczy bym nie pisał, nie zajmowałbym się zabawami literackimi. Ona niewątpliwie do tego zachęcała i ośmielała ludzi wokoło. Natomiast nigdy nie zasypywałem jej swoją twórczością; jak uznałem, że coś ją może rozbawić, to wtedy jej to przynosiłem. Rzadko to komentowała, a jeśli już to robiła, to miała takie rzemieślnicze podejście do twórczości. Uważała, że twórczość powinna być dobrze zrobiona w sensie technicznym. Bardzo ceniłem sobie jej uwagi. Jak kiedyś przyniosłem jej swój dorobek z wyjątkowo twórczego roku, to powiedziała: Do tej pory tak dużo pisali tylko grafomani.

Udało się Panu osiągnąć sukces na rynku książki. Czy ma Pan jakieś rady dla początkujących pisarzy i tłumaczy?

Jeżeli miałbym jakąś radę, to żeby mieć świadomość, że pisanie to rodzaj słownego rzemiosła. Myślę, że pisarze z pokolenia, które przeszło przez rodzaj czyśćca socrealizmu i cenzury, później zostali mistrzami w swoich gatunkach. Dobrze jest zrobić sobie takie ćwiczenie, zobaczyć, czy ktoś umie napisać sonet, albo jakieś opowiadanie. Ja wiem, że nie powinienem pisać opowiadań, bo mi to po prostu nie wychodzi. Sprawdzenie się w różnych formach jest bardzo cenne. Także tłumaczenia dają ogromną pokorę. Jest taka cudowna rada, nie moja, tylko Czesława Miłosza, ale zawsze ją można powtarzać, a mianowicie: Pisać należy rzadko i niechętnie.

Czy stosuje się Pan do tej rady?

Oczywiście, że tak.

Nie odnoszę takiego wrażenia.

(śmiech) Ja po prostu podchodzę do sprawy zadaniowo. Jeżeli ktoś postawi przede mną zadanie i ono mnie zaciekawi, wiem że to będzie ekscytujące i przyjemne, to wtedy to robię i już. Jestem dzieckiem szczęścia, bo to do mnie wydawcy zgłaszają się sami z prośbą o to, bym coś napisał lub przetłumaczył.

Dużo pisze Pan książek dla dzieci, ale czy nie kusi Pana jakaś powieść (rymowany kryminał tylko dla dorosłych)?

Nie. Przynajmniej na razie. Mam parę pomysłów, ale bardziej naukowych niż beletrystycznych. Nie wiem, czy potrafiłbym napisać powieść.

Szymborska nie lubiła wywiadów i umiała z wdziękiem ich nie udzielać; obiecywała natrętom, że odpowie jesienią, albo – że pytanie jest za dobre, by na nie od razu odpowiedzieć; często zbywała anegdotą. Czy Pan lubi kontakt z mediami, wywiady, zainteresowanie sobą?

Bez przesady. Po prostu nie przeszkadzają mi kontakty z mediami. Lubię rozmowę jako taką, ale mam poczucie, że wywiad powinien być po coś, zaś taki, który miałby tylko przypominać, że ja istnieję, uważam za bezsensowny. Dobry wywiad pozwala uświadomić nam sobie rzeczy, z których nie zdajmy sobie sprawy.

Terapia?

Niekoniecznie, raczej rodzaj większej samoświadomości. Spojrzenie na siebie z nietypowego kąta.

Ulubieni pisarze Wisławy to Proust i Mann, z poetów – Leśmian. A Pan kogo najbardziej lubi czytać?

To bardzo trudne pytanie. To się bardzo zmienia, ale jeżeli miałbym mówić o takim pisarzu, do którego wracam, byłby to Jorge Luis Borges, który w dodatku miał szczęście do polskich tłumaczy. Myślę tu głownie o opowiadaniach. Jest w nich niezwykła esencjonalność; to teksty, z których nie można wyjąć ani jednego słowa, bo się cała konstrukcja posypie. Są zarazem aktem wyobraźni, ale i popisem erudycji. Z poezją mam różnie, zależy od etapu, nastroju, potrzeby.

Nie tylko Szymborska?

Nie. Herbert, Miłosz, Białoszewski, Słowacki. Myślę, że ja mam do poezji taki stosunek - znowu wyjdzie, że się psychoanalizujemy że ona jest na jakieś stany emocjonalne.

Jak wygląda sytuacja poezji na współczesnym rynku książki? Czy Nagroda im. Wisławy Szymborskiej, którą przyznaje Fundacja, oprócz dużego wsparcia finansowego dla autora (200 tys. złotych) przekłada się też na wzrost sprzedaży tomików nagrodzonego poety, większe zainteresowanie mediów, dodruki?

Poezja wszędzie słabo się sprzedaje. Ewenementem w skali światowej jest Szymborska, której tomy osiągają zawrotne nakłady nie tylko w Polsce, ale i we Włoszech na przykład. A wracając do nagrody: wydaje mi się, że jest za wcześnie, żeby o tym mówić. Musi minąć co najmniej 5 lat. Cieszy mnie rosnące zainteresowanie mediów poetami nominowanymi do naszej nagrody. I cieszy mnie zainteresowanie czytelników spotkaniami z poetami oraz gotowość samych poetów do takich spotkań.

W tym roku zmieniliśmy nieco regulamin nagrody, żeby ułatwić pracę jurorom, którzy tylko raz nie przyznali jej ex aequo. W tym roku sami postanowiliśmy ją podzielić. Powstaną dwie kategorie, co nada nagrodzie walor międzynarodowości:

  • 100 tys. zł dla najważniejszego tomu polskiego poety wydanego w poprzednim roku

  • 100 tys. zł dla tomu tłumaczonego, czyli po 50 tys. dla pisarza i jego tłumacza.

Jakie plany rozwoju ma Fundacja im. Wisławy Szymborskiej, której jest Pan prezesem?

Będziemy się starali przypomnieć o dwudziestej rocznicy przyznania Nagrody Nobla Szymborskiej. Galę Nagrody przenosimy na czerwiec i przyłączamy się do Festiwalu Miłosza. Odbędzie się też trzydniowy festiwal Szymborskiej w Bolonii, na który jest zaproszony Umberto Eco ma blisko. Planujemy też dwa koncerty. Pierwszy, to Macieja Fortuny, który wymyślił projekt muzyczny – próbuje odczytać linię melodyczną wierszy czytanych przez samą Szymborską i na tej podstawie napisać jazzowe utwory. W grudniu (w rocznicę wręczenia Nagrody Nobla), chcemy zorganizować w Muzeum Polin w Warszawie koncert muzyki poważnej inspirowanej twórczością Szymborskiej. W planach mamy także wystawę zdjęć, kolaży i rękopisów poetki.

Czy Fundacja zamierza wydać wiersze poetki z okresu socrealizmu? Sama autorka publicznie uznawała je za głupie, naiwne, pisane w zaślepieniu i odmawiała ich drukowania.

Opublikujemy je wyłącznie wtedy, gdy będziemy wydawać wiersze zebrane i to w wydaniu krytycznym.

A „Czarna Piosenka”?

To są wiersze sprzed właściwego debiutu, moim zdaniem bardzo interesujące, nie tylko dla badaczy jej twórczości. Uważam, że mieliśmy obowiązek je wydać.

Ale skoro sama poetka ich nie wydrukowała…

Nieprawda. W większości były publikowane w prasie literackiej. Szymborska nie zdążyła ich wydać w formie książkowej przed proklamacją socrealizmu jako jedynego słusznego nurtu. A potem, po odwilży, już nie chciała wydawać starej książki. Wolała pisać nowe wiersze. Ale z pewnością nie miałaby nic przeciwko wydaniu ich po śmierci. Myślę też, że to, co zostawiła w swoim mieszkaniu było już poddane selekcji.

Czy Pan też urządza proszone loteryjki?

Nie, to jest coś nie do podrobienia, absolutnie! A właściwie zorganizowałem tylko jedną. Szymborska chciała, żeby po śmierci jej biżuteria została rozdana jej przyjaciółkom na loteryjce. Taka loteryjka się odbyła. A nawet jedna z osób wylosowała rzecz, którą sama poetce podarowała…

A jak wyglądały loteryjki Wisławy Szymborskiej?

Wymagały pewnych przygotowań. Szymborska przygotowywała tyle fanów, ile zapraszała gości. Fanty były pakowane, oklejane naklejkami z numerkami, no a potem ktoś, kto był po raz pierwszy na kolacji, robił losy z numerkami. Szymborska przynosiła swój kapelusz, który krążył po stole zgodnie z ruchem wskazówek zegara i po kolei losowało się fanty. Pamiętam, że kiedyś Miłosz po publikacji „Traktatu Teologicznego wylosował kropidło. Ślepy los, jak wiadomo, ma poczucie humoru!

Największa gafa w Pana życiu (Szymborska lubiła zadawać to pytanie na proszonych kolacjach, które często urządzała)?

Nie wiem, czy to była gafa, ale wpadka to była na pewno. Kiedyś Szymborska dostała zaproszenie do Turcji i ja, zamiast odpisać, że będzie zajęta przez następne parę miesięcy, to odpisałem, że bardzo chętnie przyjedzie tam na parę miesięcy. Oni mi odpisali, że bardzo im miło, tylko czy to może nie być pięciogwiazdkowy hotel. Za karę musiałem odkręcać słoiki.

Ale już zawsze?

Nie (śmiech) ze dwa.

Czy wystąpiłby Pan w filmie poświęconym Szymborskiej, ta historia aż prosi się o ekranizację?

Kilka osób już miało taki pomysł. Nie jestem do niego przekonany. Żeby zniechęcić twórców, postawiłem warunek: musi mnie zagrać George Clooney… I to, jak na razie, skuteczna zapora dla producentów.


komentarze [12]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
K_Schmidt 16.01.2016 12:26
Czytelniczka

Słysząc od kogoś, kto jest literatem, opinię że "patos jest wysoce nieestetyczny", ustawiam się od razu na dystans - bo rozumiem, że dla takiej osoby większość wielkich dzieł, od Homera przez Szekspira, Goethego po Dostojewskiego jest "wysoce nieestetyczna".

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
kuska 16.01.2016 15:29
Czytelnik

Myślę, że po prostu jest bardziej świadomy tego, że określona epoka ma określoną estetykę, a epoki przemijają i przychodzą nowe epoki z nowymi estetykami. Inaczej romantycy musieliby paść na kolana przed oświeceniową stylistyką, a my nigdy nie wyszlibyśmy poza cierpienie za miliony.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
K_Schmidt 16.01.2016 15:49
Czytelniczka

Tyle, że patos (kategoria wzniosłości) to ważny składnik estetyczny wszystkich epok przed postmodernizmem. Jeśli ktoś uważa za nieestetyczny patos jako taki, to de facto odrzuca całą spuściznę literacką starszą niż on sam (i nie tylko literacką, bo można to odnieść i do muzyki, teatru, sztuk plastycznych).

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
kuska 17.01.2016 12:59
Czytelnik

Myślę, że niepotrzebnie łączysz ze sobą te dwie rzeczy. Nie trzeba odrzucać całej spuścizny literackiej minionych epok uznając, że (dzisiaj) patos jest dla nas niesmaczny. To tak jakby uznać, że odrzucamy historię świata, bo nie lubimy nazizmu. Przykład trochę jak dać komuś w twarz, ale mam nadzieję, że lepiej zilustruje, o co mi chodzi. Możemy uznawać również, że tradycją...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
K_Schmidt 17.01.2016 22:59
Czytelniczka

Jednak nie zostało powiedziane, że patos "dzisiaj, dla nas", jest niesmaczny, ale że "patos jest wysoce nieestetyczny". To arbitralne stwierdzenie.
Nie bardzo rozumiem te porównania do historii i moralności w dziejach, sprawa dotyczy sztuki i estetyki. Sztuka jest różnorodna, jest zbiorem wielości dzieł i estetyk z których nie sposób lubić wszystkich. Można nie gustować w...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Adrianna 15.01.2016 23:32
Bibliotekarka

Bardzo lubię Michała Rusinka. Czytałam biografię Szymborskiej i jestem pod wielkim wrażeniem ich relacji. Cieszę się, że Rusinek nadal dba o fundację i pamięć o wielkiej poetce.
Wywiad bardzo ciekawy. Nie mogę się doczekać, kiedy dostanę w swoje łapki "Nic zwyczajnego" :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Mateusz Cioch 14.01.2016 13:41
Czytelnik

Straszna pijawka, ale każdy orze jak może.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Zofia 15.01.2016 07:05
Autorka/Redaktorka

Może proszę najpierw zrobić habilitację, przetłumaczyć i napisać trochę książek, dostać do zarządzania dorobek literacki i milion dolarów z nagrody Nobla, a potem Pan będzie mógł nazywać kogoś "pijawką"...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Mateusz Cioch 15.01.2016 12:30
Czytelnik

Myślę, że mogę i teraz. Samo ciśnie się na usta. A jeśli określenie "pijawka" się Pani nie podoba, to może "hiena cmentarna" będzie bardziej na miejscu?

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Zofia 15.01.2016 15:03
Autorka/Redaktorka

Żałosne.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Mateusz Cioch 15.01.2016 16:08
Czytelnik

Zgadzam się, żałosne. Jak to ujął Świetlicki: "Najpierw się pisze liryki i fraszki. Potem przychodzą Rusinki, Franaszki".

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Zofia 11.01.2016 14:36
Autorka/Redaktorka

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post