rozwiń zwiń

To moje książki mnie napisały - wywiad z Vincentem V. Severskim

AMisz AMisz
22.07.2015

Boris Akunin, czyli tak naprawdę Grigorij Chczartiszwili powiedział podczas jednego ze spotkań, że żeby zacząć coś nowego, napisać coś nowego trzeba zmienić nazwisko, wymyślić sobie pseudonim. Pan od początku publikuje pod pseudonimem. Czy myślał Pan o tym, żeby wydać coś pod własnym imieniem i nazwiskiem?

To moje książki mnie napisały - wywiad z Vincentem V. Severskim

W moim przypadku było trochę inaczej, bo ja oddałem wydawcy pierwszą książkę pod moim prawdziwym imieniem i nazwiskiem. To nie była tajemnica, a ja nie miałam pojęcia, czy ktoś ją w ogóle będzie chciał wydać, a jeśli ktoś się zdecyduje ją wydać, to czy ktokolwiek będzie chciał ją czytać. Sprawa pseudonimu pojawiła się później. Kiedy dogadywałem szczegóły z wydawcą doszliśmy do wniosku, że Włodzimierz Sokołowski nie pasuje za bardzo na okładkę książki, że to musi być coś bardziej przyciągającego uwagę. Usiedliśmy wtedy z Sarą i trzema kolegami i zaczęliśmy się zastanawiać, kto to może być. I powołaliśmy do życia Vincenta V. Severskiego. Wydawcy się pseudonim bardzo spodobał, bo jest trochę słowiański, trochę nie - za sprawą litery V, która nie występuje w polskim alfabecie. Ważne jest jednak nazwisko Severski, które jest związane z moim legalizacyjnym nazwiskiem, którego kiedyś używałem.

I ten pseudonim Pan zastrzegł.

Zgodnie z resztą z sugestią wydawnictwa. Teraz Vincent V. Severski jest znakiem towarowym. Dostałem nawet pismo z Urzędu Patentowego z pytaniem, czy Severski to ja, bo zgłosił się do nich ktoś, kto chce to nazwisko zastrzec. Mówię, że to ja. A oni mi na to, że jak im to udowodnię? I musiałem im pokazać umowę z wydawnictwem.

Pod swoim nazwiskiem raczej już wydawał nie będę, Severski się przyjął i uleżał.

Vincent i Viktor znaczą to samo, zwycięstwo, a słowiańskie imię Włodzimierz składa się z cząstek „włodzi”, czyli panuje oraz „mierz” od „mir”, czyli pokój. A podwójne V składa się na literę W. Ot cała tajemnica.

Wspomniał Pan przed chwilą o Sarze. Czy zatem Sara Korska jest postacią prawdziwą?

Tak. Szczególnie ta przedstawiona w pierwszej części. W drugiej już mniej, a najmniej w trzeciej. W „Nieśmiertelnych” Sara to kompilacja trzech osób. Natomiast pierwsza jest bardzo autentyczna, bo „Nielegalnych” pisałem do szuflady, więc nie konfabulowałem za bardzo. Ja w swojej pracy dla wywiadu – tak jak z resztą wszyscy – nie pisałem fikcji, opisywałem rzeczywistość. Jeśli się werbuje agenta, to jest to człowiek z krwi i kości, a nie literacka postać. To człowiek, który ma imię, nazwisko, historię. To człowiek, którego my znamy, chodzimy wokół niego miesiącami, albo latami. Bywa, że się przyjaźnimy, zanim go zwerbujemy. My operujemy na żywym organizmie – takie są nasze, w tym i moje, doświadczenia. Wszystkie postaci, które pojawiają się w moim książkach, ja czuję. I najczęściej znam osobiście, potrafię z nimi porozmawiać, wiem co by odpowiedziały.

Akunin podczas tego samego spotkania powiedział, że postaci trzeba sobie tak wyobrazić, jak by były prawdziwe, a u Pana one po prostu są prawdziwe.

Tak, ale mówimy cały czas o pierwszej książce, którą jak mówiłem pisałem do szuflady nie wiedząc, czy ktokolwiek ją kiedykolwiek przeczyta, podchodziłem do niej emocjonalnie zupełnie inaczej niż do kolejnych części. Potem zaczęło się to zmieniać, zacząłem swoje postaci postrzegać trochę inaczej. Mówiłem kiedyś wydawcy, że z czasem wchodzi się w okres, w którym to książka zaczyna ciebie pisać. To taki moment przełomu, jak masz całą fikcję do pewnego stopnia stworzoną, a tu budzisz się rano i zaczynasz rozmawiać w myślach ze swoimi bohaterami. Siadasz szybko do komputera, żeby nie zapomnieć co oni mówili. Najlepsze pomysły mam zawsze rano po przebudzeniu. Przychodzi taki etap, gdy powieść zaczyna pisać autora, żyje się tym, żyje się z bohaterami. Dlatego jak przychodzi koniec, jak się stawia ostatnią kropkę to pojawia się takie uczucie jakby coś się traciło.

No właśnie. Postawił Pan ostatnią kropkę w trylogii. I co dalej?

Tej książki w zasadzie nie da się zakończyć. Tytuł „Nieśmiertelni” wskazuje na to, że ona się nigdy nie kończy, to niekończąca się opowieść. W wywiadzie jeśli jakieś historie trafiają do archiwum, to one wciąż żyją. W prawdziwym życiu nie jest tak jak u Forsytha, czy Clancy’ego, że jest akcja, a potem koniec. W wywiadzie historie się ciągną, wyrastają jedne z drugich, pączkują. Dlatego ta moja powieść tak naprawdę się nie skończyła.

Ja tworzę książki dla zabawy. Nie mam intencji wpływania na zmiany mentalności, polityki, poglądów etc. Powieść ma być dobrą zabawą, trochę z przymrużeniem oka, z różnymi literackimi smaczkami, które wkładam między wiersze. Jestem otwarty na to, co czytelnik powie. Pisząc trzecią część uwzględniłem wiele sugestii, które pochodziły od moich czytelników.

Zobaczymy co będzie dalej. Mam do wybory tyle tematów, że zawsze coś się znajdzie.

A chce Pan się trzymać tej tematyki?

Tak, co prawda znajomy dziennikarz zasugerował mi kiedyś, że mógłbym spróbować zmienić dyscyplinę, ale jak się nad tym zastanowiłem to doszedłem do wniosku, że nie będę niczego innego próbował. Mam swój świat, nie będę udawał, że znam się tak dobrze na czymś jeszcze. To jest świat, którym żyłem przez 30 lat. Ten zawód to czarna dziura – wciąga i pochłania człowieka całkowicie, ale daje jednocześnie takie bogactwo doświadczeń i różnych sytuacji, że jest z czego czerpać.

Zawód czy powołanie? Na początku „Nieśmiertelnych” Konrad mówi: My nie pracujemy, my służymy.

No tak. My czasami mówimy, że pracujemy, ale to jednak jest powołanie. To nie jest dobrze płatny zawód. Ludzie są tak dobierani, że pieniądze nie są dla nich aż tak ważne. Zarabiamy na zwykłe, satysfakcjonujące, przeciętne życie. Tyle tylko, że nasze życie nie jest zwykłe i przeciętne.

A to jest wartość dodana.

I ta wartość dodana, choć nieopłacona, jest bardzo cenna. Móc to przeżyć, to jest coś pięknego. Poczucie spełnienia misji to jest coś szczególnego, ale jest też mnóstwo rzeczy towarzyszących: przyjaźń na przykład. Te nasze przyjaźnie, nierzadko podszyte konkurencją, są prawdziwe, szczere, konkretne. U nas jeśli już coś jest, to na poważnie, na 100%. Jak się kocha i nienawidzi, to do końca. Móc żyć z tymi ludzi to coś wspaniałego – to takie prawdziwe poczucie posiadania towarzysza broni. Towarzysz broni to ktoś więcej niż przyjaciel, bo przyjaciela to można mieć w cywilu. U nas jeden za drugiego musi odpowiadać i chronić go, muszą na sobie polegać. Dlatego też wyjście z tego świata jest takie trudne. Ja dzięki moim książkom miałem to wyjście trochę łatwiejsze. Zostałem poniekąd zmuszony do uczestniczenia w normalnym świecie, bo trzeba było książki promować, trzeba było wyjść do ludzi. Wśród nas jest ogólnie taka niechęć do bycia na świeczniku. Przez długi czas odbierałem telefony od koleżanek i kolegów z kondolencjami, że muszę się pojawiać publicznie.

Kiedy mówiłam komukolwiek, że mam się z Panem spotkać to częstą reakcją było: to wiadomo kim on jest!?

Tak, czasami ludzie się dziwią. Ale to od początku było wiadomo kim ja jestem. Moje akta w IPNie są jawne.

Ale mit tajemniczego byłego agenta poszedł w świat…

A to mi Kamil Durczok bardzo pomógł. Spodobała mu się pierwsza część i koniecznie chciał zrobić ze mną program. Początkowo w ogóle nie chciałem się zgodzić, ale przekonał mnie, że to będzie nagranie, że nie będzie to program na żywo, że nie będzie mnie za bardzo widać. Szczerze mówiąc, to ja się najbardziej bałem co sąsiedzi powiedzą jak mnie zobaczą! Przecież tam, gdzie mieszkam wszyscy mnie znają! Po programie sprzedaż książki niesamowicie skoczyła, to był wręcz wodospad sprzedaży. Widać co telewizja jest w stanie zrobić dla czytelnictwa.

Podczas pracy w wywiadzie wszystkie spotkania się nagrywa, żeby nie stracić ani słowa z tego, co mówi agent. Po powrocie do pracy to nagranie, całą rozmowę trzeba spisać. I ja strasznie tego nie lubiłem, bo nie cierpiałem swojego głosu! Zarzucali mi lenistwo, a ja po prostu nie miałem ochoty siebie słuchać. I z tym programem było tak samo. Długo nie mogłem się przemóc, aby go obejrzeć, ale w końcu dałem radę.

Spisywanie raportów to w sumie mocno literacka robota…

Tak, w wywiadzie przede wszystkim się pisze. To nie jest tak jak w telewizji, że pistolety i pościgi. Czy ktoś widział, żeby Bond spisywał jakikolwiek raport? A tak naprawdę 30-40% czasu pracy to pisanie. Jak się przyjmuje do wywiadu młodych ludzi, to wyławia się właśnie tych, którzy potrafią przelewać swoje myśli na papier. To jest fundament każdego wywiadu, nie tylko rzecz jasna polskiego. W MI6 też tak jest i u Toma Clancy’ego też.

To takie lubimy pisać…

Tak, zdecydowanie. Na podstawie dokumentów, które my piszemy nasi przełożeni podejmują decyzje. Oni nie uczestniczą w akcjach, więc jeśli wyrażają zgodę na jakąś akcję to tylko na podstawie przedstawionych raportów. Agenci muszą umieć pisać. Sara też pisze…

Kiedy wróciłem do kraju i objąłem stanowisko to Sara była moją podwładną. Z resztą jest taka scena w pierwszej części, autentyczna, jak Sara mówi, że jej się Konrad nie kłania na korytarzu i że ona z tym gburem nie chce pracować, bo on nie mówi ani dzień dobry, ani nic. To prawdziwa historia jest. Byłem wtedy lekko gburowaty i nie mówiłem nikomu dzień dobry. Ale gdy zacząłem czytać jej raporty, to zdębiałem – jak ona świetnie pisze. Niesamowity intelekt, ona książki czyta w tempie nieprawdopodobnym. Udało mi się ją namówić do pisania i coś tam zaczęła tworzyć…

Ale coś w temacie?

Tak. Ona ma swoją niszę, swój świat. Sara jest już na emeryturze, odeszła ze służby rok temu.

Czyli Czarna Owca będzie miała kolejny thriller szpiegowski?

To może być ciekawa rzecz, po pierwsze ze względu na postać samej autorki, a po drugie bo to może być pierwsza autorka, która ma taki bagaż operacyjny. Ona ma niesamowite doświadczenie operacyjne i to w samodzielnej pracy. Wyjeżdżała za granicę sama. To nie jest specjalistka walk wschodnich, ale jest wystarczająco inteligenta, aby poradzić sobie w trudnych warunkach, unikać niebezpieczeństw i znaleźć dobre rozwiązanie. Jej książka może być dość niezwykła.

Jakie książki Pan zatem czyta? W swojej trylogii wymienia Pan Prousta i Bułhakowa...

Bułkakowa wymieniam w kontekście „Nielegalnych" i ta książka ma dla mnie duże znaczenie. Nie chcę się jednak powtarzać, bo mówiłem o tym wielokrotnie. Bardzo lubię klasyczną literaturę rosyjską, mordowałem się z Tołstojem, przechodziłem przez wszystkie opisy w „Wojnie i Pokoju”. Jednak największe wrażenie robiła na mnie proza iberoamerykańska. Niezmiernie lubiłem literaturę kubańską i tę rewolucyjną, i przedrewolucyjną. Była taka książka Gonzaleza „I zawsze śmierć, jej szybki krok” wydana w serii Proza Iberoamerykańska (WL). Na tę serię to trzeba było się zapisywać, tak była rozchwytywana. Mam ją w całości do dzisiaj. Lubiłem prozę iberoamerykańską, bo byłam w tamtym czasie mocno lewicujący, nawet bardzo mocno. Strasznie nienawidziłem Jankesów. Nie mogłem znieść tego amerykańskiego imperializmu. Nie mogłem im darować Che Guevary i Allende, uważałem, że to była straszna zbrodnia. Śmierci Che nie pamiętam za dobrze, bo byłem za mały, ale śmierć Allende przeżyłem bardzo. Stąd moje zainteresowanie literaturą iberoamerykańską, tam większość pisarzy była lewicowa. Nawet u prawicowego Llosy czynnik społeczny jest mocno obecny. Nie wracam już teraz do tej literatury, trochę się wstydzę tego okresu fascynacji. Na szczęście potem mi przeszło.

A le Carrégo Pan czytał?

Oczywiście! Bardzo lubię le Carrégo. W Polsce wielu miłośników literatury chwali się, że go czyta, ale prawda jest taka, że on wcale taki popularny nie jest. Nawet w waszym serwisie widać, że nie jest aż tak poczytny pisarz, bo to jest kawał ciężkiej literatury. Le Carré to prawdziwy oficer wywiadu, ma za sobą 10 lat pracy w Niemczech Wschodnich, na bardzo trudnym odcinku w czasie zimnej wojny. I jego książki są naprawdę bardzo mocno osadzone. Moją ulubioną jego książką jest „Krawiec z Panamy”, która nie jest co prawda jego najlepszą powieścią, ale mi się zdecydowanie najbardziej podoba. „Krawiec…” jest genialną powieścią, wśród nas, wśród szpiegów. Szpiedzy mało czytają szpiegowskich powieści, ale Le Carrégo tak, bo to jest jeden z nas. Może jeszcze Graham Greene, który co prawda nie był oficerem, ale był współpracownikiem i to takim z krwi i kości. Ale wracając do le Carrégo, te sceny podrabiania sprawy pod słupa, to jest tak powszechne w każdym wywiadzie. I konsekwencje, jakie z tego wynikają dla ludzi. Np. sprawa Oleksego to jest właśnie taki krawiec z Panamy, jak ktoś przeczyta o sprawie Oleksego, a potem sięgnie po książkę, to zrozumie o co w tym chodzi.

Czy w trakcie Pana pracy wywiadowczej dokonał się jakiś niebywały skok w technice wywiadowczej?

Oczywiście. Takim skokiem było powstanie googli. I bardziej ogólnie Internet. Google pozwalają znaleźć się w każdym zakątku świata, obejrzeć dane miejsce, wytypować skrytkę, wskazać miejsce spotkania z agentem. Kiedyś to trzeba było najpierw jechać i wszystko zobaczyć. Oczywiście teraz wyjazd też jest konieczny, ale dzięki technologii przygotowuje się to wszystko dużo lepiej, dużo pewniej. Wszystkie miejsca, które w moich powieściach są tak szczegółowo opisane znam z autopsji, wszędzie tam byłem.

Drugim przełomem są satelity i możliwość bieżącego śledzenia zjawisk, które nas interesują za ich pomocą. W powieści Popowski ma swój super tablet i w pewnym momencie mówi, że to szpiegostwo to już się nudne robi, bo taki sprzęt załatwia wszystko. Teraz zawód szpiega jest dużo prostszy, kiedyś musieliśmy rysować mapki, mierzyć czas, liczyć odległości – teraz to można sobie w googlach policzyć. Oczywiście autopsja jest nadal ważnym elementem, nawet jeśli w googlach wybierze się knajpę na spotkanie, to i tak trzeba tam pojechać i ją sprawdzić, bo być może na drugi dzień będzie tam wesele i spotkanie nie będzie mogło się odbyć?

Technologia oczywiście bardzo pomaga, ale w dalszym ciągu człowiek jest niezastąpiony.

Nie wiem czy czytaliście „Cmentarz w Pradze” Eco? To jest najlepsza książka szpiegowska wszech czasów. Absolutne arcydzieło szpiegowskie, nie ma nic lepszego. Akcja dzieje się na przełomie XIX i XX wieku i Eco pisze tam: z chwilą wynalezienia telegrafu i telefonu zawód szpiega stał się mało przydatny.

Dlaczego to Pana zdaniem taka genialna książka? Czytałam bardzo różne opinie na jej temat.

Ta książka porusza dwie najważniejsze rzeczy. Dwie, które są fundamentem całej kultury szpiegowskiej od zarania dziejów. Pierwsze to kwestia podwójnej tożsamości. Każdy szpieg ma dwie tożsamości – temu jest poświęcona moja pierwsza książka. U Eco jest ksiądz Dallapiccola i notariusz Simonini. I on się przemienia z jednej postaci w drugą, w zależności od tego, co ma do wykonania i na końcu jeden morduje drugiego. Genialne! Nagle przestaje istnieć ksiądz Dallapiccola i zostaje tylko Simonini. Tożsamość szpiega też kiedyś ginie.

Drugą kwestią jest pisanie Protokołów Mędrców Syjonu. To jest mistyfikacja carskiej Ochrany, pisana na zlecenie, aby wywołać antysemickie zamieszki. Historia wyssana z palce, że Żydzi się zbierają na cmentarzu w Pradze i że rządzą światem. Wywiady takie rzeczy robią! Wywiad jest od tworzenia i obalania mitów, w zależności od okoliczności. Tworzymy różne takie historie „inspiracje” lub „dezinformacje”. Wiadomo przecież, że te Protokoły Mędrców Syjonu to fałszerstwo, ale dzisiaj 1,5 mld ludzi dalej w to wierzy! Z nowszych rzeczy: KGB w latach 60. chciało skłócić Meksyk ze Stanami Zjednoczonymi. W tym czasie zaczęła rozwijać się transplantologia, pojawiły się pierwsze przeszczepy. I KGB stworzyło historię-inspirację, że amerykańscy bogacze porywają meksykańskie dzieci dla narządów. Rozrzucali takie ulotki na terenie Meksyku. Wiadomo, że dzieci zawsze giną, szczególnie w biednych krajach. Do dzisiaj w Meksyku jak ginie dziecko, to wszyscy mówią „Gringos porwali nam dziecko”! Takich historii mam znacznie więcej, bo tak się nadal postępuje.

Ale to w sumie temat na kolejną rozmowę... Bardzo dziękujemy za poświęcony nam czas.

A ja dziękuję, że nie zapytaliście mnie ile osób zabiłem. (śmiech)


Rozmawiali Anna Misztak i Dymitr Olszewski
Wywiad pierwotnie opublikowany w drugim numerze magazynu Book Up!


komentarze [7]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
konto usunięte
24.07.2015 10:13
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

Erast 23.07.2015 21:22
Czytelnik

Severski to następne objawienie w polskiej literaturze, takie wielkie entre na miarę onegdaj Sapkowskiego czy Krajewskiego. Wielki szacun, trylogia szpiegowska to na prawdę kawał świetnej powieści i zarwane noce.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
konto usunięte
23.07.2015 06:56
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

Kasia 24.07.2015 09:55
Czytelnik

Jego książki czyta się bardzo szybko.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Paweł 23.07.2015 06:42
Czytelnik

... i te "kondolencje"... :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Kryanka 22.07.2015 22:36
Czytelniczka

Teraz chcę wiedzieć, ile zabił.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
AMisz 22.07.2015 16:07
Bibliotekarka | Oficjalna recenzentka

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post