rozwiń zwiń

Nie jestem od pisania ustaw. Staram się zmienić zbiorową świadomość – mówi Paweł Kapusta

Adam Jastrzębowski Adam Jastrzębowski
28.11.2019

Nie jestem pisarzem. Tak to ma prawo o sobie mówić Olga Tokarczuk stwierdza, kierując się na przystanek autobusowy.  Ja jestem dziennikarzem i reporterem. Opowiadaczem, który potrafi wysłuchiwać ludzi. – Z Pawłem Kapustą spotykamy się w środowy poranek w jednej z warszawskich kawiarni. Dzień po meczu piłkarskiej reprezentacji, który Paweł – jako dziennikarz sportowy – relacjonował dla swojej macierzystej redakcji do późnych godzin nocnych. Zamawiamy kawę i zaczynamy rozmowę. Oczywiście od piłki.

Nie jestem od pisania ustaw. Staram się zmienić zbiorową świadomość – mówi Paweł Kapusta

[OPIS WYDAWCY] Wstrząsający reportaż o więziennym życiu z perspektywy strażników. Ludzi, którzy dzień w dzień, przez lata wyjątkowo trudnej służby, pilnują sprawców najokrutniejszych przestępstw.
Paweł Kapusta oddaje głos gadom – tak w gwarze więziennej nazywa się klawiszy. Oddziałowi, dowódcy zmian, wychowawcy, dyrektorzy mówią o brudzie tej roboty, już do końca życia pozostającym w psychice. O szokujących zdarzeniach, z którymi muszą się mierzyć niemal każdego dnia. O codziennym kontakcie z bandytami, z którymi na wolności nikt nie chciałby mieć do czynienia.
Odwiedzając zakłady karne, prześwietlając oddziały, cele i gabinety, Kapusta szuka dziur w niewydolnym systemie. W systemie, w którym zbrodniarze mają często więcej przywilejów niż pilnujący ich klawisze. W którym pojęcie resocjalizacja stanowi dla osadzonego jedynie sposób uzyskania dodatkowej przepustki. Który – według funkcjonariuszy – w dużej mierze bandytów produkuje, a nie nawraca. Który zaczyna się chwiać. Bo kto chce iść do pracy, w której napięcie sięga zenitu, a pensja bruku?
Bohaterowie mówią też wprost: tak, w polskich więzieniach bije się osadzonych. Tak, w polskich więzieniach problemem jest nielegalny kontakt ze skazanymi – przemyt, handel, noszenie grypsów, telefonów komórkowych, alkoholu. Kontakty seksualne strażników z więźniami. Praca operacyjna służb specjalnych, pozwalających bandytom na prowadzenie nielegalnych biznesów zza więziennych murów.
Kto powie, że nowa książka Kapusty jest brudna, będzie miał całkowitą rację. Ktoś doda, że jest wulgarna, momentami wręcz obrzydliwa i szokująca – też się nie pomyli. Najważniejsze, że jest prawdziwa. A prawda w niej zawarta momentami ścina z nóg.
Druga książka reporterska finalisty Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za książkę „Agonia. Lekarze i pacjenci w stanie krytycznym”.

Adam Jastrzębowski: Pochodzisz z województwa lubuskiego, a tam praktycznie nie ma piłki nożnej!

Paweł Kapusta: Kilka sezonów temu w Gorzowie Wielkopolskim była jeszcze drużyna na drugim poziomie rozgrywkowym, natomiast teraz jest kompletny dramat. Szczególnie widać to w moim rejonie, w okolicach Zielonej Góry, gdzie kiedyś Lechia była w drugiej lidze, a teraz tuła się po trzecim czy czwartym poziomie rozgrywkowym. Piłkę stara się podnosić tam z kolan Maciej Murawski. Wierzę, że mu się to uda.

Tak jak w lubuskiem nie mamy piłki nożnej na godnym poziomie, tak mamy żużel. To głównie nim zajmowałem się w Zielonej. Mimo że jestem szczylem jak na tę branżę, bo w tym roku skończyłem dopiero 30 lat, to mam już całkiem spore, ponad dziesięcioletnie doświadczenie.

Gdy byłeś wczoraj na meczu, potrafiłeś się skupić wyłącznie na Robercie Lewandowskim i Jerzym Brzęczku? 

Jeśli dobrze rozumiem, do czego zmierzasz, to tak – robię po prostu swoją robotę. Natomiast wiadomo, człowiek cały czas myśli. Nie jestem w stanie się zupełnie odciąć.

Teraz mam do spisania kolejną rozmowę do mojego cyklu wywiadów, z panią Anną Jakubowską, ps. Paulinka. To jest urodzona w 1928 roku powstanka warszawska, która niesie ze sobą niesamowitą historię. Do opracowania mam też wywiad z Anną Lewandowską. Rozstrzał tematyczny jest spory, jest tego dużo, ale nie narzekam.

Najpierw pracowałeś w „Piłce Nożnej”, teraz w WP Sportowych Faktach. Do tego dochodzi Magazyn Wirtualnej Polski, w którym publikujesz, a są jeszcze rozmowy, praca nad książkami… Jak udaje ci się to połączyć? Doba ma tylko 24 godziny.

Jestem po prostu pracoholikiem. O pracy myślę od rana do samego wieczora.

Dopiero w 2017 roku zacząłem pisać inne rzeczy niż artykuły sportowe. Wynikało to chyba z pojawienia się syndromów wypalenia zawodowego. Byłem już znudzony tymi samymi wywiadami ze sportowcami, którzy wyszkoleni na kursach medialnych odpowiadają zawsze tak samo na kolejne pytania. Wpadłem w koleiny, potrzebowałem przewietrzenia głowy. I napisałem jeden tekst o ratownikach medycznych.

A dlaczego akurat ratownicy medyczni?

To był przypadek. W momencie kiedy podjąłem decyzję o napisaniu jednego tekstu niedotyczącego sportu, natrafiłem w internecie na zapis dnia ratownika medycznego.

I to mnie dotknęło. To była opowieść ratownika medycznego, który pojechał na interwencję do kobiety, która podjęła próbę samobójczą. Gdy zespół przyjechał na miejsce, zastał powieszoną kobietę, a w łóżeczku obok stało jej malutkie dziecko, które to wszystko widziało. W zestawieniu z tym, w jakich warunkach oni są zmuszeni pracować – czyli jak na froncie wojennym, za głodowe wynagrodzenie – było to bardzo poruszające. Postanowiłem się umówić z kilkoma ratownikami medycznymi, by oni mi opowiedzieli o tej robocie. 

Tekst zaczął żyć swoim życiem. Na Wirtualnej Polsce został przeczytany przez ponad milion ludzi. Dostałem za niego kilka nagród, a do kilku kolejnych byłem nominowany. Aż wreszcie dostałem propozycję napisania książki. Wykorzystałem po prostu nadarzającą się sytuację.

Gdy pracujesz nad książkami, to robisz to kosztem bieżącej pracy?

Gdy jestem w trakcie pisania książki nie ma co ukrywać jest ciężko. Na dopracowanie każdej z nich brałem sobie co prawda dwutygodniowe urlopy, ale to nie miało prawa wystarczyć. Stąd tworzyłem je po godzinach pracy. Albo i przed. Wstawałem wtedy o 4:30 czy 5 rano, brałem zimny prysznic, robiłem sobie dużą mocną kawę, tak zwaną zawiesinę, i… siedziałem do godziny 8 czy 9. Potem jechałem pracować przy sporcie.

Ja obudzony o 4:30 rano potrafiłbym najwyżej napisać „Ala ma kota”.

Wystarczy się rozruszać, wypić kawę. Pół godzinki i można pracować. 

Twoje książki łączy to, że  nie zrozum mnie źle  opisują rzeczy, które wszyscy wiedzieliśmy. Że służba zdrowia działa raczej kiepsko w naszym kraju, że zawód klawisza nie cieszy się estymą. Tylko nikt tego wcześniej nie powiedział oficjalnie. 

Ochrona zdrowia, nie służba zdrowia. Tak powinno się poprawnie mówić, choć sam czasem łapię się na popełnianiu tego błędu. Nie zapominajmy, że przed „Agonią” ukazali się na przykład „Mali bogowie” Pawła Reszki i kilka innych książek w tej tematyce.

Nie do końca zgadzam się z tezą, że wszyscy o tych problemach wiedzieliśmy. Po tekście o ratownikach dostałem – i nie przesadzam! – dziesiątki wiadomości prywatnych, nie mówiąc o odpowiedziach i komentarzach w mediach społecznościowych, które szły w setki, w których czytelnicy pisali, że nie zdawali sobie sprawy, jak funkcjonuje ten zawód. To nie była powszechna wiedza, że ratownik medyczny zarabiał wówczas 14 złotych na godzinę. A tutaj pojawia się konkretny szczegół: głodowa stawka, jedzenie z tekturowych pudełek spożywane na noszach, bo nie ma lepszego miejsca i lepszego czasu. Do tego dochodzą teksty o szpitalnych oddziałach ratunkowych, o tym, z czym się ratownicy zmagają: pijani ludzie, wyrywający się, plujący krwią, lecący na ratowników z pięściami. Polacy naprawdę o tym nie wiedzieli. W moich tekstach jest pełno szczegółów, o których nikt nie zdawał sobie sprawy, a które tworzą całościowy ogląd.

Oczywiście ja nie jestem od tego, by pisać ustawy, dzięki którym ochrona zdrowia zacznie funkcjonować. Natomiast w jakimś zakresie zmieniam świadomość moich odbiorców. Jeden z czytelników po lekturze „Agonii” napisał mi, że już z pewnymi przypadłościami na SOR nie pójdzie, by nie zajmować czasu. 

Natomiast jeśli chodzi o „Gada”, to jestem przekonany, że gdybyś popytał na ulicy przypadkowo spotkanych ludzi, jakie mają wyobrażenia o pracy strażników więziennych, to byś usłyszał, że to są zamordyści, ludzie wyżywający się na osadzonych, opryskliwi i tak dalej. 

Taki jest też obraz w filmach i książkach, w których pojawia się więzienie i osadzeni. W nich zawsze strażnik to skurwiel – czy to w „Symetrii”, gdzie oddziałowego gra Janusz Chabior, czy chociażby w „Skazanych na Shawshank”. To kształtuje naszą zbiorową świadomość. A ja starałem się pokazać inną perspektywę. 

Mój ojciec był strażnikiem więziennym przez prawie 20 lat i ja bardzo często w jego opowieściach słyszałem o niesprawiedliwości. Wiesz, mój tata to nie jest zwyrodnialec wyżywający się na drugim człowieku. Funkcjonariusze więzienni to są w większości normalni ludzie, tylko że pracujący w nienormalnych okolicznościach. My sobie nawet nie zdajemy sprawy, jak wygląda ich rzeczywistość. Tę książkę warto przeczytać, bo ona jest – uwierz mi – prawdziwa.

Rozmawiałeś też ze swoim ojcem? 

On nie jest jednym z moich bohaterów, ale oczywiście rozmawiałem z nim o jego pracy wielokrotnie. Był pierwszym recenzentem mojej książki i pomógł mi przy tworzeniu słowniczka umieszczonego na pierwszych stronach.

Przez lata mieszkania w domu rodzinnym widziałem, jak praca na niego wpływa, działa na jego psychikę, jak stawał się coraz bardziej nerwowy. Gdy dałem mu książkę do przeczytania, to powiedział mi w pierwszej reakcji, że… trochę się znudził. Najpierw myślałem, że może coś jest nie tak, ale potem zrozumiałem – on czytał o swojej pracy, o tym, co miał na co dzień. Miał wrażenie, że znowu jest w pracy. 

Między wierszami z twojej książki można wyczytać, że większość strażników stara się nie przynosić do domu swojej pracy. 

Ja ze swoim ojcem mam bardzo dobry kontakt. Dużo mi opowiadał, ale jestem przekonany, że sporo zostawiał dla siebie. Często na zakończenie rodzinnych spotkań, gdy wszyscy już się rozeszli, my dalej siedzieliśmy przy stole i gadaliśmy.

Twoi bohaterowie  zarówno ci z „Gada”, jak i ci z „Agonii” – muszą być chyba pasjonatami swojej pracy.

Gdy na spotkaniach autorskich mówiłem o tym, co pozytywnego dostrzegłem, pracując nad pierwszą z książek, to zawsze zwracałem uwagę na ludzi. Pracownicy systemu ochrony zdrowia, wbrew temu, co się o nich niejednokrotnie pisze w internecie, są najczęściej bardzo pozytywnymi jednostkami, które rzeczywiście muszą kochać swój zawód.

A jeśli chodzi o służbę więzienną, to bywa z tym różnie. Trafia tam wiele osób z przypadku, którzy nie zdają sobie sprawy, na czym ta praca tak naprawdę polega. Są, bo są. zgłosili się, zatrudniono ich i tak zostali. Trzeba też pamiętać, że w więziennictwie jest gigantyczny problem z kadrami. Nic w tym dziwnego, skoro do niedawna początkujący strażnik więzienny zarabiał 2,2–2,3 tys. złotych. W dyskoncie na kasie zarabiasz o stówę więcej, a jednak kaliber tej roboty i odpowiedzialność jest zupełnie inna. Ktoś może się na ciebie rzucić, opluć cię krwią zarażoną wirusem HIV. Gdy ktoś targnie się na swoje życie, musisz go ratować, odcinać, reanimować. Faktycznie moi rozmówcy – którzy w większości przeszli już na emeryturę – byli pasjonatami. Oni odchodzili z pracy przez chore procedury i niekompetentnych przełożonych. 

Czyli przez cały system.

„Agonia” jest o patologicznym, chorym systemie ochrony zdrowia w Polsce. Za to „Gad. Spowiedź klawisza” jest o tym, jak państwo traktuje ludzi po obu stronach kraty, i o tym, jak ten cały system niedomaga. To szczególnie ciekawa książka w kontekście wszystkich tragicznych wydarzeń, które miały miejsce w 2019 roku – morderstwa Pawła Adamowicza, mordów w Mrowinach, Olecku, Grodzisku Mazowieckim, samobójstwa Dawida Kosteckiego w więzieniu na Białołęce.

W pewnym sensie obie książki są do siebie podobne. I tu, i tu brakuje pracowników, a ci, którzy są, nie spędzają w zakładach pracy 40 godzin tygodniowo, tylko wyrabiają po 260, 300, a niekiedy i więcej godzin w miesiącu. Są przemęczeni i zestresowani, a w efekcie gorzej pracują. Tworzy się zaklęty krąg.

Nie widzę szans na poprawę. A najgorsze jest to, że czasem ktoś zarzuca moim bohaterom, iż skoro im się nie podoba, to niech zmienią pracę.

Tylko że to postawienie sprawy jak przez przedszkolaka. Kto będzie cię wówczas leczył, gdy będziesz potrzebował pomocy? Kto będzie pilnował więźniów? Zabójcy Adamowicza? Kto upilnuje Trynkiewicza? Cała budżetówka pod względem szacunku do pracownika to po prostu policzek za policzkiem. Lekarze, pielęgniarki, nauczyciele, mundurówka… Tak państwo szanuje przedstawicieli zawodów, które powinny być doceniane i godnie wynagradzane.

Więzienie jako miejsce pracy to jest rzeczywistość, do której większość z nas nie chciałaby trafić. Funkcjonariusz służby więziennej codziennie spotyka się z agresją i przemocą. Ci ludzie niejednokrotnie, oprócz alimenciarzy i sprawców mniejszych przestępstw, pilnują morderców, zwyrodnialców, żołnierzy zorganizowanych grup przestępczych. Pilnują takich ludzi, byś ty mógł po ulicach chodzić bezpiecznie. 

Szczerość pomiędzy klawiszem a osadzonym jest ważna?

W książce pada parę razy takie zdanie, że najpierw musisz być człowiekiem, a dopiero potem funkcjonariuszem. Jeden z dyrektorów zakładów, który wypowiadał się u mnie w książce, wskazywał na inną zasadę: „Nigdy nie obiecuj”. A już na pewno nie obiecuj rzeczy, których nie jesteś w stanie zrealizować. 

To jest specyficzne środowisko, w którym musisz się odnaleźć. Znać realia, wiedzieć, na co możesz sobie pozwolić, a na co nie, wiedzieć, jakie zasady w nim panują. Że na przykład grypsującym nie mogą wydawać posiłku „gaciarze”, czyli skazani za przestępstwa seksualne. Najważniejsze to ustalić twarde zasady, by osadzony wiedział, na co może sobie pozwolić, a na co nie.

Czytając zarówno „Gada”, jak i „Agonię”, szukałem dobrych historii. Ciężko je znaleźć.

Ja napisałem o problemach. Wiesz, zajmuję się tematami, w których pozytywów jest raczej mało. I nieskromnie powiem, że ta zero-jedynkowość, szczerość, jest siłą tej książki. Mam ten komfort, że mogę pisać tylko o tym, co mnie interesuje, i przez to moje książki są też – tak mi się wydaje – ciekawsze dla odbiorcy.

Filip Springer mówił tak samo na spotkaniu w ramach Akademii Sztuk Przepięknych Pol'And'Rock Festival.

Od kiedy zacząłem pisać rzeczy „niesportowe”, notorycznie słyszę pytanie o to, kiedy w końcu rzucę tę piłkę i będę tylko reportażystą. A mnie się wydaje, że to są rzeczy tak szczere i prawdziwe, bo nie muszę pisać ich hurtowo, lecz tylko wtedy, kiedy chcę i kiedy jestem w 100% przekonany do tematu. Nie mam nad sobą deadline'u, nie muszę zapełnić szpalty w gazecie. Mogę się zajmować tylko tymi tematami, którymi chcę się zajmować.

Czyli można powiedzieć, że robisz je dla siebie?

Tak, tylko zamiast do szuflady idzie to na łamy. Stąd też sama tematyka, która mnie zawsze interesowała. Mroczna, z pogranicza życia i śmierci.

Byłem w tym roku finalistą Nagrody Kapuścińskiego tak samo jak Mariusz Szczygieł. Chwilę ze sobą porozmawialiśmy i uznałem, że zajmujemy się dwiema zupełnie innymi dyscyplinami sportu. Szczygieł to fenomenalny autor, piszący pięknie. A ja piszę obrzydliwie – to jest obrzydliwe pisanie o obrzydliwych rzeczach. Często słyszę, że po 20 stronach mojej książki ktoś musi zrobić sobie przerwę, bo nie jest w stanie dalej czytać. Tylko że mi nie chodzi o epatowanie, ja przelewam na papier surową prawdę. Chcę uświadamiać drugiego człowieka, że rzeczy, które opisuję, dzieją się naprawdę. By na pewne aspekty życia popatrzeć inaczej, na pewne osoby patrzeć z większym szacunkiem. Odnalazłem swoją ścieżkę i są czytelnicy, którym to się podoba.

Twoje książki, kolejne akapity, są bardzo dynamiczne. Zdania aż tną kolejne strony. Nie dajesz chwili oddechu swoim czytelnikom.

Taka jest specyfika opisywanych przeze mnie zawodów. Chciałem oddać rzeczywistość, a chcąc to zrobić, trzeba to opisać tak, jak to wygląda naprawdę. Nie zastanawiałem się nad stylem, w jakim będę chciał pisać, ta dynamika wyszła automatycznie.

Więcej myślałem nad strukturą książki. Zależało mi na pokazaniu szerokiej perspektywy. Stąd między innymi w „Gadzie” pojawił się duży rozdział o wykonywaniu kary śmierci w PRL-u. Społeczeństwo mamy bardzo ortodoksyjne, po każdym ze strasznych mordów, o których donoszą media, słyszymy nawoływania o przywrócenie „kaesu”. Wśród dzisiejszych funkcjonariuszy SW też można spotkać wielu jej zwolenników. W książce pada nawet zdanie: „Gdy patrzę na opisy niektórych zbrodni, mógłbym być katem”. Uderzyło mnie to, stąd powrót do przeszłości, pokazanie innej perspektywy. Opis egzekucji z drastycznymi szczegółami oraz dzisiejszą opinię na ten temat naczelnika więzienia z lat 80., który był przy ośmiu straceniach. Cała ta historia jest przejściem do próby odpowiedzi na pytania: jeśli nie eliminować, to czy da się naprawiać?

O której służbie będziesz teraz pisał?

Wiele tematów mnie interesuje, ale nie chcę głośno mówić, czym dokładnie się zajmę. Choćby dlatego, że dziś wszyscy piszą książki, nie zawsze na tematy, które sami wymyślają. Mniej więcej wiadomo jednak, w jakich zakresach tematycznych jest mi najwygodniej. 

Mam wrażenie, że każdy z moich rozmówców, których proszę o opowiedzenie historii swojego życia, mógłby napisać osobną książkę. Powiem więcej – gdyby każdy z nas opowiedział swoją prawdziwą historię, z cieniami i problemami, napisałby znakomitą książkę. Każdy z nas ma w sobie historię, którą warto opowiedzieć. Ja z tych czasem pozornie trywialnych opowieści, a czasem wstrząsających do szpiku dramatów szyję całość, która w założeniu ma być ciekawa dla odbiorcy. To żadne wielkie odkrycie albo filozofia, ale to droga, którą sobie obrałem. I – patrząc po statystykach – to droga ciekawa nie tylko dla mnie, ale również dla czytelników.

Rozumiem, że Pawłowi Kapuście nie zabraknie ciekawości świata?

Po „Agonii” uważałem, że trudne historie nie osiadają mi w głowie, że jestem tylko radiem z funkcją nagrywania. Wysłuchuję, co mówią moi bohaterowie, i przelewam na papier, nadając temu kształt i rytm. Wtedy rzeczywiście tak czułem, nie wpływało to na kondycję mojego snu. Mimo że historie, które tutaj opisywałem, są bardzo często tragiczne.

Pamiętam, jak przeprowadzałem rozmowę z mamą Maćka, któremu odebrano finansowanie leczenia na ultrarzadką chorobę – w konsekwencji Maciej umarł. To było chwilę po tłustym czwartku, na stole pojawiły się pączki i kawa. Uśmiechamy się, wspominamy. Ale ja musiałem też zadać te najcięższe pytania, by dowiedzieć się, jak umarł. I ona wtedy zaczyna płakać. Wtedy nauczyłem się milczeć, to często jest najlepsza reakcja.

Ciekawości pewnie mi nie zabraknie, ale przekonuję się na własnej skórze, że to wszystko nie jest takie łatwe, jak mi się wydawało. Myślałem, że szybciej przejdę do pisania następnej książki. Bo temat na nią jest. „Gad” był jednak dla mnie tak obciążający, że nie byłem w stanie od razu przejść do pisania kolejnych historii. Gdy pracowałem nad „Gadem” i siłą rzeczy musiałem czytać o zbrodniach, które popełnili osadzeni, to te przestępstwa zaczęły mi się śnić.

Musisz odchorować?

Może raczej odsapnąć. Zmęczyła mnie ta książka i fizycznie, i psychicznie. Nawet przytyłem. Nie miałem kiedy pójść na siłownię czy pobiegać. Poświęciłem się jej w całości.

Remigiusz Mróz pisze i biega codziennie!

Jeśli Remigiusz Mróz biega w takim samym tempie, w jakim wydaje kolejne książki, to aż dziwne, że nie miałem jeszcze okazji o nim pisać na sportowych łamach. Ja piszę rzadziej, ale do biegania już wróciłem.

Fragment rozmowy z Pawłem Kapustą można przeczytać również na stronie miesięcznika „Uroda Życia”.

Fotografia otwierająca: Rafał Masłow


komentarze [2]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Rocinka 29.11.2019 10:42
Czytelniczka

Jestem zdecydowaną fanką Pana Kapusty. Obie książki po prostu wchłonęłam błyskawicznie. Z niecierpliwością będę też czekać na kolejne książki. Jego umiejętność słuchania i przelewania na papier ludzkich losów jest wprost fenomenalna. Uwielbiam, choć być może to niestosowne określenie, zważywszy na ciężki kaliber poruszanych tematów.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Adam Jastrzębowski 28.11.2019 09:42
Bibliotekarz | Oficjalny recenzent

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post