Jutro zaczniemy od nowa – wywiad z Damianem Dibbenem

Inegrette Inegrette
06.06.2019

Jak wygląda zbieranie materiałów do książki, której akcja dzieje się na przestrzeni ponad dwustu lat? W jaki sposób dobrze wykreować główną postać, gdy jednym z jej ulubionych zajęć jest machanie ogonem? Na te i wiele innych pytań odpowiedział Damian Dibben, autor „Mam na imię Jutro” – książki, która wzruszy czytelnika o najtwardszym sercu.

Jutro zaczniemy od nowa – wywiad z Damianem Dibbenem

„Mam na imię Jutro”

Ten, kto decyduje się na posiadanie psów, straci ich wiele w swoim życiu. Ja byłem psem, który stracił wielu ludzi.

Wenecja. Zimowa noc 1815 roku. 217-letni pies szuka swojego zagubionego pana. Tak zaczyna się przygoda Jutra, który na przestrzeni wieków przemierza świat w poszukiwaniu człowieka, który uczynił go nieśmiertelnym. Jego łapy niestrudzenie przebiegają pola bitew i królewskie dwory. A jego historia jest opowieścią o lojalności i determinacji, przyjaźni (zarówno ze zwierzętami, jak i z ludźmi), miłości (tej jednej jedynej), podziwie (dla ludzkich talentów) i rozpaczy (z powodu ich nieumiejętności życia w pokoju). 

Na samotnego psa czyhają wielkie niebezpieczeństwa, a pewien odwieczny wróg pragnie jego zguby. Bohater musi jak najszybciej odnaleźć swojego pana, inaczej utraci go na zawsze. Bierze więc udział w szalonym wyścigu z czasem, by u jego kresu poznać ludzkość od podszewki, a także zdać sobie sprawę z okrutnej ceny nieśmiertelności.

Barwny portret ludzkości na przestrzeni wieków. Niesamowita i wciągająca bez reszty opowieść o odwadze i poświęceniu oraz nierozerwalnej – silniejszej niż czas – więzi między dwiema duszami.
Należy zawsze mieć nadzieję, nawet w obliczu rozpaczy – bo to, co zaginęło, musi się w końcu odnaleźć!

Kinga Kolenda: Pana książkę trudno przypisać do konkretnego gatunku literackiego. Z jednej strony okładka, podobnie jak psi bohater, sugeruje jakąś baśniową historię, ale druga część powieści – znacznie bardziej mroczna i niepokojąca – oraz przesłanie, jakie możemy z niej wyczytać, zdecydowanie wskazują na powieść dla dorosłych. Dla kogo napisał pan tę wyjątkową opowieść i jak sam by ją pan skategoryzował?

Damian Dibben: „Mam na imię jutro” pisałem z myślą o dorosłych czytelnikach. Chciałem w tej powieści zgłębić niemal filozoficzne zagadnienia, takie jak miłość, lojalność, odwaga, wieczne życie, strata i śmierć. A także pokazać wielkich artystów i myślicieli minionych epok, przyjrzeć się im nieco wnikliwiej i bardziej drobiazgowo, niż mógłbym to zrobić w książce adresowanej do młodzieży, a tym bardziej do dzieci. Uważam, że każda książka i każda opowieść powinna przede wszystkim być pierwszorzędną rozrywką. Zadaniem pisarza jest sprawić, by czytelnik chciał przewrócić kolejną kartkę powieści, a potem kolejną i kolejną… Brzmi jak frazes, ale to prawda. Chociaż pisałem tę książkę z myślą o dorosłych, mam wrażenie, że jej lektura sprawi przyjemność także młodszym czytelnikom. Jest w niej wystarczająco dużo przygód i tajemnic, a całość prowokuje do myślenia i niesie pozytywne przesłanie – na pewno poruszy emocje zarówno młodszych, jak i starszych odbiorców.

Pisarze często przyznają, że jest niezwykle trudno tak wykreować postać głównego bohatera, by była atrakcyjna dla szerokiego grona czytelników. Panu się udało, choć Jutro jest psem. Jaka jest pańska recepta na sukces w tej kwestii?

Jutro jest zwyczajnym psem – wiernym towarzyszem swojego pana. Niezwykłym czyni go długość życia. Mądrość i wyrozumiałość rozwijają się u niego na przestrzeni wieków. Z biegiem czasu ogarnia go też coraz większy smutek. Zarówno Jutro, jak i jego pan są pozytywnymi postaciami. Choć musieli stawić czoła wielu trudnościom (których po części sami sobie przysporzyli), choć życie odcisnęło na nich swoje piętno, to starają się zostawić świat przynajmniej odrobinę lepszym, niż go zastali. A ich los zatacza koło: Jutro i jego pan tracą się z oczu, by w końcu się odnaleźć – starsi, bogatsi w doświadczenia. Postać ich adwersarza została skonstruowana bardzo prosto – na zasadzie zupełnych przeciwieństw względem cech i doświadczeń głównych bohaterów.

Skąd przyszła inspiracja do napisania „Mam na imię Jutro” i jak długo pracował pan nad tą powieścią?

Zdarza się, że patrząc w psie oczy, dostrzegamy w nich coś trwałego i przedwiecznego. Coś, co chyba można by nazwać duszą. Pomysł przyszedł mi do głowy, gdy jeździłem po Europie, promując jedną z moich książek. Towarzyszył mi mój psi przyjaciel Dudley. Zdałem sobie wtedy sprawę, że psy wiernie trwają u boku człowieka od tysięcy lat, więc pisząc z psiej perspektywy, gdybym tylko dał psu życie wieczne, mógłbym przyjrzeć się ludzkości na przestrzeni wieków – obserwując jej triumfy i upadki. Niezły pomysł na książkę, zwłaszcza że nikt jeszcze czegoś takiego nie napisał. Ale praca nad tą powieścią zajęła mi znacznie więcej czasu, niż się spodziewałem. Niezwykle trudno było mi nadać jej odpowiednią strukturę, a research był szeroki i wnikliwy – musiałem przekopać się przez tony historycznych faktów. Najtrudniej jednak było sprawić, by opowieść płynęła lekko, i nie stracić uwagi czytelnika – nieustannie podtrzymywać jego zainteresowanie i ze strony na stronę podsycać napięcie.

Czy Jutro jest wzorowany na pańskim pupilu?

Oczywiście, Jutro ma sporo cech Dudleya, który w czasie gdy pracowałem nad książką był moim jedynym psem. Dudley pewnie nie byłby aż tak cierpliwy jak Jutro, by czekać sto dwadzieścia siedem lat, ale podobnie jak on zawsze miał filozoficzną naturę psiego myśliciela.

Jest pan nie tylko pisarzem, ale także scenarzystą. Jak porównałby pan te doświadczenia? Czy łatwiej jest zostać scenarzystą, kiedy jest się już pisarzem, czy odwrotnie?

Uważam, że różnie z tym bywa. Scenariusze są mniejsze objętościowo. Przypominają pomysłowe i precyzyjne instrukcje obsługi, wykorzystywane przez setki ludzi pracujących przy filmie. Książka natomiast jest dziełem bardziej złożonym, pełnym szczegółów i podtekstów, nie potrzebuje tych setek ludzi, jest jakby filmem sama w sobie.

Filmy były moją pierwszą miłością i zawsze myślałem kinematograficznie. Lubię ambitne tematy, o wielkim rozmachu. Ale lubię też szczegóły, lubię pochylić się nad tym, jak powinien wyglądać pokój, dolina albo burza, nad tym, jak ktoś czuje się w danym ubraniu i jak od tej tkaniny odbija się światło. Ostatecznie – niezależnie od tego, czy książkowa, czy filmowa – opowieść jest najważniejsza i wszystko jest jej podporządkowane.

Która część powieści była najtrudniejsza, a która najłatwiejsza i najprzyjemniejsza do napisania?

Nie było łatwo opisywać z punktu widzenia psa zasadniczo ludzkiej historii. Znacznie pomogło mi zrozumienie, że pies „widzi” poprzez zapach, a przeszłość brzydko pachnie! Jak wspomniałem, uwielbiam ożywiać historię, uwiarygodniać ją szczegółami. Żeby to osiągnąć, nie przytłaczając czytelnika, potrzeba wiele cierpliwości i wielu poprawek. Trzecim trudnym do ukazania elementem była wojna: przeróżne pola bitwy, w szczególności Waterloo. Była to bez wątpienia bardzo chaotyczna i krwawa bitwa, toczona na dużym obszarze.

Wychowałem się na teatrze i uwielbiam soczyste dialogi filmowe (od Capry po Wildera i Sorkina). I prawdopodobnie z tego powodu najłatwiej tworzy mi się dialogi. Kiedy je piszę, dni mijają bardzo szybko.

Czy istnieje jakiś fragment pana powieści, który darzy pan szczególnym sentymentem albo po prostu najbardziej się panu podoba?

Moje dwa ulubione rozdziały książki to „Czuwanie” i „Amsterdam”. Ten drugi lubię dlatego, że jest tam poczucie zagrożenia, dramatyzm, ciekawa lokalizacja i atmosfera. Chociaż był to ostatni rozdział, jaki napisałem, stał się kluczowym punktem opowieści. Z kolei „Czuwanie” wypłynęło z głębi serca. To czyste emocje, bardzo osobisty rozdział. Z niego zrodziła się ta książka, to on jest istotą tego, co chciałem osiągnąć, i stanowi emocjonalne sedno opowieści: pies czekał i czekał na swojego pana ponad sto lat. Ten rozdział zawiera mój ulubiony fragment:

„Człowiek, który trzyma przy sobie psy, traci ich wiele w ciągu życia. Ja byłem psem, który tracił ludzi. Czas odbierał mi wszystko i wszystkich, których obdarzałem miłością. Byłem jednak przeświadczony, że pewnego dnia mój pan wróci. Bo jeśli ja wciąż żyłem, to i on musiał żyć”.

Lubię też oczywiście frazę, która w książce pojawia się wielokrotnie i stanowi moją osobistą mantrę: „Jutro zaczniemy od nowa”.

Zbieranie materiałów do tej powieści musiało być dużym wyzwaniem. W książce barwnie i z pasją opisuje pan kawał europejskiej historii. Jak wyglądała praca nad tą powieścią? Spędzał pan długie godziny w bibliotece czy raczej korzystał z wyszukiwarki Google oraz własnej wyobraźni?

Najpierw sięgam do wyobraźni. Zastanawiam się, co chciałbym, żeby się wydarzyło, co najlepiej pasuje do danego fragmentu opowieści, a potem robię research i sprawdzam, czy to wszystko ma sens. Często informacje, które zdobywam w bibliotekach, czytelniach oraz dzięki Google'owi, pozwalają mi na ciekawsze ukształtowanie tekstu.

Poznawałem historię w wieloraki sposób, chociażby poprzez częste wizyty w muzeach i galeriach sztuki, które uwielbiam ze względu na ich różnorodność. Dorastałem w sąsiedztwie Muzeum Wiktorii i Alberta oraz Muzeum Historii Naturalnej w Londynie. Do dziś jestem tam stałym bywalcem. Praca nad książką „Strażnicy historii” (opowieść o chłopcu, który gubi rodziców w odmętach historii i żeby ich odnaleźć, dołącza do służb specjalnych) nauczyła mnie, gdzie rozpoczynać poszukiwania. Co ciekawe, często świetnym punktem wyjścia są dziecięce encyklopedie. Ujmują sprawy spontanicznie, przykuwają uwagę, skupiają się na istotnych elementach, pobudzają wyobraźnię. Cała reszta – wypełnienie historii zgrabnymi szczegółami – to już tylko rutynowa praca.


komentarze [4]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
FOCZKA 07.06.2019 09:31
Czytelniczka

Chętnie przeczytam tą książkę :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
BIETKA 07.06.2019 08:56
Czytelniczka

Bardzo ciekawy, mądry i poruszający wywiad dzięki któremu mam
ochotę przeczytać tę wspaniałą historię:-))

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Magda 06.06.2019 18:58
Czytelnik

„Mam na imię jutro” to cudowna opowieść! Prawdziwa czytelnicza uczta, którą warto dawkować sobie w małych porcjach. Polecam z całego serca, bo warto!

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Inegrette 06.06.2019 13:56
Bibliotekarka | Redaktorka

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post