rozwiń zwiń

Orbity strachu

Michał Cetnarowski Michał Cetnarowski
13.03.2016

Później mówiono, że pisarz ten nadszedł o północy, od krakowskiej bramy Floriańskiej. Że takie teksty jak jego powstawały już wcześniej, że pokazanie fantastycznie przefiltrowanej rzeczywistości blokowisk i miejskich suburbiów to nic nowego i że od dawna wiedziano, że Polska horrorem stoi. Ale kiedy Łukasz Orbitowski w symbolicznym roku 2001 zaczął publikować swoje teksty w magazynach fantastycznych, mogłeś się poczuć, jakbyś dostał rzeźnickim toporem w łeb. 

Orbity strachu

Koincydencja jest przypadkowa, ale znamienna: początek XXI był czasem dobrym zarówno dla światowego horroru, jak i polskiej fantastyki. Modę na ten pierwszy rozkręcał w kinie renesans straszaków orientalnych, począwszy od głośnego „Kręgu” Hideo Nakaty z 1998 roku. Po nim przyszły kolejne obrazy grozy z Dalekiego Wschodu, ich amerykańskie remake’i i obrazy spod znaku „Blaire Witch Project” czy fizjologicznych „Pił” czy „Hosteli”, na których łączna liczba widzów poszła w setki tysięcy. Zielone światło dla fantastyki z kolei zapalił sukces Fabryki Słów, która pierwsza tak licznie postawiła na polskich autorów i udowodniła, że na nich też można zrobić solidne nakłady. Owszem, wcześniej pojawił się Andrzej Sapkowski – ale bestsellery Andrzeja Pilipiuka, Jacków Komudy i Piekary, sukces czytelniczy Jarosława Grzędowicza czy Mai Lidii Kossakowskiej – to już znak nowego tysiąclecia.

Na przecięciu obu linii – wzrostu popularności horroru i polskiej prozy gatunkowej – rozwijała się twórczość Orbitowskiego. Początkowo zresztą w cieniu wielkich nakładów i medialnej sławy.

Nie jest tak, że wcześniej nikt nie pisał horrorów po polsku i o Polsce – twórczość Dariusza Zientalaka Jr., Jerzego Nowosada, wspomnianych Pilipiuka i Komudy czy Sapkowskiego z Muzykantami najlepszymi przykładami. Jednak to Orbitowski pierwszy rozpoczął tak konsekwentną literacką wędrówkę po osiedlach z wielkiej płyty, ławeczkach przy monopolowych, na których zakapturzone ziomki popijają puszkowane piwo i opalają lufki, czy rozkładanych stoiskach na hali targowej, gdzie wciąż handluje się starymi niemieckimi gazetkami porno i przykurzonymi snami na rozpadających się kasetach VHS. Dość powiedzieć, że „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną”, okrzyknięta nie bez racji pierwszą polską powieścią dresiarską, pojawiła się, kiedy bohaterowie Orbitowskiego już co najmniej od roku pili tanie wina na wałach przeciwpowodziowych, sprzedawali skuna i patrzyli na widmowe światła pojazdów, którymi w nocnej dali, po zaginionej autostradzie, odjeżdża w ciemność ich życie, o które nie odważyli się zawalczyć. Podobnych bohaterów można było spotkać wcześniej w komiksowym „Osiedlu Swoboda” – od 1999 ukazującym się na łamach „Produktu” – z tym że bohaterowie Śledzia żyli mimo wszystko w cieplejszych barwach. U Orbitowskiego bowiem najstraszniejsze były nie te wszystkie potwory, nawiedzone bloki, ożywające trupy i psychopatyczni mordercy, wywiedzeni bezbłędnie z gatunkowej rekwizytorni – do dziś pisarz pozostaje bacznym obserwatorem sceny filmowego horroru – tylko właśnie odmalowywane w monochromatycznych barwach życiorysy bohaterów skazujących się na klęskę, żyjących nie tylko bez przyszłości, ale i bez pragnienia przyszłości. Kiedy w końcu pojawiało się monstrum, jego ponure przybycie witali z otwartymi rękami, nie dlatego, że nie bali się śmierci, ale ponieważ wprowadzany przez nie sens, nawet jeśli bezlitosny, dalej pozostawał sensem, którego wcześniej im brakowało; okrutny porządek świata dalej pozostaje porządkiem świata.

Potem przyszła przygoda z rodzimą historią potraktowaną jako horror – tytułowa minipowieść ze zbioru „Nadchodzi”, świetne „Widma” czy dramat „Ogień” – kiedy Orbitowski, nie porzucając współczesnej optyki i języka swoich narracji, oko autorskiej kamery zwrócił na podstarzałych ubeków, dożywających swoich dni już w wolnej Polsce, Powstanie Warszawskie, do którego nie doszło, czy żołnierzy wyklętych i ich zagmatwaną historię – w czasach, kiedy nie było to jeszcze modne. A ostatnio – wrócił do współczesności, najpierw pisząc „Szczęśliwą ziemię”, a potem inspirowaną rzeczywistą zbrodnią „Inną duszę”, w której z mistrzowskim pietyzmem zrekonstruował polskie lata 90. i za którą zasłużenie otrzymał Paszport Polityki. 

Wznowione właśnie i uzupełnione o kilka dodatkowych tekstów „Wigilie psy” to zbiór opowiadań z tamtego pierwszego, horrorującego okresu twórczości.

Dobrze się stało, że wydawca przypomina je teraz, kiedy ten „polski King” – bodaj czwarty tego miana, po Jakubie Żulczyku, Kubie Małeckim i Stefanie Dardzie, których też, zdaje się, przez chwilę anonsowano w ten sposób – z autora „młodego, wiecznie zapowiadającego się” trafił już do przegródki z wyróżniającymi się, czytanymi i docenionymi pisarzami średniego pokolenia. Owszem, to teksty pisane przez człowieka młodego i gniewnego, a kierowane do czytelnika, którego wrażliwości nie stępiły jeszcze cynizm i praca w korporacjach; dziś Orbitowski złagodniał, „pogodnie się rozczarował”, to znaczy dojrzał, jak były gangster po odsiadce, który zrozumiał, że nie tylko nie podpali świata, ale i że wcale już mu na tym nie zależy. Okazuje się jednak, że charakterystyczne i dziś cechy tej twórczości obecne w niej były prawie że od samego początku i teraz, dzięki świeżej autorskiej popularności, mogą trafić pod liczniejsze czytelnicze strzechy. 

Miłośnik twórczości Clive’a Barkera czy Deana Koontza odnajdzie tu wszystko, co mu „się kojarzy”, ale i czytelnik, który nie trawi konwencjonalnej gutaperki, nie powinien odejść od książki zawiedziony: już we wczesnych opowiadaniach daje o sobie znać Orbitowskiego oko do detalu i ucho do dialogów, pełnokrwiste postaci, świetne wyczucie zeitgeistu epoki, w której pisał i którą opisywał. „Odwrócone horrory” Orbitowskiego to celne ballady o ponowoczesności, „problemach pierwszego świata”, postmodernistycznym spleenie społeczeństwa Zachodu, gdzie duchy i upiory przynależą do bogatej rekwizytorni prozy gatunkowej, ale melancholia, jedna z plag wysoko rozwiniętych społeczeństw XXI wieku, jest już namacalnie prawdziwa. Największy horror to ten, boleśnie przekonuje autor, który rozgrywa się w samotności czterech ścian. Pustych, jeśli otaczają nas tylko cienie innych ludzi.


komentarze [2]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Mela 13.03.2016 15:51
Czytelniczka

Sięgnę po ten zbiór opowiadań ,gdyż strasznie jestem ciekawa tego "młodego "Oblicza Króla Górnego Mokotowa...tym bardziej po bardzo dojrzałej moim zdaniem "Innej duszy".

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Michał Cetnarowski 12.03.2016 10:32
Autor/Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post