rozwiń zwiń

Światów opisanie

Michał Cetnarowski Michał Cetnarowski
29.11.2015

Wreszcie jest! W zeszłym roku w łapki czytelników trafiło zbiorcze wydanie „Ziemiomorza” Ursuli Le Guin – teraz nadszedł czas na niemniejszą gratkę. Sześć światów Hain to prawie tysiącstronicowe tomiszcze ze zbiorem powieści rozgrywających się w świecie Ekumeny – międzygwiezdnej wspólnoty planet, zasiedlonej przez potomków starożytnej rasy. Brzmi jak „typowa space opera”? Jasne. Tyle że ponad dziewięćdziesięcioletnią Le Guin nieprzypadkowo uważa się dziś za jedną z najwybitniejszych autorek fantastycznych, a haiński cykl ma status absolutnej klasyki science fiction. Choć i największy pęk medali, dyplomów i laurek z przeszłości nie pomoże, jeśli teksty doceniane kiedyś dziś nadgryzie ząb czasu. Tylko że w tym przypadku to raczej nie grozi. Najbardziej zdumiewające: że te teksty ani trochę się nie zestarzały. Jeśli o mnie chodzi, to już najlepszy dowód, że to jakaś magia – albo najczystsza fantastyka.

Światów opisanie

Na tom składa się sześć powieści: „Świat Rocannona”, „Planeta wygnania”, „Miasto złudzeń”, bodaj najsłynniejsza „Lewa ręka ciemności”, „Słowo las znaczy świat” i „Wydziedziczeni”. Nie zmieściły się tu już opowiadania z tego uniwersum oraz „Opowiadanie świata”, ostatnia powieść z cyklu, napisana w 2000 r. Założenie tworzące tło do wszystkich tych historii – zazwyczaj niepowiązanych fabularnie – jest nieco utopijne: oto w odległej przeszłości kosmiczna rasa Hain skolonizowała przeróżne planety, które jednak z biegiem lat utraciły ze sobą kontakt i zapomniały o swych korzeniach. Po tysiącleciach Haińczycy próbują zatem na nowo połączyć rozsadzone między gwiazdami cywilizacje i w ten sposób utworzona zostaje najpierw Liga Wszystkich Światów, a potem Ekumena, związek polityczno-kulturowy, który w pozbawiony przemocy sposób ma wspomagać swoje światy członkowskie wiedzą, doświadczeniem i pomocą. Słysząc taką deklarację rodem ze „Star Treka”, czytelnicy choćby „Trudno być bogiem” mogą pozostać sceptyczni – Strugaccy przekonywali bowiem, że wielka przewaga technologiczna nie skłania do krzewienia w kosmosie równości i pacyfizmu. Nie zapominajmy jednak, że główną część swych tekstów pisała Le Guin w Stanach w latach 60.–70. XX wieku, w erze hipisów, klęski moralnej wietnamskiej wojny, brutalizującej się walki o równość przeróżnych mniejszości. Pomysł na Ekumeniczne współżycie, z poszanowaniem tradycji nowo poznawanych kultur – to był w ogóle jej projekt na współżycie w spluralizowanym społeczeństwie kontrkulturowej rewolucji. Co nie znaczy, że wszystko w nowym świecie przebiega bezkrwawo, bezkonfliktowo i jak po utopijnym maśle. Tarć nie brakuje, zagrożenia są na porządku dziennym, a różne ludzkie i nie-ludzkie słabości co rusz dają o sobie znać, na szczęście dla czytelników nie pozwalając, by historia kosmicznej cywilizacji potoczyła się zbyt łatwo.

Pisząc o Ekumenie, Le Guin zrobiła z science fiction to, co potem zrobiła z fantasy w cyklu ziemiomorskim. To znaczy – odeszła w nim od najczęstszej w tamtych czasach, przygodowej realizacji konwencji, pokazując jednocześnie, że na innych zrębach fabularnych też da się zbudować pasjonujące dzieło, o poruszaniu frapujących tematów nie wspominając. Owszem, i inni twórcy podejmowali podobne próby w nowatorski, nie-tylko-przygodowy sposób (np. S. Delany); ale to Le Guin pokazała, że można pisać wciągająco i z ikrą, nie czyniąc z bohaterów szermierzy, barbarzyńców czy najemników, tudzież międzygalaktycznych piratów bądź kosmicznych marines. Nie muszą nimi także zostawać jedynie fenotypiczne i światopoglądowe odpowiedniki „białych anglo-saskich protestantów”, dziwnym trafem w większości zasiedlające do tej pory nawet najegzotyczniejsze fantastyczne neverlandy. I w jej fantasy, i w „socjologicznym SF” spod znaku Hain, równie dużo, jeśli nie więcej, mają do powiedzenie wielokolorowi przedstawiciele innych kultur i „zwykli ludzie”, szeregowi uczestnicy misji międzyplanetarnych, ksenoetnografowie, bibliotekarze czy, uwaga, pracownicy muzeów. Czy to jednak dalej „muzeum” – kiedy badasz w nim artefakty tysiącletnich cywilizacji, obcujesz z pozostałościami kultur dosłownie „nie z tego świata”…? Największa przygoda, zdaje się mówić Le Guin, to ta, na którą w gwiazdy wyrusza ludzki umysł, napędzany pragnieniem poznania.

Co więcej: to jest po prostu świetnie napisane. Może bez ekwilibrystyki, ale za to bardzo precyzyjnie, sugestywnie, z krystaliczną wręcz czystością. Le Guin z wielką swobodą miesza różne stylistyki, czerpie ze wzorów literatury podróżniczej, powieści politycznej, dystopii w orwellowskim duchu, rasowej kolonizacyjnej SF ze szczyptą historii awanturniczych, i robi to tak, że przejścia między jedną a drugą poetyką odbywają się prawie niezauważalnie. Zresztą nieprzypadkowo haińskie teksty pisarki – obok cyberpunkowych utworów W. Gibsona, „Nowego wspaniałego świata” A. Huxleya i „Wojny światów” H.G. Wellsa – są ponoć najczęściej analizowanymi utworami science fiction na amerykańskich uniwersytetach. Do formy dochodzą tu bowiem także popularne do dziś tematy fabularyzowane przez autorkę na kartach swoich powieści: gender, feminizm, dyskurs o społecznej i biologicznej roli płci czy determinantach ludzkiej seksualności. Na szczęście Le Guin za dobrą pisarką jest, żeby tak łatwo dać się upupić – owszem, prywatnie to zadeklarowana feministka (i anarchistka), ale w jej tekstach nie tak łatwo o „publicystykę robioną młotem”. Jej powieści skrzą się od wieloznaczności, każda z przedstawianych stron ma swoje racje, obok żadnego z bohaterów nie da się przejść obojętnie. Le Guin po prostu szanuje swoich protagonistów – nawet jeśli się z nimi nie zgadza. Pod tym względem bardzo humanistyczna to proza.

Co determinuje to, jacy jesteśmy? Biologia, ewolucja społeczna, warunki geograficzne i klimatyczne zależne od umiejscowienia w układzie słonecznym planety, na której przyszło nam żyć? Czy kultura, zespół mód i światopoglądów kształtowanych przez stulecia, umowa społeczna, podejmowana bardziej lub mniej świadomie między członkami danych grup ludzkich? A może to wszystko po trochu? Zdaje się, że Le Guin ma na to swój pogląd. Ale bodaj najciekawsze jest, w jaki sposób stawia te pytania – i w jakich literackich światach szuka na nie odpowiedzi.

Michał Cetnarowski


komentarze [5]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
asymon 30.11.2015 12:47
Bibliotekarz

Dobrze będzie sobie odświeżyć te rzeczy, "trylogię" czytałem jeszcze w liceum, kilkanaście lat temu, "Wydziedziczonych" zupełnie niedawno. Ale czekam na ebooka, miałem książkę w ręku i podziękuję, jest potężna ;-)

Aha, pytałem mailowo w Prószyńskim i planują wydanie pozostałych rzeczy z cyklu Hain (!!!).

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Mikkjal 29.11.2015 20:49
Czytelnik

Wreszcie - zamiast kolejnej kampanii na rzecz Metra 2033, paranormal romance'ów lub innej chłamowej fantastyki - wartościowy tekst o wartościowej literaturze.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Bartłomiej 29.11.2015 12:12
Czytelnik

Kończę Gniazdo Światów i zabieram się za nią.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
AMisz 29.11.2015 10:54
Bibliotekarka | Oficjalna recenzentka

Leży na półce i czeka na przerwę świąteczną.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Michał Cetnarowski 27.11.2015 13:32
Autor/Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post