rozwiń zwiń

Klasyka komiksu: dobre i złe świnie

Sebastian Frąckiewicz Sebastian Frąckiewicz
24.10.2013

„Maus” Arta Spiegelmana to album, za sprawą którego wiele osób zmieniło zdanie o sztuce obrazkowej, a z drugiej strony w naszym kraju wciąż komiks nie do końca zrozumiały i przez niektórych uznawany za „antypolski”.

Klasyka komiksu: dobre i złe świnie

W maju 2001 roku Piotr Bikont, wówczas redaktor naczelny „Przekroju”, był pewnie trochę zdziwiony, gdy pod budynkiem swojej redakcji zobaczył prawicowych działaczy wykrzykujących hasło „Nie jesteśmy świniami!”. Po chwili niewielka grupka podarła (według relacji innych mediów – spaliła) egzemplarz polskiej edycji komiksu Maus tłumaczonego właśnie przez Bikonta. Pewnie dlatego, że w pewnym momencie Bikont, obserwujący całą sytuację z okna, założył na twarz maskę świni. O żadnym komiksie wydanym po 2000 roku nie mówiło się tyle, co o „Maus” Arta Spiegielmana, żaden inny nie został publicznie zniszczony i żaden nie był tak oprotestowany. Nawet komiksowa antologia poświęcona Chopinowi opublikowana kilka lat temu.


(fot. Wydawnictwo Post)


Cała afera wokół „Maus” wybuchła dlatego, że ponad dekadę temu nikt w Polsce nie miał do czynienia z ambitnym komiksem, mało kto potrafił „Maus” odczytać. Ludzie przyzwyczajeni byli do tego, że opowieści obrazkowe to proste, dosłowne historie i nie ma w nich drugiego czy trzeciego dna. Na niekorzyść „Maus” działało również to, że Spiegelman przedstawiając traumę Holocaustu swojego ojca, zastosował dość szczególny zabieg graficzny. Posługując się retoryką nazistowskiego oprawcy, przedstawił Niemców jako koty, Żydów jak myszy i Polaków jako świnie. No i te świnie zabolały najbardziej. Zabolały dlatego, że „Maus” został odczytany jako alegoria zwierzęca. Tymczasem „Maus” alegorią zwierzęcą nie jest. Jest jej dekonstrukcją. W klasycznej alegorii zwierzęcej danemu zwierzakowi przypisana jest jedna cecha. Lis to spryciarz, a sowa – mądrala. U Spiegelmana tak się nie dzieje. Artysta oczywiście posłużył się stereotypami z hitlerowskiej propagandy, używającej terminu „polska świnia”, a Żydów przedstawiającej jako szkodnika czy plagę, którą jak najszybciej trzeba wytępić. Spiegelman wziął na warsztat te propagandowe stereotypy i obnażył zawarte w nich kłamstwo. 


(fot. Wydawnictwo Post)


Dlatego w „Maus” znajdziemy zarówno porządnych Polaków, jak i tych, którzy odsuwają się od swoich dawnych sąsiadów. To samo dotyczy Żydów. Mamy tu Żydów – ofiary Holocaustu, ale także cwaniaczków, którzy pomagają swoim rodakom tylko dla prywatnych korzyści. Uważny czytelnik wyłapie także kilka innych niuansów. Gdy Andzia i Władek, rodzice Arta Spiegelmana, chcą udawać Polaków, zakładają maskę świni, ale spod płaszcza i tak wystają im mysie ogony. Kiedy w obozie pośrod więźniów stoi niemiecki Żyd, raz ma twarz myszy, raz kota. Z kolei w drugim tomie „Maus” widzimy mieszane małżeństwo żydowsko- niemieckie, a wokół stołu biegają dzieci – myszki z kocimi pręgami. A przecież gatunki się nie krzyżują. Zresztą „Maus” to nie tylko opowieść o Holocauście, równolegle do niej toczy się historia na temat samego powstawania relacji z Zagłady, zapis spotkań z ojcem – ocalonym, nieprzedstawionym wcale w dobrym świetle (zrzędliwy, uparty starzec). Spiegelman rysuje „Maus”, jednocześnie pytając siebie i czytelnika, czy ma prawo to robić i jak zrobić to dobrze. Przyznany „Maus” Pulitzer i uniknięcie holokiczu dzięki oszczędnej formie graficznej i dekonstrukcji alegorii zwierzęcej pokazują, że może się to udać. Co więcej, od czasu „Maus” nie powstał komiks, który oddałby pełniej dramat ocalonych z Holocaustu.


PS
Choć przykro się robi, gdy po tylu latach od premiery „Maus” pojawiają się takie kwiatki jak tekst w „Rzeczpospolitej”, opublikowany przy okazji innego komiksu żydowskiego – „Córki Mendla” autorstwa Martina Lemelmana:

Po żałosnym wybryku Arta Spiegelmana z komiksem „Maus", w którym Polacy zostali przedstawieni jako świnie, Lemelman udowadnia, że rysowany Holokaust wcale nie musi i nie powinien być prowokacją. Jest tutaj, przeraża i wzrusza, wystarczy otworzyć album rysownika z Pensylwanii, syna Gusty z Germakówki - pisze dziennikarz „Rzeczpospolitej” Wojciech Chmielewski

Jak się okazuje, po ponad dekadzie od polskiej premiery albumu Spiegelmana, można go czytać, ale wciąż bez zrozumienia. Bo przecież komiksy to proste, jednowymiarowe historie.

_________________________________________________
Przeczytaj także:

Klasyka komiksu: Nemo, ale nie kapitan
Klasyka komiksu: Calvin, Hobbes i Radykał


komentarze [4]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Kazik 24.10.2013 23:04
Czytelnik

Od lat poluję na ten komiks na zasadzie "chciałabym, ale się boję". Chyba ostatecznie kupię egzemplarz na własność, choć cena wysoka.

Nowość ambitnego komiksu nowością ambitnego komiksu, jednak przeważają tu problemy z umiejętnościami analizy i interpretacji. Niestety, niektórzy mają paskudną skłonność naginania dzieł do swojego ideolo - patrz "prawicowcy", którzy nie...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
tomsn 24.10.2013 18:11
Czytelnik

Daj spokój, przecież Sebastian dokonuje jedynie dekonstrukcji ortografii hehe. Założę się, że w młodości nie czytał "Potopu" hehh. Żarty na bok.

Maus jest znakomitym komiksem, wielowątkowym i inspirującym, dziającym się na wielu płaszczyznach np. komiks pisany przez bohatera itp. Zgadzam się z Sebastianem o obejściu alegorii zwierzęcej - tutaj ma znaczenie tylko konkretna...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Mateusz Cioch 24.10.2013 13:42
Czytelnik

Lis to spryciaRZ.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Sebastian Frąckiewicz 24.10.2013 12:20
Czytelnik

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post