Szkoła jak świat. O Edmundzie Niziurskim

Tomasz Pindel Tomasz Pindel
06.04.2019

Być może jesteśmy świadkami odchodzenia w literacki niebyt nie tyle wielkiego pisarza dla dzieci i młodzieży, ile wielkiego pisarza w ogóle.

Szkoła jak świat. O Edmundzie Niziurskim

Młyny czasu

Do książek czytanych w dzieciństwie żywimy sentyment szczególny. Każdy z nas ma jakieś swoje ukochane lektury, ważne wspomnienia, czujemy się często w jakimś stopniu uformowani przez to, co nam czytano i co sami czytaliśmy w wieku pacholęcym. Nawet ci, którzy zasilają te sześćdziesiąt parę procent respondentów deklarujących rok w rok, że nie przeczytali nawet jednej książki, w dzieciństwie jakąś styczność z literaturą mieli i nierzadko wspominają ten czas z czułością i sentymentem.

W dziecięcym kanonie istnieją tytuły i autorzy, którzy z upływem dekad stali się nienaruszalnymi klasykami. Chyba meteor musiałby trzasnąć gdzieś w Polskę Centralną, żebyśmy zapomnieli o Muminkach, Kubusiu Puchatku, Małym Księciu, Alicji w Krainie Czarów czy tej wesołej dzieciarni z Bullerbyn, acz niektóre punkty naszego kanonu wcale nie są aż tak międzynarodowe, jak mogłoby się nam wydawać (trolle Tove Jansson nie wszędzie cieszą się takim uznaniem, jak w swojej ojczyźnie, Japonii czy u nas, a pluszaki ze Stumilowego Lasu w bardzo wielu krajach kojarzą się tylko i wyłącznie z disneyowską franczyzą). Prócz klasyki światowej mamy też oczywiście nasze rodzime kamienie milowe, ale tu właśnie wraz z transformacją lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku dokonała się wielka czytelnicza przemiana. Ja należę jeszcze do roczników siedemdziesiątych, czytelniczo wdrażałem się zatem w następnej dekadzie i pod względem literackiej formacji zdecydowanie bliżej mi do generacji starszych niż do tych, co przyszli na świat choćby dekadę później. Dla nas nazwiska Kownacka, Ożogowska, Wernic, Szklarski, Nienacki, Bahdaj czy Siesicka są oczywiste, nawet jeśli nie wszystkich tych autorów czytaliśmy (ja na przykład, jako szanujący się osobnik płci męskiej, w życiu bym nie złapał za powieść tej ostatniej!). Dla następnej generacji, czy nawet pół-generacji, wspólną czytelniczą bazą będzie „Harry Potter”. My, zbudzeni w środku nocy, bez zająknienia odpowiemy, kim był Pan Samochodzik i że heca może być na czternaście fajerek. Ci młodsi zaś popatrzą na nas z politowaniem, kiedy zapytamy, co to jest ta tiara przedziału czy rozdziału, albo czy „Felix, Net i Nika” to reklama kociej karmy w internecie.

To naturalny proces, wiadomo. Literacki establishment ulega wymianie. Zmiana realiów pociąga za sobą zmianę gustów i potrzeb. To, co cieszyło rodziców i dziadków, często nudzi wnuki i dzieci. Żal mi Kownackiej, Ożogowskiej, Wernica, Szklarskiego, Nienackiego, Bahdaja czy Siesickiej, ale rozumiem, że młyny czasu mielą nieubłaganie. Jest jednak pisarz, którego wypadnięcie z kanonu i zapomnienie jest po prostu koszmarnym błędem i niemożliwą do nadrobienia stratą: to Edmund Niziurski.

Garść kombatanckich wspominków

Nizurskiego odkryłem bodaj w szóstej klasie podstawówki. Wielkie odkrycie to nie było, bo zaliczał się on do grona oczywistych i bardzo znanych polskich autorów dla dzieci i młodzieży, ale to wtedy zabrałem się za systematyczne i wielokrotne czytanie wszystkich jego książek dostępnych w szkolnej i osiedlowej bibliotece. Nigdy wcześniej nie pochłaniałem dzieł żadnego rodzimego autora tak kompleksowo i namiętnie, później zresztą też prawie mi się to nie zdarzało (wyjątek stanowią tu Lem i Mrożek). Uwielbiałem trylogię o Tomku Okiście („Naprzód, Wspaniali!”, „Awantury kosmiczne”, „Adelo, zrozum mnie!”), fascynowały mnie „Nieziemskie przypadki Bubla i spółki”, zaśmiewałem się przy perypetiach Marka Piegusa czy Cymeona Maksymalnego, mocno przeżywałem trudności Żaby ze „Szkolnego ludu, Okulli i ja”, a „Siódme wtajemniczenie” to już w ogóle robiło mi coś, co obecnie nazywane bywa poetycko mindfuckiem. Kiedy dziś myślę o moim dzieciństwie, zdaję sobie sprawę, jak wielki wpływ miały na nie powieści Niziurskiego. Może nie tyle na to, co robiłem, ile na to, jak postrzegałem rzeczywistość. To dzięki tym książkom generalnie szarawy świat późnopeerelowskiej podstawówki mógł mi się jawić tak barwnie, a jako redaktor poczytnej gazetki ściennej czułem się równy największym magnatom prasowym świata, nawet jeśli żadnego nie umiałbym wtedy wymienić.

Tyle że potem człowiek idzie do liceum i raczej nie wypada sięgać po dziecinne książki. Niemniej w pewnym momencie, już na studiach, naszła mnie chęć, żeby zmierzyć się z tą dawną fascynacją czytelniczą i wypożyczyłem sobie „Siódme wtajemniczenie”. I byłem w szoku. To wcale nie było tak dobre, jak to zapamiętałem. To było jeszcze lepsze. Od tego czasu co jakiś czas wślizguję się do biblioteki dziecięcej i pożyczam sobie którąś z powieści Edmunda Niziurskiego, by delektować się jego doskonałą prozą, tym finezyjnym, elokwentnym i przezabawnym stylem, i śledzić szalone i niesamowicie precyzyjnie skonstruowane perypetie jego bohaterów. No i wzruszać, to też: dziś finał „Adelo, zrozum mnie!” dławi mnie mocniej niż te trzydzieści lat temu, a „Sposób na Alcybiadesa”, za którym niegdyś nie przepadałem, obecnie wydaje mi się po prostu arcydziełem.

I podczytując tak raz i drugi tego Niziurskiego, często myślałem, że przecież musi nas być więcej. Nas – to znaczy tych, którzy zdajemy sobie sprawę, że Niziurski jest wielki nie ze względu na jakieś sentymenty czy nostalgiczną optykę po latach, tylko tak po prostu i obiektywnie. Nie myliłem się.

Stare urwisy

Oto trafia do księgarń książka, która jest niczym czerwona flara wystrzelona w gąszczu współczesnej kultury: „Księga dla starych urwisów. Wszystko czego jeszcze nie wiecie o Edmundzie Niziurskim”. Autorem jej jest Krzysztof Varga, dotąd znany jako powieściopisarz, felietonista tudzież eseista, piewca (może i przekorny) węgierskości, a od teraz oficjalnie Naczelny Niziurskolog Kraju (i Świata).

Varga wielbi twórczość Niziurskiego, a na potrzeby swojej książki dociera do innych jego znanych wielbicieli. Znajdziemy tu obszerne wypowiedzi Jerzego Pilcha, Zygmunta Miłoszewskiego, Mariusza Czubaja czy Grzegorza Kasdepke (co znamienne, wyłącznie chłopackie towarzystwo). Wszystkich ich, czy też – proszę wybaczyć śmiałość – wszystkich nas, łączy to samo doświadczenie: namiętne czytanie tego autora w dzieciństwie i odkrycie w dorosłości, że to naprawdę wybitna literatura.

Pisanie biografii Niziurskiego to zadanie dość niewdzięczne, z tej prostej przyczyny, że jej bohater miał w sumie dość nudne – w kategoriach fabuły – życie. Po prostu robił to, co zasadniczo powinien robić zawodowy pisarz: pisał. No dobra, miał wojenną młodość, ale poza tym żył mniej więcej tak, jak miliony jego rodaków: żona, dzieci, dom, trudności dnia codziennego w realnym socjalizmie, jakieś wakacje, wycieczki górskie, takie sprawy. A zarazem z jego głowy przelewały się na papier zdumiewające powieści, acz też nie od początku i nie do samego końca udane. Varga zatem referuje solidnie koleje życia swego bohatera, ale bardzo dużo miejsca poświęca jego literaturze.

Jak sam tytuł wskazuje, jest to książka dla fanów. Raczej nie sięgną po nią ci, którym nazwisko autora nic nie mówi, choć o losach Niziurskiego można czytać na szerszym, ogólniejszym poziomie. To wszak opowieść o pisarzu obdarzonym ewidentnym geniuszem, a zarazem borykającym się z różnymi trudnościami: realia PRL-u, pewne wymogi epoki – Varga jasno pokazuje, że tam, gdzie autor ustępował, jego proza traciła wigor i więdła. To też historia człowieka z jednej strony trochę wyobcowanego, a z drugiej łapiącego genialny kontakt z młodymi czytelnikami. Jest też smutny finał: w latach dziewięćdziesiątych Niziurski pisze znacznie słabiej, przerabia niektóre powieści na gorsze wersje, próbuje nadążyć za zmianami, wydaje dawne rzeczy pod nowymi tytułami, gubi się w tym wszystkim.

Gorzki posmak ma ta historia. Powieści Niziurskiego tłoczą się jeszcze na bibliotecznych półkach, ale pieczątki z datami zdradzają, jak rzadko ktoś po nie sięga. W obiegu handlowym pozostają głównie te późne i koszmarne edycje z okładkami projektowanymi przez ludzi, którzy chyba pisarza darzyli szczerą nienawiścią, bo czegoś takiego raczej się normalnie nie robi… Trudno oprzeć się wrażeniu, że z tego przysłowiowego czyśćca, do którego po śmierci trafia pisarz, Niziurski kroczy w stronę nicości.

Ech, zrobiło się smutno, jak, nie przymierzając, w finale „Adelo, zrozum mnie!”…

Wybitny pisarz. I kropka

No dobra, koniec z tym mazgajeniem. Będzie jak będzie, biegu czasu i wyroków ferowanych przez masy nic cofnąć nie może. Ale póki nie jest za późno i powieści Niziurskiego znaleźć można bez większego trudu w każdej bibliotece dla młodszych czytelników, póty warto z tego korzystać i samemu się przekonać, ile wart jest pisarz Niziurski.

No bo co przesądza o wybitności bądź niewybitności autora? Na dobrą sprawę dwie rzeczy: to, co pisze, i to, jak pisze.

Krzysztof Varga doskonale pokazuje w swojej książce, na czym polega fenomen świata Niziurskiego, w każdym razie w jego dojrzałych powieściach. Bohaterami tych fabuł są chłopcy w wieku szkolnym, dla których szkoła właśnie (plus dom, plus osiedle) to tak naprawdę cały świat. I to świat, który może okazać się nader złożony. W tej z pozoru niewielkiej rzeczywistości kryje się wszystko: to są opowieści o przyjaźni i o jej końcu, o miłości i odrzuceniu, o wrogach – są nimi nauczyciele, ale też uczniowie innej szkoły. Bardzo wiele z tych historii pod płaszczykiem wartkiej fabuły poprzetykanej przezabawnymi gagami opowiada o dorastaniu, o zyskiwaniu samoświadomości. Czytając to, bawisz się świetnie, ale przy okazji konfrontujesz z najpoważniejszą refleksją o życiu.

Druga kwestia: styl. Okej, możesz mieć w nosie opowieści o dorastaniu i to wszystko, o czym pisałem w poprzednim akapicie, ale jeśli czytasz literaturę, to przecież wiesz, że jak coś jest świetnie napisane, to pochłanianie takiego tekstu stanowi frajdę samą w sobie. Niziurski jest mistrzem języka, sprawnie operuje najróżniejszymi rejestrami, z naturalną swadą wykrzesuje z polszczyzny humor i dowcip, wpisując się tym samym w tradycję wielkich polskich prozaików XX wieku, którzy operowali na najwyższych literackich rewirach, a zarazem potrafili być przezabawni. Że znów przywołam Lema i Mrożka, i Gombrowicza, i Witkacego, i Konwickiego, i – dlaczego by nie – Szymborską.

Moim zdaniem Niziurski obraca się w tych kręgach. Owszem, z tym zastrzeżeniem, że pisał dla starszych dzieci i młodzieży. Ale, bądźmy szczerzy, cóż to za różnica?

Postscriptum, czyli co czytać

Jak się rzekło, nie wszystko złoto, co się świeci, nie każda powieść Niziurskiego zasługuje na peany. Poniżej krótka lista rekomendowanych (przeze mnie, ale z Vargą w większości wypadków się zgadzamy) dzieł pisarza. Jedna uwaga: wypożyczając bądź kupując, unikamy edycji po 1989 roku, nie tylko ze względu na – excusez le mot – pawiczne okładki, ale także niepożądane zmiany w tekście, i wznosimy modły w intencji jakiegoś nowego, porządnego wydania. Odradza się także oglądanie ekranizacji, bo to istna seria niefortunnych zdarzeń.

  1. Trylogia odrzywolska o Tomku Okiście: „Naprzód, Wspaniali!”, „Awantury kosmiczne”, „Adelo, zrozum mnie!”. Niziurski kanoniczny i w wysokiej formie. Niby w pierwszych dwóch tomach pobrzmiewają klasyczne toposy powieści młodzieżowej (poszukiwanie ukrytego skarbu itepe), ale jest to przepuszczone przez autorski filtr pana Edmunda, no a deliryczna scena z „Awantur…” – ha, to jest jazda. Plus galeria najsłynniejszych postaci: paczka kumpli, wroga szkoła i pétites femmes fatales.

  2. „Sposób na Alcybiadesa”: najbardziej znana powieść, niby czysto realistyczna, niby mocno oparta na biografii autora, niby z pewną dydaktyczną tezą, ale jest w niej moc. Miłoszewski zauważa, że to, ni mniej, ni więcej, tylko powieść o inicjacji inteligenckiej.

  3. „Niewiarygodne przygody Marka Piegusa” i „Osobliwe przypadki Cymeona Maksymalnego”: Niziurski w wersji komicznej – szalone tempo i spiętrzenie groteski. Dech zapiera.

  4. „Siódme wtajemniczenie” – dla mnie szczytowe osiągnięcie pisarza: jest tu i szkoła, i piętrowa intryga ze spiskiem, oraz inna rzeczywistość, jak z jakiegoś realizmu magicznego, a do tego masa niesamowitych konceptów, jak choćby „Niezwykłe przygody Anatola Stukniętego na początku”: któż by nie chciał dostać w ręce takiej książki?

  5. „Nieziemskie przypadki Bubla i spółki” – tej powieści Varga nie ceni, ale uważam, że tu akurat połączenie świata szkoły z regularnym SF wyszło całkiem udanie. Dla czytelników Kosika to może być gładkie przejście do Niziurskiego.


komentarze [40]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
kayetan 10.04.2019 17:34
Czytelnik

Ja też czytałem namiętnie Niziurskiego. To było jak zanurzenie w inny świat. Zwłaszcza, że wtedy nikt nie słyszał o komputerach, internetach, smartfonach i facebookach.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Gwyn 09.04.2019 10:10
Bibliotekarka

Uwielbiałam Niziurskiego jako dziecko! Będę polować na biografię i mam nadzieję, że jej premiera będzie też przyczynkiem do wznowienia powieści tego wspaniałego pisarza w nowych wydaniach papierowych i e-bookach, tak żeby łatwo mogło się nimi cieszyć nowe pokolenie :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Gosia_7 08.04.2019 14:43
Czytelniczka

Dla mnie Niziurski to była ucieczka do innego, piękniejszego świata. Chętnie tam powrócę.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Margolcia 09.04.2019 06:34
Czytelnik

Bardzo się cieszę na tę biografię! Niziurski był mistrzem. A ostatnio dziesięcioletnie dzieci z którymi dyskutuję na temat literatury czytały "Niewiarygodne przygody Marka Piegusa" i były zachwycone. Niektóre znają wszystkie jego powieści. Interesują się również realiami PRL-u, więc mam nadzieję, że Niziurski nie zostanie zapomniany

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Ewelina Wojciuk 08.04.2019 14:13
Czytelniczka

Osobiście nie zaczytywałam się w Niziurskim, ale na kiermaszu książkowym znalazłam "Sposób na..." i kupiłam synowi. Masz rację, że jest to trochę twórczość nieaktualna, bo "nie ma komórek, komputerów i na deskach nie jeżdżą", ale wartości jak autor hołubił bardzo przydałyby się współczesnej młodzieży.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Monika 09.04.2019 22:34
Czytelnik

"Sposób na Alcybiadesa" wydaje mi się mieć tę przewagę nad większością reszty twórczości autora, że już wtedy pisany był jako zapis odległej przeszłości. Nie wiem na czym to polega, ale w tej jednej książce nie odczuwałam tego oderwania od współczesności, jakie towarzyszyło mi przy czytaniu pozostałych, a przecież czytałam w czasach sprzed internetu i komórek, nie tak...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Panna_Jagodzianna 08.04.2019 13:38
Czytelniczka

Tak, jak nie cierpiałam rozdziamdzianej Ani z Zielonego Wzgórza tak wielbiłam Ciamcie i Okista. Teraz wytrwale pracuję nad przekazaniem tych fascynacji moim synom. I choć to piękne przygody, świat taki nieskomplikowany, bez dramatów ciężkiego kalibru, dowcipny i z przyjaźnią na śmierć i życie, to niestety, nie jest łatwo. Powód oczywisty - świat Niziurskiego, świat naszego...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Łokieć_Pana_D 08.04.2019 11:52
Czytelnik

Nie ma mowy o niebycie Niziurskiego, póki jestem ja i dzieci moje.
A ja już się postaram, aby duch Piegusa żył jeszcze długo, długo wśród kolejnych pokoleń łokciowego rodu mego. Tak po mieczu jak i po kądzieli.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Lis 08.04.2019 11:02
Bibliotekarz

Uwielbiam Niziurskiego i udało mi się zgromadzić całą kolekcję jego książek. Dokładnie tak jak autor tego artykułu zaczytywałem się książkami Niziurskiego (a i Nienackiego) kiedy byłem otrokiem... ale i dzisiaj, będąc dorosły chętnie wracam do tych książek (i filmów, chociaż ekranizacje były różne... pamiętam jak czekało się na odcinek Marka Piegusa :D) Niziurski świetnie...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
konto usunięte
07.04.2019 22:25
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

konto usunięte
07.04.2019 22:25
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

Róża_Bzowa 07.04.2019 21:01
Bibliotekarka | Oficjalna recenzentka

Ha, pragnę zauważyć, że wtedy młode czytelniczki wykazywały się bardziej eklektycznym gustem: czytałam zarówno dziewczyńską Krystynę Siesicką, Małgorzatę Musierowicz, Halinę Snopkiewicz, Ewę Nowacką, Marię Krüger, jak i chłopackich Zbigniewa Nienackiego, Edmunda Niziurskiego, a nawet Juliusza Verne'a i  James Oliver Curwood James Oliver...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Bożena 08.04.2019 07:50
Czytelniczka

A do tego jeszcze Wernica, Londona i Lema.:)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Airain 08.04.2019 12:13
Czytelniczka

Popieram i przyłączam się do przedmówczyń. Nie załapałam się pokoleniowo tylko na Musierowicz, za to oprócz wymienionych niby to "chłopackich" autorów czytałam jeszcze Karola Maya i Dumasa.

A "Siódme wtajemniczenie" po prostu kocham.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Monika 09.04.2019 22:21
Czytelnik

Ja to nawet bardziej te chłopackie książki czytałam, z wymienionych przez Różę_Bzową tylko Nowackiej jedną książkę przeczytałam w podstawówce, Musierowicz nie mam pewności, czy nie zadowoliłam się jakimś streszczeniem czy opowiadaniem przez koleżankę, bo nic z lektury wtedy obowiązkowej nie pamiętam, pozostałe nazwiska nie wszystkie nawet znałam wtedy ze słyszenia. Z...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Airain 13.04.2019 18:03
Czytelniczka

 Wiesław Wernic Wiesław Wernic
Jeśli lubisz westerny - bo to taki polski Karol May.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Irm 13.04.2019 20:39
Czytelniczka

Miałam podobnie jak Róża_Bzowa. Też czytałam zarówno książki dziewczęce (Siesicką, Ożogowską, Musierowicz, Snpokiewicz, Chmielewską - miłość została mi do dzisiaj), jak i chłopięce - praktycznie całego Maya i Wernica, Szklarskiego, Bahdaja, Niziurskiego, Curwooda, Nienackiego mniej. To były wtedy (późna podstawówka przypadająca na drugą połowę lat 90.) naprawdę wciągające...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się