Adaptacje według Aleksandry Zielińskiej

Aleksandra Zielińska Aleksandra Zielińska
09.09.2018

Właśnie usłyszeliście, że wasza ulubiona książka zostanie zaadaptowana na film? Jak zawsze wyjść jest kilka – albo dostaniecie przejmującą interpretację w duchu oryginału; niezrozumiałą szmirę, wartą każdego Węża czy Maliny, a niewartą ceny biletu do kina; albo coś pomiędzy.

Adaptacje według Aleksandry Zielińskiej

Adaptowanie to ryzykowana zabawa, ale wiele zacnych przykładów w kinematografii pokazuje, że można. Ładnie, pięknie, tylko wciąż pozostaje jedno pytanie: od czego to zależy? Jak skonstruować udaną adaptację? Z czego korzystać? Możliwości są zaiste nieskończone. Na język kina przenieść można wszystko, począwszy rzecz jasna od powieści, przez poezję, prozę, dramat, słuchowisko radiowe, komiks, reportaż, biografię, bajkę dla dzieci, ba, nawet felieton. Od razu zaznaczę, że żadna ze mnie specjalistka. Spotkałam się wprawdzie z adaptowaniem od strony akademickiej, również moja praca zawodowa jest z tym związana, ale potraktujcie ten tekst jako subiektywny przegląd najciekawszych triviów w obrębie tematu tak szerokiego, jak tylko można sobie wyobrazić.

Zatem jak się zabrać do adaptacji? Nie ma jednej świętej recepty i dobrze, niech się dzieje wola scenarzystów. Warto poczytać co nieco na temat technikaliów, nie zaszkodzi przejrzeć jakiś podręcznik, ale koniec końców zostaje się sam na sam z tekstem wyjściowym i własną wyobraźnią. Przede wszystkim trzeba pamiętać, że materiał do adaptacji i film to kompletnie różne media, a każde rządzi się swoimi prawami, nie da się więc przenieść powieści na ekran w postaci niezmienionej, więc o to chyba chodzi, o tę transformację.

W owych podręcznikach wymienia się podstawowe wskazówki, a najważniejszą z nich jest chyba znalezienie jednej linii fabularnej, która niesie historię, wysupłanie jej spośród innych wątków, mnogości postaci i tych wszystkich słów (scenariusz liczy sobie zwykle ponad sto stron, a z powieściami bywa różnie). To się czuje, prawda? Niemal od pierwszych scen widz wie, czy zgodzi się na warunki, jakie proponują twórcy, czy uwierzy w świat przedstawiony. Na pewno będzie mu trudno, jeśli wszystko tłumaczyć się będzie głosem z offu – narzędziem przeniesionym prosto z formy pisanej na wizualną. To rzadko się sprawdza, serio – warto pamiętać o zasadzie „pokazuj, nie mów”. Skoro już wspomniałam o rozmiarach scenariusza i powieści, to trzeba sięgnąć po nożyce – adaptowanie to cięcie, nie da się uniknąć cięć dość radykalnych (żegnaj, Tomie Bombadilu i wy wszyscy drugoplanowi bohaterowie, ścięci na amen albo posklejani w jedną postać). No ale tyle teorii, rzućmy okiem na jakieś przykłady.

Jednym z najbardziej osobliwych przypadków jest ekranizacja powieści Susan Orlean The Orchid Thief w reżyserii Spike’a Jonze’a. Scenarzystą jest Charlie Kaufman (oraz Donald Kaufman, o czym za chwilę), a wiadomo, że po nim spodziewać się można jazdy bez trzymanki i taka też jest „Adaptacja” – oto jazda bez trzymanki przez kolejne etapy bloku pisarskiego. Kaufman miał ogromny problem ze znalezieniem rdzenia w powieści Orlean, tej jednej linii fabularnej, która pociągnie pełnometrażowy film. Tak naprawdę wstępne prace rozpoczęły się w 1994 roku, gdy producent John Demme złożył projekt w Columbia Pictures (przypomnijmy, że premiera nastąpiła dopiero w 2002 roku). Kluczem do przełamania twórczego impasu okazało się obłaskawienie go przez opis – w efekcie film „Adaptacja” opowiada, jak scenarzysta Charlie Kaufman zmaga się z adaptacją powieści „The Orchid Thief”. Brzmi absurdalnie, bez sensu i o co tu w ogóle chodzi? Może, ale widzowie dostali niesamowicie ciepłą opowieść o walce z własnymi ograniczeniami (bo sam tytuł można interpretować na wiele sposobów), a wszystko to okraszone odniesieniami do rzeczywistości, czarnym humorem i niepowtarzalnym stylem Charliego Kaufmana. Na dodatek Kaufman na potrzeby filmu wymyślił sobie brata bliźniaka, Donalda (dodam, że obu portretuje Nicolas Cage i wychodzi mu to naprawdę dobrze), który wymieniony jest zarówno w napisach końcowych, jak i wśród nominowanych do Oscara za najlepszy scenariusz adaptowany (przegrali z „Pianistą” na podstawie pamiętników Władysława Szpilmana). Kaufman ma rękę do adaptacji – drugie podejście to „Anomalisa”, film zrealizowany w technice animacji poklatkowej, jeden z najlepszych w 2015 roku, nominowany m.in. do Oscara. Za podstawę posłużyła tutaj sztuka autorstwa Francisa Fregoli (pseudonim samego Kaufmana, prawie jak na planie „Być jak John Malkovich”). Co ciekawe, w filmie głos podkłada wyłącznie trójka aktorów: David Thewlis w roli głównej, dla którego wszystkie postacie brzmią tak samo (i rzeczywiście, zarówno kobiety, jak i mężczyźni mówią głosem Toma Noonana), poza Lisą Anomalisą, na pozór najzwyklejszą dziewczyną, odgrywaną przez Jennifer Jason Leigh. Z całego serca polecam tę kameralną historię o samotności i niech was nie zraża forma – „Anomalisa” dostała główną nagrodę jury na festiwalu w Wenecji jako pierwsza animacja w historii.

Jednym z bardziej oczywistych wyborów źródła do adaptacji jest tekst dramatyczny. Wydawałoby się, że sprawa raczej należy do prostszych i scenarzysta specjalnie się nie napoci, skoro większość pracy wziął już na siebie dramatopisarz, ale filmowe przykłady pokazują, że transformacja teatru na kino daje wciąż duże pole do popisu. Wiadomo, że od razu jako przykład nasuwa się Szekspir, opowiadany na setki sposobów, nie zawsze dla samego autora szczęśliwie. I jakkolwiek moim ulubionymi ekranizacjami są „Titus” i „Coriolanus”, to wybrałam akurat „Burzę” – tekst pod względem literackim pociągający, z dużym marginesem dla formy wizualnej, uważany za ostatni samodzielny utwór Szekspira. „Burzę” przenoszono na ekran po wielokroć, w tym w postaci homoerotycznej opowieści w reżyserii Dereka Jarmana, w 1979 roku, ale w kulturze zakorzenione są dwa przykłady. „The Tempest” Julie Taymor (również reżyserki „Snu nocy letniej” oraz producentki wspomnianego „Titusa”) oraz „Księgi Prospera” w reżyserii Petera Greenawaya. Obrazy te są diametralnie różne, zarówno pod względem prowadzenia historii, jak i samej formy, co świadczy tylko o tym, że w kwestii adaptacji jedynym czynnikiem, który cokolwiek ogranicza, jest wyobraźnia scenarzysty (no i niestety budżet). W obu przypadkach filmy podzieliły krytyków, chociaż wydaje się, że Greenaway wyszedł z tego starcia z Szekspirem obronną ręką. Wydawałoby się, że sam tekst jest tutaj bardziej pretekstem i w efekcie powstał pretensjonalny przykład przerostu formy nad treścią, ale kryje się w tym niesamowita wyobraźnia i jednocześnie miejsce dla widza z jego własnymi interpretacjami. Julie Taymor bardziej trzyma się oryginału, ale zawodzi. Ciekawym jej zabiegiem jest zmiana płci głównego bohatera, Prospera, i obsadzenie w tej roli Helen Mirren, ale właśnie forma działa bardziej przytłaczająco niż w przypadku Greenawaya. Dla fanów Helen Mirren owszem, gratka, ale reszcie świata polecę jednak „Burzę” w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego (w przekładzie Stanisława Barańczaka), zrealizowaną w Teatrze Rozmaitości w 2003 roku, teraz do obejrzenia za darmo w Ninatece – pesymistyczna wizja świata może i nakreślona w XVII wieku, ale jak współczesna.

Jak już wspomniałam, adaptowanie to najczęściej ostre cięcia, ale zdarza się, że materiał wyjściowy ma niewielką objętość i dla odmiany trzeba się wziąć za dopisywanie, szukanie wątków pobocznych i podnoszenie ich znaczenia, w końcu nasycenie całej historii tak, aby widz nie miał poczucia, że obcuje z dłużyznami, dodanymi na siłę. Szczęście w reżyserowaniu nowel czy opowiadań ma akurat Ang Lee, a mam tu na myśli Tajemnicę Brokeback Mountain oraz Ostrożnie, pożądanie. Przyjrzyjmy się tej drugiej ekranizacji – oryginał autorstwa Eileen Chang w polskim tłumaczeniu liczy sobie 92 strony, akcja rozgrywa się w ciągu jednego dnia i mimo tych ograniczonych rozmiarów Chang rysuje szeroki obraz lat 40. w Szanghaju z historią o miłości i szpiegowskiej zagadce na pierwszym planie. Za scenariusz odpowiadała tu Wang Hui-Ling z Tajwanu (notabene nominowana do Oscara za najlepszy scenariusz „Przyczajony tygrys, ukryty smok”, który też jest – uwaga, uwaga – adaptacją) oraz James Schamus. Film dostał Złote Lwy w Wenecji w 2007 roku, ale nie obyło się bez kontrowersji ze względu na śmiałe sceny erotyczne (których w książce się specjalnie nie uświadczy), mamy tu pełne sześć minut seksu, a ich nakręcenie wymagało około stu godzin zdjęć.

A jak na wieść o adaptacji reaguje autor? W historii kinematografii mamy przykłady paru pisarzy mocno zawiedzionych ekranizacjami ich prozy, pomimo faktu, że często efekt końcowy zdobył uznanie zarówno widzów, jak i krytyków. Daleko szukać nie trzeba i powszechnie wiadomo, że Stephen King nienawidził i nienawidzi Lśnienia w reżyserii Stanleya Kubricka – dziś uważanego za jeden z najlepszych horrorów wszechczasów. King twierdził, że może film, owszem, wizualnie wygląda niesamowicie, ale reżyserowi nie udało się uchwycić klimatu powieści ani tajemniczego, nieludzkiego zła, jakie drzemie w hotelu Olympia, wolał iść na łatwiznę i to bohaterów czynić źródłem katastrofy, a szczególnie Jacka Torrance’a, który już od pierwszej sceny w biurze menedżera hotelu wygląda jak świr. King do tego stopnia nie zgadzał się z wizją Kubricka, że sam wziął udział w produkcji miniserialu dla ABC w 1997 roku. Abstrahując już od samopoczucia Kinga, autor miał szczęście do adaptacji, wystarczy wspomnieć „Skazanych na Shawshank”, „Misery” czy nowy serial „Castle Rock”, dziejący się całkowicie w uniwersum znanym z książek pisarza. Dobra „Mroczna Wieża” się nie udała, ale kto spodziewał się cudów po upchnięciu siedmiu książek w zwykły pełen metraż, ten niech sam sobie winien.

Kubrick za to z pisarzami miał nieraz po drodze. Oprócz „Lśnienia” również Mechaniczna pomarańcza nie przypadła do gustu autorowi, a przecież mówimy o jednym z najważniejszych filmów w historii kinematografii. Anthony Burgess denerwował się, że Kubricka wcale nie interesuje historia odkupienia, bo zajęty jest babraniem się w scenach ostrej przemocy. Okazało się, że można pożenić obie kwestie, ale Burgess nie był tym zainteresowany.

Ciekawym przykładem jest adaptacja American psycho. Breat Easton Ellis nie lubił ekranizacji z wielu powodów, m.in. dlatego, że reżyserią zajęła się kobieta – Mary Harron, a zdaniem pisarza tylko mężczyzna udźwignąłby pracę nad tak emocjonalną historią. Zostawmy to bez komentarza. Warto wspomnieć również o filmie „Willy Wonka i Fabryka Czekolady” z 1971 roku w reżyserii Mela Stuarta. Tutaj Roald Dahl wkurzał się z powodu castingu – w głównej roli widział np. Petera Sellersa, a przecież dzisiaj trudno wyobrazić sobie na tym miejscu kogoś innego niż Gene’a Wildera. Podobnie było z Trumanem Capotem, który wolał Marylin Monroe w roli Holy Golightly zamiast Audrey Hepburn.

Jak widać, adaptacje to temat rzeka, dlatego zachęcam do szukania dalszych ciekawostek i puszczenia wodzy wyobraźni.

Jak wyglądałaby adaptacji książki, którą teraz macie w rękach?

---

Aleksandra Zielińska – obecnie krakowianka, choć urodzona w Sandomierzu. Absolwentka Uniwersytetu Jagielońskiego i Wydziału Sztuki Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie. Dała się już poznać czytelnikom jako autorka doskonale przyjętych powieści: Przypadek Alicji oraz Bura i szał. We wrześniu 2017 roku miał premierę jej zbiór opowiadań Kijanki i kretowiska, w którym pisarka mierzy się z problemem grozy dojrzewania na różnych etapach życia.


komentarze [11]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Mili 14.09.2018 09:01
Czytelniczka

Był czas, kiedy musiałam przeczytać albo odświeżyć kilka lektur szkolnych w ciagu jednego tygodnia, wtedy dziękowałam światu nawet za nieudane adaptacje.
Wciąż jednak wolę "Pana Tadeusza", "Quo vadis" i "Ogniem i mieczem" na ekranie, niż na papierze.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Monika 17.09.2018 22:17
Czytelnik

Kiedyś nieźle się uśmiałam z zagranicznej ekranizacji "Ogniem i mieczem", to było chyba włoskie albo francuskie, może koprodukcja, jakoś tak z lat sześćdziesiątych lub siedemdziesiątych - kupa radości, zwłaszcza że miałam świeżo w pamięci książkę. No i te kostiumy! Aż mam ochotę sobie przypomnieć i sprawdzić, czy bawi tak samo jak kiedy byłam nastolatką :)
"Pana Tadeusza"...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Monika 12.09.2018 22:48
Czytelnik

Nie powiem, że lubię, bo to trochę za dużo i dalece nie wszystkich tych filmów dotyczy, ale doceniam filmy inspirowane (adaptacjami trudno to nazwać i te, które znam, absolutnie nie zasługują na miano ekranizacji) prozą Philipa K. Dicka. Bo jego dzieła, przynajmniej te dotąd przeze mnie przeczytane, a zaległości mam sporo, zupełnie do mnie nie przemawiają. Widzę pomysł,...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Marcin Fryncko 10.09.2018 14:21
Czytelnik

Ja zdecydowanie wolę książki. Adaptacje często budzą u mnie niedosyt, bo twórcy za dużo pozmieniali. Ale zauważyłem ciekawą sytuację. Ostatnio nie tylko filmowcy tworzą adaptacje, ale i pisarze tworzą książki umieszczone w filmowych uniwersach, a nawet adaptują uniwersa gier komputerowych. To jest fajne. Bo o ile adaptacje zwykle uważam za słabsze od oryginałów to ogólnie...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Tymciolina 10.09.2018 07:11
Czytelnik

Z adaptacji lepszych niż oryginał wymienię serial Wielkie kłamstewka. Piekielnie dobrze zagrany. Książka dużo słabiej do mnie przemówiła.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Meszuge 09.09.2018 21:54
Czytelnik

Bywają adaptacje filmowe zdecydowanie lepsze od książek, na podstawie których powstały. "Ziemia obiecana", "Łowca androidów"...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
konto usunięte
09.09.2018 22:24
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

Tymciolina 10.09.2018 07:09
Czytelnik

Nie zgodzę się co do Ziemi Obiecanej. Zarówno książka jak i film są wybitne. Poza tym Wajda z dziwnych przyczyn zakończył film sentymentalnie. Nie rozumiem po co zmieniono sprawcę pożaru fabryki. Nie o miłość i zemstę tu chodziło, a o obezwładniającą żądzę pieniądza. I taki był wydźwięk całej powieści - nie ma takiej podłości jakiej człowiek nie zrobi dla pieniędzy. Nawet...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Meszuge 10.09.2018 08:53
Czytelnik

W książce Żydzi mówią idealnie czystą polszczyzną.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Tymciolina 10.09.2018 09:02
Czytelnik

Na pewno mówią ze specyficzną manierą, którą swoją drogą ubóstwiam.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Aleksandra Zielińska 07.09.2018 14:45
Czytelniczka

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post