SophieMarie

Profil użytkownika: SophieMarie

Nie podano miasta Kobieta
Status Czytelniczka
Aktywność 7 tygodni temu
503
Przeczytanych
książek
809
Książek
w biblioteczce
10
Opinii
124
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Kobieta
(Była) księżniczka. Dawniej w miejscu, w którym należało wpisać swój adres w dokumentach, pisała: "Wieża na Końcu Świata". Później stwierdziła, że życie na odludziu jest totalnie nudne. Tak więc zwiała i obcięła włosy. Bez pomocy żadnego księciunia, bo ten - z racji tego, że koń mu zdechł - nie raczył dotrzeć na czas. Aktualnie zbiera swoją kompanię, do której potrzebuje siedmiu ochotników lub ochotniczek, (nie)koniecznie krasnoludów. Aha, i jeszcze coś. Musi uważać na każde napotkane wrzeciono, bo jak się ukłuje, to złapie ją taki leń, że nawet w sto lat nie zdołałaby spełnić swoich marzeń. Na co dzień uzależniona od czarnej czekolady i zielonej herbaty. Czytuje różne gatunki książek, od klasyki po publicystykę, choć jej wielką miłość od kilku lat stanowi fantastyka.

Opinie


Na półkach: , , ,

Parę ładnych miesięcy temu przeczytałam pewną książkę, po czym napisałam jej bardzo negatywną recenzję. Z resztą, to mało powiedziane. Ja po niej zjechałam, i to bezlitośnie.
Tą książką był „Cień i kość” autorstwa, a jakże, Leigh Bardugo.

Pewnie teraz część z Was się zastanawia, co właściwie w takim razie skłoniło mnie do jakiegokolwiek powrotu do twórczości tej pani?

Cóż, muszę przyznać, że zachęciły mnie bardzo pozytywne recenzje „Szóstki Wron”. Nawet Klaudia z kanału „Odczytaj”, która zalicza się do tych nielicznych booktuberek, które naprawdę lubię i szanuję, przyznała, że „Szóstka…” bije Trylogię Grisza na głowę, i to wielokrotnie.
I to skłoniło mnie do myślenia. Bo jakim cudem Leigh Bardugo, której styl w jej pierwszym cyklu przypomina wypociny nieogarniętej trzynastoletniej małolaty z Wattpada, zdołała wyprodukować coś, co spodobało się nawet jej zagorzałym przeciwnikom?
Do tej kwestii jeszcze za jakiś czas wrócę, a teraz pozwolicie, że przybliżę Wam fabułę tej książki.

Ketterdam, stolica wyspiarskiego Kerchu, jest w większości podzielony na tereny zajmowane przez poszczególne, rywalizujące ze sobą gangi.
Jednym z nich jest Klub Wron, w którym prym wiedzie Kaz Brekker, z powodu swojego okrucieństwa nazywany przez mieszkańców miasta Brudnorękim. Pewnego dnia młody złodziej otrzymuje zadanie, zdawać by się mogło, niemożliwe – ma się włamać do Lodowego Dworu, jednej z najpilniej strzeżonych twierdz swojego świata i wydostać stamtąd cennego zakładnika. Do pomocy w wykonaniu zlecenia Kaz wybiera pięcioro podobnych sobie wyrzutków, którzy dla pieniędzy są w stanie zrobić niemalże wszystko.
A są nimi:
- Inej Ghafa, osobista pomagierka Kaza, zabójczyni oraz zbieraczka sekretów, zwana powszechnie Zjawą,
- Nina Zenik, grisza zbiegła z Ravki, ciałobójczyni mogąca zaledwie jednym ruchem zabić człowieka od wewnątrz,
- Jesper Fahey, pochodzący z Nowoziemia specjalista od broni palnej, wybuchów oraz kart,
- Matthias Helvar, Fjerdanin, dawniej drüskelle parający się polowaniem na griszów, dziś skazany przez fałszywe zeznania głoszące, że handlował niewolnikami,
- oraz Wylan Van Eck, syn bogatego ketterdamskiego kupca, który, choć odrzucony przez wymagającego rodzica, ma stanowić gwarancję uczciwości Brekkera.
Razem, pomimo licznych różnic między nimi, będą musieli współpracować w dążeniu do wspólnego celu, jakim jest szybkie wzbogacenie się…

Swoją ocenę zacznę od tego, o czym wspominałam na początku, czyli porównania tej książki do Trylogii Grisza. A muszę przyznać, że w porównaniu z tym, co autorka serwuje swoim czytelnikom w swoim pierwszym cyklu, „Szóstka…” robi naprawdę ogromne wrażenie.

Po pierwsze, kreacja bohaterów. Każdy z tytułowej szóstki ma wyraźnie nakreślony charakter, cele oraz bardzo bolesną przeszłość, która znacznie przyspieszyła u nich proces dojrzewania.
To coś zupełnie innego niż historia Aliny Starkov, w której to, z samą główną bohaterką na czele, proces kreowania postaci przypomina swoistą taśmę produkcyjną – dajemy osobnikowi kilka podstawowych cech wyglądu i charakteru, a potem mówimy „do widzenia”, bez żadnego zagłębiania się w psychikę danego bohatera czy bohaterki.

Po drugie, przedstawienie świata. W „Griszy” nieustannie odnosiłam wrażenie, że świat Ravki, Kerchu czy Fjerdy jest nudny, przewidywalny, że wszystko jest w nim sztuczne i mało realistyczne. Jeżeli w pierwszym cyklu Leigh Bardugo również Was to denerwowało, to mogę Was z ręką na sercu pocieszyć, że tutaj tego nie uraczycie.
Nie dość, że widać ogrom pracy wykonany przy jego tworzeniu, w tym również bardzo dobrze wykorzystany research, to jeszcze czytelnik zagłębia się w niego z przyjemnością, pragnąc odkryć wszystkie jego najmroczniejsze zakamarki. Czytając, odnosiłam czasem wrażenie, że znalazłam się w jakiejś mroczniejszej, fantastycznej wersji dawnego Amsterdamu, w którym pomieszano ze sobą elementy z XVII, XVIII i XIX wieku.

Po trzecie, język, jakim posługuje się autorka jest lekki, wyrobiony, przez co przez tekst po prostu się płynie… czegóż chcieć więcej w młodzieżówce?

Okej, trochę tu wzniosłam ochów i achów na cześć tej powieści, jednak nie byłabym sobą, gdybym nie wytknęła jej chociaż kilku drobnych wad. Co prawda, w ich temacie nie mam do powiedzenia zbyt wiele nowego.

Z pewnością muszę się zgodzić ze zdecydowaną większością recenzji tej książki, że jej zdaje się największą wadą (z tych, które udało mi się dostrzec, oczywiście) jest wiek bohaterów. Zbyt młodzi oni chyba na te doświadczenia, jakie mają.
Oczywiście, rozumiem, że jest to historia z założenia skierowana do młodzieży, a ci zawsze potrzebują kogoś, z kim można się utożsamiać, ale serio – gdyby w tej książce nie było podanego wieku bohaterów, to nigdy przenigdy nie powiedziałabym, że w rzeczywistości mają oni… około 16-17 lat. Na przykład Kaz – na swoją reputację bezwzględnego przywódcy złodziei pracował nad wyraz krótko, podobnie jest zresztą z jego ogromnym sukcesem finansowym. Czy dla uzyskania większego realizmu nie lepiej by było dodać mu odrobiny lat i uczynić go dwudziestopięcio-, a może i nawet dwudziestosiedmiolatkiem?
Mogłabym tak wymieniać każdego z bohaterów i mówić dlaczego takiej Inej dałabym co najmniej dziewiętnaście lat, a takiemu Matthiasowi – dwadzieścia trzy lub cztery, ale nie wydaje mi się to zbyt potrzebne, zwłaszcza, że po drodze mogłabym coś przez przypadek zaspoilerować.

Zamiast tego, przejdźmy do następnego punktu.

Drugą wadą, choć znacznie mniejszą, jest fakt, że akcja, która od początku pędzi w zawrotnym tempie, w pewnym momencie zwalnia i na chwilę robi się, delikatnie rzecz ujmując, nudno.
Na szczęście dla czytelnika, ów „okres nudy” nie trwa zbyt długo, i o ile ktoś nie porzuci lektury na tym etapie i wykaże się odrobiną cierpliwości, to nie będzie rozczarowany.

Zapewne inny czytelnik (recenzent?) wytknąłby tej historii znacznie więcej wad i błędów, jednak ja nie chcę ich dalej poszukiwać, że ilekolwiek by ich nie było, to i tak zalety przeważają nad wadami.

I w sumie tutaj mogłabym już tylko zakończyć tę recenzję szczerze polecając lekturę tej książki, jednak pozostała mi jeszcze jedna, bardzo ważna kwestia, którą chciałabym w niej koniecznie poruszyć.

Gdyby ktoś dał mi do przeczytania sam tekst „Szóstki Wron” nie podając mi nazwiska autora i gdyby akcja nie działa się w świecie griszów, to nigdy bym nie powiedziała, że autorką tej powieści jest Leigh Bardugo.
Czy w takim razie należałoby bardzo pogratulować tej pani postępów i życzyć jej dalszych sukcesów? Może tak. Albo i nie…

Jak się domyślacie, nie mogłam, jak każdy książkowy pseudodetektyw, przejść obojętnie obok tak diametralnej zmiany stylu u autorki, której poprzednie „dzieła” uważam za doskonały przykład grafomaństwa. Dlatego też, z czystej ciekawości, postanowiłam sprawdzić, jak wiele czasu upłynęło od premiery ostatniego tomu Trylogii Grisza (nawet przez niektórych fanów uważanego na najgorszą część cyklu) do premiery „Szóstki Wron” .

Wynik przerósł moje oczekiwania. Niestety, w tym negatywnym znaczeniu.

Oryginalna data premiery „Ruiny i rewolty” to 17 czerwca 2014 roku, „Szóstki Wron” – 29 września 2015 roku. To daje nam w przybliżeniu rok i trzy miesiące.
Jeśli weźmiemy pod uwagę, ile czasu zajmuje edycja i korekta (a przy takiej liczbie stron z pewnością było nad czym pracować), opracowanie szaty graficznej, decyzja odnośnie marketingu i promocji, wysokości nakładu oraz inne tego typu formalności, to wyjdzie nam coś około roku.
Więc na napisanie książki zostają te trzy miesiące (plus parę dni). Może i doświadczony, bardzo wyrobiony pisarz byłby w stanie napisać taką powieść w tak krótkim czasie, ale umówmy się – osoba, która w poprzedniej swojej pracy wykazała się tak dużą niedojrzałością i brakiem kwalifikacji literackich? „Szóstka Wron” reprezentuje poziom i styl, do których sama dążę, a piszę na znacznie wyższym poziomie niż autorka Trylogii Grisza. Pisanie to nieustanna nauka i bardzo długi proces, który z prawdziwą radością obserwujemy u wielu autorów, ciesząc ich rozwojem, ale tutaj to proces tak niebywale szybki, że aż…. zwyczajnie niemożliwy. Trudno mi bowiem uwierzyć, że można zdobyć takie umiejętności, doświadczenie i literackie wyczucie, zaczynając z tego poziomu, od jakiego zaczynała autorka Trylogii Grisza, w tak krótkim czasie.

Czy w takim razie autorem „Szóstki Wron” wcale nie jest Leigh Bardugo, a jedynie anonimowy ghostwriter?

Może i ktoś z Was uzna to twierdzenie za przesadę z mojej strony, ale przyznajcie – wygląda to co najmniej zastanawiająco.
Na moją opinię w tej kwestii z pewnością wpływ miał fakt, że „Szóstkę…” zaczęłam czytać w drodze powrotnej z obozu literackiego, na którym to, oprócz pisania w ilościach ogromnych, mieliśmy również zajęcia praktyczne. Na jednych z nich nasza nauczycielka wyjaśniła nam, kim są ghostwriterzy, czyli osoby, które za wynagrodzeniem piszą, korygują lub redagują różne teksty. Rozmawialiśmy o tym głównie pod kątem pisania na czyjeś zlecenie, najczęściej osoby która później opatrzy pracę swoim nazwiskiem. W osłupienie wprawiła mnie informacja, że zjawisko to jest powszechne i często wydawnictwa (szczególnie zagraniczne) publikują różne formy literackie pod znanym już nazwiskiem, wiedząc, że „to się sprzeda”, zamiast podejmować ryzyko i liczyć straty wtedy kiedy prace jeszcze nieznanych autorów smętnie zbierają kurz na półkach księgarskich. Często dla młodego pisarza, to jedyna forma upublicznienia jego dzieła. Oczywiście, są wśród ghostwriterów również i takie osoby, które w pełni świadomie pracują jako „pisarz do wynajęcia”. Wydaje mi się, że jeżeli „Szóstka…” rzeczywiście wyszła spod pióra ghostwritera, to raczej mógł być to ktoś właśnie taki.

Nie upieram się przy moim zdaniu, ale proszę Was – miejcie to na uwadze, jeśli zechcecie przeczytać tę książkę. Gorąco Was do tego zachęcam, ponieważ sądzę, że, pomimo swoich wad, „Szóstka Wron” to warta polecenia młodzieżówka, zwłaszcza na teraz, kiedy mamy ostatnie dni lata.

Parę ładnych miesięcy temu przeczytałam pewną książkę, po czym napisałam jej bardzo negatywną recenzję. Z resztą, to mało powiedziane. Ja po niej zjechałam, i to bezlitośnie.
Tą książką był „Cień i kość” autorstwa, a jakże, Leigh Bardugo.

Pewnie teraz część z Was się zastanawia, co właściwie w takim razie skłoniło mnie do jakiegokolwiek powrotu do twórczości tej pani?...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Odkąd w zeszłym roku wydano w naszym zacnym kraju „Szóstkę wron”, nazwisko amerykańskiej pisarki Leigh Bardugo nie dawało mi spokoju. Co chwila gdzieś słyszałam (tudzież czytałam): „Leigh Bardugo to, Leigh Bardugo tamto”. 
I o ile o już wspomnianej „Szóstce…” nasłuchałam się wiele dobrego, o tyle wiele złego słyszałam o pierwszym cyklu tej autorki – Trylogii Grisza. Jednak gdy dowiedziałam się, czym pisarka inspirowała się pisząc tę trylogię, postanowiłam, że nie spocznę, dopóki nie przeczytam chociaż pierwszego tomu. Tak oto, pomimo tych wszystkich niepochlebnych opinii, postanowiłam zapoznać się z powieścią „Cień i kość”.

Akcja książki rozgrywa się w Ravce, państwie wzorowanym na carskiej Rosji. Kraj od ponad stu lat jest przecięty przez pełną magicznych, niebezpiecznych stworzeń Fałdę, która z roku na rok rozrasta się, pożerając wszystko wokół. Aby handlować z sąsiadami, władca zdecydował wysyłać przez Fałdę tzw. Pierwszą Armię, złożoną głównie z sierot. Jedną z nich jest asystentka kartografa i zarazem nasza główna bohaterka, Alina Starkov. W dniu przeprawy przez Niemorze dziewczyna uwalnia w sobie moc, która odpędza atakujące statek Wilkry. Wydarzenie to wywraca jej życie do góry nogami. Ze swojego oddziału trafia do stolicy, Os Alty. Tam rozpoczyna się szkolenie Aliny na jedną z magów i członków krajowej elity zarazem – Griszów – pod okiem ich przywódcy, samego Darklinga…

Okej, tyle z fabuły póki co musi Wam wystarczyć.

Po lekturze mogę jednoznacznie stwierdzić, że choć autorka wyraźnie dokonała jakiegoś research’u zanim wzięła się do pracy, to jednak był on bardzo powierzchowny.
Będąc ciekawa, w jaki sposób pisarka stworzyła język ravczański, natknęłam się na informację, że nie poszła ona na kurs języka rosyjskiego, a zamiast tego posługiwała się drobnymi tłumaczeniami od poznanej przez Facebooka Mongołki. I choć autorka zastrzega się, że ravczański nie stanowi kalki języka rosyjskiego (z niewielkimi naleciałościami z mongolskiego), to pewne rzeczy najzwyczajniej w świecie nie dawały mi spokoju. Czasami wręcz wyprowadzały mnie z równowagi, bo odnosiłam wrażenie, że Leigh Bardugo po prostu nie chciało się poczytać na temat chociaż samych podstaw rosyjskiej gramatyki, tylko bezmyślnie wpisywała do tekstu to, co przetłumaczyła jej internetowa znajoma.

Już od pierwszych stron denerwował mnie fakt, że Alina nazywa się Starkov. Dlaczego? Ano dlatego, że, gwoli ścisłości, powinna się nazywać Starkova. 

Może teraz fani tej książki by się do mnie przyczepili, że to przecież Ravka, a nie Rosja… 

Do nich mam takie oto pytanie: czy wyobrażacie sobie, że bohaterka żyjąca w świecie inspirowanym Polską nazywa się np. Kowalski, Malinowski albo, dajmy na to, Potocki? Żeby było mało, autor bądź autorka uważa, wręcz upiera się, że to nic takiego, ba, że to w pełni poprawny sposób nadawania nazwiska. Dlaczego? Ponieważ on/ona wymyślił specjalny język, w którym to jest poprawne. 

No, i niby ma rację. 

Ale, przyznajcie się, czulibyście jakiś tam niesmak, prawda?

Żeby było zabawniej, przez zupełny przypadek natknęłam się w Internecie na spoiler dotyczący pewnego męskiego bohatera, którego nazwisko brzmi… Morozova. Jak się pewnie spodziewacie, powinien on się nazywać Morozov, ale o tym kiedy indziej (o ile w ogóle przeczytam kolejne tomy trylogii).

Albo że jeszcze inny bohater ma na imię Botkin - tutaj o mały włos nie wybuchłam śmiechem. Ten bohater nie jest Ravczaninem, pochodzi z Szu Hanu, który, jak mniemam, jest inspirowany Chinami, więc zupełnie nie rozumiem, czemu ma on rosyjskie (chyba powinnam była napisać: ravczańskie) imię… które w właściwie brzmi jakby nie było imieniem, ale nazwiskiem.

Drugim błędem, który bardzo rzucił mi się w oczy, było zamienne używanie przez Darklinga słów „car/caryca” oraz „król/królowa” w odniesieniu do władców Ravki. Już z lekcji historii niemal każde dziecko wie (a przynajmniej powinno wiedzieć), że car to wschodniosłowiański odpowiednik cesarza tudzież imperatora, a król w europejskiej hierarchii władzy stoi od niego niżej. Gdzie tu logika?

Trzecie potknięcie pisarki może przez co niektórych zostać uznane za kontrowersyjne. Tutaj argument, że „autor ma prawo wykreować świat taki, jak mu się żywnie podoba” może mieć większą rację bytu. 

Jednak ja po dłuższym czasie doszłam do wniosku, że warto o tym wspomnieć. 

A mianowicie, ulubionym napojem alkoholowym Ravczan, którym upijają się na umór, jest kvas. W rzeczywistości kvas (właściwie po polsku to powinno być: kwas) to napój bezalkoholowy lub ewentualnie zawierający tegoż alkoholu niewielkie ilości. Pije się go latem, dla ochłody, głównie w Rosji, na Białorusi i Ukrainie. 

Z jednej strony mam tutaj uraz do Leigh Bardugo, bo jej czytelnicy mogą sobie przyswajać w ten sposób nieprawdziwe informacje. Jednak z drugiej strony trochę rozumiem, czemu w miejscu kvasu nie pojawiła się tak dobrze nam znana wódka (lub „vodka”, jak pewnie napisałaby autorka) – spodziewam się, że autorka nie chciała w ten sposób zachęcać lub przynajmniej zostać posądzona o zachęcanie młodzieży do picia tego alkoholu. Więc jakiś mały plusik jej się należy.

Jeśli jakoś miałabym podsumować mój ogląd na cały świat Griszów, to powiem, że bardzo, ale to bardzo widać, że został on stworzony przez Amerykankę, która na dodatek nie wykonała żadnego znaczącego wysiłku aby zrozumieć kulturę Wschodu.

No, niby to nie jest Rosja, ale przydałoby się tu nieco więcej tej rosyjskości wepchnąć. Zamiast oddania tej charakterystycznej, wschodniej mentalności, ze wszystkimi jej odmiennościami od świata zachodniego, mamy tutaj (pseudo)amerykańskich bohaterów z rosyjsko brzmiącymi imionami i nazwiskami. Do tego dochodzi kilka słów kluczy typu „cerkiew” (choć to już pochodzi z polskiego tłumaczenia, bo w oryginale było „church”), „ikona” (ale „pop” jako określenie kapłana prawosławnego już tu nie występuje – tłumaczka z niewiadomych przyczyn przetłumaczyła słowo „priest” na „ksiądz”), „samowar”, „car”, „da”, „niet”… i proszę, Rosja… tfu, Ravka jak malowana.


Jak już wcześniej pisałam, widać, że autorka co nieco poczytała, ale taką wiedzę, jak ona to ma się po przeczytaniu zaledwie kilku, może dwóch-trzech, opracowań. 

Cóż, panno Bardugo, jeśli pani chce napisać coś wiarygodnego i bliskiego oryginałowi, trzeba poczytać trochę więcej, przede wszystkim pogadać z samymi Rosjanami, pójść na kurs podstaw języka rosyjskiego, porozmawiać ze specjalistami od rosyjskiej historii, a może i samą Rosję odwiedzić… 
(W zupełności zdaję sobie sprawę z tego, że autorka na 100% tego nie przeczyta, ale wolę przynajmniej się poczuć tak, jakbym sprzedała jej dobrą radę. Dobrą radę od panny Zofii ;D)

I co? Myśleliście, że już skończyłam? To się przeliczyliście!

Kolejnym elementem składającym się na całokształt „Cienia i kości”, a który koniecznie chciałabym omówić, są jej bohaterowie.

Na pierwszy ogień idzie nasza bohaterka i Przyzywaczka Słońca, Alina Starkov. 
Serio, na początku sądziłam, że dziewczyna nawet nie jest głupia, że jej postać ma jakiś potencjał, dystans do siebie i innych, nie myśli o sobie jako o idealnej w każdym calu… dopóki nie ujawnił się jej talent. Od tamtej pory u około siedemnastoletniej Aliny zaczynają się objawiać nie do końca przeze mnie pojęte pokłady naiwności i dziecinności. Przez parę stron jeszcze próbowałam sobie to tłumaczyć jej wychowaniem w sierocińcu, niskim wykształceniem oraz przeżytym szokiem w związku z uwolnieniem się mocy. Jednak im dalej w las, tym było gorzej. Chyba nie zliczę, ile razy pacnęłam się w czoło, bo Alina powiedziała lub zrobiła coś, czego nawet dwunastoletnia ja nie ważyłaby się powiedzieć lub zrobić.

Cóż by Wam jeszcze na jej temat rzec? 
Poza swoim infantylizmem, Alina posiada cechy typowe dla innych bohaterek książek z gatunku Young Adult: jest niepewna siebie, uważa o sobie, że jest brzydka, na przystojnego faceta reaguje nagłym przyspieszeniem rytmu serca i wręcz obowiązkowym rumieńcem… jej psychika jest równie płaska, co podłoga w moim pokoju. 
Więcej chyba nie trzeba już tłumaczyć.

Na drugi ogień idzie Darkling, wszechpotężny lider Griszów, mający z pewnością grubo ponad sto lat. Na podstawie jego powiązań z rodziną carską/królewską (niepotrzebne wykreśl) doszłam do wniosku, że jego historycznym pierwowzorem był nikt inny jak sam… Grigorij Rasputin. 

Hm… Pewnie się teraz zastanawiacie, czy autorka wiernie opisała jego historię, oddała charyzmę jego osobowości?
 Cóż, właściwie, poza bardzo luźną inspiracją, naszego Griszy (no, bo wiecie, Grisza to zdrobnienie od Grigorija!) jest bardzo mało w… liderze Griszów.

Bo Darkling pełni w tej historii rolę tak dobrze nam wszystkim znanego Mrocznego Przystojniaka. 
Jest przede wszystkim „bardzo tajemniczy” (no bo przecież nie bardzo tajemniczy!). Przykład: mało mówi o sobie - znaczy, mówi Alinie, że nie będzie o sobie mówił, ale linijkę później już jej mówi. Jeszcze raz pytam: gdzie tu logika i styl, proszę państwa?

Ponadto, jest niezwykle przystojny, tak przystojny, że wszystkie griszaickie i nie-griszaickie dziewczęta na jego widok po prostu miękną… no, dobra, przyznaję się, nie wszystkie. Ale ogromna liczba z pewnością. 
Osobiście, dla mnie jedynym plusem związanym z jego postacią był twist fabularny na końcu, choć muszę przyznać, że nie był on tak znowu oryginalny i niespodziewany… po prostu działo się coś w miarę ciekawego i tyle.

Okej, mam nadzieję, że to już wszystko, co mnie denerwowało w tej historii. 
Czas na jakieś – co prawda nieliczne, ale zawsze – plusy.

Mieliśmy już naszą niewiastę-heroinę, Mrocznego Przystojniaka… czas na przyjaciela naszej bohaterki. A jest nim tutaj Malien Orecev, w zdrobnieniu Mal, przyjaźniący się z Aliną od dzieciństwa. Właściwie, to niewiele on się różni od innych postaci występujących w tej książce. Jego także definiuje głównie jedna rzecz, w tym przypadku przyjaźń z Aliną oraz, po czasie, miłość do niej. Jedyną rzeczą, jaka go różni od typowego chłopca z friendzone jest fakt, że kocha się w Alinie z wzajemnością. Z minimalną, ale zawsze z wzajemnością.

Poza tym, Mal, pomimo przewidywalności swojej postaci, jakoś mniej mnie denerwował od naszej heroiny i Mrocznego Przystojniaka. 
Czy istnieją jeszcze jakieś inne zalety tej postaci? Hm, nie przypominam sobie żadnych.

Hm, wcześniej już wspominałam, że Alina szkoliła się w Os Alcie pod okiem samego Darklinga. 
Tylko, że kto w końcu zajmował się jej nauczaniem? Otóż, byli to Botkin, opisany przy okazji językowych nieścisłości nieco powyżej, oraz Baghra. To na niej właśnie chciałabym się na chwilę skupić. 

Otóż, drodzy czytelnicy, Baghra jako jedna z nielicznych postaci w tej książce zdobyła moje skamieniałe, zimne jak Wieczna Zmarzlina przy granicy Fjedrą, serce. Stało się tak głównie dzięki jej mitologicznemu pierwowzorowi, czyli Babie Jadze. Baghra, dokładnie jak Baba Jaga, mieszka w chatce na odludziu, uczy dzieci - w tym przypadku griszaickie - oraz włada prastarą, niezwykle potężną magią. Co więcej, jej rola w powieści nie sprowadza się tylko i wyłącznie do bycia tą nauczycielką, jest kimś więcej.
 Żałuję tylko, że tak mało było jej w tej książce, bo jej postać miała tak ogromny potencjał, który nawet w połowie nie został wykorzystany.

Trzecim pozytywnym elementem w tej książce jest fakt, że czyta się ją bardzo szybko. Po części wynika to z – wbrew pozorom – nieskomplikowanej fabuły, po części z bardzo prostego języka autorki. Poza tym, narracja w tej książce jest pierwszoosobowa, a narratorem jest Alina we własnej osobie, a jak już wiecie – nie znoszę Aliny, więc im szybciej przestałam wczytywać się w jej biadolenie i suche opisy, tym lepiej.

I teraz pewnie większość z Was się zastanawia, jak zamierzam podsumować tę książkę?

Ostatnim gniotkiem udającym młodzieżówkę, który recenzowałam był „Gniew i świt” autorstwa Renée Ahdieh. Wtedy napisałam, że tamtą książkę można czytać tylko, kiedy jest się bardzo zmęczonym i nie ma się ochoty czytać żadnych bardziej skomplikowanych rzeczy. 
W przypadku „Cienia i kości” należałoby dodać, żebyście nie czytali tej książki, jeśli chcecie przy przyjemnej lekturze uzupełnić swoją wiedzę o carskiej Rosji. Po pierwsze, lektura ta zdecydowanie nie była dla mnie zbyt przyjemna i śmiem wątpić, czy będzie również dla Was. Po drugie, od tego mamy znacznie ciekawsze książki, zarówno te fabularne, jak i naukowe. 
Ale jeśli nadal chcecie się naprawdę przekonać, jak to wygląda, to droga wolna. Mnie też ostrzegali, i teraz się wyżalam tym wszystkim ludziom. Do mnie jednak nie przychodźcie ze łzami w oczach.

Odkąd w zeszłym roku wydano w naszym zacnym kraju „Szóstkę wron”, nazwisko amerykańskiej pisarki Leigh Bardugo nie dawało mi spokoju. Co chwila gdzieś słyszałam (tudzież czytałam): „Leigh Bardugo to, Leigh Bardugo tamto”. 
I o ile o już wspomnianej „Szóstce…” nasłuchałam się wiele dobrego, o tyle wiele złego słyszałam o pierwszym cyklu tej autorki – Trylogii Grisza. Jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ostatnio popularność wśród powieści fantastyczno-młodzieżowych popularność zyskują sobie tzw. retellingi (z j.ang. retell – opowiedzieć na nowo). Nie jest mi do końca wiadome, kto rozpoczął tę modę – czy to Sarah J. Maas ze swoim „Dworem cierni i róż” czy może ktoś inny, o kim jeszcze nie słyszałam. Tak czy owak, postanowiłam, że czas wreszcie dowiedzieć się, co w trawie literackiej piszczy i przeczytać jakiś retelling, ot z czystej ciekawości.
Długo nie dane mi było szukać, gdyż z pomocą zaraz przyszedł mi YouTube (a dokładniej to jego pewna sfera zwana BookTube’em) z Cat z kanału „Cat Vloguje” na czele. To właśnie z jej filmiku dowiedziałam się o istnieniu powieści „Gniew i świt” autorstwa amerykańskiej pisarki Renée Ahdieh.

Opowiada ona historię, którą zapewne każdy z nas zna od lat.

W krainie inspirowanej średniowiecznym Bliskim Wschodem od kilku lat sprawuje despotyczne rządy młody kalif, Chalid. Władca co noc bierze sobie nową małżonkę, by o świcie pozbawić ją życia za pomocą jedwabnego sznura.
Szesnastoletnia Szahrzad Al-Chajzuran jako pierwsza w historii zgłasza się, by zostać żoną kalifa. Jej celem jest zemsta na władcy za zabicie jej najlepszej przyjaciółki, Sziwy, i wyzwolenie Chorasanu raz na zawsze spod rządów tyrana.
Noc w noc, Szahrzad jest zmuszona opowiadać kalifowi coraz nowsze historie, by wykupić sobie czas na poznanie jego kolejnych cech i słabości… czy dziewczyna podoła zadaniu?

Jak można się od razu domyśleć, mamy tutaj do czynienia z opowiedzianą na nowo historią Szeherezady, legendarnej autorki „Baśni tysiąca i jednej nocy”. Już sam ten fakt pobudził moją wyobraźnię na długo, zanim zabrałam się do lektury. Bo któż z nas jako dziecko nie słyszał o Alladynie i jego magicznej lampie, o Ali Babie i czterdziestu rozbójnikach czy o Sindbadzie Żeglarzu?

Rzadko się zdarza, żebym miała jakieś konkretne wyobrażenia co do treści książki, zanim zaczynam ją czytać. A nawet jeśli one są – to nie na tyle znaczące, żebym przeżywała później z tego tytułu wielkie rozczarowanie w rodzaju, że „pisarz napisał inaczej niż ja chciałam, cóż z tego, że to on jest autorem, kiedy to ja chciałam, żeby napisał inaczej”. W odniesieniu do tej książki także nie miałam takich wyobrażeń, chociaż w przypadku retellingu byłoby – sami przyznacie – więcej niż uzasadnione. Tym razem jednak wprost nie mogłam się doczekać, żeby zobaczyć, jak autorka poradziła sobie z zadaniem, oczywiście będąc w głębokim przekonaniu, że dostanę dawkę – przynajmniej jak na młodzieżówkę – świeżej, dobrze napisanej historii ze szczyptą oryginalności.

Muszę z przykrością przyznać, że… przeliczyłam się.
I to chyba po raz pierwszy w mojej karierze czytelniczej.

Skoro już przeszłam w takie pesymistyczne tony, to zacznę może od minusów powieści, których dopatrzyłam się znacznie więcej niż plusów.

Po pierwsze, główna bohaterka - Szahrzad Al-Chajzuran.
Ci, co mnie znają, wiedzą, że sobie cenię silne, zdecydowane bohaterki, dążące do swojego celu bez względu na wszystko. Szazi (bo tak jest ona pieszczotliwie nazywana przez innych bohaterów książki) również wydawała mi się być taką postacią.
Inteligentna. Zdolna do prowadzenia własnej intrygi. Pozbawiona skrupułów.
A przynajmniej taką dziewczyną jest na początku.
Im więcej czytałam, tym bardziej odnosiłam wrażenie, że autorka w pewnym momencie zapomniała, o czym właściwie pisze, a tym samym – kim ma być jej główna bohaterka. Mniej więcej od połowy powieści Szahrzad przestaje dążyć do swojego celu i niemalże, ot tak, po prostu, ulega urokowi – urokliwego, nomen omen - Chalida. Nie chodzi mi tu nawet o sam fakt, że do tego w końcu dochodzi, ale sam sposób w jaki przedstawiła to autorka. To po prostu było zbyt proste, czasami wręcz naiwne. W głowie latało mi chyba z milion wykrzykników. Miałam ochotę potrząsnąć Szazi i wrzasnąć jej prosto w twarz: „Kobieto! Przecież ten facet zamordował twoją najlepszą przyjaciółkę, ogarnij się!”.
Oczywiście, od momentu, kiedy Szahrzad zakochuje się w swoim własnym mężu, w fabule coraz bardziej widoczne stają się schematy typowe dla innych powieści o miłości dla nastolatek. A stąd już tylko krok do kolejnej kalki i oto Chalid okazuje się nie być winnym śmierci swoich poprzednich małżonek. Ten wątek, jak się zapewne spodziewacie, także wydał mi się dość naciągany i zbyt uproszczony.

Przejdźmy do następnego punktu.

Drugim elementem, który niemile mnie zaskoczył, były błędy logiczne. Dopatrzyłam się ich tu całkiem sporo, ale pragnęłabym skupić się na jednym.
Sądziłam, że takie coś nie ma już prawa pojawić się we współczesnej literaturze, nawet tej popularnej, przeznaczonej dla nieco młodszych czytelników.
Lecz i tym razem się przeliczyłam.
Czy kiedykolwiek słyszeliście, żeby niewolnica, i to w dodatku z obcego kraju, pyskowała swojej pani? Żeby traktowała ją z góry? Albo – o zgrozo – nazywała ją: „smarkatą kalifą”? (Nie wymyśliłam tego, takie określenie naprawdę pada w tej książce!)
W ten właśnie sposób do Szahrzad odnosi się Despina – przydzielona jej służka, z pochodzenia Greczynka. To jedna z postaci, którą autorka miała szansę uczynić naprawdę interesującą, ale zamiast tego już na wstępie strzeliła sobie w stopę (autorka, oczywiście a nie bohaterka, ta jest Bogu ducha winna), wyjawiając, że Despina jest w rzeczywistości agentką, mającą szpiegować Szazi na zlecenie Chalida.
Do tej pory zachodzę w głowę, jak do tego doszło, że tylu ludzi przeczytało i zrecenzowało tę książkę, a jeszcze chyba nie widziałam opinii, w której ktoś by zwrócił uwagi na ten błąd.
A szkoda.

I w końcu dochodzimy do kolejnego, już trzeciego, detalu, przez który lektura „Gniewu i świtu” mi naprawdę zbrzydła.
A mianowicie – dialogi.
To, co w mniemaniu autorki ma brzmieć podniośle, może nawet poetycko, dla mnie stanowiło idealny przykład tego, jak NIE należy pisać dialogów.
Rozumiem, że bohaterowie muszą mówić w ten sposób w nieco bardziej oficjalnych sytuacjach np. kiedy Chalid przyjmuje w pałacu swojego wuja, sułtana Partii . W takich przypadkach nie miałam żadnych zastrzeżeń.
Ale czy kiedykolwiek wyobrażaliście sobie, że zwracacie się do swojego najlepszego przyjaciela tudzież przyjaciółki (jeżeli oczywiście takowego/takową posiadacie) w taki sposób, jakbyście żyli w jakiejś epopei narodowej? (O „Panu Tadeuszu” już nie wspomnę…)
Jak znam życie, pewnie wasza odpowiedź brzmi: nie. No właśnie.

To chyba na tyle z moich największych zastrzeżeń do pani Ahdieh i jej sposobu prowadzenia historii.

Teraz czas na plusy, których co prawda jest tyle, co kot napłakał, ale nie byłabym sobą, gdybym o nich chociaż nie wspomniała.

Po pierwsze, o „Gniewie i świcie” można wiele złego mówić, ale jednego tej powieści odmówić nie można – a mianowicie, bardzo intrygującego klimatu.
Składają się na niego głównie opisy strojów, biżuterii, jedzenia, miejsc, które – w porównaniu z pozostałymi elementami składającymi się na tę historię – uważam za całkiem dobre. Tak, „całkiem dobre” to bardzo odpowiednie określenie. (Właściwie to dzięki nim mój egzemplarz książki nie przeżył niemiłego spotkania pierwszego stopnia ze ścianą w moim pokoju, ale to już szczegół.)

Drugą zaletą tej powieści (tu samą siebie zadziwiłam, ponieważ w innych okolicznościach w ogóle nie uznałabym tego za jakikolwiek plus) jest to, że bohaterowie sprawiają wrażenie starszych, dojrzalszych i bardziej doświadczonych aniżeli w rzeczywistości. Przy odrobinie złej woli, ten efekt mógłby być także uznany za kolejną wpadkę autorki, a konkretnie za nieznajomość ludzkiej psychiki i tego, w jak dużym stopniu determinowana jest ona przez wiek. Ale przy odrobinie dobrej woli, a tę chciałabym wykazać, może ona być także potraktowana pozytywnie. Być może w tamtych, bliżej nieokreślonych czasach, o których swoją opowieść snuje Renée Ahdieh, nastolatki były bardziej dojrzałe i doświadczone różnymi kolejami życia. Zatem niech będzie plusem dla Ahdieh, że 16-letnia bohaterka, jej przyjaciele z dzieciństwa, Tarik oraz Rahim, i w końcu sam Chalid (zaledwie o dwa lata starszy od swojej żony) zachowują się jakby mieli co najmniej dwa razy tyle.
I na koniec trochę przekornie stwierdzę, że gdyby ci wszyscy bohaterowie zachowywali się tak, jak powinni to robić ich rówieśnicy (moi rówieśnicy), to pewnie rzuciłabym lekturę tej książki (o wyżej wspomnianą ścianę, zapewne), zanim dotarłabym do połowy…

Eh, co tu wam więcej powiedzieć?

Wiecie, dla kogo jest z pewnością ta książka?
Dla kogoś z niewielkimi oczekiwaniami.
Dla kogoś chcącego się odprężyć po długim, stresującym dniu w pracy, w szkole czy na uczelni, pragnącego zatopić się w tanim, niezobowiązującym romansidle.
Ale nie dla kogoś, kto oczekuje, że będzie to jedna z lepszych powieści młodzieżowych jakie czytał w życiu.
Bo uwierzcie mi – nie będzie.

Ostatnio popularność wśród powieści fantastyczno-młodzieżowych popularność zyskują sobie tzw. retellingi (z j.ang. retell – opowiedzieć na nowo). Nie jest mi do końca wiadome, kto rozpoczął tę modę – czy to Sarah J. Maas ze swoim „Dworem cierni i róż” czy może ktoś inny, o kim jeszcze nie słyszałam. Tak czy owak, postanowiłam, że czas wreszcie dowiedzieć się, co w trawie...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika SophieMarie

z ostatnich 3 m-cy
SophieMarie
2024-02-04 09:46:04
SophieMarie dodała książkę A Dance with Dragons na półkę Teraz czytam
SophieMarie
2024-02-04 09:42:52
SophieMarie oceniła książkę Wszyscy tak jeżdżą na
9 / 10
2024-02-04 09:42:52
SophieMarie oceniła książkę Wszyscy tak jeżdżą na
9 / 10
Wszyscy tak jeżdżą Bartosz Józefiak
Średnia ocena:
7.5 / 10
1238 ocen
SophieMarie
2024-02-04 09:42:05
SophieMarie oceniła książkę Pieśń o Achillesie na
7 / 10
2024-02-04 09:42:05
SophieMarie oceniła książkę Pieśń o Achillesie na
7 / 10
Pieśń o Achillesie Madeline Miller
Średnia ocena:
7.7 / 10
4643 ocen
SophieMarie
2024-02-04 09:40:19
SophieMarie oceniła książkę Nocne godziny na
6 / 10
2024-02-04 09:40:19
SophieMarie oceniła książkę Nocne godziny na
6 / 10
Nocne godziny Marta Bijan
Średnia ocena:
6.5 / 10
353 ocen
SophieMarie
2024-02-04 09:38:51
2024-02-04 09:38:51
SophieMarie
2024-02-04 09:34:58
SophieMarie dodała książkę Życie między budynkami na półkę Chcę przeczytać
2024-02-04 09:34:58
SophieMarie dodała książkę Życie między budynkami na półkę Chcę przeczytać
Życie między budynkami Jan Gehl
Średnia ocena:
7.9 / 10
145 ocen

ulubieni autorzy [27]

Anne Rice
Ocena książek:
6,5 / 10
43 książki
8 cykli
Pisze książki z:
1256 fanów
Kira Izmajłowa
Ocena książek:
7,0 / 10
13 książek
1 cykl
69 fanów
Andrzej Sapkowski
Ocena książek:
7,6 / 10
63 książki
7 cykli
Pisze książki z:
9830 fanów

Ulubione

Andrzej Sapkowski Krew elfów Zobacz więcej
Cassandra Clare Miasto Kości Zobacz więcej
Jane Austen Duma i uprzedzenie Zobacz więcej
Cassandra Clare Miasto Kości Zobacz więcej
Éric-Emmanuel Schmitt Oskar i pani Róża Zobacz więcej
Andrzej Sapkowski Ostatnie życzenie Zobacz więcej
Andrzej Sapkowski Wieża jaskółki Zobacz więcej
Andrzej Sapkowski Krew elfów Zobacz więcej
Éric-Emmanuel Schmitt Oskar i pani Róża Zobacz więcej

Dodane przez użytkownika

Danielle L. Jensen Waleczna czarownica Zobacz więcej
Danielle L. Jensen Waleczna czarownica Zobacz więcej
Kerstin Gier Silver. Druga księga snów Zobacz więcej
Siri Pettersen Dziecko Odyna Zobacz więcej
Magdalena Kawka Pora westchnień, pora burz Zobacz więcej
Olga Gromyko Rok szczura. Wędrowniczka Zobacz więcej
Aneta Jadowska Akuszer bogów Zobacz więcej
Olga Gromyko Wierni wrogowie Zobacz więcej
Siri Pettersen Dziecko Odyna Zobacz więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
503
książki
Średnio w roku
przeczytane
30
książek
Opinie były
pomocne
124
razy
W sumie
wystawione
410
ocen ze średnią 7,4

Spędzone
na czytaniu
2 704
godziny
Dziennie poświęcane
na czytanie
27
minut
W sumie
dodane
19
cytatów
W sumie
dodane
3
książek [+ Dodaj]