-
ArtykułyTo do tych pisarek należał ostatni rok. Znamy finalistki Women’s Prize for Fiction 2024Konrad Wrzesiński6
-
ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 1LubimyCzytać7
-
Artykuły„Horror ma budzić koszmary, wciskać kolanem w błoto i pożerać światło dnia” – premiera „Grzechòta”LubimyCzytać1
-
Artykuły17. Nagroda Literacka Warszawy. Znamy 15 nominowanych tytułówLubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-04-19
2024-04-17
Miałam zrobić sobie dłuższą przerwę, ale nie wytrzymałam.
„Lód i ogień” jest na podstawowym poziomie bardzo podobny do jednego z początkowych tomów, czyli „Córki hycla”, bo Belinda pod pewnymi względami bardzo przypomina Hildę – poniewierana przez rodzinę i nigdy nie brana na poważnie. Z drugiej strony przez swoje niemal ślepe oddanie i bezinteresowne uczucia kojarzyła mi się mocno z Irjią z innego tomu z początku, czyli „Tęsknotą”. I nie są to złe skojarzenia, wręcz przeciwnie, bardzo polubiłam Belindę. Podobała mi się też to, że Sandemo nie boi się po raz drugi brać na tapet podobnych motywów, bo wychodzi jej to zgrabnie i bynajmniej nie wtórnie.
Całościowo „Lód i ogień” też wypada bardzo, bardzo dobrze. Nie jest to wesoły tom, zwłaszcza w końcowych fragmentach – żegnamy się z najstarszym obecnie pokoleniem Ludzi Lodu, czyli Heikem, Vingą, a także Tulą, którzy ustępują miejsca młodym. Było to bardzo emocjonalne, tym bardziej że cała trójka, a zwłaszcza Heike, byli obecni przez naprawdę wiele tomów, czy to jako główni bohaterowie, czy jako wsparcie dla innych postaci i naprawdę bardzo się z nimi zżyłam. Poza tym po końcówce widać, że chude lata czekają na Ludzi Lodu, ale to oznacza, że kolejne tomy będą pewnie bardzo ciekawe.
Miałam zrobić sobie dłuższą przerwę, ale nie wytrzymałam.
„Lód i ogień” jest na podstawowym poziomie bardzo podobny do jednego z początkowych tomów, czyli „Córki hycla”, bo Belinda pod pewnymi względami bardzo przypomina Hildę – poniewierana przez rodzinę i nigdy nie brana na poważnie. Z drugiej strony przez swoje niemal ślepe oddanie i bezinteresowne uczucia kojarzyła mi...
2024-04-14
Nikita, wychowana przez matkę przełożoną (i jej rodzoną matkę jednocześnie) organizacji zwanej Zakonem Cieni, to zabójczyni za zlecenie, samotna wilczyca, która nie ma niemal nikogo bliskiego, bo po wielu trudnych wydarzeniach ze swojej przeszłości nie jest w stanie nikomu zaufać. Niespodziewanie matka przydziela jej, pracującej zawsze w pojedynkę, partnera. Robin jest serdeczny, ale tajemniczy i wzbudza w Nikicie nieufność, ale nie jest jej jedynym problemem. Ktoś porwał jej koleżankę, artystkę kabaretową z osobliwej Dzielnicy Cudów, znajdującej się w alternatywnej, Warszawie i zatrzymanej w latach 30. ubiegłego wieku. Nikita chce za wszelką cenę odnaleźć kobietę, nie tylko ze względu na dług, jaki u niej ma, ale też dlatego, że samo porwanie miało być wstępem do czegoś o wiele większego, co ma związek z przeszłością Nikity.
Przyznam, że po „Dziewczynę z Dzielnicy Cudów” sięgałam z niejaką obawą. Co prawda chwilę wcześniej skończyłam naprawdę przyzwoity „Szamański blues” tej samej autorki, jednak w głowie nadal miałam Dorę Wilk i to, jak bardzo nie lubię tej postaci i bałam się, że kolejną postać kobiecą Jadowska potraktuje podobnie. Na szczęście, przynajmniej na razie, nic na to nie wskazuje, a moje obawy szybko się rozwiały.
Nikita jest dokładnie taką bohaterką, jaką chciałam, by była Dora Wilk. I nie chodzi mi tu o charakter, tylko o jej budowę i sposób, w jaki została napisana. Bo Nikita – dzięki Bogu – nie jest Mary Sue, na szczęście. To kobieta, która częściej upada niż się wznosi, ale która jednocześnie się nie poddaje i nie prze dalej. Poza tym przez całą książkę można zaobserwować, że mury, którymi sama się otoczyła, bardzo jej ciążą, a ona sama nie umie sobie poradzić ani ze swoją przeszłością, ani z tym, co dzieje się z nią obecnie, choć bardzo by chciała. Przez to wszystko chyba widzę, gdzie ta trylogia zmierza, ale jak na razie mi się to podoba.
Mam wrażenie, że Wars i Sawa, czyli dwie części alternatywnej Warszawy są nieco bardziej pogłębione niż Thorn, czyli alternatywny Toruń. Ciekawy pomysł ze Czkawkami i skokami mocy, a także z Dzielnicą Cudów. Bardzo lubię estetykę i klimat lat 30. XX wieku, więc miło się zaskoczyłam słuchając o tym miejscu, choć muszę też powiedzieć, że jak dla mnie było jej trochę za mało i mam nadzieję, że w kolejnych dwóch tomach zostanie to trochę nadrobione.
Sama akcja i główny wątek jak dla mnie są o wiele ciekawsze niż wszystko, co dostałam w Heksalogii o Dorze Wilk. Wydarzenia były bardziej wartkie, bardziej trzymała się kupy, a poza tym bohaterów dało się polubić, zwłaszcza Robina, mojego ulubieńca. Bardzo podoba mi się relacja, jaką nawiązał z Nikitą, a także to, że mimo początkowej niechęci z jej strony, zaczynają się zaprzyjaźniać.
Z chęcią zapoznam się z całą trylogią o Nikicie, jest to jak na razie najlepsze urban fantasy które wyszło spod pióra Jadowskiej, jakie dotychczas przeczytałam. Mam tylko nadzieję, że to, co chwaliłam, w kolejnych tomach się nie posypie.
Nikita, wychowana przez matkę przełożoną (i jej rodzoną matkę jednocześnie) organizacji zwanej Zakonem Cieni, to zabójczyni za zlecenie, samotna wilczyca, która nie ma niemal nikogo bliskiego, bo po wielu trudnych wydarzeniach ze swojej przeszłości nie jest w stanie nikomu zaufać. Niespodziewanie matka przydziela jej, pracującej zawsze w pojedynkę, partnera. Robin jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-12
Piotr Duszyński, szerzej znany jako Witkacy, prowadzi na pozór nudne życie policjanta, który po służbie wraca do pustej kawalerki i nie do końca widzi cel w życiu. No właśnie, na pozór, ponieważ po służbie Witkacy para się nowo odkrytymi przez siebie umiejętnościami – jest szamanem, osobą, która widzi duchy i potrafi się z nimi komunikować. Stara się umiejętnie łączyć swoje obowiązki policjanta z życiem w alternatywnym, magicznym Toruniu, jednak zostaje to utrudnione w momencie, w którym do jego życia wkracza kobieta, która już raz w nim zagościła. Konstancja, jego pierwsza i jedyna ukochana, ma do niego prośbę, która nie dość, że okazuje się być niejako związana z jego umiejętnościami, to dodatkowo wywróci jego życie do góry nogami.
Już jakiś czas temu miałam (dość wątpliwą, trzeba to przyznać) przyjemność przesłuchać wszystkie sześć tomów z cyklu o Dorze Wilk, gdzie Witkacy był postacią zaledwie epizodyczną. To właśnie jego postać była jednym z niewielu pozytywów, które w tych książkach dostrzegłam, dlatego, pomimo że żadna książka Anety Jadowskiej jak dotąd prawdziwie mi się nie podobała, postanowiłam dać jej kolejną szansę i przesłuchać pierwszego tomu z trylogii skupiającej się na Witkacym właśnie. I teraz, po przesłuchaniu „Szamańskiego bluesa” żałuję, że nie zaczęłam przygody z twórczością Jadowskiej właśnie od tej książki.
Przede wszystkim, Witkacy jest świetnym bohaterem. Przypomina nieco tych cynicznych detektywów z filmów noir, choć nie jest to podobieństwo jeden do jednego. Sam Witkacy natomiast z pewnością jest o wiele lepiej skrojoną i przede wszystkim sympatyczniejszą postacią niż Dora Wilk, która co prawda w „Szamańskim bluesie” ma swoje małe cameo, ale wyjątkowo nie irytuje. Główny bohater kupił mnie nie tylko charakterem, ale przede wszystkim podejściem do różnych spraw, które spadają na niego na przestrzeni książki – naprawdę widać, że się stara. Poza tym ma o wiele bliższe mojemu poczucie humoru niż Dora, no i nie jest męską wersją Mary Sue, a to już naprawdę dużo.
Inni bohaterowie też się bronią. Katia wydaje się sympatyczna (książką o niej też pewnie się zainteresuję w swoim czasie). Bardzo podobała mi się jej relacja z Witkacym, bo chociaż wcześniej byli parą i zerwali, to po tekście „zostańmy przyjaciółmi” faktycznie przyjaciółmi zostali i to jest naprawdę świetne. Mam nadzieję że w pozostałych dwóch książkach z cyklu Katia się jeszcze przewinie. Co do reszty – Konstancja wydaje się interesująca, ale nie jest moją ulubienicą, Sęp ma potencjał, a Kurczaczek mnie kupiła kiedy tylko się pojawiła.
Sam świat może nie jest specjalnie pogłębiony, ale pogłębiony nie był już poprzednio, więc wiele się nie spodziewałam. Natomiast oba wątki fantastyczno-paranormalne naprawdę mi się podobały i mnie zainteresowały, zwłaszcza ten drugi, który był związany z Katią.
Nie podobała mi się za to forma. To bardziej dwa opowiadania w jednym tomie niż taka pełnoprawna książka i przyznam, że niemiło się na tym zaskoczyłam. Dla mnie oddzielenie od siebie dwóch wątków grubą kreską nie wypadło naturalnie, po prostu.
Nie jest to książka odkrywcza, absolutnie nie. Ale była przyjemna, a poza tym mogłam poznać bliżej jedną z moich ulubionych postaci z Heksalogii o Dorze Wilk i to się liczy. Na pewno sięgnę po kolejny tom.
Piotr Duszyński, szerzej znany jako Witkacy, prowadzi na pozór nudne życie policjanta, który po służbie wraca do pustej kawalerki i nie do końca widzi cel w życiu. No właśnie, na pozór, ponieważ po służbie Witkacy para się nowo odkrytymi przez siebie umiejętnościami – jest szamanem, osobą, która widzi duchy i potrafi się z nimi komunikować. Stara się umiejętnie łączyć swoje...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-10
Całkiem podobał mi się ten tom, nie będzie moim ulubionym, ale bawiłam się dobrze, słuchając o Christerze uwikłanym w tajemniczą sprawę, która potem przeradza się w skandal. Bardzo lubię kiedy w niektórych tomach Sagi o Ludziach Lodu występuje jakaś zagadka kryminalna, a ta wymyślona przez Sandemo w tym tomie również mnie zaciekawiła, choć przez całą książkę nie mogłam się pozbyć skojarzeń z jednym z początkowych tomów Sagi, czyli z "Zamkiem duchów", który jednak podobał mi się bardziej. Mimo to dobrze mi się czytało "Skandal", Christer zdobył moją sympatię, choć nie jest to bohater pokroju choćby Heikego (który skądinąd też się w tym tomie pojawia!), a jego relacja z Magdaleną była urocza, nie będzie jednak moim ulubionym bohaterem z Sagi.
Mimo że kolejny tom jawi się naprawdę obiecująco, to robię sobie przerwę od cyklu, bo kiedy sobie folguję i słucham za dużo tomów na raz, grozi mi przesyt, a tego mam zamiar uniknąć.
Całkiem podobał mi się ten tom, nie będzie moim ulubionym, ale bawiłam się dobrze, słuchając o Christerze uwikłanym w tajemniczą sprawę, która potem przeradza się w skandal. Bardzo lubię kiedy w niektórych tomach Sagi o Ludziach Lodu występuje jakaś zagadka kryminalna, a ta wymyślona przez Sandemo w tym tomie również mnie zaciekawiła, choć przez całą książkę nie mogłam się...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-09
Przez klimat, a także trochę przez swój główny wątek „Dom w Eldafjord” kojarzył mi się z innym tomem Sago o Ludziach Lodu, czyli ze „Skrzydłami kruka”, choć trzeba przyznać że ten drugi był według mnie bardziej mroczny. Niemniej jednak historia tytułowego domu jest ciekawa, a klimat osady wtulonej we fiord, odseparowanej od cywilizacji – bardzo wyczuwalny i niepokojący.
Na bohaterów też nie ma co narzekać – Eskila, syna Vingi i Heikego, bardzo polubiłam. Nie będzie moim ulubionym bohaterem, ale czytało mi się o nim i o jego przygodach lepiej niż na przykład o Tuli z „Anioła o czarnych skrzydłach”. Jednak najlepszą postacią w tym tomie była Solveig. Jej upór, oddanie i przede wszystkim ogromna miłość do chorego synka była czymś, co prawdziwie ujęło mnie za serce.
Sandemo znowu zrobiła to, co przy okazji dwóch poprzednich tomów – zapowiedziała kolejny w taki sposób, że nie mogę teraz zrobić sobie przerwy.
Przez klimat, a także trochę przez swój główny wątek „Dom w Eldafjord” kojarzył mi się z innym tomem Sago o Ludziach Lodu, czyli ze „Skrzydłami kruka”, choć trzeba przyznać że ten drugi był według mnie bardziej mroczny. Niemniej jednak historia tytułowego domu jest ciekawa, a klimat osady wtulonej we fiord, odseparowanej od cywilizacji – bardzo wyczuwalny i niepokojący....
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-09
Ten tom podobał mi się troszkę mniej niż poprzedni, ale nie można powiedzieć, że był nudny słaby. Co prawda początek był bardzo osobliwy (zwłaszcza sceny z pedofilem; autorka naprawdę mogła sobie darować niektóre linijki tekstu, bo wzbudzały tylko niesmak i, jak widzę po opiniach, nie tylko we mnie), natomiast całość była interesująca. Podobnie jak główna bohaterka tego tomu, Tula, czyli tytułowy anioł o czarnych skrzydłach, jak sama siebie nazywa. W przeciwieństwie do Anny Marii z poprzedniego tomu, Tula bardzo przypomina te najbardziej charakterne kobiety z rodu, zwłaszcza Sol, do której ona sama również nieustannie się porównuje. Miałam jednak wrażenie, że Tula nie jest aż tak sympatyczną bohaterką jak wspomniana Sol i choć słuchanie o niej było ciekawe i przyjemne, to do moich ulubienic nie będzie należała. Na szczęście inni bohaterowie nadrabiają, zwłaszcza Tomas, a także Vinga i Heike, których w tym tomie również nie brakuje.
Podobnie jak „Martwe Wrzosy”, „Anioł o czarnych skrzydłach” kończy się taką zapowiedzią kolejnego tomu, że mój któryś już z kolei mały maraton sagi będzie jeszcze trochę trwał.
Ten tom podobał mi się troszkę mniej niż poprzedni, ale nie można powiedzieć, że był nudny słaby. Co prawda początek był bardzo osobliwy (zwłaszcza sceny z pedofilem; autorka naprawdę mogła sobie darować niektóre linijki tekstu, bo wzbudzały tylko niesmak i, jak widzę po opiniach, nie tylko we mnie), natomiast całość była interesująca. Podobnie jak główna bohaterka tego...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-07
Po krótkiej przerwie wróciłam do Sagi o Ludziach Lodu i pierwszy tom przesłuchany przeze mnie po tym przestoju okazał się naprawdę bardzo przyjemny. Wrażenie z pewnością spotęgował fakt, że trochę kręciłam nosem po przeczytaniu jego opisu, bo myślałam, że tematyka około pozytywistyczna nie bardzo będzie pasować do ogólnego klimatu sagi. I faktycznie, jest to tom wyraźnie różny od większości, ale czasem taki powiew świeżości jest potrzebny. Poza tym główna bohaterka „Martwych Wrzosów”, Anna Maria, bardzo przypadła mi do gustu. Nie jest to dziewczyna podoba do najbardziej charakternych postaci kobiecych z serii, takich jak chociażby Sol czy Villemo, ale jej łagodność i chęć niesienia pomocy po prostu mnie ujęły.
Jeśli chodzi natomiast o główny wątek to wyobrażam sobie, że może on kogoś znudzić, ale mnie się całkiem podobał. Jak wspominałam nie jest to tom klimatem przystający do najbardziej reprezentatywnych tomów, poza tym byłam sceptyczna na początku, ale ostatecznie naprawdę bardzo mi się podobało. Wątek romansowy nie odstawał i choć nie będzie moim ulubionym, to w rankingu jest całkiem wysoko. Końcówka natomiast zapowiada ciekawy tom kolejny, dlatego od razu zabieram się do dalszego słuchania.
Po krótkiej przerwie wróciłam do Sagi o Ludziach Lodu i pierwszy tom przesłuchany przeze mnie po tym przestoju okazał się naprawdę bardzo przyjemny. Wrażenie z pewnością spotęgował fakt, że trochę kręciłam nosem po przeczytaniu jego opisu, bo myślałam, że tematyka około pozytywistyczna nie bardzo będzie pasować do ogólnego klimatu sagi. I faktycznie, jest to tom wyraźnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-06
Fallon nie takie życie wyobrażała sobie, kiedy postanowiła wypełnić przepowiednię Bronwen i uwolnić wrony. Zamiast żyć u boku (wtedy) ukochanego Dantego jako królowa Luce jest teraz wbrew swej woli przetrzymywana w Królestwie Wron, gdzie Lorcan ma na nią oko i gdzie on wraz z innymi wronami chronią ją przed konsekwencjami jej czynów. Fallon ma dość złotej klatki w której jest przetrzymywana, jednak dopiero przeniesienie jej do Luce, wymuszone na Lorcanie, pozwala jej zobaczyć że konflikt między wronami i fae coraz bardziej się zaognia.
Trochę narzekałam na poprzedni tom, jednak znalazły się w nim elementy, które szczerze mi się podobały i ostatecznie przekonały, bym czytała dalej. W „Domu bijących serc” takich elementów prawie nie ma. Wszystkie ciekawsze wątki były albo bardzo spłycone, jak nauka języka wron, którą podejmuje Fallon, albo ledwo liźnięte, jak jej relacja z ojcem albo działalność jej luceńskich przyjaciół. Poza tym Fallon głównie narzeka i przez jakieś ¾ książki nie może sobie znaleźć miejsca gdziekolwiek się nie uda. I właśnie przez to ciągłe narzekanie i niezdecydowanie nie mogłam ostatecznie tej bohaterki polubić i z nią sympatyzować. Natomiast muszę jej oddać, że w tym tomie nie jest już aż taka głupia jak w poprzednim i co więcej, zdaje sobie sprawę ze swojego wcześniejszego ślepego zauroczenia Dantem.
Sam świat, zwłaszcza Królestwo Wron, wydaje się być w tym tomie bardzo mały i słabo zarysowany. O ile było tego trochę więcej w „Domu trzepoczących skrzydeł”, o tyle tutaj w zasadzie ograniczamy się do dosłownie jednego miejsca w domenie Lorcana, czyli do tawerny, w której – chyba nie przesadzę – dzieje się dobra połowa ze wszystkich wydarzeń w tej książce. Książka jest pod tym względem bardzo uboga, zwłaszcza że te wspomniane wyżej wydarzenia też nie są niczym nadzwyczajnym.
Mimo to autorce udało się zarysować w miarę interesujący konflikt polityczny, sięgający trochę dalej niż Luce i królestwo Lorcana, a rozmowy i układy oscylujące wokół tego tematu były niezłą odskoczną od niezdecydowanej Fallon. Do tego zakończenie okazało się być najlepszą składową całości i złapałam się ma tym, że słuchając ostatniej sekwencji naprawdę ciekawiło mnie co będzie dalej.
A romans? Romans był po prostu przyzwoity, nic więcej. Denerwowało mnie początkowe podejście Fallon do tego tematu, ale poza tym raczej nie mam się do czego przyczepić. Sceny erotyczne też raczej na plus, bo nie wywoływały we mnie uczucia zażenowania, a to się ostatnio rzadko zdarza.
Moje sięgnięcie po tę serię niemal zbiegło się z premierą trzeciego tomu w Polsce, która już pod koniec tego miesiąca, więc bez żalu (ale za to z zaciekawieniem) zaczekam na nią i przesłucham, jak już wyjdzie audiobook.
Fallon nie takie życie wyobrażała sobie, kiedy postanowiła wypełnić przepowiednię Bronwen i uwolnić wrony. Zamiast żyć u boku (wtedy) ukochanego Dantego jako królowa Luce jest teraz wbrew swej woli przetrzymywana w Królestwie Wron, gdzie Lorcan ma na nią oko i gdzie on wraz z innymi wronami chronią ją przed konsekwencjami jej czynów. Fallon ma dość złotej klatki w której...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-04
Dwudziestoletnia Violet Sorrengail całe swoje życie spędziła w Archiwach, gdzie uczyła się na skrybkę, by potem pójść w ślady ojca i dostać się do elitarnej Uczelni Wojskowej Basgiath. Jednak jej matka, generała i głównodowodząca w akademii, zmusza dziewczynę do zmiany planów. Violet nie mogąc sprzeciwić się matce trafia do kwadrantu jeźdźców, ale samo dostanie się do szkoły nie gwarantuje jej ukończenia, a na kadetów czekają liczne, często śmiertelne wyzwania. Violet, która nigdy nie ćwiczyła pod kątem bycia jeźdźczynią nie ma więc lekko, a dodatkowo jej życie w murach szkoły zdają się utrudniać napiętnowani kadeci, dzieci rewolucjonistów, którzy zostali skazani na śmierć przez matkę dziewczyny. Wśród nich prym wiedzie Xaden, syn przywódcy rebelii i, jak się zdaje, naturalny wróg Violet.
„Czwarte skrzydło” było – i jest nadal – niekwestionowanym hitem chyba wszystkich form bookmediów nie tylko za granicą ale również w Polsce. A jako że całkiem lubię smoki, a także lubię wiedzieć co w trawie piszczy, nie mogłam sobie odmówić lektury tej książki, zaś moją ciekawość napędzały zarówno recenzje pozytywne jak i negatywne.
Może zacznę od tego, że mam wobec tej książki bardzo ambiwalentny stosunek. Z jednej strony powiela schematy i jest do bólu nieoryginalna, poza tym niektóre wątki są zwyczajnie głupie. Jednak z drugiej ma elementy, za których wprowadzenie naprawdę ją szanuję.
Przede wszystkim Violet, główna bohaterka. Z jednej strony jest bardzo stereotypowa – mała i (przynajmniej pozornie) słaba, ale z drugiej zdecydowana, zawzięta i naprawdę całkiem niegłupia. Zwłaszcza za tę ostatnią cechę całkiem ją polubiłam. Poza tym nie jest najlepsza w tym co robi i nie wszystkie umiejętności udaje jej się opanować od razu, a niektórych, jak na razie, wcale. Podoba mi się też jej podejście do relacji z jednym z bohaterów, bo Violet widzi, kiedy tamten posuwa się za daleko w kwestiach których nie powinien i nie boi mu się tego powiedzieć. I mam nadzieję, że jej charakter się znacząco nie zmieni na przestrzeni całej serii, bo po Poppy z cyklu „Z krwi i popiołu” mam już serdecznie dość bohaterek w typie Mary Sue i bardzo chciałabym, żeby Violet nie poszła tą drogą.
Smoki, które przyciągnęły do książki rzesze ludzi nieczytających tego podgatunku fantastyki były moim zdaniem całkiem dobrze skrojone, podobnie jak cały wątek wokół nich, natomiast mam wrażenie, że nie jest to nic nowego. Połowa motywów tutaj wykorzystanych kojarzyła mi się z „Eragonem” Paoliniego, choć to oczywiście są dwie różne książki. Nie jest to skojarzenie negatywne, ale mam wrażenie, że do ogólnego obrazu smoków, jakie popkultura zdążyła już wywołać, autorka dodała naprawdę niewiele i dlatego chyba nie będzie to chyba seria dobra dla kogoś, kogo interesują tylko i wyłącznie te stworzenia, chyba że całość skręci w inną stronę, ale nie spodziewałabym się tego.
Wątki związane ze szkołą też były całkiem fajne, ale to chyba tyle. Tutaj również nie było zbyt wiele zaskoczeń, ale myślę że osoby, które uwielbiają uczelniane czy szkolne klimaty mogą być naprawdę zadowolone.
Natomiast co do wątków głupich, to był jeden, który wiele recenzji zdążyło już wytknąć, mianowicie ten związany z dziećmi rewolucjonistów uczących się w tej samej akademii, do której uczęszczają też dzieci osób, które rewolucjonistów skazały na śmierć. Jest to od strony czysto strategicznej karmienie węża na własnej piersi, bo całość aż pachnie zemstą. Oczywiście zostało wyjaśnione, dlaczego tak się stało, natomiast moim zdaniem wyjaśnienie to jest po prostu klejone na ślinę. Możliwe że cały wątek zostanie jakoś rozwinięty w następnych powieściach, jednak na razie trzeba naprawdę mocno zawiesić niewiarę, żeby to zaakceptować.
Poza tym nie podobało mi się też to, jak Violet co rusz gdy tylko zobaczy Xadena musi skomentować, że bardzo ją pociąga. Naprawdę nie musiało to być aż tak podkreślane. Nie mówię też o tym, że w pewnym momencie bohaterowie zostają do siebie niejako przykuci, choć trzeba oddać autorce, że zrobiła to trochę (ale tylko trochę) bardziej umiejętnie niż choćby Maas z jej więzią godową.
Całość natomiast czyta się całkiem przyjemnie, a momenty akcji też są całkiem nieźle napisane. Czasem przeszkadzało mi rwanie akcji, to znaczy kończenie rozdziału w całkiem ciekawym momencie, który mógłby być opisany w następnym, ale został pominięty. Miejscami wyglądało to tak, jakby Yarros faktycznie coś napisała, ale redaktor kazał jej to wyciąć, żeby zmniejszyć objętość książki. To oczywiście tylko jakieś moje domysły, ale jeśli to prawda, to trochę szkoda.
Trochę rozumiem też fenomen całości, bo o ile ja się na niego jakoś nie załapałam, to widzę, co może się w tej książce podobać czytelnikom i to rozumiem; jestem pewna że gdybym była o jakieś 7 lat młodsza to szalałabym za tym cyklem.
No i wydanie. Nie mogę o nim nie wspomnieć. Im jestem starsza tym mniej przepadam za barwionymi brzegami, ale to jest po prostu obłędne. I dodatkowo książka jest szyta! (Wiem, nikogo to pewnie nie interesuje, ale teraz rzadko natrafiam na szyte książki, dlatego zwróciłam na to uwagę).
Zakończenie też było z jednej strony oczywiste, z drugiej autorka podeszła do tematu trochę od innej strony i to mnie lekko zaskoczyło (choć Yarros często puszczała oko do czytelnika na przestrzeni całej książki, więc można się było tego domyślić) i szczerze mówiąc jestem ciekawa, co będzie dalej z bohaterami, dlatego sięgnę po drugi tom.
Dwudziestoletnia Violet Sorrengail całe swoje życie spędziła w Archiwach, gdzie uczyła się na skrybkę, by potem pójść w ślady ojca i dostać się do elitarnej Uczelni Wojskowej Basgiath. Jednak jej matka, generała i głównodowodząca w akademii, zmusza dziewczynę do zmiany planów. Violet nie mogąc sprzeciwić się matce trafia do kwadrantu jeźdźców, ale samo dostanie się do...
więcej mniej Pokaż mimo to
To z pewnością nie będzie mój ulubiony tom, ale nie mogę nie powiedzieć, że mi się nie podobał. Co prawda część, nazwijmy to, „podróżnicza” nie wciągnęła mnie za bardzo, a tego, kto jest tytułowym Lucyferem domyśliłam się bardzo szybko, natomiast wydarzenia w Lipowej Alei i okolicach były już ciekawsze. Łącznie z zakończeniem, bardzo niecodziennym nawet jak na Sagę o Ludziach Lodu, ale jednocześnie dającym nadzieję. Muszę też ostatecznie pochwalić wspomniany wyżej wątek Lucyfera, bo o ile, jak pisałam, domyśliłam się tego kto nim jest, o tyle jego pobudki i zakończenie samego wątku były zaskoczeniem i mi się podobały.
Saga natomiast raczej nie będzie moją ulubioną bohaterką, chociaż nie mogę jej odmówić odwagi czy tego, jak ważna jest dla całego rodu. Natomiast Henninga z miejsca polubiłam, choć wiem już (przesłuchałam już także tom kolejny), że życie go nie oszczędzi.
To z pewnością nie będzie mój ulubiony tom, ale nie mogę nie powiedzieć, że mi się nie podobał. Co prawda część, nazwijmy to, „podróżnicza” nie wciągnęła mnie za bardzo, a tego, kto jest tytułowym Lucyferem domyśliłam się bardzo szybko, natomiast wydarzenia w Lipowej Alei i okolicach były już ciekawsze. Łącznie z zakończeniem, bardzo niecodziennym nawet jak na Sagę o...
więcej Pokaż mimo to