Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Znana jest Wam godność Vera Falski? Mnie nie była, aż do czasu książki wydanej pod tym nazwiskiem. Okazuje się, że jest to pseudonim, pod którym kryją się dwie pisarskie osobowości. Jakie? Tego nie wiemy, a możemy jedynie snuć domysły. Jednakże pewny jest inny fakt - Vera Falski napisała książkę, która zaskoczy niejedną kobietę.

Ewa wyrwała się z Wężówki - wsi, w której nigdy nie czuła się dobrze. Mama zawsze jej kibicowała i tak jak córka pragnęła, by ta osiągnęła w życiu więcej aniżeli plotkowanie z miejscowymi przedstawicielkami płci żeńskiej pod spożywczakiem. Dzięki zdolnościom i ciężkiej pracy, Ewie udało osiągnąć się sporo w dziedzinie mikrobiologii, która jest jednocześnie jej prawdziwą pasją. Jednak pewne względy wymuszają na niej odwiedziny rodzinnej miejscowości, a to pociąga za sobą całą lawinę zdarzeń, które na zawsze zmienią jej życie.

Trzeba przyznać, że "Za żadne skarby" to opowieść nietuzinkowa i przewrotna. Na początku wydaje się bardzo typową powiastką, która może i nie toczy się najgorzej, lecz nie zasługuje przy tym na szczególną uwagę. Ale, ale! To wszystko tylko po to, aby chwilę później wciągnąć czytelnika w wir wydarzeń i pokazać drugie oblicze tej historii. Czy udane? Nieidealne, aczkolwiek intrygujące i mogące przypaść do gustu osobie oczekującej przyjemnej rozrywki.

Szczerze mówiąc, historia momentami wydawała mi się naciągana i... zbyt wymyślna. Bo, możecie mi wierzyć lub nie, przygody Ewy bywają doprawdy niecodzienne. Jednak z drugiej strony czuję się dziwnie zarzucając książce osobliwość - przecież narzekamy na schematyczność! Dlatego ten wskazany przeze mnie element potraktujcie jako osobiste odczucia, które prawdopodobnie części z Was nie będą się nasuwały podczas lektury książki spod pióra Falski.

Styl pisania należy do przyjemnych w odbiorze i jest na takim poziomie, że powieść sprawdzi się na leniwe wieczory, kiedy człowiek nie ma już ochoty na pracę mózgu na najwyższych obrotach. Trzeba przyznać, że język był dopasowany do sytuacji i odmienny dla poszczególnych bohaterów. Dlatego też w "Za żadne skarby" znajdziemy fragmenty napisane slangiem młodzieżowym, a także określenia dotyczące konserwacji papieru, czy bezwstydne przekleństwa. Przy tej cesze książki nie mogę też nie poinformować o konstrukcji bohaterów. Są wykreowani na tyle dobrze, iż czytelnik zdąży się z nimi poznać i przyzwyczaić. Postacie są doprawdy przeróżne. W większości wewnętrznie poturbowane, w pewien sposób skrzywdzone przez los, ale też silne.

Komu polecam "Za żadne skarby"? Przede wszystkim kobietom, szukającym nieszablonowej opowieści o życiu, które ukazuje zaskakującą codzienność. Dla mnie nie była to literacka uczta, lecz dosyć mile spędzony czas z literacką mieszanką - znajdziecie tu zarówno typową obyczajówkę, romans, jak i garść owianych niekiedy niepokojącą tajemnicą wydarzeń. Jesteście gotowi na towarzyszenie Ewie w przeżyciach?

Recenzję opublikowana także na blogu: http://wyspa-kultury.blogspot.com/2015/04/za-zadne-skarby.html

Znana jest Wam godność Vera Falski? Mnie nie była, aż do czasu książki wydanej pod tym nazwiskiem. Okazuje się, że jest to pseudonim, pod którym kryją się dwie pisarskie osobowości. Jakie? Tego nie wiemy, a możemy jedynie snuć domysły. Jednakże pewny jest inny fakt - Vera Falski napisała książkę, która zaskoczy niejedną kobietę.

Ewa wyrwała się z Wężówki - wsi, w której...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zapewne macie w swoim życiu wyjątkowe miejsca. Azyle, schrony przed smutkami. Takie, gdzie łatwiej zmierzyć się z problemami. Takie, w których jakoś lepiej się myśli i zwyczajnie lubi się być. Albo odwrotnie - sprawiające, że na samą myśl przebiegają po plecach dreszcze i spływają strużki potu. Dla mnie jednym z ulubionych miejsc jest własny pokój - ze zdecydowaną przewagą zieleni, masą książek i przyzwoleniem na całkiem swobodne zachowanie. Okazuje się, że dla bohatera literackiego powieści Niny George jeden z pokoi w jego mieszkaniu również jest szczególny. Z... pewnych względów.

Jean Perdu potrafi absolutnie zatracić się w literaturze, w dużej mierze poświęcił jej nawet swoje życie. Jest właścicielem księgarni o niebanalnej nazwie - Apteka Literacka. Sprzedaje w niej, rzecz jasna, książki. Jednakże niezwykłość jego przedsięwzięci opiera się na tym, że swoim klientom proponuje odpowiednią do ich problemów czy humoru pozycję. Literatura jest według niego lekarstwem. Niestety, jak to się mówi, "szewc bez butów chodzi". Najtrudniej uleczyć mu swoje rany, które naznaczyły jego duszę wraz z odejściem z jego życia pewnej kobiety.

Przed przeczytaniem "Lawendowego pokoju", natrafiłam na pewne opinie na jego temat w blogosferze. Własnie to skłoniło mnie do zapoznania się z dziełem George i być może dopiero wtedy o nim się dowiedziałam. Nie ukrywam, że byłam nastawiona do lektury bardzo pozytywnie i miałam co do niej pewne wymagania. Okazało się, że ten utwór literacki był inny od moich oczekiwań. Nie lepszy, może nawet odrobinę gorszy, ale przede wszystkim odmienny.

Kiedy czyta się tę książkę, można odnieść wrażenie, iż się zatrzymujemy. Jest chwila na złapanie oddechu, spokojne wczytywanie się w wydrukowane stronice. Dzieje się to za sprawą dużej dozy przemyśleń wplecionych w fabułę. Prawdę mówiąc, w mojej opinii grały one pierwsze skrzypce i zdominowały treść. To refleksje nadały charakteru owej lekturze. Dobrze czy źle? Na poły jedno, na poły drugie. Lubię, kiedy autor potrafi obok wartkiej akcji dać coś więcej od siebie. Kiedy skłania do stawiania pytań, nawet jeśli nie potrafimy na tę chwilę znaleźć jeszcze odpowiedzi. Jednak taki zabieg najlepiej wypada w momencie, gdy idzie to w parze z wciągającymi wydarzeniami (mam tu na myśli książki obyczajowe, inny stosunek ujawniłabym np. w momencie opowiadania Wam o pozycji z działu filozoficznego). Tymczasem "Lawendowy pokój" miał wahania - jednym razem naprawdę interesował, a drugim robiły się tzw. "dłużyzny", czego się nie chwali. Efektem takiego stanu rzeczy jest mój nie do końca określony pogląd na temat recenzowanej książki.

Nina George dużą wagę przywiązała do konstruowania postaci, a w wyniku jej starań czytelnik ma okazję poznać postaci ciekawe, spersonalizowane i w swych odczuciach bliskie żyjącym ludziom. Jean jako osoba niemogąca poradzić sobie z przeszłością wypadł przekonująco. Polubiłam go za inteligencję i emocjonalność, które co chwilę ujawniał. Drugim intrygującym przedstawicielem płci męskiej w "Lawendowym pokoju" był Max Jordan. Pisarz szukający inspiracji, szczęścia i uskrzydlającej miłości. Dużo młodszy od głównego bohatera, lecz równie złożony jako bohater.

Myślę, że moja opinia, nie do końca klarowna, mimo wszystko powinna Was do omawianej pozycji zachęcić. Trzeba przyznać, że to lektura wychodząca poza schematy i warta poznania. Jak dla mnie trochę za bardzo naszpikowana filozofowaniem, które nie zawsze rzeczywiście wnosi coś odkrywczego. Odrobinę się dłużąca, ale mająca w sobie warte uwagi elementy. Na leniwe popołudnia albo wręcz odwrotnie - wtedy, gdy żyjemy za szybko, zbyt łapczywie i czujemy potrzebę zatrzymania.

Zapewne macie w swoim życiu wyjątkowe miejsca. Azyle, schrony przed smutkami. Takie, gdzie łatwiej zmierzyć się z problemami. Takie, w których jakoś lepiej się myśli i zwyczajnie lubi się być. Albo odwrotnie - sprawiające, że na samą myśl przebiegają po plecach dreszcze i spływają strużki potu. Dla mnie jednym z ulubionych miejsc jest własny pokój - ze zdecydowaną przewagą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przez długi czas miałam problem ze wskazaniem ulubionej książki/książek. Niby dość dużo czytam, a kiedy ktoś chciał poznać tytuł książki, która najbardziej przypadła mi do gustu, nie wiedziałam co odpowiedzieć. Zawsze dochodziłam do wniosku, że za dużo jest tych dobrych powieści, żeby móc się tak zdecydować tylko na jedną. W sumie nadal to podtrzymuję, ale od pewnego czasu potrafię wskazać chociażby część z tych ulubionych. A do nich z pewnością zaliczają się książki Ewy Nowak.

Marysia Gwidosz jest siedemnastolatką i nagle w jej życiu pojawia się taki moment, kiedy popada ona ze skrajności w skrajność. Raz ma wszystkiego dosyć. Za chwilę z radością rozmawia z rodzicami i młodszą siostrą. Czy to możliwe, żeby mieć aż takie huśtawki nastroju i mieć tak dwa różne oblicza. Oczywiście, że możliwe! To właśnie zwiemy dorastaniem.

Chciałabym przelać tu całą swoją miłość do prozy tej Autorki. Ale nie potrafię. Żadne słowa nie oddadzą tego, jak doskonale Pani Nowak mnie rozumie, jak bardzo jej książki mi odpowiadają. Nie potrafię też pisać recenzji jej książek. Moje opinie o nich zawsze wydają mi się niepełne i zbyt płytkie. Zupełnie nie potrafię opisać swoich emocji, dlatego myślę, że będę powoli odchodziła do recenzowania jej powieści (chociaż nie mówię, że całkowicie!), lecz na pewno w najbliższym czasie nie zamierzam zaprzestać ich czytania.

W "Dwóch Marysiach", które są dość małe objętościowo, znalazłam to, co u Ewy Nowak sobie cenię. Przede wszystkim byli kochani Gwidoszowie, u których chętnie pojawiłabym się z wizytą. Jest też ukazanie problemów związanych z dojrzewaniem i szukaniem własnego "ja". Mamy przezabawną Celinkę i oczywiście Marysię, która tak bardzo mi mnie samą przypomina. Przewinął się też nienachalny wątek miłosny i inne relacje międzyludzkie. A przede wszystkim czuć głębokie zrozumienie ze strony Autorki. Podczas czytania czułam się tak, jakby mówiła ona do mnie: "Widzisz, nie tylko Ty tak masz. Takich zagubionych istot jest dużo, to normalne!". Potem przesyłała mi pokrzepiający uśmiech i klepała po plecach, dodając "Wszystko w swoim czasie, będzie dobrze.". I choć brzmi to banalnie, to tak właśnie jest. Prawdziwość i naturalność tej powieści jest dla mnie wręcz cudowna.

Nie można zapomnieć o humorze, który nadaje "Dwóm Marysiom" bardzo przyjemny wydźwięk. Wszystko oczywiście za sprawą wspomnianych już Gwidoszów, którzy są tak idealni w swojej nieidealności. Jednak oczywiście nie tylko spraw lekkich dotyczy książka. W delikatny sposób są w niej przemycane trafne spostrzeżenia i uwagi, mogące okazać się przydatne w życiu.

I wiecie, trochę się boję. Obawiam się tego momentu, kiedy otworzę "Dwie Marysie", a one przestaną poprawiać mi humor i podnosić na duchu. Boję się, że stracę to uwielbienie do dzieł Ewy Nowak. Aktualnie sympatia do jej książek osiąga chyba apogeum, bo nie wiem czy kiedyś będę ceniła je sobie bardziej. Ale teraz odsuwam wszystkie obawy i pocieszam się faktem, że jeszcze kilka książek tej Autorki do poznania przede mną, a wraz z nimi tegoroczne wakacje.

Recenzja również na blogu: www.wyspa-kultury.blogspot.com

Przez długi czas miałam problem ze wskazaniem ulubionej książki/książek. Niby dość dużo czytam, a kiedy ktoś chciał poznać tytuł książki, która najbardziej przypadła mi do gustu, nie wiedziałam co odpowiedzieć. Zawsze dochodziłam do wniosku, że za dużo jest tych dobrych powieści, żeby móc się tak zdecydować tylko na jedną. W sumie nadal to podtrzymuję, ale od pewnego czasu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dawno nie pisałam o książkach Agnieszki Tyszki. Zresztą ostatnimi czasy jakoś nie czytałam jej nowych książek. Targi Książek w Warszawie przypomniały mi o tym, jak bardzo kiedyś uwielbiałam serię o Neli, jak dobrze czytało się "Wyciskacz do łez" i ile śmiechu mogą wywołać "Siostry pancerne i pies". Postanowiłam, że skorzystam z okazji, iż pani Tyszka gościła na targach i kupię sobie jakąś jej kolejną powieść, prosząc ją przy tym o autograf. Kiedy zdecydowałam się na zakup "Kredensu pod Grunwaldem" i zdobyłam podpis zaczęły nachodzić mnie wątpliwości związane z lekturą. Cichy głosik podpowiadał, że takie książki są raczej dla kilka lat młodszych odbiorców, że to, co podobało się kiedyś, teraz może nie wywoływać tylu pozytywnych emocji. Wiecie co? Moje obawy były kompletnie bezsensowne!

Kornelia Goździcka jest uczennicą pierwszej klasy liceum. Nastolatka nienawidzi swojego ojczyma i nie może zrozumieć dlaczego jej matka jeszcze siedzi uwikłana po uszy w ten dziwny związek. Którego dnia nauczyciel historii i polonistka proponują dziewczynie udział w konkursie, w którym musi wykazać się talentem literackim oraz znajomością historii. Okazuje się, że pisanie pracy na konkurs pozwoli nie tylko jej lepiej się przyjrzeć genezie bitwy pod Grunwaldem, ale przy tym wszystkim pozna ciekawego "rycerza" i dostanie okazję pokazania ojczymowi kto tu tak naprawdę ma rację...

Nie macie pojęcia jak dobrze bawiłam się podczas czytania "Kredensu pod Grunwaldem"! Powieść rozpoczęłam jeszcze na Stadionie Narodowym, kiedy musiałam czekać na rodziców. Już od pierwszej strony moje obawy dotyczące lektury zniknęły. Wróciły do mnie te emocje, które stają się bliskie podczas czytania książek spod pióra Tyszki. Czytając książki tej pani mam wrażenie, że nareszcie ktoś doskonale mnie rozumie. Pomiędzy mną a "Kredensem..." wytworzyła się niewidzialna nić porozumienia, dzięki której od razu robi się cieplej na sercu.

W czym tkwi sekret? Myślę, że w prostocie. Nie mamy tu do czynienia z wampirami, elfami, nadludzkimi mocami. Dostajemy za to burą codzienność wymieszaną z odrobiną ludzkiej życzliwości i ciepła. Tego potrzebowałam, zdecydowanie. Przy tym wszystkim polubiłam Kornelię i myślę, że mogłabym się z nią zaprzyjaźnić w realnym życiu. Dobrze ją rozumiałam, więc przy tym czułam się, jak gdyby ona rozumiałam również mnie.

Przez powieść przewija się też wątek historyczny (zresztą nie będąc Holmesem, można to już stwierdzić po tytule), jednak nie wieje nudą. Jest przedstawiony w bardzo interesujący sposób, co może pokazać przeciwnikom tej nauki, jak bardzo przeszłość może być intrygująca. A jeśli ktoś lubi i historię, i opowieści obyczajowe, powinien jak najszybciej zapoznać się z "Kredensem pod Grunwaldem". Tym bardziej, że lekturę czyta się szybko i przyjemnie, co można zawdzięczać umiejętnościom Agnieszki Tyszki. Oczywiście nie jest to arcydzieło. Mówimy o sympatycznej młodzieżówce, która dla większości nie będzie czymś odkrywczym. Jednak dla mnie, być może na poły z sentymentu do Autorki, była fascynującą przygodą!

Recenzja do przeczytania również na blogu: www.wyspa-kultury.blogspot.com

Dawno nie pisałam o książkach Agnieszki Tyszki. Zresztą ostatnimi czasy jakoś nie czytałam jej nowych książek. Targi Książek w Warszawie przypomniały mi o tym, jak bardzo kiedyś uwielbiałam serię o Neli, jak dobrze czytało się "Wyciskacz do łez" i ile śmiechu mogą wywołać "Siostry pancerne i pies". Postanowiłam, że skorzystam z okazji, iż pani Tyszka gościła na targach i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W życiu każdego z nas są takie momenty, kiedy w wyniku rozwoju wydarzeń dużo się zmienia. Dla nastolatka jest to na przykład nowa szkoła, co często wiąże się z poznaniem innych ludzi i zmianą środowiska. Dla tych nieco starszych może być to ślub - co prawda na tym polu nie mam jeszcze doświadczeń, ale jestem pewna, iż taki dzień wywraca życie do góry nogami. Ale nie tylko ślub. Idąc o krok dalej natrafiamy na rozstania z ukochanymi osobami. I chociaż są postrzegane jak katastrofa, to one także prowadzą w nowe miejsca. Wtedy otwierają się przed nami kolejne drzwi, naturalnie należy sprawdzić co się za nimi kryje...

Piotr ustatkował się i wiódł dość spokojny żywot z ukochaną żoną u boku. Wszystko byłoby wręcz idealnie, gdyby nie fakt, że przez pewien czas pracował za granicą, co osłabiło więź łączącą małżonków. Nie pomaga też fakt, że Karolina i Piotr mimo usilnych starań nie doczekali się potomka. Taka sytuacja popchnęła kobietę do zdrady, a jej małżeństwo z Piotrem rozpadło się. Mężczyzna zrozpaczony i zdezorientowany nie potrafił znaleźć sobie miejsca bez ukochanej. Kiedy kolejny raz niezadowolony rzucił pracę, wpadł na pewien pomysł. W jego głowie bardzo szybko wykiełkował plan firmy, w której pomagałby kobietom w drobnych pracach domowych i remontach. Takim oto sposobem powstaje jego działalność o dwuznacznej nazwie - "Mąż zastępczy".

Z prozą pani Joanny M. Chmielewskiej zetknęłam się już trzeci raz. Dwie poprzednie powieści nie zmieniły mego życia i nie były arcydziełami, ale to bez wątpienia przyjemna literatura kobieca. Ale o ile "Poduszka w różowe słonie" oraz "Karminowy szal" zahaczały o odrobinę poważniejsze sprawy, o tyle "Mąż zastępczy" zaskoczył mnie humorem. Nie był on wyborny i kunsztowny, lecz wielokrotnie łapałam się na tym, iż powieść mnie szczerze rozbawiła. Działo się to przede wszystkim za sprawą nietypowych zleceń Piotra, jak i sympatycznej, kilkuletniej Tosi, która zawsze miała coś ciekawego do powiedzenia.

Spodobała mi się sama koncepcja fabuły, a Autorce udało się wykorzystać pomysł i dobrze poprowadzić go na kartach powieści. Jestem mile zaskoczona kreatywnością, którą wykazała się pani Joanna wymyślając czynności, w których Piotr miał pomagać ludziom. Nie chcę Wam ich zdradzać, bo zabrałoby to radość z lektury, ale były one naprawdę niespotykane i komiczne. Co prawda zakończenie było dla mnie trochę naciągane, jednak literatura obyczajowa przyzwyczaiła mnie już do podobnych rozwiązań autorów.

Jest jeszcze jeden bardzo ważny element "Męża zastępczego". Tę historię tworzą przede wszystkim ludzie. Mamy tu całą gromadę różnorodnych postaci. Poczynając od wspominanej już kilkulatki, a kończąc na sfrustrowanych staruszkach. Każda osoba miała w sobie coś charakterystycznego. Niektóre z postaci rozbawiały, inne irytowały, a kolejne smuciły. Jednak, co najważniejsze, nie pozostawiały one czytelnika w obojętności. Cenię sobie to, ponieważ ważne jest dla mnie, aby bohaterowie wzbudzali jakiekolwiek emocje - chociażby te negatywne.

Na poprawę humoru polecam jak najbardziej. Niestety kolejny raz jest to jedynie przyjemna, lecz nieporuszająca historia. Mimo wszystko warto się z nią zapoznać. Na ciepłe, słonecznie dni, kiedy nie mamy ochoty przesadnie angażować naszego mózgu podczas lektury, powinna się sprawdzić. Jednak jeśli chcecie sięgnąć po coś ambitnego, to "Męża zastępczego" odradzam.

Recenzja opublikowana również na blogu: www.wyspa-kultury.blogspot.com

W życiu każdego z nas są takie momenty, kiedy w wyniku rozwoju wydarzeń dużo się zmienia. Dla nastolatka jest to na przykład nowa szkoła, co często wiąże się z poznaniem innych ludzi i zmianą środowiska. Dla tych nieco starszych może być to ślub - co prawda na tym polu nie mam jeszcze doświadczeń, ale jestem pewna, iż taki dzień wywraca życie do góry nogami. Ale nie tylko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wczorajszy wieczór. Beznadziejna pogoda, wszystkiego miałam dość. Planowałam czytać szkolną lekturę, ale z racji, że był piątek to moje wewnętrzne "ja" stawiało opór, chociaż tamta książka jest nawet w porządku. Mimo to - lektura odpadała i mówiłam sobie, że przecież dopiero piątek, więc do poniedziałku jakoś się z nią wybiorę. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. W przypływie chwilowej desperacji zaczęłam się uczyć biologii, ale mój zapał ulotnił się chwilę po tym, jak otworzyłam podręcznik i zajrzałam do notatek. Pozostawał tylko jeden ratunek. Potrzebowałam jakiejś miłej, podnoszącej na duchu książki. Mój wzrok padł na powieść Barbary Kosmowskiej o odpowiednim do wczorajszego humoru tytule "samotni.pl". Już po chwili przepadłam na kartach tej powieści.

Kilkunastoletnia Joanna nie ma rodziców, a miejsce jej matki zajęła starsza siostra Zosia, nauczycielka w pewnym liceum. Dziewczyna z bujnymi, rudymi, kręconymi włosami czuje się niekiedy nieswojo. Poza tym brakuje jej przyjaciół i prawdziwej rodziny. Równolegle mamy Wiktora - licealistę z problemami, który pozostawiony na pastwę losu rodziców mieszka z chorą babcią. Chłopak nie radzi sobie z nauką i coraz boleśniej odczuwa braki w budżecie. Co może wyniknąć ze spotkania Joanny i Wiktora?

To była terapia, trochę nawet taki balsam dla duszy. Książkę rozpoczęłam wczoraj wieczorem, a dzisiaj w godzinach przedpołudniowych udało mi się ją skończyć. Krótka przygoda, miła. Najważniejsze, że podziałało. Bo "samotni.pl" pomagają. Pokazują kręte ścieżki ludzkiego losu, jednak te drogi zawsze dokądś prowadzą. Powieść pokazuje, że po burzy wychodzi słońce, a każdy z nas zasługuje na ogrzewanie swojej twarzy w jego blasku. I, o dziwo, nie ma tu taniego sentymentalizmu i ckliwości. Taka powiastka o życiu. Nic szczególnego, ale cały czas miła.

Pora powiedzieć kilka słów o postaciach, bo to akurat Autorce się bardzo udało! Przez te 227 stron dobrze poznałam Joannę, Zosię, Wiktora, Kaję, Szymona. Co ważne, nie miałam wrażenia, że zostali zamknięci na stronach książki. Wydawali się być realni, bardzo rzeczywiści. To ludzie jak ja i Ty. Z bolesnymi przeżyciami, niewygodnymi problemami. Przez to właśnie stają się bliscy. Oni uświadamiają, że nikt z nas nie ma idealnego życia, a otaczający nas znajomi też muszą mieć problemy. Każdy je ma. Innych rozmiarów i innego pokroju, ale ma.

Na próżno szukać tu bardzo dynamicznej akcji. Być może, gdybym czytała tę książkę przez kilka dni, to poczułabym w pewnym momencie znużenie. Jednak jest ona na tyle krótka, że naprawdę bez problemu da się ją połknąć szybko i bez wysiłku. A wszystko to przedstawione wprawnym stylem Barbary Kosmowskiej, dzięki czemu "samotni.pl" są historią, którą czyta się nadzwyczaj przyjemnie.

Ktoś się zawiedzie, a może komuś ona, tak jak mi, pomoże. Nie jest to literatura najwyższych lotów, jednak z powodzeniem może być polecana zagubionym nastolatkom i tym trochę starszym czytelnikom. Najprawdopodobniej już niedługo wydarzenia zawarte w książce zaczną blaknąć w mojej pamięci, ale ogóle wrażenie pozostanie dobre. Zwyczajna, niczym się niewyróżniająca, ale dająca otuchę - właśnie taka jest to pozycja.

Recenzja do przeczytania również na blogu: www.wyspa-kultury.blogspot.com

Wczorajszy wieczór. Beznadziejna pogoda, wszystkiego miałam dość. Planowałam czytać szkolną lekturę, ale z racji, że był piątek to moje wewnętrzne "ja" stawiało opór, chociaż tamta książka jest nawet w porządku. Mimo to - lektura odpadała i mówiłam sobie, że przecież dopiero piątek, więc do poniedziałku jakoś się z nią wybiorę. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wszyscy z nas prawie codziennie słuchają muzyki. Chcąc nie chcąc "natykamy" się na nią chociażby robiąc zakupy czy będąc w innym miejscu publicznym. Słuch umożliwia nam również podziwianie śpiewu ptaków czy monotonne tykanie zegara. Oprócz tego dzięki niemu porozumiewamy się z ludźmi, to on wpływa w dużej mierze na nasze relacje z innymi. A zastanawialiście się kiedyś jakby to było słyszeć bicie serca, podziwiać je i rozpoznawać po nim ludzi?

Pewnego dnia ojciec, głowa rodziny, znika. Ślad po nim zaginął i nikt z jego najbliższych nie ma pojęcia co właściwie się dzieje. Po czterech lat jego żona odnajduje pewien pakunek i ofiaruje go córce , gdyż wie, że Julię na pewno on zainteresuje. Kiedy młoda kobieta przeczyta list, który zawierała tajemnicza paczka nie zamierza spocząć dopóki nie podąży jego śladem. Czeka ją daleka wyprawa w nadziei na odnalezienie ojca. Jesteście ciekawi czym zaowocuje podróż?

Przede wszystkim - nie sugerujcie się powyższym opisem, gdyż tak naprawdę nie odkrywa on nawet częściowo piękna tej powieści. Wnętrze "Sztuki słyszenia bicia serca" jest całkiem odmienne, lepsze. Jednak postanowiłam zachować dyskrecję, tak jak to zrobiło wydawnictwo, ponieważ nie chcę zabierać Wam przyjemności z lektury. Ja byłam pod wrażeniem tego, co czekało na mnie na kartach książki. Spodziewałam się dobrej i przyjemnej lektury, ale nie wiedziałam, iż będzie ona tak niezwykła, a jednocześnie prosta.

Wiem, że z reguły nikt nie lubi cytatów z recenzji, które są zamieszczane na okładce. Takie wyrwane z kontekstu fragmenty zazwyczaj tylko mydlą oczy, a mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Tym razem możecie być spokojni. Nie rozczarujecie się, a przeczytacie magiczną, miłosną historię. Spodziewam się, że teraz myślicie, iż nie macie ochoty na kolejny romans. I tu zaczyna się problem. Bo to faktycznie jest książka o miłości, ona naprawdę ma dużo z romansu. Tylko że nie z takiego, jakimi aktualnie zalewa nas rynek literatury. Brakuje tu słodyczy i naiwności. W "Sztuce słyszenia bicia serca" Sendker dotknął sedna sprawy, ukazał dojrzałe i bezinteresowne uczucie. Pokazał nam miłość, w której nikt nie zadaje zbędnych pytań - po co, jak, dlaczego.

Nie mam ochoty omawiać dokładnie spraw w tej chwili podrzędnych, jak tempo akcji czy kreacja bohaterów. Według mnie schodzi to na drugi plan , gdyż sama tematyka przesłania takie szczegóły. Jednak podczas czytania kompletnie się nie nudziłam, a postaci poznałam bardzo dobrze, co jest znakiem, iż z tymi elementami Autor poradził sobie całkiem dobrze.

To książka dla pragnących docenić dar, jakim jest życie. To książka dla tych, którzy lubią romanse i paradoksalnie dla tych, którzy ich nie lubią. To książka dla tych, którzy mają marzenia. To książka dla tych, którzy lubią dobrą literaturę. To książka dla wszystkich. Krótko mówiąc, to książka dla Ciebie.
Recenzja do przeczytania także na blogu: www.wyspa-kultury.blogspot.com

Wszyscy z nas prawie codziennie słuchają muzyki. Chcąc nie chcąc "natykamy" się na nią chociażby robiąc zakupy czy będąc w innym miejscu publicznym. Słuch umożliwia nam również podziwianie śpiewu ptaków czy monotonne tykanie zegara. Oprócz tego dzięki niemu porozumiewamy się z ludźmi, to on wpływa w dużej mierze na nasze relacje z innymi. A zastanawialiście się kiedyś jakby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pamiętacie jak będąc małymi dziewczynkami marzyłyście o tym by zostać księżniczką? Noszenie pięknych sukni, mieszkanie w dużym i klimatycznym pałacu, posiadanie za męża przystojnego następcy tronu - to wszystko wydawało się być spełnieniem najskrytszych marzeń. Ja również nie będę udawała, że taka perspektywa nigdy nie była dla mnie pociągająca - była. Świat niebotycznego bogactwa i piękna jest w pewien sposób interesujący. Jednak jako dzieci nie widzimy drugiej strony medalu. Tego, że bycie księżniczką czy księciem nie polega tylko na chadzaniu na wytworne kolacje i wystawne bale. To przede wszystkim walka o lepsze jutro dla kraju i bezustanne załatwianie przeróżnych formalności. Wraz z dojrzewaniem powoli wyrastamy z czytania typowych historii o księżniczkach. Zmieniają się zainteresowania i problemy. Wtedy z pomocą przychodzi Kiera Cess, która napisała "Rywalki" będące przedmiotem omawianym w dzisiejszej recenzji.

America żyje w państwie podzielonym na kasty. Dziewczyna i jej rodzina należy do Piątek. Niekiedy u nich w domu pojawiają się problemy z jedzeniem, na życie "ponad stan" zapewne nie mogą sobie pozwolić, gdyż ich zarobki są znacznie mniejsze od tych, które otrzymują Jedynki czy Dwójki. Ami potajemnie spotyka się z Aspenem, chłopakiem w którym zakochała się już dwa lata temu. Kiedy w pałacu mają odbyć się Eliminacje, podczas których książe Maxon wybierze swoją przyszłą żonę, mama Americi nalega, aby ta wysłała chociaż formularz zgłoszeniowy. Główna bohaterka broni się przed tym jak tylko może, ale w końcu za namową bliskich jej osób oddaje swe zgłoszenie. Dziewczyna nie śni nawet, że może zostać wybrana spośród tysięcy dziewczyn do finałowej liczby trzydziestu pięciu kandydatek, które zostają wysłane do posiadłości Maxona i jego rodziców. Jednak przewrotny los sprawia, że Ami wbrew swojej woli wyjeżdża do pałacu walczyć o serce księcia.

Pewnie część z Was ma już dosyć "Rywalek" na samą myśl. Narobiono wokół nich szumu już na jakiś czas przed wydaniem powieści w Polsce. Cudowna okładka i intrygujący opis przyciągnęły i mnie, przyznaję. Jednak nie byłam pewna czy zawartość będzie równie dobra, bo wiem, że często na tak popularnych książkach można się zawieść. Mimo to niedługo po premierze skusiłam się na kupno "Rywalek". I wiecie co? Nie żałuję ani trochę wydanych na nią pieniędzy. Pozycja napisana przez Kierę Cass bardzo przypadła mi do gustu!

Jeśli miałabym określić tę książkę jednym słowem, powiedziałabym "urocza". Pomimo wad, które spostrzegłam podczas lektury nie mogę oprzeć się tej historii. Ale minusy są, więc uczciwie będzie o nich wspomnieć. Po pierwsze widać według mnie już na początku, że Autorka wzorowała niektóre elementy na innych książkach. Na przykład jeden z bohaterów, Gavril, był według mnie odpowiednikiem Ceasara Flickermana z "Igrzysk śmierci". Po drugie mamy jak na dłoni widoczne podobieństwo wpływu władz na obywateli. W "Rywalkach" również możemy spotkać się z godziną policyjną i innymi ograniczeniami. Jednak nie są one aż tak rygorystyczne jak w co poniektórych książkach traktujących o przyszłości.

Również główna bohaterka jest jak dla mnie trochę odwzorowaniem innych, buntujących się postaci z książek. Z tym, że America nie jest już aż takim "ziółkiem" jak znana nam Katniss z wcześniej już wspomnianych "Igrzysk...". W sumie jej temperament i charakter pasował do powieści, więc nie był rażący i nie przeszkadzał w odbiorze książki. Co więcej, Ami jest naprawdę sympatyczną postacią. Rude włosy, stanowczość, upór dodały jej uroku i sprawiły, że zapada w pamięć. Nie mogę nie wspomnieć o Maxonie, który był szalenie intrygujący i słodki, nawet jak na księcia. Wiem, wiem, uległam mu pomimo tego, że takich bohaterów w literaturze mamy sporo, ale takiego Maxona los mógłby postawić na mojej drodze i bardzo bym się ucieszyła, jakkolwiek żałośnie to brzmi.

Fabule można zarzucić zbytnią naiwność. Tylko że ja nie odebrałam tego jako minus. Tym bardziej, że koncepcja Eliminacji i walki o serce księcia jest ciekawa. Nawet jeśli widać pewne schematy, to paradoksalnie Kiera Cass w swojej powieści pokazała, że potrafi z nich wyjść i stworzyć coś świeżego. Z tej mieszanki w rezultacie powstała przyjemna i wciągająca książka.

Co poradzić, uległam "Rywalkom" i naprawdę bardzo mi się one podobały. Są one książką idealną na odpoczynek, pozwala zapomnieć o własnych troskach i przenosi nas w wir ekscytujących, romantycznych przygód. Oczywiście czytelnicy rodzaju męskiego nie będą raczej zachwyceni, lecz płeć piękna odnajdzie tu coś dla siebie. Sięgnijcie po tę książkę i poczujcie się choć przez chwilę jak księżniczki. Przywołajcie w swej pamięci momenty, kiedy marzyłyście o koronie na głowie. W razie czego potraktujcie powieść z przymrużeniem oka. Wtedy zobaczycie jak bardzo jest urocza (to słowo mi bardzo do tej książki pasuje, jak już wspominałam) i będziecie jak ja wyczekiwać kolejnej części. Tym bardziej, że zakończenie pozostawia w niewiedzy i niemal zmusza do sięgnięcia po dalszą część przygód Ami. Pomimo wymienionych wad, gorąco polecam!

Opinia do przeczytania również na blogu: www.wyspa-kultury.blogspot.com

Pamiętacie jak będąc małymi dziewczynkami marzyłyście o tym by zostać księżniczką? Noszenie pięknych sukni, mieszkanie w dużym i klimatycznym pałacu, posiadanie za męża przystojnego następcy tronu - to wszystko wydawało się być spełnieniem najskrytszych marzeń. Ja również nie będę udawała, że taka perspektywa nigdy nie była dla mnie pociągająca - była. Świat niebotycznego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zacznę od wysunięcia banalnego sformułowania - przyjaźń to piękne zjawisko. Jakkolwiek zwyczajnie to brzmi, trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Przyjaciel to osoba, która będzie z nami płakała, gdy my płaczemy i będzie się śmiała, gdy my tryskamy radością. Bratnia dusza zawsze wesprze i nigdy nie zostawi w potrzebie. Nie trzeba być Sherlockiem, żeby zauważyć, iż w okresie dojrzewania każda młoda osoba jest szczególnie spragniona owej silnej więzi i łaknie kontaktu z rówieśnikami. I właśnie o nastoletniej przyjaźni opowiada oceniania tu przeze mnie książka Ewy Nowak pt. "Kiedyś na pewno".

Kamila i Dorota to uczennice jednego z warszawskich liceów. Pierwsza z nich ma to, czego druga jej podświadomie troszeczkę zazdrości - piękny wygląd i "magnes", który przyciąga innych ludzi i zachęca do poznania. Za to Dorota nie emanuje optymizmem i nie cechuje jej wygląd modelki z pierwszych stron gazet. Te dwie całkiem inne dziewczyny przeżywają akurat różne problemy, zauroczenia i smutki - słowem: dorastanie.

"Kiedyś na pewno" nie było moim pierwszym spotkaniem z twórczością Pani Nowak. Po powieści spod pióra tej pisarki sięgam bardzo chętnie, ponieważ jej książki zawsze dają mi coś wartościowego i sprawiają, że człowiekowi chce się jeszcze więcej czytać i żyć pełnią życia. Krótko mówiąc, moim skromnym zdaniem ta autorka ma duży dar do rozumienia młodzieży i pisania o niej. Wie jak trafić do kilkunastoletniego odbiorcy i pokazać mu w przyjazny sposób kręte ścieżki ludzkiego losu. Z radością mogę powiedzieć, że dzisiaj omawiana lektura była kolejną dobrą młodzieżówką z morałem.

W "Kiedyś na pewno" na pierwszy plan wysuwa się sprawa przyjaźni. Tego, jak w niej postępować i jak przestrzegać niepisanego kodeksu. Bowiem nie od dziś wiadomo, iż ta relacja wymaga niekiedy poświęceń i nie zawsze bywa kolorowa. Jednak są czyny, których w przyjaźni się dopuścić po prostu nie można. Kłamstwa, intrygi, wzajemna niechęć nie wchodzą w grę. I właśnie to w książce zostało pokazane. Kamila i Dorota bywały w stosunku do siebie nielojalne, czasami traktowały swą znajomość po macoszemu, nie wykazując w rzeczywistości wzajemnego zaangażowania. Ale dostrzegłam, że wydarzenia zawarte w powieści wywołały w dziewczynach zmiany. Na kartach powieści dorosły do przyjaźni, co może uświadomić czytelnikowi, że i on powinien w niektórych sprawach dojrzeć.

Kolejnym plusem powieści są nakreślone wprawnym i przyjemnym w odbiorze stylem główne bohaterki. To nastolatki z krwi i kości - równie dobrze mogłaby to być naprawdę żyjąca osoba. Z tego powodu książka zyskuje i lepiej trafia do potencjalnego odbiorcy. Nie ma tu sztucznego moralizowania, patrzenia z góry i nudzenia. Zresztą co ja dużo będę pisała - jak zwykle u Nowak.

Czyli - warto sięgnąć. Kilka chwil relaksu i kolejną porcję życiowych porad przemyconych między wierszami macie w pakiecie. Dobrze, że są tacy autorzy z Polski i dobrze, że są takie młodzieżowe książki.

Opinia do przeczytania również na blogu: www.wyspa-kultury.blogspot.com

Zacznę od wysunięcia banalnego sformułowania - przyjaźń to piękne zjawisko. Jakkolwiek zwyczajnie to brzmi, trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Przyjaciel to osoba, która będzie z nami płakała, gdy my płaczemy i będzie się śmiała, gdy my tryskamy radością. Bratnia dusza zawsze wesprze i nigdy nie zostawi w potrzebie. Nie trzeba być Sherlockiem, żeby zauważyć, iż w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To, czy dana książka nam się spodoba nie zależy jedynie od jej samej treści. W dużej mierze przyczynia się do tego fakt kiedy daną powieść poznajemy. My się zmieniamy, dorastamy, a nasz gust w tym czasie także ewoluuje. Niekiedy bywa tak, że lektura uznana kiedyś przez nas za świetną z biegiem czasu blaknie w pamięci i staje się obojętna, a my zachodzimy w głowę jakim cudem kiedyś mogła nam się aż tak wpasować w upodobania. Znam to z autopsji - dawniej podobały mi się prawie wszystkie przeczytane przeze mnie książki, z czasem stałam się coraz bardziej wybredna. Niedawno doszłam do wniosku, iż podświadomie liczyłam na to, iż być może powoli wyrastam z lekkich młodzieżówek. Jednak gdy niedawno sięgnęłam, nie wiem już który raz, po książkę z tego gatunku, okazało się, że nie wyrosłam z nich ani trochę.

Ellie to siedemnastolatka, która mieszka z mamą w małym miasteczku Henley położonym nad oceanem, w którym w te wakacje ma zostać kręcony film. Rodzicielka i córka nie narzekają na nadmiar gotówki i żyją raczej skromnie, aczkolwiek szczęśliwie. Dobrze się rozumieją, rzadko zdarzają im się konflikty. Pewnego dnia w spokojny żywot nastolatki wkracza przypadkowo pewien chłopak, który przez pomyłkę wysłał do Ellie e-maila. Od tej chwili ta dwójka dzieli się ze sobą różnymi szczegółami ze swego życia i czują, że rodzi się między nimi więź. Co wyniknie z internetowej znajomości tych młodych osób? Jak się pewnie domyślacie, całkiem sporo.

"Tak wygląda szczęście" nie wychodzi poza schematy. Brakuje tu nowatorskich pomysłów i czegoś, co wprawiłoby potencjalnego czytelnika w osłupienie. Jednak nic nie poradzę, być może mój gust schodzi powoli na psy czy coś (po cichu liczę jednak, że nie), ale uwielbiamuwielbiamuwielbiam tę książkę. Nawet jeśli za rok ledwo będę o niej pamiętała, to na tę chwilę mogę jedynie przyznać się, iż Jennifer E. Smith napisała według mnie piękną powieść.

Moje odczucia nie są oczywiście całkiem bezpodstawne. Mamy szablonowych, ale sympatycznych i życiowych bohaterów. Nie obyło się też bez miłości, która (jak nietrudno się domyśleć) wysunęła się w tej pozycji na prowadzenie i odgrywała jedną z ważniejszych ról. "Tak wygląda szczęście" może również poszczycić się uroczą otoczką, którą zapewnił czas akcji (w końcu czerwiec i początek lipca to taka przyjemna pora), a wszystko to zapisane prostym i przyjemnym w odbiorze stylem. Całość składa się na sukces tej książki. Podczas czytania miałam zwyczajnie ochotę powiedzieć "Tak, właśnie tak wygląda szczęście!".

Być może nie powinnam polecać, bo wiele z Was może poczuć się rozczarowanym (to nawet więcej niż prawdopodobne). Ale nie potrafię wytknąć "Tak wygląda szczęście" wad, stwierdzić, iż dużo rzeczy tam nie grało, gdyż zwyczajnie dla mnie wszystko było w porządku. Absolutnie urocza, słodka i przyjemna - a takich książek też potrzeba (w szczególności, kiedy było się w trakcie pisania egzaminów i po nich). Oczywiście gorąco polecam, bo chociaż rozum podpowiada, że nie powinnam, to serce nie pozwala zrobić inaczej!

Opinia do przeczytania również na blogu: http://wyspa-kultury.blogspot.com/

To, czy dana książka nam się spodoba nie zależy jedynie od jej samej treści. W dużej mierze przyczynia się do tego fakt kiedy daną powieść poznajemy. My się zmieniamy, dorastamy, a nasz gust w tym czasie także ewoluuje. Niekiedy bywa tak, że lektura uznana kiedyś przez nas za świetną z biegiem czasu blaknie w pamięci i staje się obojętna, a my zachodzimy w głowę jakim cudem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Od jakiegoś czasu czytam kilka książek w miesiącu, więc trochę już takowych w swoim życiu przeczytałam. Czytam, poznaję, chłonę i szukam. Szukam pięknych książek, takich, które zachwycą mnie od pierwszej strony, pierwszego zdania. Ale ciężko znaleźć takie powieści. I co prawda mam za sobą wiele dobrych książek, które mi się spodobały i które długo będę pamiętała, jednak chyba żadna powieść nie działała na mnie tak, jak "Alibi na szczęście". Najpierw czytane po kawałeczku, delektowałam się pojedynczymi słowami i stronami. A potem, gdy znalazłam więcej wolnego czasu "przebiegłam" przez tę powieść do końca. Z zachwytem, ze spokojem, który udziela się podczas lektury, z nadzieją i z pewnością, że "po burzy zawsze wychodzi słońce".


Hania to nauczycielka polskiego w jednej z warszawskich szkół. Kiedyś prowadziła szczęśliwe życie. Niestety zmieniło się to pewnego sierpniowego dnia, gdy utraciła najbliższe i najważniejsze dla niej osoby. Główną bohaterkę poznajemy, kiedy od tragedii minął już rok, ale ona wcią nie może się do końca "otrząsnąć" z tego koszmaru i wrócić do normalnego życia. Na szczęście z pomocą przychodzą do niej życzliwe osoby. Porywcza i smiała przyjaciółka Dominika, pani Irenka, do której Hania często jeździ nad morze, Aldonka - znajoma ze szkoły. A kiedy na jej życiowej drodze pojawia się Mikołaj, Hania czuje, że coś się zmienia. Tylko czy pozwoli ona sobie na szczęście i czy poradzi sobie z wciąż powracającymi wspomnieniami?


Ciężko będzie mi wyrazić zachwyt nad debiutem Anny Ficner-Ogonowskiej, ponieważ zwyczajnie uwielbiam tę książkę. Z pozoru to zwyczajna obyczajówka, ale wierzcie - tak naprawdę piękna historia. Autorka pisze posługując się świetnym stylem, co jest aż dziwne zważając na fakt, iż jest to jej pierwsza powieść. Każde zdanie jest niezwykle dopracowane i sprawia, że wciąż ma się ochotę na więcej i więcej...


Bohaterowie są ludźmi z "krwi i kości". Mają wady, zalety, problemy i odnosi się wrażenie, że żyją naprawdę. Hania to miłośniczka "Romea i Julii", romantyczka, ale smutna postać, która nie może sobie poradzić z wciąż powracającymi w jej głowie wydarzeniami z przeszłości. Dominika to jej przeciwieństwo. Zawsze ma dużo do powiedzenia, wszystko robi w biegu i emanuje od niej optymizm. Czasami jej słowa mogą ranić i są jak "kubeł zimnej wody", ale zazwyczaj jej bespośredniość pomagała Hance i dzięki temu przetrwała ona najcięższe chwile. Kolejną postacią wartą uwagi jest Mikołaj. Dla większości kobiet wyda on się pewnie ideałem. Zakochany po uszy, cierpliwy, troskliwy i walczący o Hankę. Oczywiście nie można zapomnieć o pani Irence. To w jej nadmorskim domku Hania szuka spokoju i rodzinnego ciepła, bowiem jest to kobieta otwarta, szczera i czuję, że mogłabym jej się zwierzyć ze wszystkich sekretów, a ona na każdą moją troskę znalazłaby rozwiązanie. Bohaterów jest dużo więcej i wszyscy są dobrze i starannie zarysowani. Przemek - chłopak Dominiki i jednocześnie przyjaciel Mikołaja, Aldonka, ciotka Anna, Iwona, Zuza i Ula... Nie sposób ich nie lubić, po prostu.


Fabuła na pierwszy rzut oka wydaje się być nieskomplikowana. Jednak Anna Ficner-Ogonowska bardzo dobrze ją poprowadziła. Wydarzenia to samo życie i każdy wątek przepełniony jest zawsze aktualnymi problemami i rzeczywistością. Na pierwszym planie są relacje pomiędzy Hanką i Mikołajem, lecz sytuacje drugoplanowe były także interesujące i "Alibi na szczęście" (pomimo faktu, ze ma 652 strony) ani przez chwilę mnie nie nudziło.


Zwyczajnie się cieszę, że trafiłam w swoim życiu na taką książkę. Ta powieść przywraca wiarę w ludzi, uspokaja i jest doskonałym schronieniem na gorsze dni. Piękny język, świetnie zarysowani bohaterowie, ciekawa historia i niepowtarzalny klimat - to wszystko mamy w tej pozycji. Już od pierwszych stron "Alibi na szczęście" stało się jedną z moich ulubionych powieści, a kolejne strony tylko utwierdzały mnie w tym przekonaniu. Jeśli jeszcze nie znacie Hanki, Mikołaja, Dominiki, Przemka i innych bohaterów tej powieści powinniśce jak najszybciej to zmienić! Warto zatopić się w tej cudownej opowieści, bo dzięki niej łatwiej dostrzegać szczęście i zamiast użalać się nad sobą, cieszyć się życiem...

Od jakiegoś czasu czytam kilka książek w miesiącu, więc trochę już takowych w swoim życiu przeczytałam. Czytam, poznaję, chłonę i szukam. Szukam pięknych książek, takich, które zachwycą mnie od pierwszej strony, pierwszego zdania. Ale ciężko znaleźć takie powieści. I co prawda mam za sobą wiele dobrych książek, które mi się spodobały i które długo będę pamiętała, jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Choroba, ból, niespełnione ambicje, smutek, rozgoryczenie i rozpacz. Wszystkie te tematy są trudne, czasem nawet zbyt ciężkie by o nich mówić na porządku dziennym. Boimy się rozmawiać o śmierci, a nawet myśleć. Większośc ludzi uważa, że lepiej, kiedy te sprawy pozostaną tematami tabu i nie będą zaprzątały nam głowy. Lecz nie w tej książce. Ona jest wręcz przepełniona rzeczownikami wymienionymi w pierwszym zdaniu. "Gwiazd naszych wina" bez skrępowania opowiada o tym, co najtrudniejsze...

Hazel to szesnastolatka, która od kilku lat ma raka. Mama martwiąc się, że córka wpadła w depresję postanawia zawozić ją na grupę wsparcia. Dziewczyna jest raczej negatywnie nastawiona do tego sposobu spędzania wolnego czasu, ale chodzi tam, by nie sprawić rodzicom przykrości. Pewnego dnia na spotkaniu grupy wsparcia pojawia się nowy chłopak - Augustus. Odtąd życie Hazel zmienia się o 180 stopni.

Nie wiem jak powinna wyglądac recenzja tej książki, bo do niej nie potrafię podejść bez emocji, na spokojnie. Dzieje się tak, ponieważ powieść ta, to nie jest lekkie czytadło, o którym zaraz po przeczytaniu się zapomina. Gra ona na emocjach i zmusza czytelnika do refleksji nad jednymi z najtrudniejszych spraw. Ale po kolei...

Bardzo przywiązałam się do bohaterów. Poznałam ich na tyle dobrze i zaprzyjaźniłam się z nimi na tyle mocno, że traktuję ich po części jak znajomych. To tacy moi literaccy przyjaciele, którzy stali się dla mne ważni. Byli ukazani realistycznie, chociaż często nie da się ich ustawić w jednym szeregu ze "zwyczajnymi" nastolatkami w ich wieku. Z pewnością dlatego, że życie na kartach powieści ich tego nauczyło i nie pozwoliło na niektóre zachowania, które dla typowej młodzieży są zwyczajnie i naturalne. Mimo to (a może dzięki temu) Hazel i Augustusa polubiłam i przyzwyczaiłam się do ich nieco oficjalnego sposobu rozmowy.

John Green doskonale przedstawił fabułę. Książka dzięki temu jest naprawdę ciekawa i chwytająca czytelnika za serce. Ukazuje życie. Uświadamia, że nie zawsze wszystko jest takie, jakim się wydaje i że czasem nasze plany ulegają dużym zmianom. Pomimo, iż "Gwiazd naszych wina" nie nastraja optymistycznie, to jest w niej coś pięknego, prawdziwego. Coś takiego, za co pozycję tę się uwielbia i ceni.

Już w trakcie czytania zdałam sobie sprawę, że to jedna z najlepszch książek jakie do tej pory przeczytałam. Co prawda do około 90 strony wydawała mi się ona zwyczajna. Niby ciekawa, ale typowa. Na szczęście potem przekonałam się, że jest inaczej. Przeżywałam tę powieść, wczułam się w nią i ciężko mi po skończenej lekturze przestać o niej myśleć. Ale to dobrze, bo tego właśnie oczekuję od książek i cieszę się, że wreszcie taką miałam okazję przeczytać.

Polecać już chyba nie muszę. Kto przeczytał recenzję, to na pewno wie, że poznać "Gwiazd naszych wina" warto. Można sięgnąć bez cienia wahania i "przepaść" na jej kartach. Jeżeli któś jeszcze tego nie uczynił, niech żałuje. To naprawdę pięknie napisana opowieść o gonitwie za marzeniami, przepełniona mądrymi cytatami. Dziękuję Autorowi za tak niezwykłą historię...

Choroba, ból, niespełnione ambicje, smutek, rozgoryczenie i rozpacz. Wszystkie te tematy są trudne, czasem nawet zbyt ciężkie by o nich mówić na porządku dziennym. Boimy się rozmawiać o śmierci, a nawet myśleć. Większośc ludzi uważa, że lepiej, kiedy te sprawy pozostaną tematami tabu i nie będą zaprzątały nam głowy. Lecz nie w tej książce. Ona jest wręcz przepełniona...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Marta to wzorowa uczennica i córka. Doskonale dogaduje się z mamą, ale oprócz niej nie ma koło siebie bliskiej osoby. Niby żyje z siostrą w jednym pokoju, lecz to jedyna rzecz, która je łączy, ponieważ Jagna zachowuje się okropnie i siostry się nie rozumieją. Jakie są powody złego zachowania dziewczyny?

Książki pani Ewy Nowak to młodzieżówki jakich mało. Ale co wyróżnia je z tłumu? To, że można się z nich czegoś nauczyć, wyciągnąć pewne wnioski na przyszłość. Cenię takie powieści, ponieważ w XXI wieku jest ich coraz mniej. W większości są albo nastawione na zysk, lub służą tylko i wyłącznie jako "poprawiacze humoru". "Drzazga" oprócz tego, że napisana przyjemnym językiem, to zmusza do refleksji. Często podczas lektury zastanawiałam się nad tym, co czytam i jakie można wyciągnąć z tego wnioski.

Dwie główne bohaterki - Marta i Jagna - to całkiem inne, ukazane za pomocą kontrastu postacie. Współczułam bohaterkom, bo chociaż były w innych sytuacjach, to obie miały w swoim życiu ciężko. Cieszę się, iż nie jestem na miejcu którejś z nich i nadal nie potrafię zdecydować, która miała gorzej w życiu, i której było trudniej.

Akcja nie goni w zawrotnym tempie, ale pomimo tego powieść ta nie nudzi czytelnika, ponieważ nauka jaka płynie z książki wynagradza to w zupełności. Podoba mi sie pomysł, bo otwiera nam, czytelnikom oczy na wiele problemów społeczeństwa. Faworyzowanie dzieci to rzadzko poruszana kwestia zarówno w literaturze, jak i nie tylko. Ewa Nowak napisała powieść prostą, ukazującą problem, jak na dłoni, co dodatkowo wpływa na korzyść i sprawia, że książkę czyta się z przyjemnością.

Uważam, że "Drzazga" jest godna uwagi i polecenia. Cieszę się, iż miałam okazję poznać historię Marty i Jagny. Mam nadzieję, że sięgniecie po tę książkę i nie pożałujecie swojej decyzji.

Recenzja opublikowana także na blogu: ksiazka-w-reku.blogspot.com

Marta to wzorowa uczennica i córka. Doskonale dogaduje się z mamą, ale oprócz niej nie ma koło siebie bliskiej osoby. Niby żyje z siostrą w jednym pokoju, lecz to jedyna rzecz, która je łączy, ponieważ Jagna zachowuje się okropnie i siostry się nie rozumieją. Jakie są powody złego zachowania dziewczyny?

Książki pani Ewy Nowak to młodzieżówki jakich mało. Ale co wyróżnia je...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nathan do tej pory uczył się w domu, z racji, że jego matka jest nuczycielką. Jednak ostatni rok nauki przyjdzie mu spędzić w normalnej szkole. Już pierwszego dnia Lisa, dziewczyna na motocyklu, wywiera na nim piorunujące wrażenie. Co wyniknie ze spotkania tajemniczej dziewzcyny i grzecznego chłopaka?

Przykro mi, ale od razu muszę wspomnieć o małym minusie. Już od pierwszych stron rzucił mi się w oczy dziwny styl pisania autorki, Lurlene McDaniel. Książka jest napisana prostym, zrozumiałym językiem, ale coś mi w nim nie odpowiadało. Mimo wszystko, po tylu pozytywnych opiniach postanowiłam czytać dalej, bo byłam tej powieści niesamowicie ciekawa. Mogę Was zapewnić, że było warto.

Jeżeli trochę zaniepokoiliście się początkiem recenzji, to uwierzcie mi - bez obaw! Na tym kończą się słabe strony tej książki. Bowiem autorka stworzyła historię tak niezwykłą, tak chwytającą za serce, że drobne niedociągnięcia przestają mieć znaczenie. Na początku powieść wydaje się taka niepozorna, nudna. Ot, takie zwykłe zauroczenie nastolatków. Aż tu nagle, niespodzianka! Okazało się, ze to książka młodzieżowa, ale zupełnie inna od reszty.

Na kartach powieści mamy okazję poznać wielu bohaterów. Niektórzy z nich wyróżniali się z tłumu, inni nie. Jednak Lisa z pewnością była postacią najbardziej barwną i tajemniczą. Na początku sama nie rozumiałam jej zachowania. Intrygowała mnie i to chyba było w tej postaci takie istotne.

Lurlene McDaniel powoli stopniowała napięcie, żeby czytelnik nie mógł oderwać się od lektury. Najpierw wydaje się, że w książce jest za dużo niewiadomych, ale kiedy potem okazuje się z jakiego powodu Lisa robiła tak, a nie inaczej, czytelnik czuje się oszołomiony. Jak to, dlaczego - nasuwa się wiele pytań. Smutek miesza się z żalem, a jednakże mimo wszystko wciąż chce się czytać dalej.
Pod koniec powieści styl pisania autorki nie miał kompletnie znaczenia. Historia Lisy i Nathana zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Po skończonej lekturze zaczęłam zastanawiać się , co ja zrobiłabym na miejscu tej dziewczyny. Chyba nie potrafię odpowiedzieć sobie na to pytanie, bo jest ono zwyczajnie za trudne.

Zachęcam, abyście sięgneli po "Pozwól mi odejść", ponieważ naprawdę warto. Dziwi mnie fakt, że ta książka jest znana na tak małą skalę, a inne książki, które nie dorastają tej do pięt są wręcz rozchwytywane. Jeżeli będziecie mieli okazję rozpocząć lekturę to nie wahajcie sie ani chwili. Mam nadzieję, że się nie rozczarujecie. Gorąco polecam!

Recenzja opublikowana również na blogu: ksiazka-w-reku.blogspot.com

Nathan do tej pory uczył się w domu, z racji, że jego matka jest nuczycielką. Jednak ostatni rok nauki przyjdzie mu spędzić w normalnej szkole. Już pierwszego dnia Lisa, dziewczyna na motocyklu, wywiera na nim piorunujące wrażenie. Co wyniknie ze spotkania tajemniczej dziewzcyny i grzecznego chłopaka?

Przykro mi, ale od razu muszę wspomnieć o małym minusie. Już od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Marianna ma piętnaście lat i masę problemów na głowie. Jej tata nie żyje, a mama jest na tyle pochłonięta pracą, iż zdaje się córki nie zauważać. W szkole też nie jest za wesoło. Kiedy problemy zaczynają przerastać możliwości nastolatki okazuje się, że obok niej są życzliwi ludzie, którzy nie pozwolą Mariannie zostać samej.

Trzeba przyznać, iż życie Manny powoli zaczynało przypominać koszmar, a matka zaabsorbowana pracą udawała za wszelką cenę, że nic złego się nie dzieje i wszystko jest pod kontrolą. Była pracoholiczką, ale próbowała nie dopuszczać do siebie tej okrutnej, ale niestety prawdziwej myśli. Ta osoba - Olga - nie wzbudzała sympatii czytelnika. Jednak, co tu kryć, pracoholizm w naszym społeczeństwie jest coraz bardziej powszechny. Agnieszce Tyszce udało się w tej krótkiej powieści uzmysłowić jakże aktualny problem. Po pewnym czasie karty się odwróciły i Olga straciła pracę. Załamana kobieta nie miała nawet ochoty szukać kolejnej. Zmartwiona Marianna mimo wszystko nie traciła nadziei, iż wkrótce będzie lepiej. Pomimo tego raczej smutnego wątku uważam, że książka miała w sobie coś optymistycznego. Dawała nadzieję na lepsze jutro. O tak, to określenie tutaj doskonale pasuje. Ale czy to wystarczy, żeby skraść serce czytelników? Z tym jest pewien problem. Część zapewne uzna tę powieść za zbyt naiwną, druga część być może będzie zachwycona. A ja? Ja jestem gdzieś tak pomiędzy. Zdaję sobie sprawę z tego, że cała historia była pokolorowana, zbyt idealna, ale z drugiej strony... No właśnie, jest ta druga strona, która podpowiada, że było przyjemnie. Co w tym przypadku zrobić? Chyba pozostaje mi tylko przyznać, że mam do autorki ogromny sentyment i kolejny raz miło spędziłam czas przy jej dziele, tak po prostu. Była to taka niezobowiązująca lektura, którą szybko się czytało.

Czy chcę polecić tę książkę? Nie wiem. Jeżeli lubicie takie historie, które dobrze się kończą i jeśli szukacie czegoś, co nadawałoby się na odpoczynek, to "Wyciskacz do łez" zda egzamin. W przeciwnym razie nie do końca. Nie chcę, żeby ktoś mi potem zarzucił, że tak zachwalałam, a była to młodzieżówka jakich wiele. To musi się zwyczajnie podobać. "Wyciskacz do łez" był moim czwartym spotkaniem z twórczością Agnieszki Tyszki. Może nie takim udanym jak z serią przygód o Neli, ale ponownie miałam okazję, aby poczuć ten klimat, który Autorka potrafi stworzyć. I chociaż jej książki są nieidealne, mają w sobie coś uroczego. Na pewno nie wszystkich oczaruje, ale zastanówcie się, czy przypadkiem nie macie ochoty sprawdzić, jakie byłyby Wasze odczucia. Zróbcie jak uważacie, decyzję pozostawiam Wam.

Recenzja do przeczytania także na moim blogu: www.ksiazka-w-reku.blogspot.com

Marianna ma piętnaście lat i masę problemów na głowie. Jej tata nie żyje, a mama jest na tyle pochłonięta pracą, iż zdaje się córki nie zauważać. W szkole też nie jest za wesoło. Kiedy problemy zaczynają przerastać możliwości nastolatki okazuje się, że obok niej są życzliwi ludzie, którzy nie pozwolą Mariannie zostać samej.

Trzeba przyznać, iż życie Manny powoli...

więcej Pokaż mimo to