rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

„Słowa są dla mnie bardzo ważne.(...) O słowach dużo myślę.”

Tak pisze Jerzy w swojej przedmowie do „Mojego prywatnego języka”. Pisze w niej nie tylko o słowach, które tak bardzo uwielbia, ale również o sobie i daje się w ten sposób czytelnikowi bardziej poznać. Kim więc jest Jerzy Bralczyk, sławny na całą Polskę językoznawca?

Jego rodzice byli wiejskimi nauczycielami. Sam Jerzy Bralczyk zawsze był raczej marnej postury, więc nie był popularny wśród rówieśników, a to że uczył się dobrze, pogarszało jeszcze jego status towarzyski. Był chorowitym dzieckiem, więc zabijał nudę, czytając książki. Będąc dziesięciolatkiem, przeczytał całe „Quo vadis” i do dzisiaj na pamięć całe fragmenty tej lektury. Od wczesnego dzieciństwa czytał „Pana Tadeusza” i do dziś czyta go na okrągło. Uznaje go za najlepszą książkę do dziś i może poszczycić się największym na świecie zbiorem różnych wydań tejże właśnie książki. Ceni sobie również Słowackiego i Beniowskiego. Nic więc dziwnego, że mając takie podstawy, stał się jednym z największych specjalistów w dziedzinie językoznawstwa.

„Mój język prywatny” to wspaniała pozycja, w której Jerzy Bralczyk w gawędziarski sposób pisze o ważnych dla niego słowach i pokazuje w jaki sposób używać ich poprawnie oraz wyjaśnia, że jedno słowo może mieć wiele różnych znaczeń, z zależności od tego w jakim kontekście, czy też w jakiej frazeologii ich użyjemy.

„Mój język prywatny”, jak sam autor nadmienia, ma układ słownikowy. Hmm... Ja bym jednak się pokusiła o stwierdzenie, że jest to raczej zbiór felietonów. Zresztą, poszczególne z nich były wcześniej drukowane jako felietony w miesięczniku psychologicznym „Charaktery” oraz w „Przekroju”. Motywem przewodnim każdego z tych felietonów jest jedno słowo i wokół niego autor snuje swoje opowiastki:

„Bardzo. Jak się zastanowić, to dosyć dziwny wyraz. Nawet bardzo dziwny. Dziwnie brzmi i wygląda. A w ogóle jest jakiś niezupełny. Bardzo co?
Stopniuje się, jak najbardziej. Ale też nie bardzo sam się stopniuje, tylko pomaga w stopniowaniu czegoś innego, co samo nie bardzo potrafi. Ciepło – cieplej, ale gorąco – bardziej gorąco. „Goręcej” jest jakieś nie bardzo.
Z jednej strony – kawałek formy odmiany, z drugiej – bardzo przyzwoite samodzielne słowo. Jak bardzo samodzielne, zależy od użycia.
(…)
I z grzeczności najczęściej mówię „bardzo proszę”, „bardzo dziękuję”, „bardzo przepraszam”. A także „bardzo mi miło”. Albo: „naprawdę bardzo mi miło”. „Bardzo, ale to bardzo mi miło”.
No, teraz trochę przeholowałem. Nawet bardzo.”

Jak widać z powyższego fragmentu, Jerzy Bralczyk lubi zabawę słowami. W jednym krótkim felietonie ukazuje mnóstwo przykładów użycia danego słowa, wyjaśnia jego znaczenie, przedstawia najczęściej stosowane konstrukcje i wyjaśnia jego pochodzenie.

„Mój język prywatny” uświadomił mi, że niby tak wiele wiem o naszym rodzimym języku, a jednak w porównaniu z wiedzą profesora Bralczyka, tak naprawdę niewiele wiem. Lektura słownika autobiograficznego, jak sam autor go nazywa, sprawiła, że nabrałam chęci, aby tak jak Bralczyk pobawić się słowem, rozebrać je na czynniki pierwsze, użyć w wielu kontekstach, ubrać w różne intonacje i posmakować.

Krótko mówiąc, „Mój język prywatny” poszerza wiedzę czytelnika oraz dostarcza niezłej zabawy. Polecam!

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi sztukater.pl.

Recenzję znajdziecie również na moim blogu www.literackiswiatjoko.blogspot.com

„Słowa są dla mnie bardzo ważne.(...) O słowach dużo myślę.”

Tak pisze Jerzy w swojej przedmowie do „Mojego prywatnego języka”. Pisze w niej nie tylko o słowach, które tak bardzo uwielbia, ale również o sobie i daje się w ten sposób czytelnikowi bardziej poznać. Kim więc jest Jerzy Bralczyk, sławny na całą Polskę językoznawca?

Jego rodzice byli wiejskimi nauczycielami....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Calder. Narodziny Odwagi” - Mia Sheridan


Mia Sheridan, do niedawna jeszcze nieznana w naszym kraju, w ostatnim czasie podbija serca polskich czytelniczek. Autorka z wielkim sukcesem wdarła się na nasz rynek księgarski. Jej powieści są niezwykle klimatyczne i pełne wzruszeń. Swoją serię „Sign of Love”, Mia zapoczątkowała w 2013 roku, wydając debiutancką powieść, zatytułowaną „Leo”. Książka przypadła do gustu Amerykankom, a autorka sukcesywnie zaczęła wydawać kolejne powieści z tej serii. Jej powieść „Bez słów” jeszcze niedawno odniosła wielki sukces na polskim rynku wydawniczym. Moją krótką recenzję na podstawie anglojęzycznej wersji znajdziecie tutaj. Krótko po niej w naszych księgarniach, miałyśmy przyjemność zaopatrzyć się w kolejną - „Stinger. Żądło namiętności” , o której również pisałam na swoim blogu tutaj. Obecnie mam przyjemność podzielić się z Wami moimi przemyśleniami na temat ostatnio wydanej u nas powieści Mii, zatytułowanej „Calder. Narodziny odwagi.”

Krótko na temat fabuły.

Na samym wstępie, autorka przytacza Legendę o Wodniku, co sugeruje, że ten znak zodiaku będzie motywem przewodnim całej powieści. Jeśli czytaliście przeprowadzony przeze mnie jakiś czas temu wywiad z Mią Sheridan (jeśli nie, znajdziecie go tutaj), zapewne wiecie, iż Mia w swoich powieściach próbuje wykreować postaci, które charakteryzują się cechami przypisywanymi danemu znakowi zodiaku i stawia na ich drodze życiowej różne przeciwności. Autorka dobrze się bawi, starając się dokonać dogłębnej analizy psychologicznej swoich bohaterów w obliczu trudów oraz w czasie prób ich przezwyciężania.
Calder jest bohaterem stworzonym na wzór legendarnego Ganimenedesa, który był czczony jako Wodnik. Nasz bohater mieszka i wychowuje się w zamkniętej społeczności, w sekcie, gdzie każdy jej członek ma swoje własne miejsce i nikt nie ma prawa liczyć na to, że zajmie wyższe stanowisko. Wszyscy jej członkowie mają swoje zadania, które wykonują bez szemrania. Nie kontaktują się ze światem zewnętrznym. Tylko przywódcy mają prawo wychodzić poza zamkniętą posiadłość. Calder również miał swoje zadanie, gdyż został mianowany nosicielem wody. Jako mały chłopiec głęboko wierzył w nauki swojego przywódcy, Hektora. Dlatego kiedy poznał małą Eden był przekonany, że jej przeznaczeniem jest zostać żoną Hektora i matką wszystkich współwyznawców, która wraz z mężem poprowadzi ich do krainy szczęścia, do Elizjum.
Jednak z biegiem czasu Calder zauważa w Eden kobietę, której zaczyna pożądać i w której się zakochuje. Od tej chwili ten młody mężczyzna toczy nieustanną walkę pomiędzy tym w co wierzy, a tym czego pragnie. Jak się ta walka zakończy? Przekonajcie się sami, sięgając po lekturę powieści Mii Sheridan „Calder. Narodziny odwagi”.

Powieść pełna wzruszeń.

Mia Sheridan jest znana czytelnikom z tego, iż jej powieści są pełne wzruszeń i nostalgii. Nie brakuje tego również w „Calderze.” Zagłębiając się w fabułę, czytelnik na równi z bohaterami przeżywa chwile bólu, tęsknoty oraz zwątpień, gdyż postaci są tak doskonale wykreowane, że bez trudu możemy się z nimi utożsamiać.
Chylę czoła przed autorką za pomysł umieszczenia akcji w takiej a nie innej scenerii. Ze zgrozą w sercu czytałam o warunkach, w jakich żyją członkowie sekty, pięknie nazwanej przez Hektora Arkadią. Ze wściekłością czytałam o jawnej niesprawiedliwości, jaka w niej panuje. No bo do czegóż to podobne, że zwykli robotnicy żyją w skrajnej nędzy i mogą korzystać tylko z plonów ziemi, a przywódcy mogą korzystać z cywilizowanego świata i z jego dóbr? Jakież emocje czułam, czytając kazania Hektora, który twierdził, że jest ojcem wszystkich członków zgromadzenia, że jest prorokiem, a jego słowa są święte i należy postępować zgodnie z jego widzimisię! Mało tego! Ten człowiek stworzył swoją własną „Świętą księgę”, którą kazał wszystkim czytać tak jak wielu ludzi czyta „Biblię” czy „Koran”. Cała społeczność Arkadii musiała się podporządkować jego woli... Hektor natomiast mógł ich chwalić lub, jeśli w jego mniemaniu zasłużyli na karę, karać, skazując na ból fizyczny i poniżając...

Podsumowanie

Mia Sheridan, moim skromnym zdaniem, jest mistrzynią słowa pisanego. Jej powieści są cudowne! Są doskonale przemyślane od początku do końca. W przypadku „Caldera” już sam prolog wywołał u mnie ogromne zainteresowanie i wprost wbił mnie w fotel. Nie mogłam się oderwać od książki, gdyż przez cały czas miałam nadzieję, że dowiem się w końcu co się stało i dlaczego. Zakończenie natomiast sprawiło, że rozpadłam się na kawałki, a pozbieram się w całość zapewne dopiero po przeczytaniu drugiej części.
Mia Sheridan zastosowała tu narrację pierwszoosobową i oddała w ten sposób głos obojgu bohaterom, dzieląc powieść i przeplatając ją rozdziałami poświęconymi każdemu z nich. Czytelnik z pierwszej ręki dowiaduje się o kolejnych wydarzeniach z życia Caldera i Eden, poznaje ich myśli, odczucia oraz motywy, jakimi się kierują, próbując pokonać przeciwności losu. Dzięki temu zabiegowi autorka dokonała głębokiej analizy psychologicznej kreowanych przez siebie postaci, a czytelnik łatwo może się z nimi utożsamiać.
„Calder. Narodziny odwagi” jest przepiękną powieścią o miłości. Jednak znajdziecie w niej nie tylko to. Jest to również wspaniała opowieść, ukazująca życie w zamkniętej społeczności, zdominowanej przez samozwańczego przywódcę i guru. Z pierwszoosobowej relacji dwójki głównych bohaterów, dowiecie się jak to jest, kiedy człowiek poddawany jest przysłowiowemu praniu mózgu do tego stopnia, że godzi się na jawną niesprawiedliwość, która panuje w sekcie. Z zapartym tchem będziecie śledzić proces dojrzewania Caldera i Eden, kiedy zaczynają zdawać sobie sprawę z tego, że zostali ograbieni z życia i własnej tożsamości, i podejmują decyzję o ucieczce oraz kiedy postanawiają walczyć o wspólną przyszłość.
Powieść Mii Sheridan już od pierwszej strony wzbudza zainteresowanie. Czytelnik nie jest w stanie odciąć się emocjonalnie od opisywanych w niej wydarzeń. Przygotujcie się na to, iż w trakcie lektury „Caldera...” poczujecie całą gamę emocji – od wzruszenia po szok, od zaskoczenia po nienawiść i niechęć. Przygotujcie się na to, iż nie będziecie w stanie oderwać się od tej historii, póki nie przeczytacie ostatniej strony... A po zakończeniu pozostaniecie z uczuciem niedosytu i z niecierpliwością będziecie oczekiwać kolejnej części, która niebawem pojawi się w naszych księgarniach.
Gorąco polecam!

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Septem oraz Grupie Wydawniczej Helion.

Recenzję znajdziecie również na moim blogu: www.literackiswiatjoko.blogspot.com

„Calder. Narodziny Odwagi” - Mia Sheridan


Mia Sheridan, do niedawna jeszcze nieznana w naszym kraju, w ostatnim czasie podbija serca polskich czytelniczek. Autorka z wielkim sukcesem wdarła się na nasz rynek księgarski. Jej powieści są niezwykle klimatyczne i pełne wzruszeń. Swoją serię „Sign of Love”, Mia zapoczątkowała w 2013 roku, wydając debiutancką powieść,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Oblubienice wojny” Helen Bryan
- Przedpremierowo


Wspominałam Wam już, że uwielbiam powieści z historią w tle. Zapewne tak i to nie raz. Z czystym sumieniem mogę to jeszcze raz powtórzyć i zrobię to zapewne jeszcze wiele razy. Jednak największym rarytasem są dla mnie historie osadzone w czasie II wojny światowej, a taką właśnie otrzymałam ostatnio od Wydawnictwa Editio. Swoją drogą, jestem bardzo wdzięczna owemu wydawnictwu za umożliwienie zapoznania się z „Oblubienicami wojny” i to jeszcze przed premierą.

O autorce słów kilka.

Helen Bryan urodziła się w Stanach Zjednoczonych w Wirginii, dorastała w Tennessee, a od wielu lat mieszka w Wielkiej Brytanii, w Londynie. Z wykształcenia jest prawniczką. W 2002 roku napisała biografię Marthy Washington, która została obsypana nagrodami. Powieść „Oblubienice wojny” to wydany w 2007 roku debiut literacki Helen Bryan, zainspirowany prawdziwymi wspomnieniami kobiet, które przyłączyły się do Kierownictwa Operacji Specjalnych, założonego przez Churchilla.

Wciągająca fabuła

Alice, Elsie, Tanni, Evangeline oraz Frances to kobiety pochodzące z różnych stron świata oraz z różnych środowisk. Wybuch II wojny światowej sprawia, że spotykają się w małej wiosce Cromwarsh Priors, w południowo-wschodniej Anglii. Wspólnie stawiają czoła wojennej rzeczywistości, wspólnie pracują dla dobra kraju oraz wzajemnie się o siebie troszczą i pomagają innym ludziom, głównie ewakuowanym z zagrożonego i bombardowanego Londynu kobietom i dzieciom. Pomiędzy bohaterkami rodzi się prawdziwa przyjaźń i kiedy cztery spośród nich spotykają się po pięćdziesięciu latach, wspólnie trafiają na ślad zdrajcy i postanawiają pomścić niewinną śmierć...

Powieść obyczajowa z wojną w tle

„Oblubienice wojny” to przede wszystkim powieść obyczajowa osadzona w Anglii w czasie II wojny światowej. Przedstawiając kolejne bohaterki, autorka dogłębnie analizuje ówczesne obyczaje, panujące w różnych środowiskach społecznych tamtejszych czasów i zabiera czytelnika w podróż do Cromwarsh Priors, gdzie wychowała się Alice Osbourne, do Nowego Orleanu, z którego pochodzi Evangeline Fontaine oraz do Austrii, gdzie wychowała się będąca żydówką Tanni i do Londynu, gdzie poznajemy wywodzącą się z angielskiej arystokracji Frances oraz z pochodzącą z robotniczej rodziny Elsie. Mamy tu więc całą plejadę różnorodnych bohaterek, które dzielą ten sam los, spotykając się w Crowmarsh Priors, a Helen Bryan doskonale buduje ich portrety psychologiczne, dzięki czemu poznajemy ich uczucia oraz motywy, którymi się kierują.

„Oblubienice wojny”, moim zdaniem, jest niezwykle wciągającą powieścią, którą cenię sobie tym bardziej, iż Helen Bryan w głównej mierze skupiła się wątku obyczajowym, ściśle związanym z losami tworzonych przez siebie bohaterek. Poznajemy je jako kobiety, które przejmują w społeczeństwie męskie obowiązki – pracują na roli, organizują ewakuację kobiet i dzieci z bombardowanego Londynu, przyjmują ich we własnych domostwach i opiekują się nimi. Jako kobiety, które chcą być silne i pomocne i które tak jak Frances chcą wstąpić do tajnych służb, bezpośrednio walczących na froncie lub we francuskim ruchu oporu. Jako kobiety, które mimo wojennych zawirowań i wykonywania męskich prac, nadal czują się pełnowartościowymi niewiastami i chcą kochać oraz być kochane.

Autorka raczy nas ogromną ilością szczegółów dotyczących tego, co w czasie wojny w Anglii się jadło, piło oraz jak się ubierano. Co jest ważne... w to wszystko są wplecione informacje dotyczące tego, co działo się wówczas na świecie i na kilka chwil przeniesiemy się do Austrii, Francji oraz do Polski i prześledzimy losy jeńców w obozach koncentracyjnych oraz zostaniemy zszokowani badaniami, które były tam prowadzone na rozkaz Hitlera.

Nie będę się dłużej rozwodzić, ani wymieniać plusów, czy minusów powieści Helen Bryan. Dodam tylko, że jest to naprawdę niezwykle udany debiut literacki, a powieść „Oblubienice wojny” z pewnością podbije serce niejednej czytelniczki. Z pełnym entuzjazmem oraz z czystym sercem polecam, polecam i po trzykroć polecam!

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania serdecznie dziękuję Wydawnictwu Editio oraz Grupie Wydawniczej Helion.

www.literackiswiatjoko.blogspot.com

„Oblubienice wojny” Helen Bryan
- Przedpremierowo


Wspominałam Wam już, że uwielbiam powieści z historią w tle. Zapewne tak i to nie raz. Z czystym sumieniem mogę to jeszcze raz powtórzyć i zrobię to zapewne jeszcze wiele razy. Jednak największym rarytasem są dla mnie historie osadzone w czasie II wojny światowej, a taką właśnie otrzymałam ostatnio od Wydawnictwa Editio....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nawet nie wiecie jak bardzo wyczekiwałam przesyłki z Wydawnictwa Helion. Kiedy wreszcie do moich drzwi zapukał listonosz z niewielką paczuszką, miałam chęć go ucałować i wyściskać. Oczywiście nie zrobiłam tego, bo biedak by sobie pomyślał, że jestem jakąś wariatką i w przyszłości mógłby omijać mój dom szerokim łukiem. A co było w tej paczuszce? Oczywiście, „Stinger. Żądło namiętności” autorstwa Mii Sheridan – powieść, którą dawno temu czytałam w oryginale, ale z ogromną przyjemnością przeczytałam ją jeszcze raz w naszym rodzimym języku. Musiałam, po prostu musiałam, przeczytać ją jeszcze raz, aby przypomnieć sobie bohaterów i fabułę, aby móc ją dla Was zrecenzować. Uwielbiam tę autorkę. Stąd moja wielka ekscytacja.

O fabule słów kilka.

Główna bohaterka, Grace Hamilton, przybywa do Las Vegas na konferencję studentów prawa. Przewrotny los sprawia, że poznaje tam mężczyznę, który przyprawia ją szybsze bicie serca. To Carson Stinger, gwiazda filmów porno, biorący udział w targach branży erotycznej. Młoda prawniczka i gwiazda porno? Ciekawa kombinacja charakterów. Zwłaszcza, że Grace ma zaplanowane całe życie. Chce być prawniczką, współżyć tylko z trzema facetami, a ostatni z nich ma zostać jej mężem. Carson Stinger burzy wszystkie jej postanowienia. Kilka godzin, które wspólnie spędzają zamknięci w zepsutej windzie, odmieni całe jej życie. Przede wszystkim zrobi coś niespodziewanego. Mianowicie spędzi kilka nocy z Carsonem. Nie spodziewa się jednak, że gwiazda porno skradnie jej serce i sprawi, że jej dotychczas poukładane życie nie jest już takie pociągające.
W czasie krótkiego i płomiennego romansu, okazuje się, że Carson ma wrażliwe serce, które skrywa pod maską. Najpierw pomaga jej pokonać atak paniki w zamkniętej windzie – próbuje odwrócić jej uwagę śpiewem, a później okazuje się niezwykle wrażliwym mężczyzną, wyczulonym na potrzeby partnerki.
Sielanka jednak nie trwa długo i oboje wracają do swoich domów. Oboje nie potrafią zapomnieć o wspólnie spędzonych chwilach w Las Vegas. Oboje zmieniają... no właśnie... co? O tym przekonajcie się sami.

Bohaterowie.

Mia Sheridan, po raz kolejny, stworzyła wspaniałych bohaterów. Niesztampowych choćby dlatego, że połączenie prawniczki i gwiazdy porno już samo w sobie jest bardzo nietypowe i oryginalne. Autorka pokazała, że przeciwieństwa potrafią się przyciągać – dwa różne światy, dwie zupełnie różne osobowości, pozornie nie mające ze sobą nic wspólnego, nieświadomie dążą do tego, aby się w przyszłości połączyć. A czy im się to uda? Nie zwlekajcie za długo z lekturą, aby się tego dowiedzieć.
Mia Sheridan bardzo dobrze zbudowała portrety psychologiczne głównych bohaterów. Czytelnik poznaje ich myśli i uczucia z tzw. pierwszej ręki, gdyż autorka każdy rozdział podzieliła w taki sposób, żeby oddać im głos. Wprowadziła narrację pierwszoosobową, co pozwala poznać motywy zachowań Grace oraz Stingera.

Zwykły romans czy powieść z przesłaniem?

Okładka i podtytuł (którego, prawdę mówiąc, nie ma w oryginalnym wydaniu) sugerują raczej, że dostajemy do ręki lekki romans na jeden wieczór. Nic bardziej mylnego! Romans jest, owszem. Nawet bardzo namiętny, jeśli mam być szczera. Jednak w tej powieści to nie romans jest najważniejszy. Wytrawny czytelnik potrafi się doszukać drugiego dna. Otóż, autorka chce nam przekazać, że każdy może się zmienić, że w każdym tkwi potencjał na zostanie bohaterem! Stinger, gwiazda porno i bawidamek, dowiódł, że to jest możliwe!

Plusy i minusy.

Uwielbiam Mię Sheridan, bez dwóch zdań! Cenię ją za to, że potrafi stworzyć historie doskonałe (Archer, Kyland, Calder). Cenię ją za to, że potrafi tak dobierać słowa, aby zwykły, przygodny romans zmienić w coś wyjątkowego. Cenię ją za dobór słów oraz „smaczne” opisy scen erotycznych (smaczne w sensie nie wulgarne).
W przypadku „Stingera” największym plusem jest pomysł na fabułę i na przesłanie, że każdy może stać się kimś wyjątkowym i wartościowym. Poza tym, muszę przyznać, że spodobał mi się podział, jakiego dokonała autorka. Uważny czytelnik na pewno to wyłapie. Część pierwsza – romans, druga – dojrzewanie i dokonanie zmian w życiu, oczekiwanie, i część trzecia, w której autorka raczy nas wątkiem kryminalnym i z byłej gwiazdy porno tworzy prawdziwego bohatera.
Minusy? Nie ma ich chyba wiele. Głównie jest to trochę zbyt mało rozwinięty wątek kryminalny. Trochę za szybko tu pędziła akcja. Gdyby autorka ją zwolniła, dodając coś więcej, powieść byłaby idealna! A co najważniejsze? „Stinger” nie jest tak poruszający jak „Bez słów”! „Stinger” to świetna powieść, ale nie wydusi z Was tylu łez co Archer. Jednak nie zniechęcajcie, gdyż kolejne książki Mii Sheridan z pewnością Was poruszą, złamią Wam serca i pokażą Wam inny świat!

Polecam! Polecam i jeszcze raz polecam!

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Grupie Wydawniczej Helion S.A.

http://literackiswiatjoko.blogspot.com/2016/04/55-czy-w-zyciu-mozna-wszystko.html

Nawet nie wiecie jak bardzo wyczekiwałam przesyłki z Wydawnictwa Helion. Kiedy wreszcie do moich drzwi zapukał listonosz z niewielką paczuszką, miałam chęć go ucałować i wyściskać. Oczywiście nie zrobiłam tego, bo biedak by sobie pomyślał, że jestem jakąś wariatką i w przyszłości mógłby omijać mój dom szerokim łukiem. A co było w tej paczuszce? Oczywiście, „Stinger. Żądło...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Macie chęć wybrać się do pięknej Chorwacji? Co prawda wakacje już za nami, a złota polska jesień już u progu, ale możecie odbyć tę podróż dzięki lekturze debiutanckiej powieści Łukasza Piotra Kotwickiego pod tytułem „Pamiętnik”.

Powieść tę można uznać za mieszankę gatunkową – znajdziecie tutaj wątek kryminalny, przygodowy oraz romans. Jeśli jednak mam być szczera, zakwalifikowałabym ją raczej jako książkę przygodową. Podróż jednego z głównych bohaterów po Chorwacji w poszukiwaniu zaginionej córki przywiodła mi na myśl znany film z 2008 roku z Liamem Neesomem w roli głównej, ale w trakcie czytania stwierdziłam, że nie należy porównywać tej powieści z filmem – moje pierwsze wrażenie było całkiem mylne. Owszem, autor wykorzystał motyw zaginionego dziecka, jednak miał całkiem inny pomysł na rozwój akcji oraz na motywy kierujące bohaterami.

Jednym z głównych bohaterów „Pamiętnika” jest Roman, były policjant, który po przejściu na emeryturę, kupuje Winnebago i wyrusza w podróż po Europie. Od dłuższego czasu przebywa jednak w Niemczech i mieszka na kempingu Blue Rainbow, dorabiając sobie i przyjmując od czasu do czasu zlecenia jako detektyw. Kiedy ma zamiar wyruszyć w kierunku Francji, na kemping przybywa przyjaciel jego córki, oznajmiając, że Zuza wyjechała do Chorwacji i zaginęła. Wspólnie wyruszają do rodzinnego Świebodzina, gdzie dowiadują się od dziadka Zuzy, iż podarował wnuczce stary pamiętnik. Po jego przeczytaniu, dziewczyna porzuciła pracę w Poznaniu i wyruszyła na poszukiwanie skarbu, do którego miał ją zaprowadzić pamiętnik.

Przez pierwsze sto stron akcja toczy się powoli, wręcz leniwie. Poznajemy sylwetki Romana i Krystiana. Autor naświetla nam ich charaktery oraz wartości, którymi kierują się życiu. Dowiadujemy się o fascynacji, jaką czuje Krystian do Zuzy, o problemach związanych z brakiem pracy oraz o konflikcie młodzieńca z ojcem. Śledzimy poczynania Romana jako detektywa, jego przyjaźń z zarządcą kempingu Blue Rainbow oraz kłopoty, w które wpadł obserwując męża swojej niemieckiej klientki. Akcja nabiera trochę tempa, kiedy bohaterowie wyruszają we wspólną podróż najpierw do Świebodzina, a później do malowniczej Chorwacji.

Muszę przyznać, że spodobał mi się pomysł autora, aby wykorzystać motyw chorwackich zabytków, jako kolejnych etapów poszukiwań skarbu oraz przedstawienie akcji w formie podróży, dzięki czemu czytelnik zostaje obdarzony plastycznymi opisami krajobrazu w różnych strefach klimatycznych i kulturowych.

Duży plus muszę przyznać za konstrukcję bohaterów. Łukasz Kotwicki dogłębnie analizuje ich charakter oraz motywy działania. Poświęca im sporo miejsca w swej powieści, a co najważniejsze są to zwykli ludzie, jakich wielu w naszym otoczeniu. Chwilami jednak miałam wrażenie, że Krystian mimo małej kryminalnej przygody, jest zbyt miłym i zbyt dobrze ułożonym młodzieńcem. Brakowało mi w nim trochę brawury i zdania się na żywioł, trochę szaleństwa. Poza tym budując postaci, autor wyraźnie dzieli je na te dobre i te złe – czytelnik od razu się domyśla jaki typ bohatera ma sobie wyobrazić – począwszy od wyglądu zewnętrznego po wewnętrzne zepsucie.

Jeśli chcecie się dowiedzieć, w jakich okolicznościach zaginęła Zuza, jak przebiegały jej poszukiwania oraz jakie niebezpieczeństwa czyhały na bohaterów w czasie ich przygody, i czy opisywany w pamiętniku skarb istnieje, koniecznie sięgnijcie po powieść Łukasza Piotra Kotwickiego.

Podsumowując, „Pamiętnik” Łukasza Piotra Kotwickiego należy uznać za dość udany debiut literacki. Akcja niejednokrotnie zaskoczy czytelna, bohaterzy są nietuzinkowi i nie ma w nich nic nierealnego. Piękne i plastyczne opisy Chorwacji, pobudzają wyobraźnię czytelnika. Jedyne na czym, moim zdaniem, autor powinien trochę popracować, to budowanie dialogów – mogłyby być bardziej wartkie, chwilami miałam wrażenie, iż są trochę sztuczne i mało pomysłowe. Poza tym wątek romansowy pomiędzy dwójką młodych bohaterów, mógłby być odrobinkę bardziej szalony i bardziej uczuciowy. Mimo wszystko uważam, że powieść tę warto przeczytać i przenieść się do pełnej słońca Chorwacji. Polecam ją wielbicielom przygód!

Tę recenzję przeczytacie również na blogu:

www.literackiswiatjoko.blogspot.com

Macie chęć wybrać się do pięknej Chorwacji? Co prawda wakacje już za nami, a złota polska jesień już u progu, ale możecie odbyć tę podróż dzięki lekturze debiutanckiej powieści Łukasza Piotra Kotwickiego pod tytułem „Pamiętnik”.

Powieść tę można uznać za mieszankę gatunkową – znajdziecie tutaj wątek kryminalny, przygodowy oraz romans. Jeśli jednak mam być szczera,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po przeczytaniu „Motyla”, którym, szczerze mówiąc, byłam zachwycona (o której również pisałam), sięgnęłam po kolejną z książek Lisy Genovy, po „Sekret O’Brienów”. Nie żałuję ani chwili spędzonej przy lekturze tej jakże przejmującej historii o rodzinie, dotkniętej chorobą Hungtingtona ( w skrócie HD).

Prawdę powiedziawszy, do tej pory nie zdawałam sobie sprawy z tego, że taka choroba w ogóle istnieje. Lisa Genova, jako doktor nauk medycznych, specjalizująca się w neurologii, przybliża czytelnikom jak okrutna i zabójcza jest choroba Huntingtona i jaki ma wpływ na całą rodzinę, która została nią dotknięta. Jest to choroba genetyczna, którą mogą odziedziczyć dzieci chorego – każde z nich ma pięćdziesiąt procent szans na to, iż posiada gen odpowiedzialny za jej powstanie, a kiedy już go posiada, na sto procent zachoruje.

W „Sekrecie O’Brienów” autorka przedstawia nam niezwykle silnego mężczyznę, głowę rodziny, ojca czwórki dzieci, który nie wyobraża sobie życia bez pracy. Jest policjantem, więc codziennie naraża swoje życie, aby chronić słabszych i walczyć z przestępcami. Ma czterdzieści lat i robi wszystko, aby zapewnić godziwe życie swojej rodzinie – stara się być dobrym ojcem i pragnie, aby jego dzieci, choć już dorosłe, czuły się szczęśliwe. Joe O’Brien przez cały czas ma w pamięci swoją matkę, która przebywała w ośrodku opieki. Sądził jednak, że jej okropny stan zdrowia był wynikiem nadużywania alkoholu i z całych sił starał się nie dopuścić do tego, aby jego spotkało to samo i stronił od dużych ilości trunków – wypijał piwo, dwa, czasem kilka drinków, jednak zawsze zachowywał umiar.

W wieku czterdziestu lat, dopada go choroba, pozbawiając możliwości wypracowania emerytury, która miała zapewnić jemu i jego żonie godziwe życie na starość. Początkowo nawet nie zdaje sobie sprawy, że jest chory – sądzi, że ot po prostu, zapomina, gdzie położył broń służbową albo przełożyła ją żona, czasem reaguje wybuchowo, rzucając przedmiotami, zaczyna się potykać, co tłumaczy kontuzją kolana. Jednak kiedy objawy Huntingtona się nasilają, stają się dla niego bardzo uciążliwe i niezrozumiałe. Zaczynają się dziwne tiki nerwowe, a ciało zaczyna żyć własnym życiem – to pląsawica, która sprawia, że choroba staje widoczna dla otoczenia, a zachowanie chorego jest z reguły uważane za wynik problemów z alkoholem.

W jaki sposób wpłynie na rodzinę diagnoza specjalisty? Jak Joe poradzi sobie ze świadomością, iż ta choroba go zabije i mógł przekazać ten wstrętny gen swoim dzieciom? Dowiecie się tego, sięgając po książkę Lisy Genovy „Sekret O’Brienów”.

Historia rodziny dotkniętej HD wywołuje w czytelniku burzę emocji. Zaczyna myśleć o tym, jak by się zachował, będąc w takiej sytuacji – jaką decyzję by podjął, słysząc, że być może ma w sobie odpowiedzialny za tę chorobę gen? Czy poddałby się badaniom, aby to sprawdzić? Czy chciałby wiedzieć, że jeśli los nie był dla niego łaskawy na sto procent zachoruje?

Lisa Genova doskonale przedstawiła powyższe dylematy na przykładzie Joe oraz jego dzieci. Główny bohater przedstawiony jest jako pacjent, jednak w wielu fragmentach możemy poznać jego uczucia – złość, wściekłość i głębokie poczucie winy, że przez jeden gen jego dzieci również mogą zachorować. W pewnym momencie spływa na niego również zrozumienie… zaczyna rozumieć przez co przechodziła jego matka i dociera do niego, że mimo okropnego stanu zdrowia i braku łączności z własnym ciałem, zawsze próbowała przekazać mu miłość.

Autorka skupia się również na jednej z córek Joe, chcąc pokazać czytelnikowi w jaki sposób ta choroba wpływa na bliskich i ukazując jej strach przed poznaniem wyniku testu genetycznego. Katie, bo o niej mowa, odgrywa szczególną rolę w momencie, kiedy Joe przeżywa zwątpienie, czy warto żyć dalej:

„Właśnie w tamtej chwili w jego głowie pojawił się nowy plan, pełny i oczywisty. To była jego misja. Nauczy swoje dzieci, jak żyć i umrzeć z Huntingtonem.”

„Pistolet. Jego planem był pistolet.”

„– Jeśli teraz to wszystko zakończysz, unikniesz przyszłości, która jeszcze się nie wydarzyła. Nadal masz powody, aby tu być. Ja chcę, żebyś tu był. wszyscy tego chcemy. Potrzebujemy cię, tato. Proszę. Musisz nas nauczyć, jak z tym żyć.”

Podsumowując, powieść Lisy Genovy zabrała mnie w niezwykle emocjonującą podróż i sprawiła, że zaczęłam się zastanawiać na kwestiami związanymi z życiem i śmiercią. Autorka między stronami zawarła również nieme pytanie dotyczące humanitarnego podejścia do chorych na HD. Dlaczego człowiek pomaga zwierzętom i nie dopuszcza, aby cierpiały, kiedy nie ma szans na to, by wyzdrowiały, a nie może tego samego zrobić dla drugiego człowieka? Sama ostatnio przeżywałam podobny dylemat w przypadku kota, więc dlaczego ktoś inny nie mógłby zrobić dla mnie tego samego, gdyby choroba przysparzała mi zbyt wiele cierpień? Dlaczego uważa się, że my, ludzie, powinniśmy umierać powoli i godnie, mimo bólu i mimo tego, że choroba obdziera nas z tej właśnie godności?

Jestem pewna, że „Sekret O’Brienów” nie tylko mnie skłania do takich refleksji. Wydaje mi się, że każdy czytelnik, zagłębiający się w lekturze, poznający oblicze choroby Huntingtona oraz uczucia Joego na ten temat, będzie się nad tym zastanawiał.

Czy polecam tę pozycję? Tak! Polecam i jeszcze raz polecam. Lektura „Sekretu O’Brienów” uzmysławia nam czym jest choroba Huntingtona i z czym musi się zmagać osoba chora oraz jej rodzina. Powieść Lisy Genovy pomoże nam zrozumieć tę chorobę, zmusi nas do refleksji nad kruchością życia ludzkiego, nad koniecznością wynalezienia skutecznego leku oraz co najważniejsze nauczy nas empatii wobec innych dziwnie zachowujących się osób w naszym otoczeniu, osób, które być może tak jak Joe i jego rodzina, chcą tę chorobę zachować jak najdłużej w sekrecie.

Ze względu na emocje, jakie wywołała we mnie lektura „Sekretu O’Brienów” oraz styl autorki, daję tej powieści najwyższą notę i polecam każdemu – nie tylko czytelnikom zainteresowanym medycyną. Powieść Lisy Genovy jest wspaniałą historią rodzinną, wzruszającą, aczkolwiek w niektórych fragmentach przejawiającą się poczuciem humoru. „Sekret O’Brienów” to historia pełna ciepła i miłości, historia o tym w jaki sposób walczyć i nie poddawać się nawet w obliczu okrutnej i śmiertelnej choroby.

Tę recenzję przeczytacie również na blogu:

www.literackiswiatjoko.blogspot.com

Po przeczytaniu „Motyla”, którym, szczerze mówiąc, byłam zachwycona (o której również pisałam), sięgnęłam po kolejną z książek Lisy Genovy, po „Sekret O’Brienów”. Nie żałuję ani chwili spędzonej przy lekturze tej jakże przejmującej historii o rodzinie, dotkniętej chorobą Hungtingtona ( w skrócie HD).

Prawdę powiedziawszy, do tej pory nie zdawałam sobie sprawy z tego, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Anna Jantar – piosenkarka, żona, matka. Z jakiej rodziny się wywodziła? Jaką była kobietą? W jaki sposób dotarła na szczyt? Nie zastanawiacie się czasem, w jaki sposób rozwinęłaby się jej kariera, gdyby nie zginęła w katastrofie lotniczej? Ile jej piosenek znalazłoby się jeszcze na topie list przebojów?

Pisząc o Annie Jantar, nie sposób nie nucić, któregoś z jej utworów. W mojej głowie przewijają się słowa jednego, zapamiętanego jeszcze z dzieciństwa:

Tyle słońca w całym mieście
Nie widziałeś tego jeszcze
Popatrz, o popatrz!

Szerokimi ulicami
Niosą szczęście zakochani
Popatrz, o popatrz!

Wiatr porywa ich spojrzenia
Biegnie światłem w smugę cienia
Popatrz, o popatrz!

Łączy serca wiąże dłonie
Może nam zawróci w głowie też

Jaka była kariera Anny Jantar? Krótka – odpowie większość z zapytanych. Artystka wiele osiągnęła, zdobyła rzesze fanów. Jej piosenki są śpiewane po dziś dzień. Jednak prawda jest taka, że Anna włożyła wiele pracy, aby stać się ikoną polskiej sceny rozrywkowej. Wiele też poświęciła.

Tym, którzy chcieliby bliżej poznać tę artystkę, polecam jej biografię pod jakże wymownym tytułem, „Tyle słońca. Anna Jantar”, napisaną przez Marcina Wilka.

Chcąc jak najrzetelniej opisać życie i karierę Anny Jantar, Marcin Wilk prowadzi swoiste śledztwo. Podąża śladami artystki, czyta i przytacza w swojej książce wiele tekstów źródłowych – odtajnione akta IPN, pamiętniki, stare gazety, notowania list przebojów. Przesłuchuje archiwalne nagrania radiowe, ogląda stare programy telewizyjne, odsłuchuje liczne wywiady z udziałem Anny i sam rozmawia – zadaje pytania i uzyskuje odpowiedzi od osób, które miały bezpośredni kontakt z piosenkarką; z najbliższą rodziną, przyjaciółmi oraz dziennikarzami i fotografikami. Dlatego też „Tyle słońca” jest uporządkowanym chronologicznie dokumentem, gdzie rok po roku opisane są kolejne etapy kariery i rozwoju Anny.

Czytelnik dowiaduje się z jakiej rodziny pochodziła Anna Jantar, poznaje jej matkę Hannę Szmeterling – kobietę niezwykle silną, która musiała pokonać wiele trudności w życiu. To po niej Ania odziedziczyła charakter i silną wolę, aby dopiąć celu. Dziewczynka ze słuchem absolutnym, młoda pianistka, która zawsze wolała śpiewać i nigdy się nie poddała. Pierwsze sceniczne kroki Anny to szkolne imprezy, a następnie występy z poznańskim zespołem Szafiry jako wokalistka, w końcu dołączyła do zespołu Waganci i poznała swojego przyszłego męża Jarosława Kukulskiego. Od tej chwili jej kariera rozkwita. Jarek pisze dla niej muzykę, a Ania zdobywa rzesze fanów, zachwycających się jej głosem i repertuarem. Oboje podporządkowują się karierze muzycznej.
Książka Marcina Wilka, moim zdaniem nie jest zwykłą biografią, przedstawiającą tylko same fakty z życia Anny Jantar. Autor nie tylko zabiera nas w podróż śladami artystki, ale próbuje nam również pokazać jaka Anna była faktycznie. Liczne wywiady z rodziną, kolegami i koleżankami po fachu ukazują nam charakter żony Jarosława Kukulskiego – miła, sympatyczna, koleżeńska, potrafiąca się odnaleźć na scenie i zdobyć serca słuchaczy, żartobliwa i umiejąca się śmiać z własnych błędów i niedociągnięć, podchodząca z dystansem do samej siebie.

„Tyle słońca. Anna Jantar” jest również wspaniałym obrazem polskiej rzeczywistości. Autor ukazuje nam ówczesne realia, przedstawia kopie listów urzędowych, które pisała Anna, aby móc wyjechać na koncerty i podróżować po świecie. Kopię podań o zezwolenie na budowę domu, gdzie wszystko musiało być umotywowane, gdzie trzeba było wykazać, iż mieszkanie w bloku nie pozwala się rozwijać artystycznie. Pokazuje nam ówczesne trendy w modzie oraz makijażu. Opowie nam o tym, że Anna uwielbiała kapelusze i co na ten temat myślał Leopold Tyrmand. Nawiąże do rodziny Surmacewiczów i wyjaśni nam jaki związek ma ten znany ród z Anną Jantar.

W biografii Marcina Wilka znajdziemy wiele sławnych nazwisk – Maryla Rodowicz, Karin Stanek, Marek Grechuta, Wojciech Mann czy Stanisław Sojka. Dowiemy się w jaki sposób splotły się ich drogi z Anną Jantar i co o niej sądzili.

„Tyle słońca” to podróż po ówczesnym świecie muzycznym. Marcin Wilk sięga do archiwalnych list przebojów, pokazując nam kto był wówczas na topie, jaka muzyka i jakie piosenki były najczęściej słuchane, na jakie koncerty przybywały tłumy. W całą opowieść wplata teksty piosenek Anny Jantar, przedstawiając nam kto napisał słowa, a kto muzykę i jaki aplauz zdobywała nimi Anna. Wyjaśnia, że musiała zrezygnować z bardziej ambitnego repertuaru i skupić się na tym, czego od niej oczekiwała publiczność.

Opowieść Marcina Wilka zaczyna się na cmentarzu i na nim się również kończy. Wstępem jest wspomnienie grobu artystki oraz ukazanie, iż pozostaje w pamięci wielu ludzi. Dalej autor skupia się na jej pochodzeniu, na rozmowie z matką Anny Jantar, wspominającej swoją rodzinę, ciężkie czasy II wojny światowej, życie w pierwszych latach komunistycznej Polski aż do narodzin Anny. Następnie przedstawia wyniki swojego dziennikarskiego śledztwa i krok po kroku, rok po roku przedstawia sukcesy i porażki artystki, wplatając w to wspomnienia znajomych i innych sławnych postaci i próbując obiektywnie przedstawić nam jej charakter. Na końcu pisze o tęsknocie Anny Jantar za córką w czasie pobytu w Stanach Zjednoczonych, aż do pamiętnego dnia, w którym Anna wsiała do samolotu… i zginęła.

„Tyle słońca. Anna Jantar” jest lekturą chyba dla każdego. Tym bardziej, że znaleźć w niej można wiele zdjęć artystki oraz zdjęć pisanych przez nią odręcznie listów, podań i notatek. Wierzę, że po przeczytaniu książki Marcina Wilka, lepiej poznamy samą Annę – jej karierę, charakter oraz to, czym się w życiu kierowała i co było dla niej najważniejsze.

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi sztukater.pl.

Tę recenzję znajdziecie również na blogu:

www.literackiswiatjoko.blogspot.com

Anna Jantar – piosenkarka, żona, matka. Z jakiej rodziny się wywodziła? Jaką była kobietą? W jaki sposób dotarła na szczyt? Nie zastanawiacie się czasem, w jaki sposób rozwinęłaby się jej kariera, gdyby nie zginęła w katastrofie lotniczej? Ile jej piosenek znalazłoby się jeszcze na topie list przebojów?

Pisząc o Annie Jantar, nie sposób nie nucić, któregoś z jej utworów. W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po przeczytaniu „Francuskiej opowieści” oraz „Podarunku”, z ogromną przyjemnością sięgnęłam po kolejną książkę pani Krystyny Mirek, po pierwszą część sagi rodzinnej „Jabłonowy sad. Szczęśliwy dom”. Oczywiście nie żałuję czasu spędzonego przy tej powieści. Autorka po raz kolejny udowodniła, że jest mistrzynią słowa i potrafi stworzyć niepowtarzalny, ciepły klimat w swoich książkach.

„Miłość jest przereklamowana.”

To pierwsze słowa najnowszej powieści Krystyny Mirek, włożone w usta jednej z bohaterek, ciotki Marty i już te pierwsze słowa sugerują, że będzie to powieść niepowtarzalna. I tak jest faktyczne. Zagłębiając się w nią, z każdą stroną, z każdym kolejnym rozdziałem coraz trudniej się od niej oderwać.

Państwo Zagórscy przygotowują się do wielkiego rodzinnego święta – Jan i Helena będą obchodzić czterdziestą rocznicę ślubu. Helena jest cudowną, ciepłą kobietą, oddaną rodzinie i zamartwiającą się o szczęście swoich czterech córek. Z kolei Jan jest opiekuńczym mężczyzną, ciągle zakochanym w swojej pięknej żonie i ojcem, pragnącym chronić swoje dzieci. Twierdzi jednak, że się nie sprawdza w tej roli.

”– Ciągle się zastanawiam, co zrobiliśmy źle. Zbudowałem dla was dom, miałyście szczęśliwe dzieciństwo. Dlaczego wciąż nie jesteście bezpieczne? Ciągle coś się dzieje. Nie zawsze dobrego.”

Państwo Zagórscy mają się o co martwić, gdyż każda z ich czterech córek ma swoje kłopoty i problemy. Można rzec nawet, że wszystkie stoją na rozdrożu i muszą podjąć swoje najważniejsze życiowe decyzje.
Julia, młoda lekarka weterynarii, prowadząca własną klinikę, zastanawia się, czy powinna uszczęśliwić rodziców i w trakcie rocznicowego przyjęcia przyjąć oświadczyny Kornela. Jaką podejmie decyzję, kiedy spotka swoją pierwszą młodzieńczą miłość? Poślubi przystojnego, doskonale zorganizowanego weterynarza, czy górę wezmą dawne uczucia?

Gabrysia, kolejna z córek państwa Zagórskich, od wielu lat stara się zostać matką. Pragnie tego wręcz obsesyjnie i podporządkowała temu całe swoje życie – wysłała męża do pracy w Niemczech, a ona wydaje ogromne kwoty na leczenie, lekarzy i czeka na dzień, w którym zobaczy upragnione dwie kreski na teście ciążowym. Jak przyjmie kolejną porażkę? W jaki sposób postąpi, kiedy zorientuje się, że nie tylko znów nie zostanie matką, a jej małżeństwo jest zagrożone?

Marylka, najstarsze dziecko Heleny i Jana, czterdziestoletnia rozwódka i matka dwóch chłopców, z trudem znosi samotność, więc ciągle szuka mężczyzny, który pokochałby ją i jej dzieci. Mężczyznę, który zdecydowałby się zostać męskim autorytetem dla jej synów, który pomógłby w ich wychowaniu. Mężczyznę, dzięki któremu czułaby się szczęśliwa i spełniona. Znajdzie w końcu takiego człowieka, czy zdecyduje się dzielnie stawić czoła samotnemu macierzyństwu?
Anielka, najmłodsza pociecha Zagórskich, wydaje się mieć najbardziej poukładane życie ze wszystkich córek. Samotnie wychowuje małą Anię i na nic się nie skarży. Razem z Janem, prowadzi małą księgarnię, walcząc o przetrwanie, gdyż naprzeciwko sąsiad Zagórskich wybudował duże centrum handlowe. Aniela nigdy nikomu nie zdradziła, kto jest ojcem jej córeczki, nie rozgląda się również za nową miłością. Jako jedyna z dzieci Zagórskich wydaje się szczęśliwa, ale czy tak jest na pewno?

„Szczęśliwy dom” to kolejna ciepła powieść pełna życiowych prawd, która wyszła spod pióra Krystyny Mirek. Piękne, plastyczne opisy, przenoszą czytelnika do przydomowego sadu Zagórskich i pobudzają wyobraźnię. Aż ma się chęć przechadzać boso po soczystej, zielonej trawie i poczuć wilgotną rosę; przysiąść na werandzie, wypić herbatę z Janem i Heleną, posłuchać ich rad oraz upajać się widokiem drzew, uginających się pod ciężarem dojrzewających owoców.

„Szczęśliwy dom” to kolejna powieść, w której autorka postawiła na miłość i pokazała nam jej różne oblicza – miłość rodziców do własnych dzieci, miłość dzieci do rodziców oraz to najpiękniejsze uczucie jakie może łączyć dwoje ludzi, chcących dzielić wspólne życie. Autorka jest mistrzynią słowa. Potrafi stworzyć interesującą historię o zwykłych ludziach. Historię, która bawi czytelnika, ale również i uczy – uczy cieszyć się z tego, co mamy, doceniać to, co podarował nam los, nawet jeśli pragnęlibyśmy więcej:

„Kazanie na górze powinno mieć jeszcze jedno zdanie uzupełnienia. Błogosławieni, którzy umieją docenić to, co mają, zanim to stracą. Którzy potrafią zachować na co dzień otwarte oczy, żeby widzieć, jak bardzo są obdarowani, choć nie mają wszystkiego.”

Krystyna Mirek po raz kolejny pokazała wspaniały kunszt pisarski – piękną polszczyznę i prosty język, doskonale skonstruowanych bohaterów, plastyczność opisów oraz wspaniale dozowane napięcie, wzbudzające ciekawość czytelnika, a niezwykle tajemnicze zakończenie pozostawia niedosyt tak ogromy, że nie pozostaje nic innego, tylko czekać z utęsknieniem na kolejny tom sagi.

„Szczęśliwy dom” jest kolejną, wartościową lekturą, przynoszącą ukojenie i dającą nadzieję na lepsze jutro. Lekkość pióra pani Krystyny Mirek sprawia, że czuję do autorki ogromny szacunek.
Na zakończenie nie pozostaje mi nic innego jak tylko szczerze polecić tę najnowszą powieść, a autorce podziękować za tak cudowną i ciepłą rodzinę, jaką jest rodzina Zagórskich!

Moim zdaniem „Szczęśliwy dom” zasługuje na najwyższą ocenę za piękno języka polskiego, za wzruszającą historię oraz za wiarygodnych bohaterów, z którymi może się utożsamiać każdy czytelnik. Polecam!

Tę recenzję przeczytacie również na blogu:

www.literackiswiatjoko.blogspot.com

Po przeczytaniu „Francuskiej opowieści” oraz „Podarunku”, z ogromną przyjemnością sięgnęłam po kolejną książkę pani Krystyny Mirek, po pierwszą część sagi rodzinnej „Jabłonowy sad. Szczęśliwy dom”. Oczywiście nie żałuję czasu spędzonego przy tej powieści. Autorka po raz kolejny udowodniła, że jest mistrzynią słowa i potrafi stworzyć niepowtarzalny, ciepły klimat w swoich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zastanawialiście się czasem, jak wygląda życie pracownika społecznego? Pracownika instytucji, która ma pomagać i niejednokrotnie chronić dzieci przed nieodpowiedzialnymi rodzicami? Ile razy oglądaliście w wiadomościach doniesienia o małych dzieciach straszliwie pobitych i zmaltretowanych przez ojca czy matkę? Co sobie wtedy myślicie? Jak określacie osobę, krzywdzącą swoje własne potomstwo? „Potwór”? Jakie jest pierwsze pytanie, które sobie zadajecie? „A gdzie była opieka społeczna?” „Dlaczego nikt nie zapobiegł tej tragedii?”

O tym na czym polega praca opiekuna społecznego możemy przeczytać już w prequelu do powieści, o której chcę Wam w tej chwili napisać. Do przeczytania „Drobnych kłamstw” już Was zachęcałam. Możecie tam poznać główną bohaterkę książki „Małe cuda”, Ellen Moore oraz dowiedzieć się czym się zajmuje i na czym polega jej praca. Moim zdaniem niezwykle ważne jest, aby najpierw poznać treść „Drobnych kłamstw”, gdyż bez nich obraz Ellen jest niepełny i możemy ją źle oceniać, a wierzcie mi, że czytając „Małe cuda” będziecie niezwykle emocjonalnie podchodzić do opisywanych wydarzeń i nie unikniecie tego.

„Małe cuda” to opowieść o losach dwóch niezwykłych bohaterek. Pierwszą z nich jest znana nam już z „Drobnych kłamstw” Ellen Moore, pracująca jako opiekun społeczny w Wydziale Służb Społecznych w Cedar City w stanie Iowa. O szczęśliwej matce trójki dzieci, poświęcającej swoim pociechom każdą wolną chwilę, dbającej o nie oraz starającej się uchronić je przed złem świata. W swojej pracy pomaga ludziom, musi kierować się rozsądkiem i mieć na uwadze przede wszystkim dobro swoich podopiecznych. Ellen pojawia się wszędzie tam, gdzie są krzywdzone dzieci. Niejednokrotnie do jej zadań należy odebranie dzieci nieodpowiedzialnym rodzicom. Musi być gotowa na każde wezwanie, nawet w nocy – o czym czytamy w „Drobnych kłamstwach”. Bohaterka nigdy nie przypuszczała, że może się znaleźć po drugiej stronie, że to przed nią inni będą chcieli chronić jej własne dziecko. Nigdy nie sądziła, że stanie się ofiarą systemu i otrzyma zakaz zbliżania się do własnego dziecka. Jako pracownik społeczny wie, że błąd, który popełniła, może mieć ogromne konsekwencje – mimo że był to nieszczęśliwy wypadek, może zostać oskarżona i skazana. Sama nie potrafi sobie wybaczyć tego, co zrobiła.

„– Wszystko dobrze? – pyta Adam, przytulając mnie do siebie. Potakuję prawie we łzach, z głową skrytą w jego ramionach, ale tak naprawdę chcę powiedzieć, że nie, nie jest dobrze, było strasznie, że nie życzyłabym tego nikomu, i jeśli kiedyś wrócę jeszcze do pracy, będę patrzeć na moich klientów z większą empatią. Ale nic nie mówię, bo bez względu na to, jak wstrząsające było aresztowanie, rewizja osobista, pobranie odcisków palców i zrobienie kryminalnych zdjęć, za to, na co skazałam Avery i moją rodzinę, zasługuję na coś znacznie gorszego.”

Autorka nie poprzestaje jednak tylko na wydarzeniach związanych z fatalnym błędem, popełnionym przez Ellen. Fabułę powieści wzbogaca, wprowadzając jeszcze jedną bohaterkę pierwszoplanową. Jest nią dziesięcioletnia dziewczynka, Jenny, zmuszona do samotnej podróży przez Amerykę, ponieważ jej ojciec zostaje napadnięty na dworcu autobusowym, a później aresztowany. Mała Jenny postanawia wysiąść w Cedar City i odszukać swoją babcię. Kiedy dziewczynka dociera na miejsce, otrzymuje pomoc od matki Ellen i losy tych dwóch bohaterek splatają się ze sobą.

Początkowo Ellen jest trochę zła na matkę, że nie zadzwoniła na policję i nie zgłosiła pojawienia się Jenny, aby służby społeczne zajęły się sprawą dziewczynki. Obserwując małą, zauważa szczegóły, których pewnie nie zauważyłaby, gdyby nie była pracownikiem opieki społecznej.

„Jenny gromadzi jedzenie. Widziałam to już wcześniej. Dzieci, które czasem chodzą głodne, często zaczynają zbierać i chować jedzenie, tak jak wiewiórki, które przygotowują się na nadejście zimy.”

Fakt, że dziewczynka chomikuje żywność, jest dla Ellen znakiem, iż życie dziewczynki nie należy do łatwych. I tak jest rzeczywiście. Kiedyś bita i maltretowana przez partnera matki, później przez nią porzucona, mieszka z ojcem alkoholikiem, który często traci pracę i nie potrafi zapewnić Jenny stabilnego, bezpiecznego domu.

Jak potoczą się losy tych dwóch bohaterek? Czy sprawa Ellen się wyjaśni, a mała Jenny odnajdzie szczęście i bezpieczny dom? Dowiecie się o tym, czytając „Małe cuda” Heather Gudenkauf – powieść, która pozwoli zrozumieć, czym kieruje się system pomocy społecznej. System, który ma pomagać, ale czasem jest niedoskonały i może się mylić.

Powieść Haether Gudenkauf pokazuje nam jak łatwo można zostać ofiarą tego systemu. Dowiemy się w jak krótkim czasie szanowany członek społeczeństwa i pracownik instytucji pomagającej ratować dzieci może zostać osądzony przez opinię publiczną i wytykany palcami za popełnienie jednego tragicznego w skutkach błędu. Autorka nie ocenia – przedstawia fakty i odmienne punkty widzenia. Próbuje zwrócić naszą uwagę na to, że wszyscy popełniamy błędy i każdy nieszczęśliwy wypadek powinien być rozpatrywany indywidualnie. Nie każdy rodzic zasługuje na potępienie i nie można wszystkich wrzucać do jednego wora z przestępcami oraz z rodzicami, specjalnie krzywdzącymi swoje dzieci.

Powieść Heather Gudenkauf zwraca naszą uwagę na fakt, że system czasem zawodzi – morderca własnego dziecka nie musi zostać nawet oskarżony i żyje sobie spokojnie, śmiejąc się z opieki społecznej, policji oraz prawa, a popełniający katastrofalny w skutkach błąd rodzic może być publicznie osądzony.

Czytając „Małe cuda”, przypomniałam sobie ubiegłoroczne wydarzenia, kiedy wszystkie media nagłośniły sprawę nieszczęśliwej śmierci dziecka. Zadawaliśmy sobie wtedy pytanie: „Jak mógł do tego dopuścić?” Heather Gudenkauf uświadomiła mi, że takie wypadki mogą się zdarzyć i należy je traktować jak nieszczęśliwy wypadek, że nie możemy oceniać i dopuszczać się publicznego linczu, gdyż taki rodzic na to nie zasługuje… gdyż taki rodzic będzie sam siebie obwiniał i nie będzie potrafił sam sobie wybaczyć.

Powieść Heather Gudenkauf jest powieścią o trudnej tematyce – trudnej i często jakże kontrowersyjnej. Jednak istnienie takiej powieści jest potrzebne.
„Małe cuda” to wzruszająca opowieść, którą czyta się jednym tchem. Portrety psychologiczne bohaterów są wyraziste, a ich przeżycia budzą emocje w czytelniku. „Małe cuda” to historia, o której nigdy się nie zapomni i na zawsze pozostanie w pamięci czytelnika. Polecam. Polecam i jeszcze raz polecam!

„Trzeba liczyć na małe cuda, drobne życzliwości i dobro, które może wyniknąć z czegoś bardzo złego.”

Moją recenzję znajdziecie również na blogu:
www.literackiswiatjoko.blogspot.com

Zastanawialiście się czasem, jak wygląda życie pracownika społecznego? Pracownika instytucji, która ma pomagać i niejednokrotnie chronić dzieci przed nieodpowiedzialnymi rodzicami? Ile razy oglądaliście w wiadomościach doniesienia o małych dzieciach straszliwie pobitych i zmaltretowanych przez ojca czy matkę? Co sobie wtedy myślicie? Jak określacie osobę, krzywdzącą swoje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Powieścią „Czułe słówka” Wydawnictwo Prószyński i S-ka otwiera nową serię książek, które stały się inspiracją dla kultowych dziś adaptacji filmowych. Film o tym samym tytule został wyreżyserowany przez Jamesa L. Brooksa w 1983 roku i zdobył aż 11 nominacji do Oscara. Wystąpiła w nim plejada gwiazd, między innymi: Shirley McLaine, Debra Winger oraz Jack Nicholson. Ekranizacja jest na tyle znana, że gro osób ją widziało. Film powstał na podstawie książki napisanej przez amerykańskiego pisarza Larry’ego McMurtry.

Powieść tę czytałam już kilka lat temu, ale z ogromną przyjemnością do niej wróciłam, aby przypomnieć sobie cudownych bohaterów tej jakże zabawnej historii.

Główną postacią jest tu Aurora Greenway, pięćdziesięcioletnia kobieta, która w egoistyczny sposób podchodzi do życia i wręcz tyranizuje swoją dorosłą już córkę Emmę, zarzucając dziewczynie, że źle się ubiera, że powinna przejść na dietę, że jest zaniedbana, a jej włosy są nijakie, że źle wybrała męża, a kiedy dowiaduje się, że córka jest w ciąży, wpada w czarną rozpacz:

„– Kto mnie teraz zechce? – płakała Aurora. – Który mężczyzna zechce ożenić się z babką? Gdybyś zaczekała, póki sobie kogoś nie znajdę. (…) Stracę wszystkich konkurentów! – krzyknęła w ostatnim porywie buntu.”

Jak się ułożą relacje matki i córki? Jak potoczą się losy tych dwóch kobiet? Dowiecie się tego, czytając powieść Larry’ego McMurtry.


Postać Aurory Greenway dominuje i jest genialnie stworzona. Czytelnik nie pozostaje obojętny wobec tego, co ta kobieta robi i mówi. Jej dialogi są pełne życia i skonstruowane z ogromnym poczuciem humoru autora. Aurora to kobieta silna, lubiąca mieć ostatnie słowo, niezależna i kapryśna, rozpaczająca, że zostanie babcią i żaden mężczyzna jej nie zechce, choć ma tabun zalotników. Aurora to kobieta niezwykle towarzyska, lubiąca brać czynny udział w życiu innych, aby podbudować własne ego i czuć się potrzebną. Mimo swoich wad i kaprysów stara się być jak najlepszą matką i dzieli się z córką swoim doświadczeniem i swoimi czasem zrzędliwymi uwagami próbuje przekazać jej własne życiowe mądrości.

Pozostali bohaterowie przy Aurorze Greenway wydają się mdli niewyraźni. Żaden z nich nie jest w stanie przebić tej egocentrycznej kobiety. Córka Emma, sprawia wrażenie zahukanej przez matkę nastolatki, mimo że w rzeczywistości jest przecież mężatką i dorosłą kobietą, a zalotnicy starszej pani giną w tle Aurory. Chyba tylko Generał Hettor Scott mógłby z nią konkurować, ale, oczywiście, Aurora jest niezrównana i nie da sobie przysłowiowo „w kaszę dmuchać”, gdyż niestraszne są jej wizje konkurenta szturmującego czołgiem jej dom.

Autor „Czułych słówek” stworzył genialne dialogi, które całkowicie pochłaniają czytelnika i przenoszą go do opisywanego świata – są pełne życia, polotu i ogromnego poczucia humoru. Nie sposób przejść obojętnie obok słownych utarczek Aurory z córką, z gosposią Rosie czy z Generałem. Są tak zabawne, że wywołują uśmiech na twarzy czytającego.

„Czułe słówka” to powieść, której się nie zapomni – pozostanie w nas na długo. To książka o konflikcie pomiędzy matką, a dorosłą już córką, o dwóch kobietach, które mimo ciągłych utarczek, są ze sobą bardzo mocno związane emocjonalnie.

Powieść Larry’ego McMurtry trudno zakwalifikować do jednego gatunku literackiego. Przede wszystkim jest powieścią obyczajową. Zawiera jednak w sobie również cechy komedii, romansu oraz dramatu. Może właśnie dlatego jest tak błyskotliwa i nieszablonowa, a co najważniejsze żadna z tych cech gatunkowych nie jest przesadzona. Autor potrafił tę historię opowiedzieć w taki sposób, aby zachować idealną równowagę, dzięki czemu „Czułe słówka” zyskują na wartości w oczach czytelnika.

Polecam przeczytanie tej powieści wszystkim – zarówno tym, którzy mieli przyjemność obejrzeć jej ekranizację oraz tym, którzy jej nie widzieli. Przeczytajcie ją chociażby dla samej Aurory, gdyż, moim zdaniem, naprawdę warto.



Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję:


portalowi Sztukater.pl

Tę recenzję możecie przeczytać również na moim blogu: www.literackiswiatjoko.blogspot.com

Powieścią „Czułe słówka” Wydawnictwo Prószyński i S-ka otwiera nową serię książek, które stały się inspiracją dla kultowych dziś adaptacji filmowych. Film o tym samym tytule został wyreżyserowany przez Jamesa L. Brooksa w 1983 roku i zdobył aż 11 nominacji do Oscara. Wystąpiła w nim plejada gwiazd, między innymi: Shirley McLaine, Debra Winger oraz Jack Nicholson....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Na jak wielkie poświęcenie jesteście w stanie się zdobyć, aby ratować bliską Wam osobę? Wyruszylibyście w nieznane, aby wziąć udział w Piekielnym Wyścigu i zdobyć lekarstwo dla kogoś kogo kochacie – w wyścigu, w którym jesteście zdani tylko na siebie i na swoją pandorę? O takim właśnie poświęceniu pisze Victoria Scott w powieści zatytułowanej „Ogień i woda”.

Tella, jest zbuntowaną nastolatką, która jest zła na rodziców, iż przeprowadzili się na odludzie. Wcześniej mieszkała w Bostonie. Uwielbiała to miasto, miała tam wielu znajomych i prowadziła bujne życie towarzyskie. Jednak po tym, jak zachorował jej starszy brat, Cody, rodzice podjęli decyzję o przeniesieniu się do jakiejś Zapadłej Dziury w Montanie. Tella tęskni za szkołą, za przyjaciółmi i za dużym miastem. Tymczasem, od ponad roku jest skazana tylko na towarzystwo własnych rodziców i coraz bardziej wyczerpanego chorobą brata.

Jednak pewnego dnia znajduje w pokoju tajemniczą przesyłkę, a w nim małe urządzenie, wyglądające jak aparat słuchowy. Włożywszy je do ucha i nacisnąwszy na migający, czerwony przycisk, odsłuchuje taką wiadomość:

„Jeżeli słyszysz tę wiadomość, to znaczy, że zostałaś zaproszona do uczestnictwa w Piekielnym Wyścigu. Wszyscy uczestnicy muszą zgłosić się w ciągu czterdziestu ośmiu godzin, żeby wybrać sobie pandorę do pomocy. (…) Piekielny Wyścig trwa trzy miesiące i obejmuje cztery ekosystemy: pustynię, morze, góry i dżunglę. Nagrodą dla zwycięzcy będzie lek – remedium na każdą chorobę dla jednej, wybranej przez niego osoby.”


Od tej chwili Tella robi wszystko, aby wziąć udział w tym wyścigu i zdobyć lekarstwo dla Cody’ego. Od tej chwili zaczyna niebezpieczną przygodę i przystępuje do gry – po cichu wymyka się z domu i jedzie w wyznaczone miejsce, walczy o zdobycie pandory, a następnie poddaje się obowiązującej regule i łyka zieloną kapsułkę, po której zasypia. Po przebudzeniu, orientuje się, iż pierwszym etapem wyścigu jest dżungla.

Jak sobie poradzi w ekstremalnych warunkach, w których musi nie tylko przetrwać, ale w odpowiednim czasie dotrzeć do wyznaczonej bazy, aby ukończyć pierwszy etap wyścigu?

Przeczytawszy pierwsze rozdziały, obawiałam się, że główna bohaterka będzie trochę denerwująca, gdyż sprawiała wrażenie osoby naiwnej i zapatrzonej w siebie. Jednak w miarę rozwoju akcji byłam pod coraz większym wrażeniem jej postawy i odwagi. Mimo braku doświadczenia i jakichkolwiek predyspozycji do przetrwania w trudnych warunkach, stara się dotrzeć do celu. Kiedy wykluwa się jej pandora, która ma być jej pomocnikiem, dba o nią jak o najlepszego przyjaciela – chroni przed innymi pandorami, dzieli się z nią jedzeniem… Jestem „zwierzolubem”, więc taka postawa Telli ujmuje mnie za serce.

Victoria Scott wprowadza narrację pierwszoosobową – historia jest opowiadana przez główną bohaterkę, Tellę. Wszystkie uczucia i obawy związane z wyścigiem pochodzą od niej i nadają mu realizmu.

Oczywiście w powieści Victorii Scott nie mogło zabraknąć bohatera męskiego – wysokiego, dobrze zbudowanego i nieco tajemniczego chłopaka, który świetnie radzi sobie w ekstremalnych warunkach i pomaga Telli. Bierze udział w wyścigu dla lekarstwa, ale nie tylko… Nie zdradzę jednak, dlaczego… Dowiecie się tego, kiedy sięgniecie po książkę i zagłębicie się w jej lekturze.

Jestem pewna, że „Ogień i woda” spodoba się nie tylko młodym czytelnikom. Ja nie należę już do najmłodszych, a czytałam ją jednym tchem. Przede wszystkim dlatego, że jest to dobrze napisana historia przygodowa, a bohaterka – narratorka w niektórych sytuacjach przekazuje nam ją z pewną dozą humoru.

Na uwagę zasługuje również przepiękna okładka – oszczędna w szczegółach, bez zbędnych ozdób, adekwatna do tytułu. Patrząc na nią ma się wrażenie, że czerwone płomienie żyją i płoną, woda płynie, bulgoce, a pomiędzy nimi unosi się białe, czyste i lekkie piórko. Czarne tło jest dopełnieniem. Dla samej okładki aż chce się sięgnąć po tę powieść. Polecam!

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję portalowi sztukater.pl

Tę recenzję przeczytacie również na moim blogu: www.literackiswiatjoko.blogspot.com

Na jak wielkie poświęcenie jesteście w stanie się zdobyć, aby ratować bliską Wam osobę? Wyruszylibyście w nieznane, aby wziąć udział w Piekielnym Wyścigu i zdobyć lekarstwo dla kogoś kogo kochacie – w wyścigu, w którym jesteście zdani tylko na siebie i na swoją pandorę? O takim właśnie poświęceniu pisze Victoria Scott w powieści zatytułowanej „Ogień i woda”.

Tella, jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W szkole zawsze lubiłam historię, a szczególnie historię starożytną. – Starożytny Egipt, Rzym, Mitologię. Pamiętam jak wyprzedzałam myśli nauczyciela i wtrącałam się w prowadzenie wykładu, zadając pytania o ciekawostki lub o szczegóły, których nie było w podręcznikach, a znalazłam w różnych książkach czy biografiach. Oczywiście, w którymś momencie mój kochany pan S. się wkurzył i obsypywał mnie dodatkowymi pracami domowymi i referatami. Od tego czasu minęło już ponad dwadzieścia lat, a moja miłość do historii trwa nadal. Dlatego też obecnie z sentymentem sięgam po powieści z historią w tle, takie jak „Tajemnice królów” Victorii Gische.

Autorką jest kobieta, mieszkająca na obczyźnie – ślązaczka, ukrywająca się pod pseudonimem Victoria Gische. Z wykształcenia historyk, więc opisywane przez wydarzenia mają swe pokrycie na kartach historii.

Akcja „Tajemnic królów” toczy się w czasach XVIII dynastii. Pierwsze rozdziały są wprowadzeniem do dalszej części i opisują sytuację polityczną po śmierci Echnatona, którego znamy z poprzedniej powieści Victorii Gische „Kochanka królewskiego rzeźbiarza” (pisałam już o niej tutaj i na blogu). Autorka pokrótce wspomina o reformie religijnej, wprowadzonej przez owego króla oraz o buncie kapłanów, walczących o przywrócenie dawnego porządku. Poznajemy krótkie panowanie syna Echnatona, Tutanchamona i jego następcy Aja. Później na tron wstępuje Horemheb, który chce wyjaśnić zagadkę śmierci młodego Tutanchamona oraz jego zaginionej żony, księżniczki Anchesenamon. Od tej chwili jesteśmy świadkami mozolnego i trudnego śledztwa, prowadzonego przez jednego z żołnierzy Shardana.


Shardan jest młodym człowiekiem z niezbyt chlubną przeszłością, ale na tyle odważnym, że bez zastanowienia ratuje przyszłą małżonkę Horemheba i udziela pomocy jej orszakowi w czasie burzy piaskowej. Dzięki temu bohaterskiemu czynowi, staje się najbardziej zaufanym żołnierzem króla i zostaje mu powierzona misja rozwikłania zagadki związanej ze zniknięciem księżniczki Anchesenamon. Latami wędruje z miejsca na miejsce, aby przybliżyć się do rozwiązania powierzonego mu zadania.

Oczywiście, tak samo jak w poprzedniej książce tej autorki mamy wątek miłosny, który doskonale dopełnia opowieści i nie dominuje akcji, a w zasadzie dwa takie wątki – miłość króla Horemheba do swej małżonki, Amenii oraz rodzące się uczucie pomiędzy Shardanem, a damą dworu królowej, Poeni.

Powieść Victorii Gische jest powieścią wielowątkową, akcja dzieje się w kilku miejscach jednocześnie, dotyczy kilku bohaterów i porusza kilka problemów. Oczywiście najważniejszym elementem jest tutaj prowadzone przez Shardana śledztwo. Jednak autorka wplata w nie inne wątki, takie jak: zdrada, pycha, rządza władzy, obłuda kapłanów oraz problem miłości pomiędzy bratem i siostrą (kazirodztwo), który według Shardana jest do przyjęcia pomiędzy rodzeństwem z rodzin królewskich, ale propozycja własnej siostry Kyrene budzi w nim odrazę.

Tych, którzy czytali poprzednią powieść Victorii Gische, z pewnością ucieszy fakt, iż w „Tajemnicach królów” spotykamy się również z bohaterami „Kochanki królewskiego rzeźbiarza” – Dżehutimesem oraz Tatu-Hepą. Są tutaj postaciami drugoplanowymi, ale doskonale wtapiają się w wydarzenia „Tajemnic…”.

„Tajemnice królów” przenoszą czytelnika w czasy Starożytnego Egiptu, a dzięki wyważonym, ale wyczerpującym opisom poznajemy ówczesne zwyczaje oraz wszechobecne intrygi i zepsucie moralne. Moim zdaniem bohaterowie są troszkę za mało wyraziści, ale być może taki właśnie był zamiar autorki. Możliwe, iż nie chciała, aby czytelnik nie skupiał się na samych bohaterach, ale na wydarzeniach, które w tej powieści grają rolę najważniejszą – aby pokazać obłudę kapłanów oraz zwrócić uwagę, iż władza królewska nie gwarantuje nietykalności i każdy, nawet najlepszy władca może zostać „usunięty z pola”, jeśli kapłani tego zapragną.

Czy warto przeczytać tę książkę? Odpowiem szczerze – tak! Mimo że „Kochanka królewskiego rzeźbiarza” bardziej przypadła mi do gustu, to nie żałuję czasu poświeconego na przeczytanie „Tajemnic…” i z pewnością sięgnę po następną powieść pani Gische. Mam nadzieję, że poznam dalsze losy Shardana i jego siostry Kyrene, gdyż zakończenie „Tajemnic…” pozostawia we mnie pewien niedosyt. Czyżby autorka planowała kontynuację? Przeczytajcie ostatni fragment i powiedzcie, czy się mylę:

„Odczekała, aż jedzenie zostanie położone na ziemi. Kiedy odgłos oddalających się kroków ucichł, rzuciła się na chleb i wodę. „Musisz żyć Kyrene, musisz żyć” – powtarzała z każdym kolejnym kęsem. Zemsta jeszcze się nie dopełniła. Wszystko jeszcze przed tobą.

Ciszę lochów zmącił głośny, szyderczy śmiech uwięzionej kobiety.”


Za możliwość przeczytania dziękuję portalowi sztukater.pl

Tę recenzję przeczytacie również na moim blogu: www.literackiswiatjojko.blogspot.com

W szkole zawsze lubiłam historię, a szczególnie historię starożytną. – Starożytny Egipt, Rzym, Mitologię. Pamiętam jak wyprzedzałam myśli nauczyciela i wtrącałam się w prowadzenie wykładu, zadając pytania o ciekawostki lub o szczegóły, których nie było w podręcznikach, a znalazłam w różnych książkach czy biografiach. Oczywiście, w którymś momencie mój kochany pan S. się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Podarunek” jest drugą powieścią pani Krystyny Mirek, która wpadła w moje ręce. Czytałam ją z ogromną przyjemnością. Pani Krystyna potrafi wspaniale pisać, czym porusza serce i duszę. Subtelność z jaką przedstawia bohaterów i splata ze sobą ich losy, udowadnia, że nie trzeba wielkich i górnolotnych słów, aby poruszać tematy trudne emocjonalnie.

Kiedy przeczytałam „Francuską opowieść” (moja recenzja również na blogu) postawiłam sobie wyzwanie czytelnicze, które pozwoli mi poznać całą twórczość tej autorki. Teraz, po lektorze drugiej z jej książek, nie żałuję swojej decyzji, gdyż historie tworzone przez panią Mirek pobudzają do refleksji i zastanowienia się nad tym, co jest dla nas najważniejsze.

„Podarunek” jest powieścią o losach trzech kobiet, które nie są zadowolone ze swojego życia.

Pierwszą z bohaterek jest Marta, żona i matka dwójki dzieci, która nie czuje się szczęśliwa. Ma wrażenie, że jej małżeństwo umiera, dzieci dorastają i nie słuchają jej tak jak kiedyś – czuje się samotna. Poza tym ma dość teściowej, która wiecznie ją krytykuje i z którą nie chce spędzać świąt.


Dalej mamy Kaję, młodą i wesołą dziewczynę, która nie potrafi racjonalnie ocenić swoich możliwości finansowych i popada w długi kredytowe. Wiąże się z mężczyznami, licząc na ich hojność i pomoc w spłacaniu kredytów. Od znajomych ciągle pożycza pieniądze na nowe ciuchy, spłaty rat czy też w końcu na zorganizowanie świąt. Jej rozrzutność finansowa staje przyczyną ucieczki jej partnera – wchodząc do domu po pracy i po przedświątecznych zakupach, dziewczyna zauważa, że jej chłopak zniknął z jej życia na dobre, zabierając wszystkie swoje rzeczy.

Trzecia bohaterka to Eleonora, teściowa Marty, robiąca wszystko, aby synowa zawsze pozostawała w jej cieniu i przekonana, że młoda kobieta nie zasługuje na jej ukochanego syna, nie jest go godna. Eleonora ma silny charakter, wszystko robi sama i jest przekonana, że tylko ona zrobi to najlepiej – nie chce tylko zauważyć, że jest już zbyt stara i nie ma już tyle sił, aby podołać obowiązkom, które sama sobie narzuciła.

„Podarunek” Krystyny Mirek czyta się z niezwykłą przyjemnością. Jest to przepiękna powieść obyczajowa, która przywraca wiarę w lepsze jutro. Polecam ją tym, którzy tak jak Marta przeżywają chwile zwątpienia, którzy tak jak ona posyłają do gwiazd prośbę o odmianę losu:

”– Tylko ten jeden raz – poprosiła żarliwie. – Raz w życiu chciałabym przeżyć chwilę prawdziwego szczęścia. Poczuć radość tak wielką, że serce nie będzie w stanie jej pomieścić. Miłość tak prawdziwą, że człowiek zapragnie wtulić się w czyjeś ciepłe ramiona, spojrzeć w niebo i śmiać się z całych sił. Głośno, szczerze, niepowstrzymanie.

(…)

Marta pomyślała, że pierwszym podarunkiem od losu mogłaby być piękna Wigilia… Z prawdziwym czarem i świąteczną magią. Pełna kolorowych świateł, roześmianych ludzi, pysznego jedzenia, ale przede wszystkim ciepłych uczuć – podpowiedziała losowi.”


Autorka na bohaterów wybiera zwykłych ludzi, dzięki czemu czytelnik odnosi wrażenie, że mógłby być na miejscu Marty, Kaji czy Eleonory – może się utożsamiać z tymi kobietami i czerpać siłę z ich przeżyć. Powieść jest napisana piękną, poprawną polszczyzną oraz prostym językiem. Historia jest ciekawa i ujmująca, dzięki czemu z trudem się od niej odrywałam, aby wracać do codziennych obowiązków.

Na wielką uwagę zasługują bardzo cenne obserwacje i mądrości życiowe, które przekazuje nam autorka za pośrednictwem bohaterów. Dzięki „Podarunkowi” możemy zrozumieć, dlaczego kobieta powinna więcej wybaczyć oraz włożyć więcej starań w budowanie wspólnego szczęścia, a większość mężczyzn „świeci światłem odbitym” – jeśli więc kobieta będzie się uśmiechać, na ustach mężczyzny również pojawi się uśmiech. Niby proste, ale nigdy bym sama na to nie wpadła.

Powieść Krystyny Mirek pokazuje, że nawet beznadziejne sytuacje nie oznaczają, iż tak już zawsze będzie. Niespodziewany podarunek od losu może nas odmienić – mąż zacznie okazywać czułość, synowa może dojść do porozumienia z teściową, a długów można się pozbyć i zacząć wszystko od nowa. Przy okazji można znaleźć miłość i nie trzeba jej wcale szukać daleko – wystarczy tylko otworzyć oczy i docenić tych, którzy są blisko. Poza tym nie zawsze musimy być idealni, gdyż prawdziwa miłość i oddanie nie ma nic wspólnego z byciem idealną gospodynią, matką, żoną i kochanką. Czasem trzeba sobie odpuścić i po prostu żyć…

„Podarunek” Krystyny Mirek to opowieść o poszukiwaniu szczęścia, o tym, że ono jest blisko i trzeba cieszyć się z najdrobniejszych jego przejawów:


„(…) Szczęście jest nadpobudliwe. Dziś jest tu, jutro gdzie indziej. Przysiądzie w jakimś miejscu, potem leci dalej. Trzeba je łapać na każdym kroku, łowić najmniejsze okruszki w każdej chwili życia. Żeby potem nie żałować. Kto raz się nauczy, jak szukać powodów do radości, potem widzi je wszędzie.”


Nie pozostaje mi nic innego jak tylko polecić wszystkim tę lekką, ale jakże mądrą powieść obyczajową. Po raz drugi stwierdzam, że Krystyna Mirek jest niezwykle utalentowaną pisarką, tworzy wspaniałe historie, w których dzieli się swoją mądrością i wlewa w czytelnika nadzieję.

Tą recenzją realizuję swoje własne wyzwanie czytelnicze, o którym więcej przeczytacie na moim blogu.

Tę recenzję przeczytacie również na moim blogu: www.literackiswiatjoko.blogspot.com

„Podarunek” jest drugą powieścią pani Krystyny Mirek, która wpadła w moje ręce. Czytałam ją z ogromną przyjemnością. Pani Krystyna potrafi wspaniale pisać, czym porusza serce i duszę. Subtelność z jaką przedstawia bohaterów i splata ze sobą ich losy, udowadnia, że nie trzeba wielkich i górnolotnych słów, aby poruszać tematy trudne emocjonalnie.

Kiedy przeczytałam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Chciałabym dziś polecić Wam przeczytanie krótkiej historii Heather Gudenkauf – historii, będącej prequelem do dłuższej powieści, wprowadzającej czytelnika w realia życia pracownika społecznego. „Drobne kłamstwa”, bo właśnie o nich mówię, możecie za darmo pobrać ze strony virtualo.pl.

Główną bohaterką jest Ellen Moore, młoda kobieta, pracująca jako opiekun społeczny w Wydziale Służb Społecznych w Cedar City w stanie Iowa. Jej zadanie polega na pomaganiu rodzinom oraz na ratowaniu dzieci. Czasem zostaje wyrwana ze snu i jest wzywana w środku nocy. Kobieta jest do tego przyzwyczajona. Zresztą, jej rodzina również.

Pewnej nocy zostaje wezwana do szczególnego przypadku. W parku, obok pomnika Leto, bogini macierzyństwa, znaleziono zwłoki zamordowanej kobiety, obok której siedział przemarznięty chłopczyk. To ze względu na malucha poproszono Ellen o przybycie na miejsce zbrodni. Miała się nim zająć – zawieźć je na badania do szpitala oraz zatroszczyć się o znalezienie domu zastępczego.


Opiekunka społeczna jest zaniepokojona faktem, iż trzynaście lat wcześniej w tym samym miejscu znaleziono ciało innej kobiety. Czyżby to był tylko przypadek? A może to dzieło seryjnego mordercy i jeśli zagadka nie zostanie wyjaśniona, to kolejna kobieta straci życie, a dziecko matkę? Ellen pragnie uniknąć takiej ewentualności, angażuje się w rozwikłanie tej tajemnicy, współpracując z przyjacielem policjantem i naraża się na niebezpieczeństwo. Jednak rozwiązanie tej sprawy zaskakuje zarówno Ellen jak i funkcjonariusza policji, Joe.


„– Czy w takim razie powiesz Masonowi prawdę?

– Jeśli mnie zapyta, to owszem, powiem mu. – Spoglądam na Joego pytającym spojrzeniem. – Ty byś nie powiedział?”


O jakiej prawdzie mówi Ellen? Co będzie jej tak trudno przekazać małemu chłopcu, któremu zamordowano matkę? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie, czytając „Drobne kłamstwa” Heather Gudenkauf. Lektura tej krótkiej opowieści pomoże Wam również zrozumieć, przed jakimi trudnymi wyborami czasem staje opiekun socjalny w kwestii prawdy.


„Choć bardzo chciałabym chronić moich podopiecznych przed prawdą, już na samym początku pracy nauczyłam się, że kłamstwa, małe czy duże, w końcu niszczą, a w najlepszym przypadku podkopują wiarę w świat.”


Mimo że jest to krótka nowelka, Haether Gudenkauf udało się doskonale wykreować postać głównej bohaterki. Szczególną uwagę zwróciła na to, aby podkreślić fakt, iż Ellen jest szczęśliwą mamą trójki wspaniałych dzieci i ma cudownego, wyrozumiałego męża. Z każdym kolejnym słowem czytamy, że kobieta wykonuje swoją pracę z ogromnym oddaniem, czasem nawet z poświęceniem, ale każdą wolną chwilę poświęca dzieciom i rodzinie, starając się, nie dać po sobie poznać jak trudna jest to praca. A musicie przyznać, że praca opiekuna socjalnego nie należy do najprzyjemniejszych. Jakże ciężko czyta się fragmenty dotyczące krzywdy małych, bezbronnych istot:


„(…) ojciec w alkoholowym ciągu może oznaczać poturbowane żebra, złamane kości. Dzieci bez opieki z dostępem do zapalniczek równają się poparzeniom trzeciego stopnia. Kłótnia małżeńska może się zakończyć ranami postrzałowymi albo kłutymi. Za każdym razem dzieci są głęboko dotknięte dramatem, którego były świadkami, a wyrwanie ich z życia, które znają, bez względu na to, jakie było dysfunkcyjne i niszczące, zawsze wprowadza je w stan zagubienia.”


„Drobne kłamstwa” czyta się szybko i przyjemnie, mimo trudnej tematyki. Autorka pisze prostym i przystępnym językiem. Nie wdaje się w niepotrzebne, zawiłe akty prawne, którymi mają się kierować pracownicy służb społecznych. Przedstawia fakty – czyny, które prowadzą do tragedii i działania opiekuna społecznego.

Polecam tę nowelkę wszystkim, którzy mają w planach przeczytanie „Małych cudów”. „Drobne kłamstwa” są doskonałym wprowadzeniem do tła tej wspaniałej powieści i pomogą nam zrozumieć jej sens i przesłanie.


Recenzję znajdziecie również na moim blogu: www.literackiswiatjoko.blogspot.com

Chciałabym dziś polecić Wam przeczytanie krótkiej historii Heather Gudenkauf – historii, będącej prequelem do dłuższej powieści, wprowadzającej czytelnika w realia życia pracownika społecznego. „Drobne kłamstwa”, bo właśnie o nich mówię, możecie za darmo pobrać ze strony virtualo.pl.

Główną bohaterką jest Ellen Moore, młoda kobieta, pracująca jako opiekun społeczny w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Macie w domu nieustraszonych zuchów, którzy marzą o zostaniu bohaterem, walczącym ze złem? Jeśli tak, możecie z nimi świetnie spędzić czas na czytaniu przygód Kostka Brylskiego. Ja mam w domu siedmiolatka, więc czytamy wspólnie, choć mam nadzieję, że za rok lub dwa każde z nas, czyli ja i mój synek, będzie zaczytywać się we własnych książkach. Starsze dziecko, może samodzielnie zapoznać się z bohaterami powieści Doroty Wieczorek zatytułowanej „Strachopolis”.
Strachopolis to tajemnicze miasto, w której mieszkają ludzie i potwory. Miasto, które w tajemniczy sposób wybiera sobie obrońców, czyli pogromców strachu, dając im specjalne moce i umiejętności.
Pewnego dnia w tajemniczych okolicznościach ginie najlepszy i najsławniejszy pogromca strachu, numer jeden w rankingu pogromców, Baltazar Brylski. Wkrótce potem pewien chłopiec, mieszkający w kanałach z potworami, budzi się z tajemniczym talizmanem na szyi – talizmanem w kształcie sadzonego jajka. Od tej chwili jego życie się zmienia. Przede wszystkim dlatego, ponieważ zostaje mu odebrany bezpieczny dom, w którym mieszka z zaprzyjaźnionymi potworami – do kanałów, w których z nimi mieszka, przychodzą potworyści i policjanci. Kostka i jego pięcioletnią siostrzyczkę zabierają na komisariat, a potwory zostają zamknięte w ośrodku resocjalizacyjnym. Na posterunku Kostek dowiaduje się, że jego ojcem jest najsłynniejszy w Strachopolis pogromca strachu oraz tego, że ma rodzinę – dwie ciotki, będące siostrami jego ojca. Ciotka Melania, nazywana Relanią oraz Grażyna, na którą Kostek mówi Grozilla mają się zaopiekować dwójką dzieci swojego brata i zabierają je do odbudowanego po tajemniczym pożarze domu Baltazara Brylskiego.
Kostek z dnia na dzień staje się sławą Strachopolis. Dzieckiem, któremu narzuca się dziennikarka Weronika Blą de Łicz i chce z nim przeprowadzić wywiad. Dzieckiem, które jest zapraszane na obiad do burmistrza miasta… A co najważniejsze – chłopcem, z którym całe miasto wiąże nadzieje… Nadzieje na to, iż będzie godnym następcą ojca w walce z strachem.
Powieść Doroty Wieczorek jest doskonałą lekturą dla rządnych przygód chłopców. Mój synek był niezwykle zaciekawiony przygodami chłopca, który zdobył się na odwagę, aby walczyć o własne przekonania i bronić przyjaciół.
„Strachopolis” jest napisane prostym językiem, idealnym dla dziecka, które niedawno opanowało sztukę w miarę płynnego czytania. Interesujący bohaterowie i ich przygody pobudzają ciekawość, zachęcając do dalszego zagłębiania w lekturze. Postaci są doskonale zbudowane, dialogi wartkie i zabawne. Czegóż więcej trzeba małemu czytelnikowi? Rycerza broniącego swojego królestwa? Tutaj tego nie zabraknie, gdyż jest Kostek, broniący miasta. Tajemnic, sekretów i nadprzyrodzonych mocy? Tutaj jest tego pod dostatkiem.
Książka jest ładnie wydana, a całości dopełniają wspaniałe ilustracje wykonane przez Nikolę Kucharską, które doskonale obrazują treść i pobudzają wyobraźnię dziecka.
Jeśli chcecie zabrać swoje dzieci w niezwykłą podróż do krainy, gdzie zombie grają w miejskiej orkiestrze, Zielona Pantera i Jednonogi Niedźwiedź otwierają własny cyrk, a wampir Anastazjusz jest kucharzem w zajeździe o wiele mówiącej nazwie ”Pod Potwornie Krwistym Stekiem”, zabierzcie je do Stachopolis.

http://literackiswiatjoko.blogspot.com/

Macie w domu nieustraszonych zuchów, którzy marzą o zostaniu bohaterem, walczącym ze złem? Jeśli tak, możecie z nimi świetnie spędzić czas na czytaniu przygód Kostka Brylskiego. Ja mam w domu siedmiolatka, więc czytamy wspólnie, choć mam nadzieję, że za rok lub dwa każde z nas, czyli ja i mój synek, będzie zaczytywać się we własnych książkach. Starsze dziecko, może...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Cześć! Jestem Zuźka i mieszkam w Brzezinie przy ulicy Leśnej 8 jako ludność napływowa.”
W taki oto sposób zaczyna się powieść dla dzieci „Znowu kręcisz Zuźka”, napisana przez Dorotę Suwalską. Już pierwszy akapit sugeruje nam, że będzie to zabawna opowieść dziewczynki, opisująca przygody i perypetie niezwykle wygadanej trzecioklasistki. I faktycznie tak jest, gdyż książka rozkłada czytelnika na łopatki.
Zuzia chodzi do trzeciej klasy szkoły podstawowej. Jest najmniejsza wśród rówieśników, lecz nie warto z nią zadzierać, ponieważ potrafi porządnie przywalić nawet silniejszym od niej chłopakom. Pisze jak kura pazurem, gdyż ma dysgrafię i codziennie dostaje uwagi do dzienniczka, bo ma rozproszoną uwagę i nie potrafi skupić się na lekcji. Jednak mimo tych dysfunkcji jest świetną narratorką. Opisywane przez nią wydarzenia, wywołują w czytelniku salwy śmiechu. Dziewczynka zupełnie nie rozumie, dlaczego nauczycielka niedowierza temu, co mówi, gdyż wszystko jest najprawdziwszą prawdą i wcale, ale to wcale nie kręci! No bo jak można nie uwierzyć w jej opowiastkę o pilnowaniu królicy po operacji, przez co nie mogła przyjść do szkoły, gdyż wszyscy byli wykończeni nadzorowaniem, żeby pomysłowa królica nie wygryzła sobie szwów po zabiegu zmniejszenia biustu? I dlaczego pani nie uwierzyła Zuzi, kiedy na lekcję o zwierzętach przyniosła własnoręcznie wyhodowaną w słoiku bakterię Hedwigę? Przecież to miał być jej najpiękniejszy dzień jej życia, a tu przede wszystkim nikt jej nie wierzy, a poza tym potłukła słoik i jej beztlenowa bakteria Hedwiga uciekła!
Z racji tego, że dziewczynka ma problemy ze skupieniem, trafia do szkolnego psychologa. Pani psycholożka przygryza wargi, aby nie wybuchnąć niepohamowanym śmiechem, z wywodów Zuzi na temat swojej strasznie licznej rodziny – łącznie z mamą, tatą, bratem, zjadającym jej prace domowe, babcią Zosią w futrze i z rosołem w słoiku (gdyż „(…) zawsze się martwi, że lekko się ubieramy i za Malo jemy.”), babcią Tereską z kwadraturami Marsa z horoskopów, dziadkiem, który „(…) ma złotą rączkę.”, ciocią Agnieszką i wujkiem Tomkiem, Arturem i Madzią, jej rodzicami chrzestnymi, Majką, której nigdy nie widziała, wujkiem Jackiem, który nie jest prawdziwym wujkiem, tylko przyszywanym, a tak naprawdę jest ich rodzinnym weterynarzem. Zuzia nie zapomina również o swoich licznych zwierzętach – psie Rudym, kocie Puszku, królicy Niuśce, żuczkach afrykańskich (które kupili jej rodzice, bo Zuzia chce zostać przyrodnikiem). Oczywiście pani psycholog ma trudności z zachowaniem powagi i Zuzia ją poucza, dalej wykonując rysunek swojej rodziny:
„– Mówiłam już, że to niezdrowe dla psychiki, tak się powstrzymywać – powiedziałam. Zresztą jeżeli tak się pani spodobała ta historia, to może ją pani komuś opowiedzieć. A teraz poproszę szarą kredkę. Co?! Nie ma szarej?! To w takim razie jasno czarną. O tak! Widzi pani! To jest Puszek. Nasz kot. On jest okropnie pieszczotliwy. Szkoda tylko, że ciągle walczy z innymi kocurami, więc wujek Jacek ma pełne ręce roboty.”
Nie sposób w kilku zdaniach oddać uroku tej książki. Zuźka sprawia wiele zamieszania, a jej perypetie i kłopoty są tak zabawne, iż wystarczy przeczytać kilka pierwszych zdań, aby pękać ze śmiechu. Kiedy się zacznie, nie można skończyć, póki nie dobrnie się do końca opowieści.
„Znowu kręcisz Zuźka” to świetna i zabawna książeczka dla dziewczynek, choć nie tylko. Ja czytałam ją ze swoim siedmioletnim synkiem, który stwierdził, że jest to jego ulubiona powieść, „bo Zuźka to prawdziwa aparatka”. Świetnie spędziliśmy czas, zagłębiając się w lekturze i podziwiając wspaniałe ilustracje, wykonane przez Nikolę Kucharską – bez nich ta opowieść chyba nie byłaby pełna.
Czas spędzony na czytaniu powieści „Znowu kręcisz Zuźka” to świetna zabawa zarówno dla dzieci jak i dla dorosłych. Polecam!
Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi sztokater.pl

Oraz Wydawnictwu Nasza Księgarnia

http://literackiswiatjoko.blogspot.com/

„Cześć! Jestem Zuźka i mieszkam w Brzezinie przy ulicy Leśnej 8 jako ludność napływowa.”
W taki oto sposób zaczyna się powieść dla dzieci „Znowu kręcisz Zuźka”, napisana przez Dorotę Suwalską. Już pierwszy akapit sugeruje nam, że będzie to zabawna opowieść dziewczynki, opisująca przygody i perypetie niezwykle wygadanej trzecioklasistki. I faktycznie tak jest, gdyż książka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jak często zdarza nam się zapomnieć o czymś, co mamy zrobić, o umówionych spotkaniach? Czasami zdarza nam się zapomnieć jakiegoś słowa – doskonale wiemy, co chcemy powiedzieć, ale to najodpowiedniejsze słowo, gdzieś nam uciekło, zniknęło w czeluściach naszej pamięci. Też tak czasem macie? Jak tak i do tej pory zbytnio się tym nie przejmowałam. Jednak po przeczytaniu powieści Lisy Genovy „Motyl”, łapię się na tym, iż zastanawiam się, czy w mojej rodzinie występują przypadki choroby Alzheimera. Nie przypominam sobie, aby jakaś ciotka, wujek, czy też któreś z dziadków miało objawy demencji i oddycham z ulgą.
Z reguły wszyscy uznają, iż choroba Alzheimera, zdarza się dopiero w podeszłym wieku. Lisa Genova uświadamia nam, że jest to mylne przekonanie, gdyż osoby mające zmutowane geny, mogą na nią zapaść w stosunkowo młodym wieku – po czterdziestce czy po pięćdziesiątce. Na przykładzie głównej bohaterki, Alice Howland – pięćdziesięcioletniej kobiety, profesora Harwardu, specjalizującej się w psychologii kognitywnej, kobiety niezwykle mądrej i aktywnej zawodowo, obserwujemy w jaki sposób przebiega ta choroba i jak zmienia człowieka. A co najważniejsze, na Alzheimera patrzymy z punktu widzenia osoby chorej. Dowiadujemy się, co czuła Alice, usłyszawszy diagnozę i co czuła z każdym kolejnym miesiącem, kiedy choroba siała coraz większe spustoszenie w jej mózgu.
„Motyl” jest wzruszającą opowieścią o kobiecie, która próbuje sobie poradzić ze świadomością, iż nadejdzie taki dzień, kiedy nie pozna najbliższych jej osób – męża i dzieci. O kobiecie, która nie wie jak powiedzieć uwielbiającemu jej mądrość mężowi, że cierpi na tę chorobę i myśli o samobójstwie, chcąc zaoszczędzić rodzinie kosztów i kłopotów związanych z opieką nad nią. Poza tym boi się tego, co się z nią stanie i nie chce być całkowicie uzależniona od innych.
”CHCIAŁA SIĘ ZABIĆ. Mimowolne myśli o samobójstwie naszły ją nagle i niespodziewanie, zmiatając pozostałe refleksje z jej głowy, zamykając ją w ciemnym i koszmarnym kącie na długie dni. Brakowało im jednak wytrzymałości i osłabły, okazując się być przelotnym kaprysem. Nie chciała jeszcze umierać. Wciąż była szanowanym wykładowcą psychologii na Harvardzie. Wciąż potrafiła czytać, pisać oraz właściwie korzystać z łazienki. Miała czas. I musiała powiedzieć Johnowi.”
Właśnie dlatego przygotowała dla siebie zestaw pytań, zapisując je w swoim Black Berry, z którym się nie rozstawała oraz plik o nazwie „motyl” z instrukcjami, co ma zrobić, jeśli nie będzie znała odpowiedzi, na którekolwiek z tych pytań:
„Alice, odpowiedz na poniższe pytania:
1. Jaki mamy miesiąc?
2. Gdzie mieszkasz?
3. Gdzie znajduje się twój gabinet?
4. Kiedy urodziła się Anna?
5. Ile masz dzieci?
Jeżeli odpowiedź na któreś z pytań sprawia ci problemy, odszukaj w swoim komputerze plik o nazwie „Motyl” i natychmiast zastosuj się do umieszczonych tam instrukcji.”
Powieść Lisy Genovy jest tak skonstruowana, że wciąga czytelnika od pierwszego akapitu. Najpierw poznajemy Alice jako aktywną kobietę, zapracowaną i podróżującą na wykłady. Właśnie w czasie jednego z odczytów zauważa u siebie problemy z wyrażeniem swoich myśli – nie potrafi znaleźć odpowiedniego słowa i zastępuje je mało precyzyjnym słowem „rzecz”. Coraz częściej Alice zdaje sobie sprawę z tego, że coraz częściej się zapomina, że jest rozkojarzona i ma problemy ze skupieniem myśli. Jednak początkowo zrzuca to na karb przemęczenia oraz menopauzy. Jej lekarz rodzinny ma chyba podobne zdanie i przepisuje jej witaminy, lecz objawy nie ustępują – jej stan się pogarsza, a Alice jest na tyle inteligentna, że zdaje sobie z tego sprawę. Zostaje przebadana przez neurologa, poddana wielu badaniom i testom na pamięć, w końcu pada diagnoza, która dla tej niezwykle aktywnej kobiety jest jak wyrok.
W dalszej części powieści, miesiąc po miesiącu, obserwujemy pogarszający się stan Alice, jej coraz większe zagubienie, zauważamy jak zmieniają się jej odpowiedzi na zadawane pytania w czasie testów neurologicznych oraz na te, które sama dla siebie przygotowała. Razem z bohaterką przeżywamy chwile strachu, kiedy gubi się w czasie biegania, zaskoczenie, kiedy okazuje się, że weszła do nie swojej kuchni i opróżnia szafki, gdyż nie może niczego znaleźć. Widzimy bałagan, jaki robi, kiedy czegoś szuka, chociaż sama nie wie czego – przerażonemu mężowi odpowiada: „(…) dowiem się, czego szukam, jak to znajdę.” Nie wiemy jednak, co to było – autorka nie zdradza nam, co było przyczyną opróżnienia wszystkich szaf, znajdujących się w domu. Przypuszczam, że to Black Berry, który po kilku tygodniach John znajduje w zamrażalce, szukając kurczaka, aby przygotować posiłek.
Do pewnego czasu Alice doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co się z nią dzieje, wie, że jej mózg przestaje pracować, że jej komórki obumierają, sprawiając, że powoli przestaje być istotą myślącą. Pragnie jak najlepiej wykorzystać ten czas i pobyć z mężem i z dziećmi. Dlatego jest zdruzgotana, kiedy mąż oznajmia, iż przystępuje do badań naukowych nad nowym lekarstwem na raka i będą musieli się przeprowadzić do Nowego Jorku. Alice zdaje sobie sprawę, choć dociera to do niej z pewnym opóźnieniem, że decyzja jej męża wywołuje sprzeczkę pomiędzy nim i dziećmi. Wie, że rozmawiają o niej w taki sposób, jakby nie było jej obok:
„– Powiedziała, że nie chce tam jechać. Śmiało, zapytaj ją. To, że choruje na Alzheimera, nie oznacza, że nie wie, czego chce. O trzeciej nad ranem chciała jajecznicę z tostem i nie chciała płatków ani bekonu. Z całą pewnością nie chciała też wracać z powrotem do łóżka. Lekceważysz jej potrzeby tylko dlatego, że ma Alzheimera – powiedziała aktorka.”
W którymś momencie Alice już nie pamięta imion swoich dzieci. Myśli o nich jako o „matce” (gdyż wie, iż urodziła dzieci), „aktorce”, a jej mąż to człowiek o nazwie „tata”. Znalazłszy plik o nazwie „Motyl” we własnym komputerze i przeczytawszy instrukcje dawnej Alice, próbuje je zrealizować, ale… zapomina, co miała zrobić.
Powieść Lisy Genovy jest napisana prostym językiem, mimo że autorka jest doktorem nauk medycznych w dziedzinie mikrobiologii. Nie ma w niej trudnych terminów i medycznej definicji choroby Alzheimera. I właśnie dzięki temu, czytelnik oddaje się lekturze i nie może się od niej oderwać, póki nie dobrnie do końca. „Motyl” Lisy Genovy to nowe spojrzenie na tę chorobę – nowe, gdyż skupia się nie tylko na objawach, ale na odczuciach osoby, która na nią cierpi, ukazuje nam bezsilność pacjenta – gdyż nie ma przed nią ratunku… nie ma na nią lekarstwa.
Czy polecam tę pozycję? Zdecydowanie tak! Polecam jej przeczytanie każdemu bez wyjątku, gdyż jest to bardzo wartościowa lektura, która skłania do refleksji.
Na zakończenie chciałabym przytoczyć jeszcze jeden fragment, który na długo zostanie w mojej pamięci. Fragment, kiedy Alice dyskutuje z mężem, próbując go nakłonić, aby jednak zrezygnował z przyjęcia nowej pracy, aby wziął roczny urlop i spędził z nią czas, gdyż później będzie już za późno – nie będzie już sobą i nie będzie wiedziała, kim on jest.
„– Nie, John, to zabija mnie, nie ciebie. To mi się pogarsza, bez znaczenia, czy jesteś przy mnie w domu, czy też ukrywasz się w pracy. Tracisz mnie. Ja siebie tracę. Jednak jeżeli w przyszłym roku nie weźmiesz razem ze mną tego urlopu, no cóż, wtedy to ty jesteś stracony. Choruję na Alzheimera. Jaką masz na to, (…), wymówkę?”
Jeszcze raz polecam, gdyż powieść jest wspaniała i zasługuje na najwyższą notę.

http://literackiswiatjoko.blogspot.com/

Jak często zdarza nam się zapomnieć o czymś, co mamy zrobić, o umówionych spotkaniach? Czasami zdarza nam się zapomnieć jakiegoś słowa – doskonale wiemy, co chcemy powiedzieć, ale to najodpowiedniejsze słowo, gdzieś nam uciekło, zniknęło w czeluściach naszej pamięci. Też tak czasem macie? Jak tak i do tej pory zbytnio się tym nie przejmowałam. Jednak po przeczytaniu...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Tuż za rogiem Magdalena Kawka, Robert Ziółkowski
Ocena 7,0
Tuż za rogiem Magdalena Kawka, Ro...

Na półkach: , ,

Na rynku wydawniczym jest wiele książek o miłości. Większość z tych historii daje czytelnikowi szczęśliwe zakończenia. Ostatnio dzięki portalowi sztukater.pl miałam przyjemność przeczytać jedną z najlepszych książek, jakie do tej pory czytałam. Historię, która jest obrazem trudnej, umierającej miłości. Jest to powieść „Tuż za rogiem” Magdaleny Kawki i Roberta Ziółkowskiego.

Już sam tytuł sugeruje, iż będzie to opowieść o czymś, co może wydarzyć się w każdym miejscu i w każdej chwili. Sugeruje, iż czytelnik otrzyma historię na tyle prawdopodobną, aby utożsamiać się z bohaterami lub znaleźć podobną w swoim najbliższym otoczeniu, wśród znajomych i sąsiadów.

Cóż takiego sprawia, że powieść Magdaleny Kawki i Roberta Ziółkowskiego wywarła na mnie tak ogromne wrażenie, że długo o niej nie zapomnę? Otóż zwyczajność i autentyczność bohaterów – ta historia może się przydarzyć również mnie. Ta historia pobudza mnie do refleksji i do zastanowienia się nad moim własnym małżeństwem… Dlaczego? Ponieważ ukazuje miłość z każdej strony – zarówno dobrej jak i złej. Ukazuje oddalających się od siebie małżonków – z biegiem lat coraz bardziej i bardziej. Małżonków, którzy zostają przytłoczeni przez prozę codziennego życia, aż w końcu zapominają o uczuciach, które kiedyś ich łączyły.

„Tuż za rogiem” to opowieść o Tomku i Monice, wiodących wspólne, małżeńskie życie od dwudziestu lat. Kiedyś byli w sobie bardzo zakochani i nie potrafili bez siebie żyć. Pobrali się nawet wbrew sprzeciwom rodziców – ojciec Moniki twierdził, iż Tomek to zwykły kmiotek z biednej dzielnicy i nie jest wart jej ślicznej i wrażliwej córeczki. Przez jakiś czas byli szczęśliwi. Monika, malarka po szkole artystycznej, przez te wszystkie lata zajmowała się domem oraz wychowaniem córki, a Tomasz ciężko pracował, rozkręcając biznes – najpierw podróżując do Niemiec, kupując tam tanie samochody i z „trzech wozów składając jedno cacko”, aby w końcu stać się bogatym i odnoszącym sukcesy biznesmenem. Po jakimś czasie zaczęli się mijać, uczucie przygasło, a Tomasz zaczął szukać pociechy i potwierdzenia swojej męskości w ramionach innych kobiet, zdradzając żonę i traktując ją jak powietrze. Z kolei Monika powoli popadała w alkoholizm, szukając zapomnienia, pijąc zbyt często i zbyt dużo. Pewnego dnia jednak zbliżyła się do wspólnika męża i znów poczuła się kobietą. Nie była już samotna. Zmieniła się i zaczęła realizować swoje artystyczne marzenia, prowadząc galerię sztuki. Nadal jednak nie potrafiła odnaleźć natchnienia, aby malować. Czy małżonkowie dojdą w końcu do porozumienia? Czy zbliżą się znów do siebie w obliczu rodzinnej tragedii?

„Tuż za rogiem” rozpoczyna się prologiem, który wzbudza w czytelniku zainteresowanie, mylnie sugerując, iż motywem przewodnim będzie wątek kryminalny. Jednak w pierwszym rozdziale autorzy przedstawiają nam Monikę oraz Tomasza i przez dalszą część powieści skupiają się na nich, na ich problemach, braku zrozumienia i duchowych rozterkach. Nie starają się tworzyć na siłę sentymentalnej historii, wyciskającej łzy z czytelnika. W wyważony sposób przedstawiają kolejne etapy oddalania się małżonków, wzajemne pretensje oraz stopniowy rozpad ich związku.

Od dawna nie czytałam tak dobrej powieści, z tak dobrze przedstawionymi portretami psychologicznymi bohaterów. Mimo że autorzy posłużyli się trzecioosobowym narratorem, myśli i odczucia poznajemy zarówno z perspektywy Tomasza jak i Moniki, co daje nam wnikliwy obraz postaci oraz wydarzeń. Doskonale wplecione w akcję retrospekcje, pozwalają poznać nam przeszłe wydarzenia oraz dawno zapomniane emocje bohaterów.

Moim zdaniem „Tuż za rogiem” to doskonała powieść. Według mnie to prawdziwe arcydzieło. Wszystko jest w niej doskonałe – świetnie napisana, doskonale skonstruowana, wspaniali i dobrze przedstawieni bohaterowie. Jednym słowem majstersztyk. To, że autorzy zdecydowali się stworzyć duet, było najlepszym posunięciem z ich strony. Nie czytałam jeszcze ani jednej książki napisanej zespołowo, która wywarłaby na mnie aż takie ogromne wrażenie. Daję jej najwyższą ocenę i polecam wszystkim miłośnikom dobrej polskiej prozy.

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję portalowi sztukater.pl oraz Wydawnictwu Zysk i S-KA.



Moja ocena: 10/10
Autor: Magdalena Kawka i Robert Ziółkowski
Gatunek: Powieść obyczajowa
Wydawnictwo: Zysk i S-KA
Ilość stron: 411
Nr ISBN: 978-83-7785-629-1

http://literackiswiatjoko.blogspot.com/

Na rynku wydawniczym jest wiele książek o miłości. Większość z tych historii daje czytelnikowi szczęśliwe zakończenia. Ostatnio dzięki portalowi sztukater.pl miałam przyjemność przeczytać jedną z najlepszych książek, jakie do tej pory czytałam. Historię, która jest obrazem trudnej, umierającej miłości. Jest to powieść „Tuż za rogiem” Magdaleny Kawki i Roberta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zapewne każdy wie, kim jest Colin Firth. Jednak dla tych, którzy mają jakiekolwiek wątpliwości, przypomnę, iż jest brytyjskim aktorem, kojarzonym z rolą pana Darcy. Mimo że grał w wielu innych filmach, za „Jak zostać królem” zdobył Oscara, to i tak jego największe fanki mówią o nim z reguły „Pan Darcy”, a autorzy wykorzystują motyw Colina Firtha jako pana Darcy. Z jego postacią spotykamy się w powieści Helen Fielding „Dziennik Bridget Jones”, w zabawnej książce Shannon Hale zatytułowanej „Austenland” i w końcu u Mii March w przesympatycznej opowieści „Poszukiwany Colin Firth”.
„Jedno lato, trzy kobiety i…
Pan Darcy.”
W małym miasteczku Boothbay Harbor ma być kręcony film z Colinem Firthem. Veronica Russo jest wielbicielką filmów z tym aktorem i marzy, żeby zostać statystką. Po wielu latach wróciła do rodzinnego miasta, aby zmierzyć się z przeszłością i odzyskać spokój. Mieszka tutaj już rok, ale nadał czuje się wyobcowana i samotna. Pracuje jako kelnerka w jednym z najpopularniejszych lokali w Boothbay Harbor. Troski i zmartwienia znikają, kiedy piecze swoje magiczne ciasta – dla siebie, dla znajomych oraz na zamówienie. Udziela nawet lekcji pieczenia tych ciast i dzieli się z innymi swoim doświadczeniem oraz tłumaczy na czym polega ich magia. Jednak w duchu nadal zmaga się z bólem po stracie dziecka, które urodziła jako siedemnastoletnia dziewczyna i oddała do adopcji. Nadal kocha swoją córeczkę i ma nadzieję, że któregoś zostanie przez nią odnaleziona i się zaprzyjaźnią.
Bea Crane pewnego dnia ma wrażenie, że jej świat się rozpadł na drobne kawałki – dokładnie w pierwszą rocznicę śmierci matki, otrzymuje przesyłkę z firmy prawniczej, z której dowiaduje się, że została adoptowana. Od tej chwili przeżywa kryzys tożsamości i po długim namyśle postanawia odszukać biologiczną matkę i dowiedzieć się dlaczego ją oddała. Kontaktuje się z agencją adopcyjną, gdzie otrzymuje adres Veronici Russo i wyjeżdża do Boothbay Harbor. Będąc na miejscu długo zmaga się z niepewnością, czy zadzwonić do biologicznej matki i poprosić ją o spotkanie. Chcąc poznać okolicę i dowiedzieć się czegoś więcej o okolicznościach, w których przyszła na świat, trafia do Domu Nadziei, gdzie dwadzieścia trzy lata temu mieszkała jej biologiczna matka i tam poznaje Gemmę Hendricks, dziennikarkę z Nowego Jorku, która po utracie pracy, przyjeżdża do Maine w odwiedziny do przyjaciółki. Gemma pomaga Bei znaleźć nową pracę, co pozwala jej zostać w miasteczku nieco dłużej i zastanowić się nad dalszymi krokami. Wkrótce potem poznaje pewnego przystojnego asystenta reżysera, który jest zbyt miły, zbyt idealny i zbyt szarmancki, żeby był autentycznie szczery. Jak się potoczą sprawy Bei? Czy w końcu odważy się na spotkanie z matką? Czy pozna historię Veronici? Czy obie kobiety znajdą wspólny język? Czy dadzą sobie szansę na bliższe poznanie oraz przyjaźń?
Gemma Hendricks również czuje się, jakby była na rozdrożu. Straciła swoją ukochaną pracę, ponieważ jej szef uznał, że jako reporterka jest za mało bezwzględna, dowiaduje się, że jest w ciąży, a dzieciństwo u boku nie umiejącej okazywać swoim dzieciom uczuć matki, sprawia, że czuje strach przed nieznanym i obawę, iż nie ma instynktu macierzyńskiego. Poza tym jej mąż, Alexander marzy o przeprowadzce na przedmieścia Nowego Jorku, o domku z białym płotem i o Gemmie jako pani domu oraz matce ich dzieci. Przyjechawszy do Boothbay Harbor, spotyka się z dawną znajomą, właścicielką lokalnej gazety, która daje jej zlecenie napisania artykułu na temat Domu Nadziei – miejsca, w którym młode, ciężarne dziewczęta znajdują schronienie i pomoc. Czy Gemma odnajdzie w końcu spokój? Pogodzi się z tym, że wkrótce zostanie matką? Czy dojdzie do porozumienia z mężem w sprawie przeprowadzki? Czy dane jej będzie realizować swoje marzenia o pracy dziennikarki, czy też będzie musiała z nich zrezygnować dla dobra dziecka oraz swojego małżeństwa?
A co z Colinem Firthem? Pojawi się w końcu w Boothbay Harbor? Jak to wpłynie na życie trzech kobiet zakochanych w panu Darcym?
Na wszystkie te pytania znajdziecie odpowiedź sięgając po tę jakże przyjemną lekturę. Mia March w powieści „Poszukiwany Colin Firth” opisuje historie, które mogłyby się przydarzyć każdej kobiecie na świecie. Skupia się na poszukiwaniu własnej tożsamości, krzywdy, jaką bardzo często doznają młode dziewczęta, zachodzące w przypadkową ciążę – odtrącenie przez chłopaka i własnych rodziców. Skupia się na cierpieniu tych dziewcząt, zmuszonych podjąć ważną decyzję dla dobra noszonego pod sercem dziecka – próbować wychować samodzielnie maleństwo, czy też zapewnić im lepszą przyszłość, oddając je do adopcji. Na przykładzie Veronici, autorka ukazuje nam, w jaki sposób taka decyzja wpływa na dalsze życie kobiety.
Powieść Mii March nie jest przesłodzoną bajką o kobietach uganiających się za sławnym aktorem – czego, szczerze mówiąc, spodziewałabym się po samym tytule. Colin Firth jest tutaj postacią ulotną. Nie jest nawet bohaterem drugo, czy trzecioplanowym. To na kobietach skupia się autorka, na ich psychice oraz na ich poszukiwaniu odpowiedzi na pytania: „kim jestem?” i „co jest dla mnie najważniejsze?”…
Polecam przeczytanie tej powieści tym, którzy pragną odpocząć przy lekkiej lekturze – lekturze na „leniwą niedzielę”.

Moja ocena: 4/6
Autor: Mia Marchr
Gatunek: Powieść obyczajowa
Wydawnictwo: Świat Książki
Stron: 414
Nr ISBN: 978-83-7943-381-0

http://literackiswiatjoko.blogspot.com/

Zapewne każdy wie, kim jest Colin Firth. Jednak dla tych, którzy mają jakiekolwiek wątpliwości, przypomnę, iż jest brytyjskim aktorem, kojarzonym z rolą pana Darcy. Mimo że grał w wielu innych filmach, za „Jak zostać królem” zdobył Oscara, to i tak jego największe fanki mówią o nim z reguły „Pan Darcy”, a autorzy wykorzystują motyw Colina Firtha jako pana Darcy. Z jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Colleen Hoover „Losing Hope” – idealne dopełnienie „Hopeless”
Przeczytawszy „Hopeless”, musiałam… po prostu musiałam sięgnąć po drugą część tej serii. I ponownie się nie zawiodłam. „Loosing Hope” jest dopełnieniem „Hopeless”. Jedna bez drugiej nie istnieją…
„Loosing Hope” jest tą samą opowieścią, widzianą oczami Holdera – uzupełnioną o fakty z jego dzieciństwa, o wieloletnie poszukiwania Hope, o traumę po samobójczej śmierci siostry i uczucia związane z „zakochiwaniem się” w Sky.
Holder Dean nie miał szczęśliwego dzieciństwa. W zasadzie przez całe życie obwiniał się o to, że nie zrobił nic, aby nie dopuścić do porwania Hope. Później przez wiele lat poszukiwał jej i zaczepiał każdą napotkaną dziewczynkę choć trochę do niej podobną, mając nadzieję, iż jest jego małą przyjaciółką. Po kilku latach jego rodzice się rozwiedli, a na rok przed poznaniem Sky przeżył kolejną tragedię – jego siostra popełniła samobójstwo. Po jej śmierci staje się agresywny i znów czuje się winny, że zawiódł… tym razem jako brat. Wyjeżdża na rok do ojca, a po powrocie do domu matki, boryka się z dylematem, czy wrócić do szkoły, czy też ją rzucić.
Właśnie wtedy, robiąc zakupy, przypadkowo zauważa Sky i jest przekonany, iż ta nieznajoma dziewczyna jest jego przyjaciółką z dzieciństwa, Hope. W tej chwili akcja „Losing Hope” zrównuje się z wydarzeniami przedstawionymi w „Hopeless”. Wszystko jest pokazane z punktu widzenia Holdera – poznajemy jego uczucia, to jaki był zagubiony i jak próbował sobie poradzić ze świadomością, że odnalazł i „zakochiwał się” w Hope.
W tę część autorka wplotła prywatne rozmowy Holdera z Less – chłopak pisze bardzo osobiste listy do nieżyjącej siostry, w których dzieli się z nią własnymi odczuciami. Uważam, że te listy są bardzo ważnym elementem powieści, gdyż dzięki nim portret psychologiczny Holdera jest pełniejszy, bardziej wyrazisty dla czytelnika.
„Pamiętasz, jak to wszystko wyglądało, kiedy byliśmy mali? Zanim pozwoliłem Hope wsiąść do tego samochodu?
Wszystko było dobrze. Naprawdę dobrze. Mama i tata byli szczęśliwi, my byliśmy szczęśliwi. Kochaliśmy całą okolicę, nasz dom i naszego kota, który wciąż wskakiwał do tej cholernej studni na podwórzu. Nawet już nie pamiętam, jak się nazywał, ale do tej pory nie spotkałem głupszego kota.
Zaczęliśmy się staczać dopiero wtedy, gdy zostawiłem zapłakaną Hope przed jej domem. Tego dnia wszystko się zmieniło.”
„Loosing Hope” pomaga nam bardziej zrozumieć tego młodego chłopaka tak straszliwie dotkniętego przez los. Chłopaka, który od wczesnego dzieciństwa miał nadzieję na odnalezienie swojej małej przyjaciółki, brata, starającego się chronić własną siostrę przed nieodpowiednim licealnym towarzystwem. Wyobrażam sobie jaki musiał przeżyć szok, dowiedziawszy się, że Less została skrzywdzona przez ojca Hope.
Wzruszyłam się, czytając o tym młodym chłopaku, który musiał bardzo szybko dojrzeć… chłopaku, który wiedział, że jego siostra z pewnością cierpi tak samo z powodu straty… o bracie, który staje twarzą w twarz z oprawcą malutkiej Hope i słucha, jak ten człowiek przyznaje się, iż w ten sam sposób skrzywdził jego siostrzyczkę, a na koniec niezwykle dojrzale pociesza własną matkę:
„(…) Wiem, że bardzo się starałaś dla Les, mamo. Mam nadzieję, że ona to też wiedziała. Robiłaś wszystko, co można, ale czasami miłość matek i braci nie wystarcza, żeby kogoś wyciągnąć z koszmaru. Musimy pogodzić się z tym, że tak już jest. Nasz żal i poczucie winy tego nie zmienią.”
Polecam tę powieść każdemu, kto zapoznał się już fabułą „Hopeless”.

Moja ocena: 5,5/6
Autor: Colleen Hoover
Gatunek: New Adult
Wydawnictwo: Moon Drive (Otwarte)
Ilość stron: 360

http://literackiswiatjoko.blogspot.com/

Colleen Hoover „Losing Hope” – idealne dopełnienie „Hopeless”
Przeczytawszy „Hopeless”, musiałam… po prostu musiałam sięgnąć po drugą część tej serii. I ponownie się nie zawiodłam. „Loosing Hope” jest dopełnieniem „Hopeless”. Jedna bez drugiej nie istnieją…
„Loosing Hope” jest tą samą opowieścią, widzianą oczami Holdera – uzupełnioną o fakty z jego dzieciństwa, o...

więcej Pokaż mimo to