Cellular

Profil użytkownika: Cellular

Lublin Mężczyzna
Status Czytelnik
Aktywność 3 lata temu
48
Przeczytanych
książek
48
Książek
w biblioteczce
48
Opinii
163
Polubień
opinii
Lublin Mężczyzna
Dodane| Nie dodano
Żebym miał tyle czasu na czytanie, ile go nie mam, byłbym człowiekiem szczęśliwym. I jakbym nie stał się tak wybredny, jaki się stałem, też byłoby łatwiej coś wybrać ;)

Opinie


Na półkach:

Każdy początek ma swój koniec, nadszedł i taki w przypadku sagi o Potterze w postaci ‘Insygniów Śmierci’. Fundamenty pod wielki finał wylewane były już w zasadzie od części czwartej, a szósta bezpośrednio przygotowywała czytelników do tego, czego możemy spodziewać się w części ostatniej i co będzie głównym celem naszych protagonistów. Pozostawało tylko jedno pytanie – czy im się uda… I czy ostatnia część spełni pokładane w niej nadzieje.

I zanim przejdę do zalet, wspomnę o tym, co się autorce nie do końca udało. Widać od samego początku, że bardzo się starała (w zasadzie już od ‘Księcia Półkrwi momentami) nadać przedstawionemu światu pewien mrok bądź niepokój; próbowała roztoczyć nad światem czarodziejów ogarniający go i mrożący krew w żyłach strach, oczywiście wywołany powrotem Voldemorta – i niespecjalnie to Rowling wyszło. Bo niby gdzieś się przewijają kolejne morderstwa antagonisty lub jego zwolenników, niby reżim coraz szerszymi kręgami szerzy dezinformację i polowanie na przeciwników, ale ukrywanie się Harry’ego wraz z ekipą bardziej przypomina niedzielny piknik niż faktyczną nieustanną ucieczkę przed śmiercią. Rowling miała naprawdę świetne pomysły na akcję, ale na przerwy pomiędzy kolejnymi zdarzeniami już nieszczególnie.

Na szczęście przestojów nie ma zbyt wiele, a akcja wartko płynie. W części siódmej Rowling wsadza czytelników na rollercoaster już od samego początku i, poza kilkoma wspomnianymi fragmentami, nie daje chwili oddechu. Nie ma tu obecnego w poprzednich częściach wprowadzania w rok szkolny (również dlatego, że poza finałem Hogwartu nie odwiedzamy) oraz budowaniu napięcia aż do finału – co jednak nie powinno dziwić, w końcu już od części piątej wiemy, jak to się musi zakończyć i pytaniem pozostaje jedynie ścieżka, którą do finału dojdą bohaterowie i efekt ostatniego spotkania.

A za ów finał należą się brawa. Może nie gromki aplauz na stojąco, ale oklaski pełne szacunku na pewno. Oczywiście całą tę część można traktować jako swego rodzaju przedłużony finisz całej sagi, ale w jej ramach również można wyróżnić ten finał właściwy. A ten jest zadowalająco długi, jak cała książka poprzeplatany chwilami odpoczynku (które w tym wypadku jednak wypadają znakomicie, a i to, co się w nich dzieje, również w pełni satysfakcjonuje) i poprowadzony w BARDZO filmowym stylu. W zasadzie przez cały czas odnosiłem wrażenie, że Rowling stara się tak prowadzić akcję i stosuje głównie takie sztuczki, które dobrze prezentowałyby się na dużym ekranie – a to niekoniecznie musi być dobrym zabiegiem; nie wszystko, co elegancko prezentuje się jako słowo pisane, dobrze wypada jako film i na odwrót, nie wszystko z ekranu dałoby się w odpowiedni sposób przenieść na papier. W ‘Insygniach’ wypada to może nie rewelacyjnie, ale przynajmniej poprawnie, a już na pewno zadowalająco i satysfakcjonująco. Co więcej samo zakończenie niczym w zasadzie nie zaskakuje (może wątek Snape’a, ale czy aby na pewno?), jest po prostu… Dokładnie takie, jakim miało być, jakiego prawdopodobnie w większości spodziewali się fani. I niezależnie od sprawnego pióra autorki i wysokiej jakości finału gdzieś tam pozostaje drobny niedosyt, że niczym nas nie zaskoczyła, że tego wszystkiego to się jednak spodziewałem… I że wraz z zakończeniem akcji właściwej praktycznie natychmiast kończy się książka. Aż chciałoby się dowiedzieć więcej o wszystkim, co się stało później; tych kilka stron ciężko uznać za satysfakcjonujące.

Całą siódmą i ostatnią część cyklu o Potterze trzeba jednak uznać za godne zakończenie. Podobnie jak cała seria nie była perfekcyjna i miała drobne niedociągnięcia, jednak w kategorii literatury młodzieżowej wypada znakomicie – i przede wszystkim jest bardzo ‘readable’ (szkoda, że brak w języku polskim podobnego słowa, bo ‘poczytność’ to jednak nie to samo). I to właśnie to zapewniło całej sadze nieosiągalną przez kogokolwiek innego popularność, a samej autorce kilka zer na koncie. Bo koniec końców chyba o to w literaturze chodzi, by sprawiała czytelnikom przyjemność, a tego Harry’emu Potterowi odmówić nie można.

Każdy początek ma swój koniec, nadszedł i taki w przypadku sagi o Potterze w postaci ‘Insygniów Śmierci’. Fundamenty pod wielki finał wylewane były już w zasadzie od części czwartej, a szósta bezpośrednio przygotowywała czytelników do tego, czego możemy spodziewać się w części ostatniej i co będzie głównym celem naszych protagonistów. Pozostawało tylko jedno pytanie – czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Potter numer sześć – czyli zbliżamy się do końca. Harry nadal potrafi zaczarować nie tylko kolegów w szkole, ale i czytelników, jednak pewne oznaki zmęczenia materiału u Rowling widać. I co do ‘Księcia Półkrwi’ mam chyba najbardziej ambiwalentne odczucia wśród całej sagi.

Pewnym moim zarzutem – a może jedynie spostrzeżeniem – względem części piątej był brak wyraźnego leitmotivu całej książki. Po lekturze części szóstej muszę skorygować to spostrzeżenie – walka z Umbridge w ‘Zakonie Feniksa’ w porównaniu do ‘Księcia’ jest kręgosłupem fabuły twardym niczym diament. To dopiero tutaj dostajemy kilka luźnych wątków, oczywiście połączonych ze sobą w pewien sposób, ale bez jakiegokolwiek spoiwa łączącego to w całość. Mamy i podejrzenia Harry’ego względem Malfoy’a, mamy nieco bardziej zaakcentowaną walkę o puchar quidditcha, choć niestety bez dłuższych opisów samych meczów, mamy lekcje Harry’ego u Dumbledora, mamy sprawę tytułowego Księcia Półkrwi, mamy w końcu rozterki sercowe w zasadzie wszystkich bohaterów… I to wszystko płynie sobie powolutku przez wyjątkowo spokojny rok szkolny niezależnie od siebie, jedynie w bardzo dyskretny sposób o siebie zazębiając. Ogółem im bardziej zagłębiałem się w lekturę, tym silniejsze stawało się wrażenie, że ta szósta część to tylko takie przeczekanie, przygotowanie bohaterów i czytelników na część siódmą i właściwy wielki finał. Już nowych wątków specjalnie nie zaczynamy i korzystamy głównie z tego, co pojawiło się we wcześniejszych pięciu częściach; warto jednak zauważyć, że wychodzi to świetnie i wykorzystanie wątków czy przedmiotów, które wcześniej doczekały się jedynie wspomnienia, czasami wręcz w jednym akapicie (szafa!) w taki sposób, jaki czyni to Rowling, zasługuje na oklaski. Wspominając jednak ten ‘wyjątkowo spokojny rok’ trzeba wrzucić kamyczek do ogródka autorki – niby Voldemort powrócił, niby gdzieś tam w tle dzieją się jakieś dramaty, ale to wszystko jest gdzieś z boku i atmosfery prawdziwego zagrożenia Rowling nie udało się stworzyć. Nie jestem tylko pewien, czy aby na pewno ten zarzut jest słuszny – być może autorce o to właśnie chodziło, by pokazać czytelnikom, że Hogwart nadal pozostaje bezpiecznym miejscem…? A wtedy chapeau bax, bo wyszło znakomicie. I słówko na temat zakończenia – tym razem właściwy finał jest bardzo krótki (a jeśli wyłączyć podróż Harry’ego z Dumbledorem to raptem kilka, kilkanaście stron), ale za to BARDZO intensywny. Udał się autorce.

Zaznaczam jednak, że brak głównej osi fabuły, o ile w ‘Zakonie’ nieco mi przeszkadzał, o tyle w ‘Księciu’ przyniosło to pozytywny efekt i przemieszczanie się między kolejnymi wątkami nie tylko nie nuży, a wręcz odwrotnie – bardziej przykuwa do lektury. Poza tym ‘Książe Półkrwi’ wywoływał u mnie zdecydowanie najwięcej śmiechu ze wszystkich części – wątków humorystycznych nie brakuje nawet do samego ponurego końca, a czytając o problemach sercowych nie tylko tytułowego protagonisty, a również (zwłaszcza!) jego przyjaciół – tak, Ron, głównie o tobie mówię – nie sposób nie roześmiać się na głos. To na pewno Rowling wyszło, zresztą nie tylko w tej części, ale na przestrzeni całej sagi – świetnie przeprowadziła swoich podopiecznych przez cały okres dojrzewania, ze wszystkimi jego wzlotami i upadkami, zmianami charakteru, zachowania, nawet rozmów z dorosłymi.

Dobra, posłodzone, więc skąd taka niska ocena w stosunku do wcześniejszych słów? Ano ze wspomnianego na wstępie ‘zmęczenia materiału’. Zdecydowanie za często działa tu mechanizm deus ex machina i kolejne wydarzenia bądź zachowania nie doczekują się uzasadnienia, a dzieją się ‘bo tak’ - i przeszkadza to zwłaszcza przy ‘lekcjach’ Harry’ego u Dumbledora. Ciężko wytłumaczyć to bez zdradzana fabuły, jednak bez przerwy miałem wrażenie, że dyrektor wiedzę o tym wszystkim, co przekazywał Harry’emu miał nadaną z góry i od samego początku był postacią nieomylną, wręcz boską – nawet pomimo finału, który teoretycznie miał zadać kłam temu stwierdzeniu. Teoretycznie ;) Takie rozwiązanie bardzo mi nie odpowiada i obniża ocenę co najmniej o punkcik; być może autorka, nie chcąc rozciągać objętości książki do jakichś nierealnych granic, była do tego niejako zmuszona, tym niemniej na pewno dało się to rozwiązać inaczej. Tym niemniej poza tą jedną poważną wadą i paroma drobniejszymi (ot, choćby bardzo przewidywalny wątek tytułowego Księcia – nie wierzę, że jest ktokolwiek, kto nie domyślił się sam, kto zacz), ‘Harry Potter i Książe Półkrwi’ jest książką godną całej serii i udaną. Może nie najbardziej udaną z całej serii, ale na pewno najzabawniejszą.

Potter numer sześć – czyli zbliżamy się do końca. Harry nadal potrafi zaczarować nie tylko kolegów w szkole, ale i czytelników, jednak pewne oznaki zmęczenia materiału u Rowling widać. I co do ‘Księcia Półkrwi’ mam chyba najbardziej ambiwalentne odczucia wśród całej sagi.

Pewnym moim zarzutem – a może jedynie spostrzeżeniem – względem części piątej był brak wyraźnego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W części piątej Rowling osiągnęła apogeum przynajmniej pod jednym kątem – objętości. Stworzyć cegłę na blisko tysiąc stron, której głównym adresatem jest młodzież, nie zawsze skora do przeczytania choćby instrukcji obsługi odkurzacza… Wymaga odwagi. I zapewne gdyby nie był to kolejny odcinek najbardziej znanej serii na świecie, a część pierwsza bądź debiut skończyłoby się fatalnie. Na szczęście to JEST Potter i wciąga jak lotne piaski, ale wydaje się, że jakość jakby odrobinę spadła.

Ze sporym zdziwieniem, zważywszy właśnie na objętość książki, zaobserwowałem dwie rzeczy związane z ‘Zakonem Feniksa’. Pierwszą z nich jest brak jakiegoś jednoznacznego leitmotivu dla całej książki. I owszem, niby za takowy można uznać zmagania uczniów (i tym razem już nie tylko trójki głównych bohaterów, a niemal całej szkoły) z nasłanym przez Ministerstwo Magii wyjątkowo wrednym i paskudnym szpiclem, próbującym ukryć prawdę o powrocie Voldemorta, ale na pewno nie jest to tak twardy kręgosłup jak choćby Turniej Trójmagiczny w części czwartej; bo koszmary Harry’ego, o ile niezbędne z punktu widzenia fabuły i odpowiadające za finał, to na pewno za coś takiego nie można uznać. Druga obserwacja powiązana jest dość ściśle z pierwszą – choć mamy tu blisko tysiąc stron, to odnosiłem ciągle wrażenie, że tym razem w Hogwarcie niewiele się dzieje. Oczywiście mamy tu sporo różnych i różniastych przygód, ale większość z nich nie jest zbyt ściśle powiązana z główną osią fabuły i cała akcja wraz z kolejnymi stronami tak leci, i leci, i leci… I ciężko stwierdzić, czy to wada, czy w gruncie rzeczy zaleta.

Za zaletę na pewno trzeba już uznać dalszy rozwój świata Pottera. Warto też zauważyć, że ‘Zakon Feniksa’ jest częścią, do której już bez wątpienia trzeba być przygotowanym przez cztery wcześniejsze – o ile nawet jeszcze ‘Czarę Ognia’ można było czytać bez znajomości poprzednich nie tracąc szczególnie wątku, o tyle do ‘Zakonu’ już w ten sposób podejść nie można. W tej części wszystkie trybiki porozrzucane przez autorkę we wcześniejszych książkach cyklu zaczynają się zazębiać, a powieszone strzelby wypalać, a w powietrzu unosi się już widmo wielkiego finału całej sagi.

Zanim jednak do niego dojdzie, swój finał osiąga część piąta… I jest to finał, przynajmniej moim zdaniem, najsłabszy ze wszystkich dotychczasowych. O ile sama długość jest odpowiednia i nie są to już trzy strony jak w ‘Kamieniu filozoficznym’, o tyle jego rozpoczęcie wydaje się być bardzo wymuszone (Harry zasypiający na egzaminie? Serio?), a jego idea również specjalnie kupy się nie trzyma; nie chcąc zdradzać szczegółów mam tu na myśli fakt, że Harry mógł temu zapobiec bądź sprawdzić kluczową dla jego przebiegu informację na naprawdę kilka, jeśli nie kilkanaście bezpiecznych sposobów… Ale nie, musiał zrobić to, co zrobił. Oczywiście rozumiem autorkę, ale tym razem nie kupuję jej rozwiązania. Ale za mały plusik uznam skład osobowy finału – to już nie jest sam Harry plus ewentualna przyległość w postaci Rona lub Hermiony, a kilkanaście osób. I zaczyna rosnąć Longbottom…

I tak niby wyszło sporo narzekania, ale frajdy z czytania było dużo. Ciężko jednoznacznie stwierdzić, czy ‘Zakon Feniksa’ jest najsłabszą z pięciu pierwszych części cyklu, w końcu wyraźnie widać, jak poprawił się nawet warsztat Rowling, może po prostu zważywszy na coraz wyższy poziom kolejnych części miałem nieco zbyt wysokie oczekiwania… Ale nawet jeśli jest, to życzyłbym sobie samych ‘tak słabych’ książek.

W części piątej Rowling osiągnęła apogeum przynajmniej pod jednym kątem – objętości. Stworzyć cegłę na blisko tysiąc stron, której głównym adresatem jest młodzież, nie zawsze skora do przeczytania choćby instrukcji obsługi odkurzacza… Wymaga odwagi. I zapewne gdyby nie był to kolejny odcinek najbardziej znanej serii na świecie, a część pierwsza bądź debiut skończyłoby się...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Cellular

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


statystyki

W sumie
przeczytano
48
książek
Średnio w roku
przeczytane
4
książki
Opinie były
pomocne
163
razy
W sumie
wystawione
48
ocen ze średnią 7,1

Spędzone
na czytaniu
416
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
7
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]