Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Ciekawa książka o niezrealizowanych debiutanckich filmach planowanych na przełomie lat 50. i 60. Trzy rozdziały są poświęcone Wojciechowi Hasowi, Januszowi Morgensternowi i tandemowi: Jerzy Hoffman - Edward Skórzewski. Czego tu nie ma, jest zarówno adaptacja głośnego kiedyś kryminału "Królewna?!" Andrzeja Piwowarczyka, jest, "Stara baśń", "Zły" Tyrmanda, a nawet napisana przez Stanisława Dygata komedia zainspirowana przez kabarety STS i Bim-Bom. I wiele innych.
Najmniej pasuje do całości część o Morgensternie, bo dotyczy tylko dwóch planowanych tytułów i do tego dość do siebie podobnych, oba wojenne. Ale ogólnie bardzo to interesujące czytać o filmach, które nie powstały, choć czasem było blisko, autor na szczęście wpisuje całość w szerszy kontekst, zarówno kinematograficzny, jak i polityczny (ze społecznym jest gorzej). Szkoda, że książka powstała jako praca naukowa i została wydana w akademickim wydawnictwie, które nie dba o promocję ani nie próbuje wyjść poza wąski krąg naukowy. Fajnie, gdyby była kontynuacja i można byłoby przeczytać o niezrealizowanych projektach (niekoniecznie debiutach) w kolejnych dekadach i u innych reżyserów: Barei, Bajona, Sass, Holland, Gruzy, ale też specjalistów od kina gatunkowego: Jana Batorego, Romana Załuskiego, Krzysztofa Gradowskiego i innych.

Ciekawa książka o niezrealizowanych debiutanckich filmach planowanych na przełomie lat 50. i 60. Trzy rozdziały są poświęcone Wojciechowi Hasowi, Januszowi Morgensternowi i tandemowi: Jerzy Hoffman - Edward Skórzewski. Czego tu nie ma, jest zarówno adaptacja głośnego kiedyś kryminału "Królewna?!" Andrzeja Piwowarczyka, jest, "Stara baśń", "Zły" Tyrmanda, a nawet napisana...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka pod wieloma względami imponująca, a jednak pozostawiająca spory niedosyt. Autor zafascynowany Wilhelmim, stara się opisać jego fenomen, porozmawiał z ogromną ilością osób, ale ostatecznie nie był w stanie zapanować nad ogromnym materiałem - dorobkiem ponad trzydziestu lat aktywności Romana Wilhelmiego. Marcin Rychcik został biografem aktora, ale widać, że niestety nie jest człowiekiem pióra.
Główne problemy są dwa: jeden to przemilczania, a drugi powtórzenia, często zresztą idą w parze. Kolejne osoby mówią podobne rzeczy, często po kilka razy, wypowiedzi ciągną się kilometrami, ale z reguły pozostają na dużym poziomie ogólności (talent, alkohol, romanse z kobietami, ogromne ego, fascynacja Marlonem Brando). Kiedy po raz kolejny pada informacja, że Wilhelmi był nielubiany przez środowisko aktorskie, chciałoby się, żeby autor coś z tym wreszcie zrobił i napisał przez kogo był nielubiany/zwalczany/z kim rywalizował. Sugestia, że jedną z takich osób mógł być Marian Kociniak pojawia się dopiero pod sam koniec książki i nie zostaje w żaden sposób pogłębiona.
Dużo się pisze o romansach Wilhelmiego, ale znów nie wiadomo z kim i co to był za typ związków - jednorazowe przygody z anonimowymi fankami, romanse z koleżankami z planu filmowego, jeszcze inny typ relacji? Mimochodem autor wspomina o ostatnim związku aktora z Lilianą (Kęszycką - nazwisko nie pada), który trwał kilkanaście lat skoro poznali się na planie „Kariery Nikodema Dyzmy”, ale nic więcej na jej temat nie ma, nie wiadomo nawet czy nie zgodziła się na wypowiedź o partnerze, czy też nie została o to poproszona. Wspomnienia byłej żony Danuty są bardzo ciekawe, ale choć występuje pod podwójnym nazwiskiem Wilhelmi-Machalica, znów brakuje informacji, że jej kolejnym mężem był Henryk Machalica, co wydaje się dość istotne, a pod pewnym względem wręcz fascynujące.
Za mało u Rychcika krytycyzmu. Nieudane role Wilhelmiego kwituje jednym zdaniem o nieudanych scenariuszach, podczas kiedy ewidentnie Wilhelmi nie do każdego rodzaju kina się nadawał, nie zawsze bywał dobrze obsadzany, świadczą o tym „położone” role w licznych filmach z końca lat 80: „Klątwa doliny węży”, „Prywatne śledztwo” czy „Rykowisko” o których nawet Rychcik nie wspomina (choć w książce znalazł się fotos z „Klątwy doliny węży”).
Na koniec - błędy i nieścisłości. Nie zawsze musi to być wina autora, po prostu zabrakło redakcji, która powinna takie rzeczy wyłapać. Np. bezkrytycznie powtarzana informacja, że Bardini nie lubił Wilhelmiego i dlatego początkowo grał w Ateneum same ogony z pominięciem informacji zamieszczonej stronę wcześniej o głównej roli w „Tramwaju zwanym pożądaniem” w reżyserii… Bardiniego. Rozbawiło mnie, że imię głównego bohatera „Zaklętych rewirów” - Romana, zapisano dwa razy inaczej i za każdym razem źle, raz był Maciejem (str. 61), a potem Marcinem (str. 190).
Duży plus za indeks nazwisk, wykaz ról i nagród. Szkoda, że wznawiając tę książkę dziesięć lat później, autor tak niewiele zmienił, szczególnie jeśli chodzi o życie prywatne Wilhelmiego, często powierzchownie i błędnie opisywane przez plotkarskie media.

Książka pod wieloma względami imponująca, a jednak pozostawiająca spory niedosyt. Autor zafascynowany Wilhelmim, stara się opisać jego fenomen, porozmawiał z ogromną ilością osób, ale ostatecznie nie był w stanie zapanować nad ogromnym materiałem - dorobkiem ponad trzydziestu lat aktywności Romana Wilhelmiego. Marcin Rychcik został biografem aktora, ale widać, że niestety...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wbrew powyższemu opisowi na LC nie jest to "historia Nowej fali", tylko opis kina lat 60. z uwzględnieniem wpływu jaki wywarła Nowa fala także na polski film. W książce znajdują się jednak teksty o filmach tak odległych od tego nurtu jak "Ptaki" Hitchcocka, "Faraon" Kawalerowicza, "Osiem i pół" Felliniego czy "Rękopis znaleziony w Saragossie" Hasa.
Ogólnie jest to ciekawa wycieczka w świat kina sprzed pięćdziesięciu paru lat. Co zrozumiałe dominują tytuły już zapomniane, nie tylko francuskie, włoskie, angielskie, amerykańskie i polskie, ale także jugosłowiańskie, czechosłowackie, radzieckie, węgierskie, japońskie, a także filmy z lat 30. z Gretą Garbo, wówczas ponownie wprowadzone w Polsce do kin.
Kałużyńskiego ciekawie się czyta nawet jeśli jego wybory po latach dziwią, np. zachwyty nad mało istotnymi dramatami: "Miejsce dla jednego" (1965) Witolda Lesiewicza i "Katastrofa" (1965) Sylwestra Chęcińskiego. Za najbardziej nowofalowy polski film uznaje "Sposób bycia" (1965) Jana Rybkowskiego, pomijając zupełnie jego poprzedni film "Naprawdę wczoraj" (1963), także zrealizowany w tej stylistyce.
Kałużyński lub iść pod prąd, prowokować, stawiać nieoczywiste tezy, co czasem prowadzi go na manowce i sprawia, że pisze zwyczajne bzdury, np. udowadniając, że polskie kino nie potrafi kreować gwiazd, co udawało się w II RP, daje przykład Dymszy, który "grał przed wojną w całej harmonii filmów. Po wojnie, w trzech: role epizodyczne" (str. 205). Nie wiem skąd wzięła się liczba trzy 3 (w rzeczywistości co najmniej drugie tyle), ale przemilczenie faktu, że kilka razy "pod Dymszę" wymyślano filmowe realizacje w których grał główne role ("Nikodem Dyzma", "Irena do domu" czy "Mój stary"), uważam w przypadku wpływowego krytyka za niedopuszczalne.
Dużą wada książki składającej się z tekstów wcześniej opublikowanych jest brak informacji o dacie i miejscu pierwodruku. Brakuje także indeksów: nazwisk i filmów.

Wbrew powyższemu opisowi na LC nie jest to "historia Nowej fali", tylko opis kina lat 60. z uwzględnieniem wpływu jaki wywarła Nowa fala także na polski film. W książce znajdują się jednak teksty o filmach tak odległych od tego nurtu jak "Ptaki" Hitchcocka, "Faraon" Kawalerowicza, "Osiem i pół" Felliniego czy "Rękopis znaleziony w Saragossie" Hasa.
Ogólnie jest to ciekawa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Taki sobie bryk o sztuce reżyserii podejmujący kolejne zagadnienia w rodzaju: prób, obsady, historii reżyserowania od czasów starożytnych, literatury przedmiotu itd. Autor przywołuje liczne nazwiska, choćby Wajdy czy Bergmana, szkoda jednak, ze tak mało pisze o sobie i swoim doświadczeniu reżyserskim i byciu reżyserowanym jako aktor. Wielka szkoda, bo najlepszy jest fragment w którym opisuje przygodę, gdy w w Jugosławii wystawiał "Tango" Mrożka i po przyjeździe zastał aktora przygotowanego na Artura, który zupełnie się do tej roli nie nadawał. Wtedy na moment robi się ciekawie, gdy opisuje swoje dylematy i próby wybrnięcia z sytuacji.

Taki sobie bryk o sztuce reżyserii podejmujący kolejne zagadnienia w rodzaju: prób, obsady, historii reżyserowania od czasów starożytnych, literatury przedmiotu itd. Autor przywołuje liczne nazwiska, choćby Wajdy czy Bergmana, szkoda jednak, ze tak mało pisze o sobie i swoim doświadczeniu reżyserskim i byciu reżyserowanym jako aktor. Wielka szkoda, bo najlepszy jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pierwsza i jak dotąd jedyna biografia Andrzeja Kopiczyńskiego, czyli słynnego "40-latka", wydana cztery lata przed jego śmiercią (zmarł w 2016 roku).
Książka niestety nieudana, chaotyczna, pomijająca całe okresy aktywności zawodowej aktora. W miarę dokładnie opisany jest jedynie pobyt Kopiczyńskiego w teatrze w Szczecinie (w archiwum aktora zachowały się wycinki prasowe i pamiątki z tamtego okresu). Wszystko co działo się potem (role filmowe, Teatr Narodowy, "Kopernik" i "40-latek", Teatry: Rozmaitości i Kwadrat) są właściwie jedynie wzmiankowane. Podobnie Gucewicz pomija życie prywatne aktora, wymienia jego drugą i trzecią żonę, czyli aktorki Marię Chwalibóg i Ewę Żukowską, ale nie wspomina nawet o ich wspólnym graniu z mężem w teatrze i telewizji.

Książka sprawia wrażenie pozbawionej redakcji i koncepcji całości, a Gucewicz ma skłonność do pisania co akurat przyszło jej do głowy, nie jest niespecjalnie przywiązana do głównego wywodu, często robi dygresje, np. nagle zaczyna się zastanawiać czy gazety nie miały polecenia z góry, żeby źle pisać o "40-latku", choć jako szefowa działu kultury "Expressu Wieczornego" powinna dokładnie wiedzieć jakie były wówczas wytyczne (w innym miejscu zachwyca się "Expressem" i jego wyjątkowością na tle innych gazet PRL-owskich bez związku z opisywaną akurat historią). Kiedy przechodzi do Teatru Narodowego zupełnie traci z pola widzenia swojego bohatera i skupia się na Hanuszkiewiczu, do tego z błędami, bo w słynnej inscenizacji Słowackiego na Hondzie nie jeździła Balladyna, tylko Goplana.

Książka nie ma zakończenia, opisywana zawodowa historia Kopiczyńskiego kończy się na początku lat 80., nie wiadomo dlaczego akurat wtedy, po prostu tak, nagle pojawia się informacja, że aktor z żoną lubi spędzać czas w swoim letnim domku w Makowcu. Przewraca się stronę i okazuje się, że to już, koniec, nie ma więcej. Wrażenie chaosu potęguje brak podpisów pod zdjęciami, nie wiadomo z jakich filmów i spektakli pochodzą ani kto poza Kopiczyńskim jest na nich umieszczony.

Pierwsza i jak dotąd jedyna biografia Andrzeja Kopiczyńskiego, czyli słynnego "40-latka", wydana cztery lata przed jego śmiercią (zmarł w 2016 roku).
Książka niestety nieudana, chaotyczna, pomijająca całe okresy aktywności zawodowej aktora. W miarę dokładnie opisany jest jedynie pobyt Kopiczyńskiego w teatrze w Szczecinie (w archiwum aktora zachowały się wycinki prasowe i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do sięgnięcia po ten kryminał zachęciły mnie entuzjastyczne oceny i główna bohaterka, 73-letnia eks-policjantka. Pomysł świetny, nieco gorzej poszło z uwiarygodnieniem tej postaci, która niemal na każdym kroku podkreśla swój "zaawansowany" wiek, co szybko staje się irytujące i strasznie sztuczne.
Nie udało się stworzenie "nietypowej" staruszki, główna bohaterka ma niby być zupełnie inna niż większość jej rówieśniczek, a ostatecznie okazuje się dość stereotypowa, zarówno w relacji z dziećmi i wnukami, jak też byłymi współpracownikami, a nawet we wspomnieniach. W naszej kulturze starzy ludzie, a przede wszystkim kobiety, mają być przede wszystkim aseksualni, więc Krystyna nie tylko nie ma życie miłosnego czy erotycznego, ale nawet nie patrzy na mężczyzn pod kątem atrakcyjności, nie myśli o znalezieniu partnera czy choćby bratniej duszy, nawet byłych mężów wspomina zupełnie beznamiętnie. W retrospekcjach przeszkadzał mi dość schematyczny przedstawiony PRL (rodzice w Ameryce, więc synowi wytoczono proces; jak dziennikarz propagandzista to z "Trybuny Ludu" itp).
Wątek kryminalny sprawnie poprowadzony i dość dobrze wymyślony, chociaż zbyt rozbudowany, nie wszyscy bohaterowie z których punktu widzenia jest prowadzona narracja są równie ciekawi, niektóre wstawki naprawdę niczemu nie służą poza mnożeniem bytów, np. blog wnuka. Rozbawił mnie jeden z tropów śledztwa - motyw rabunkowy, choć na miejscu zbrodni nie było cennych rzeczy, a pieniądze ofiara trzymała w banku. Rozwiązanie zagadki - przekombinowane i rozczarowujące.
Mimo tych wad książkę oceniam w sumie pozytywnie, choć oczywiście pisanie o "Wiośnie zaginionych", że to "nowy rozdział polskiego kryminału", a o autorce, że jest "królową budowania napięcia" zakrawa na kpinę.

Do sięgnięcia po ten kryminał zachęciły mnie entuzjastyczne oceny i główna bohaterka, 73-letnia eks-policjantka. Pomysł świetny, nieco gorzej poszło z uwiarygodnieniem tej postaci, która niemal na każdym kroku podkreśla swój "zaawansowany" wiek, co szybko staje się irytujące i strasznie sztuczne.
Nie udało się stworzenie "nietypowej" staruszki, główna bohaterka ma niby być...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W trakcie lektury aż trudno uwierzyć, że autorem jest Zygmunt Hubner, aktor znany z ról filmowych, ale przede wszystkim reżyser wielu znakomitych spektakli i dyrektor kilku placówek teatralnych (jest patronem warszawskiego Teatru Powszechnego).
Książka to właściwie bryk ze związków polityki i teatru, w kolejnych rozdziałach opisywane są dzieje cenzury, propagandy, bojkotu, konspiracji... Głównie zagraniczne przykłady, często z odległej przeszłości. Wszystko napisane bezosobowo, bez prywatnej perspektywy, bez anegdot, głośnych nazwisk, zapomnianych wydarzeń w których uczestniczył sam autor i warto byłoby je utrwalić i przypomnieć.
Nawet kiedy (bardzo rzadko) Hubner wplata w narrację swoją historię (np. przejścia z cenzorem) to robi to w sposób powierzchowny, bez szczegółów i nakreślenia kontekstu, same suche fakty.
Największym rozczarowaniem jest fragment o teatrze w czasie II wojny światowej, w którym autor powtarza obiegowe opinie o szkodliwości teatrów jawnych bez namysłu i zgłębienia tematu, zresztą opisując sprawę bardzo ogólnie, nie wymieniając nazwisk, nic nie wnosząc ponad to co już wcześniej zostało napisane.
Aż żal, że w ostatnich latach życia Hubner zamiast opisywać swoje fascynujące życie artystyczne, ludzi których spotkał, aktorów i sztuki, które wylansował, spędził na przepisywaniu i streszczaniu podręczników z historii i teatrologii.

W trakcie lektury aż trudno uwierzyć, że autorem jest Zygmunt Hubner, aktor znany z ról filmowych, ale przede wszystkim reżyser wielu znakomitych spektakli i dyrektor kilku placówek teatralnych (jest patronem warszawskiego Teatru Powszechnego).
Książka to właściwie bryk ze związków polityki i teatru, w kolejnych rozdziałach opisywane są dzieje cenzury, propagandy, bojkotu,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Duże rozczarowanie. Źle napisane i słabo przetłumaczone. Kontrowersje zaczynają się już od tytułu, oryginalny "Break Every Rule" zamieniono na banalne "Po prostu najlepsza".
Opowieść nie toczy się wartko, autor nie ma pomysłu na życiorys Tiny, dzieciństwo jest opisane wyjątkowo ckliwie, potem zaczynają się zachwyty i zapewniania o kolejnych sukcesach, co szybko zaczyna nudzić. Brakuje pogłębionego, krytycznego nastawienia, autor automatycznie przyjmuje narrację Tiny, nie próbuje zadawać pytań, np. trudno uwierzyć, że Ike Turner przez wiele lat tyle ćpał mocnych narkotyków, zwyczajnie by tego nie przeżył.
Wiele niepotrzebnych informacji, są tu też błędy, co śmieszne także dotyczące pierwszego koncertu Tiny w Polsce, który nie odbył się w 1980, tylko w 1981 roku.
Dobry przykład słabości tej biografii to okres po rozstaniu z Ike'em, kiedy autor nic nie pisze o kolejnych związkach Tiny, nie docieka czy była wówczas z kimś związana, dopiero w innym miejscu cytuje samą Tinę mówiącą po latach, że miała wówczas kilka nieudanych związków.
Książka niechlujnie wydana, w środku zazwyczaj dość przypadkowe zdjęcia, czasem bez daty, często bez związku z opisywaną akurat historią.

Duże rozczarowanie. Źle napisane i słabo przetłumaczone. Kontrowersje zaczynają się już od tytułu, oryginalny "Break Every Rule" zamieniono na banalne "Po prostu najlepsza".
Opowieść nie toczy się wartko, autor nie ma pomysłu na życiorys Tiny, dzieciństwo jest opisane wyjątkowo ckliwie, potem zaczynają się zachwyty i zapewniania o kolejnych sukcesach, co szybko zaczyna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardziej kryminał niż thriller. Sprawnie napisany i ciekawy, dobrze mi się czytało, oczywiście były słabsze i nudnawe momenty, ale generalnie oceniam pozytywnie. Głowna postać Henryka dobrze skonstruowana, można się wczuć w jego coraz trudniejszą sytuację, ale bardziej podobała mi się para: prokuratorka Roch i inspektor Molski.

Bardziej kryminał niż thriller. Sprawnie napisany i ciekawy, dobrze mi się czytało, oczywiście były słabsze i nudnawe momenty, ale generalnie oceniam pozytywnie. Głowna postać Henryka dobrze skonstruowana, można się wczuć w jego coraz trudniejszą sytuację, ale bardziej podobała mi się para: prokuratorka Roch i inspektor Molski.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo fajny PRL-owski kryminał osadzony w małym miasteczku końca lat 60. Nawet jeśli są tam fragmenty nieco naiwne to i tak czyta się świetnie!
Wydany po raz pierwszy w 1970 roku, bardzo dobrze, że został wznowiony w 2005 roku.

Bardzo fajny PRL-owski kryminał osadzony w małym miasteczku końca lat 60. Nawet jeśli są tam fragmenty nieco naiwne to i tak czyta się świetnie!
Wydany po raz pierwszy w 1970 roku, bardzo dobrze, że został wznowiony w 2005 roku.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

PRL-owski kryminał osadzony w Warszawie lat 50. Najciekawsze opisy ówczesnego miasta, sama intryga niedopracowana, nie wszystko się wyjaśnia na końcu, niektóre postacie niepotrzebnie wprowadzone (np. dziewczyna Downara), kilka wątków nie ma odpowiedniego rozwinięcia. Mimo to czyta się przyjemnie, powieść ma już urok retro.

PRL-owski kryminał osadzony w Warszawie lat 50. Najciekawsze opisy ówczesnego miasta, sama intryga niedopracowana, nie wszystko się wyjaśnia na końcu, niektóre postacie niepotrzebnie wprowadzone (np. dziewczyna Downara), kilka wątków nie ma odpowiedniego rozwinięcia. Mimo to czyta się przyjemnie, powieść ma już urok retro.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo średnie opowiadania. Myślę, że dużo lepszy byłby efekt, gdyby Piwowarski po prostu napisał swoje wspomnienia z planu, a nie silił się na literaturę. Widać zresztą wyraźnie, że drygu literackiego nie ma, że jest przyzwyczajony do pisania scenariuszy, bo także te historyjki są pisane trochę jak scenariusz: krótkie nakreślenie sytuacji i dialog. Perypetie na planie, które sam przeżył albo o których mu opowiadano, nawet ciekawe, przez swoje literackie podkręcenie zazwyczaj tracą: niepotrzebnie udziwnione, z wymuszoną puentą, ze sztucznie dodanymi retrospekcjami. Pierwowzory opisywanych postaci często łatwo rozpoznać, dużo tu nawiązań do debiutanckiego filmu Piwowarskiego "Yesterday", jest też historia z planu "Smugi cienia", perypetie Eugeniusza Priwiezeńcewa w "Piratach"... W sumie opowiadań jest dwadzieścia jeden, a spodobało mi się tylko jedna, o garderobianej, która dostaje za zadanie pilnować i transportować na plan aktora-alkoholika.

Bardzo średnie opowiadania. Myślę, że dużo lepszy byłby efekt, gdyby Piwowarski po prostu napisał swoje wspomnienia z planu, a nie silił się na literaturę. Widać zresztą wyraźnie, że drygu literackiego nie ma, że jest przyzwyczajony do pisania scenariuszy, bo także te historyjki są pisane trochę jak scenariusz: krótkie nakreślenie sytuacji i dialog. Perypetie na planie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo fajna powieść młodzieżowa. Nie ma przynudzania; nie można się od niej oderwać, bo wszystko toczy się błyskawicznie, wraz z każdą stroną coraz bardziej kibicuje się głównemu bohaterowi i jego perypetiom oraz reszcie. Najbardziej mnie ujęło, że w tej powieści nie ma ściemy; nie infatylizuje się nastolatków, nie ma udawania, że nie myślą o seksie, a jedyne czego pragną to potrzymać się za rączkę i popatrzeć w oczy. Problemy młodych mogą być równie poważne, co dorosłych mogą nawet prowadzić do samookaleczania. Jednocześnie poruszając trudne tematy, książka nie jest smętna i dołująca. Wady? Końcówka trochę mnie rozczarowała, robi się za dużo bohaterów przez co nieco trochę oddala się główny bohater i jego problemy. Dla młodzieży LGBT i ich rodzin powinna być to lektura obowiązkowa. Dodatkowy gwiazdka za b. ładną okładkę.

Bardzo fajna powieść młodzieżowa. Nie ma przynudzania; nie można się od niej oderwać, bo wszystko toczy się błyskawicznie, wraz z każdą stroną coraz bardziej kibicuje się głównemu bohaterowi i jego perypetiom oraz reszcie. Najbardziej mnie ujęło, że w tej powieści nie ma ściemy; nie infatylizuje się nastolatków, nie ma udawania, że nie myślą o seksie, a jedyne czego pragną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Solidnie udokumentowana, choć napisana bez polotu, biografia największej polskiej gwiazdy przedwojennego kina, kochanej przez masy Jadwigi Smosarskiej. Autorka skupia się przede wszystkim na jej życiu zawodowym, ale prywatność też jest obecna. Największą wartością książki jest próba uchwycenia fenomenu Jadzi i diagnozy typu bohaterki jaki stworzyła na ekranie. Podobnie jak swoja bohaterka, autorka dużo lepiej czuje się w świecie filmu, niż teatru; dorobek teatralny jest opisany schematycznie i w sumie bardzo pobieżnie. Szkoda, że "Smosarską" wydano w niszowym wydawnictwie zanim zaczęła się moda na II RP, w efekcie nie miała szansy na większy oddźwięk u czytelników, a to pozycja bez porównania lepsza niż późniejsze książki o Eugeniuszu Bodo, Lodzie Halamie czy Toli Mankiewiczównie.

Solidnie udokumentowana, choć napisana bez polotu, biografia największej polskiej gwiazdy przedwojennego kina, kochanej przez masy Jadwigi Smosarskiej. Autorka skupia się przede wszystkim na jej życiu zawodowym, ale prywatność też jest obecna. Największą wartością książki jest próba uchwycenia fenomenu Jadzi i diagnozy typu bohaterki jaki stworzyła na ekranie. Podobnie jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tak słabe, że aż zabawne. Zabawnie jest zresztą od samego początku, bo autor niewiele pisze o tym jak w czasie dojrzewania Mankiewiczówna wyglądała, jak się zmieniała (w pewnym momencie bardzo schudła, co widać na zdjęciach); nie wiadomo co działo się między 1918, a 1922 rokiem. Potem pisze o 25-26-letniej kobiecie, na ówczesne warunki już starej pannie, a w jego opisie to jakaś dzierlatka, która nie tylko nie decyduje o sobie, nie ma życia prywatnego, ale jeszcze Wolański stwierdza, że sprawowano nad nią nie tylko muzyczną pieczę, ale miała też przyzwoitkę (!). Bez przerwy są przesadzone zdania, niewielkie rólki w operze kwitowane są słowami: "Każdy chciał ją zobaczyć, usłyszeć, oklaskiwać" (str. 44), a przejście do operetki: "Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z operowego Kopciuszka stała się operetkową diwą" (str. 57). Pełno tu niejasności, przeczenia samemu sobie, pretensjonalnych zdań i niepopartych żadnym przykładem twierdzeń, np. o teatrzyku Rex, który miał osiągać wielkie powodzenie, ale skoro tak to dlaczego działał tylko 5 miesięcy? (nota bene nazwa teatrzyku pisana jest czasem Rex, a czasem Reks - redakcja i korekta to też nie są mocne strony tej książki). Do tego zwyczajne brednie, np. że kabaret Morskie Oko nazywano "Paryżem Północy" (str. 75) - mówiło się tak o Warszawie, ale dlaczego ktoś miałby porównywać kabaret z miastem?! Autorowi zdarza się też błysnąć "humorem": "Role w 'wielkorewiowych' programach Własta nie były takie wielkie, skoro znalazła Mankiewiczówna jeszcze czas na pracę przy kolejnym filmie" (str. 138).
Szczytem wszystkie jest opis małżeństwa Mankiewiczówny z którego wynika, że po raz pierwszy zakochała się w wieku 32 lat, wcześniej z nikim się nie spotykała, nie kochała, nie romansowała (to samo dotyczy jej starszego o cztery lata męża). Nie kłoci się to autorowi z wcześniejszymi zapewnieniami o popularności i urodzie Toli, która robiła wielkie wrażenie na mężczyznach.
Wolańskiego nie zastanawia też dlaczego osiągająca takie sukcesy filmowe aktorka w ostatnim filmie zagrała ponad dwa lata przed wojną ("Pani minister tańczy" - premiera w styczniu 1937), dlaczego później nie miała żadnych propozycji. To samo z występami w teatrach jawnych w czasie wojny - najpierw autor stwierdza, że Tola wtedy nie grała, a potem pisze gdzie występowała i koncertowała, a wcześniej przytacza informacje o pobycie w Teatrze w Białymstoku, okupowanym wówczas przez Związek Radziecki.
Okres powojenny - znowu zabawnie! Autor przekonuje, że Mankiewczówna była wówczas sekowana, ale to on ją sekuje tak skrótowo i niepełnie przedstawiając ostatnie lata jej życia. Nie wiem dlaczego nie przytacza żadnego wywiadu, którego udzieliła, nie pisze w jaki sposób żegnano ją w prasie po śmierci, w jakim kontekście jej nazwisko wracało w następnych latach.
Błędy są refrenem tej książki, na pewno jest ich tam bez liku, mi w oko wpadło kilka najbardziej dla mnie rażących: Janina Korolewicz-Waydowa jest nazwana Wandą (str. 25); na zdjęciu z operetki "Pod białym koniec" widnieje Bronisław Romaniszyn, a nie Wojciech Ruszkowski (str. 67); Stanisława Umińska zastrzeliła swojego narzeczonego i nie okazało się to nieprawdą (str. 222); wspomnienia Zofii Lindorfówny opublikowano w "Pamiętniku Teatralnym", a nie "Kulturalnym" (str. 239); piosenka, którą Mankiewiczówna śpiewała w czasie wojny w Teatrze Nowości nosiła tytuł: "Ja bym chciała się zapomnieć", a nie "Ja bym chciała się zakochać" (str. 245); Maria Malicka nie grała w Theater der Stadt Warchau (str. 248).
Daję trzy gwiazdki, bo popieram upamiętnianie przedwojennych gwiazd, a pewnie gdyby nie Wolański nikt by się Mankiewiczówną nie zajął. To jego jedyna zasługa.

Tak słabe, że aż zabawne. Zabawnie jest zresztą od samego początku, bo autor niewiele pisze o tym jak w czasie dojrzewania Mankiewiczówna wyglądała, jak się zmieniała (w pewnym momencie bardzo schudła, co widać na zdjęciach); nie wiadomo co działo się między 1918, a 1922 rokiem. Potem pisze o 25-26-letniej kobiecie, na ówczesne warunki już starej pannie, a w jego opisie to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie ma wciąż pełnej biografii Marii Dąbrowskiej, więc niejako w zastępstwie ukazują się książki takie jak "Dąbrowska (nie)znana" Ewy Głębickiej. To zbiór publikowanych już wcześniej szkiców poruszających różne kwestie związane z autorką "Nocy i dni" (np. jej stosunek do wolnomularstwa, Marka Hłaski, Katynia itp). Jedne teksty są ciekawsze, inne mniej, problemem jest ich zbyt duży rozrzut tematyczny, który właściwie nie układa się w żadną całość. Książkę rozbija ponadto ogromny tekst o "Nocach i dniach" (jedna trzecia książki), który należało skrócić albo podzielić na części (np. wyodrębnić w osobnym artykule wątek przekładów powieści na inne języki). Ogólnie miałem wrażenie dużej przypadkowości. Poza tym ogromnym rozczarowaniem był fakt, że najkrótszy z rozdziałów dotyczy wieloletniej, lesbijskiej relacji Marii Dąbrowskiej z Anną Kowalską. Temat tak mało wyeksploatowany aż prosił się o pogłębienie, a tutaj niemal trzy razy dłuższy jest tekst o tym czy Dąbrowska lubiła Gałczyńskiego, którego znała przelotnie.

Nie ma wciąż pełnej biografii Marii Dąbrowskiej, więc niejako w zastępstwie ukazują się książki takie jak "Dąbrowska (nie)znana" Ewy Głębickiej. To zbiór publikowanych już wcześniej szkiców poruszających różne kwestie związane z autorką "Nocy i dni" (np. jej stosunek do wolnomularstwa, Marka Hłaski, Katynia itp). Jedne teksty są ciekawsze, inne mniej, problemem jest ich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Rozczarowanie, książka bardzo powierzchowna, po większości tematów z życia Iredyńskiego jedynie się prześlizgująca, a wielu w ogóle nie podejmująca. Np. autorka w ogóle nie uwzględniła wątku powojennego odmłodzenia się pisarza o kilka lat w dokumentach, o czym wspominali jego znajomi, a co by wyjaśniało wiele wątpliwości, choćby z okresu nastoletniego, kiedy w (metrykalnym) wieku 14 lat Iredyński przeprowadził się do Krakowa i sam na siebie zarabiał. W książce pisze się o tym jak o najzwyklejszej sprawie, autorka nie zastawia się jakim cudem 14-latek mógł zdobyć pracę i mieszkanie.
Mimo biograficznego podtytułu, "Gra w butelkę" nie jest wg mnie biografią pisarza, za mało tu samego Iredyńskiego, który ginie gdzieś w wiecznych powtórzeniach, ogólnikach i przywoływanych cytatach, często nie mających właściwie związku z bohaterem, np. nie wiem w jakim celu jest zamieszczona długa współczesna ocena restauracji, nie mającej już wiele wspólnego z miejscem w którym kilkadziesiąt lat wcześniej bywał Iredyński (str. 79). To samo z fragmentem w którym Jacek Kuroń wspomina jak w więzieniu tęsknił za żoną (str. 121).
Raducha wciąż powołuje się na legendarność Iredyńskiego, ale nie jest w stanie tej legendy krytycznie ocenić. Nie zastanawia się dlaczego jego nazwisko i twórczość zostały tak kompletnie zapomniana, bezkrytycznie przywołuje przechwałki Iredyńskiego o swojej wielkości, nie wiadomo czy poparte czymś więcej niż jedynie megalomanią. Czy coś z dorobku pisarza przetrwało próbę czasu, warte jest przypomnienia? Tytuły filmów powstałe według jego scenariusza w większości nawet tu nie padają, podobnie ze sztukami, słuchowiskami, nie wiadomo które z nich odniosły sukces, które były wówczas wydarzeniem, które cenił sam autor.
Trzecią gwiazdkę daję tylko za wybór nieoczywistego bohatera.

Rozczarowanie, książka bardzo powierzchowna, po większości tematów z życia Iredyńskiego jedynie się prześlizgująca, a wielu w ogóle nie podejmująca. Np. autorka w ogóle nie uwzględniła wątku powojennego odmłodzenia się pisarza o kilka lat w dokumentach, o czym wspominali jego znajomi, a co by wyjaśniało wiele wątpliwości, choćby z okresu nastoletniego, kiedy w (metrykalnym)...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo ciekawe! Autorka już jako dorosła osoba dowiaduje się, że jej ojciec, którego pamięta jako okropnego despotę jest teraz mieszkającą na Węgrzech kobietą. Jedzie tam, aby dowiedzieć się więcej o tej przemianie i wreszcie poznać człowieka, którego nigdy do końca nie zrozumiała.

Bardzo ciekawe! Autorka już jako dorosła osoba dowiaduje się, że jej ojciec, którego pamięta jako okropnego despotę jest teraz mieszkającą na Węgrzech kobietą. Jedzie tam, aby dowiedzieć się więcej o tej przemianie i wreszcie poznać człowieka, którego nigdy do końca nie zrozumiała.

Pokaż mimo to

Okładka książki Encyklopedia polskiego rocka Leszek Gnoiński, Jan Skaradziński
Ocena 7,5
Encyklopedia p... Leszek Gnoiński, Ja...

Na półkach: ,

Ciekawa i przystępnie napisana, dobre proporcje pisania o muzyce, życiorysach twórców i legendach narosłych wokół niektórych wydarzeń czy osób. Można oczywiście wymienić kilka mniej znanych zespołów czy wokalistów, których brakuje, ale w tego rodzaju publikacji to nieuniknione. Podobnie z zarzutem, że najwięcej jest o latach 80.
Jak dla mnie najlepsze kompendium o polskim rocku do którego wielokrotnie wracałem, zdecydowanie przewyższa np. dwa tomy "Polskiego rocka" Wiesława Królikowskiego. Wydaje się, że Gnoiński i Skaradziński najlepsi byli jako duet, inne książki pisane solo lub w zestawie z kim innym są zdecydowanie słabsze.
"Encyklopedia Polskiego Rocka" była kilkakrotnie wznawiana, jak dla mnie najlepsza pozostało pierwsze wydanie z 1996 roku (na okładce sześć zdjęć, z prawej strony Niemen i Kora). Późniejsze uaktualnienia wydają mi się za krótkie, powierzchowne i robione bardziej, żeby odhaczyć płytę czy okres, niż żeby zgłębić dany okres w życiu artysty czy zespołu.

Ciekawa i przystępnie napisana, dobre proporcje pisania o muzyce, życiorysach twórców i legendach narosłych wokół niektórych wydarzeń czy osób. Można oczywiście wymienić kilka mniej znanych zespołów czy wokalistów, których brakuje, ale w tego rodzaju publikacji to nieuniknione. Podobnie z zarzutem, że najwięcej jest o latach 80.
Jak dla mnie najlepsze kompendium o polskim...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Antkowiak. Niegrzeczny chłopiec polskiej mody Jerzy Antkowiak, Agnieszka Janas
Ocena 6,5
Antkowiak. Nie... Jerzy Antkowiak, Ag...

Na półkach: ,

Biograficzna opowieść o wieloletnim dyrektorze Mody Polskiej. Książka strasznie chaotyczna, czasem trudno się zorientować czy to wypowiada się bohater, autorka, czy jeszcze ktoś inny zaproszony do wspominania Antkowiaka. Zresztą opowieści znajomych, rodziny i współpracowników to najsłabszy element książki, bo puszczeni na żywioł, opowiadają głównie o sobie, a nie projektancie, dużo tu wodolejstwa.
Zabrakło mi zaprezentowania medialnej aktywności Antkowiaka, w jaki sposób kolekcje Mody Polskiej pokazywano w prasie, kto robił sesje zdjęciowe, jak nowe trendy przenikały do innych dziedzin sztuki, na przykład kina, teatru czy na estradę. Tego wszystkiego w książce nie ma, brakuje anegdot i (poza Agnieszką Perepeczko) informacji o ówczesnych gwiazdach z którymi Antkowiak musiał mieć kontakt.
W zdjęciach też chaos, publikowane bez ładu i składu, słabej jakości, duża część niepodpisana, najwięcej z lat 90., chociaż ta dekada jest poruszona bardzo powierzchownie. Na końcu dziwaczne "kartki z kalendarza" przygotowane chyba dla innej książki, bo nie ma wielu ważnych informacji z dziedziny mody i życia Antkowiaka, za to są daty stanu wojennego i XX Zjazdu KPZR. Brak indeksu nazwisk.

Biograficzna opowieść o wieloletnim dyrektorze Mody Polskiej. Książka strasznie chaotyczna, czasem trudno się zorientować czy to wypowiada się bohater, autorka, czy jeszcze ktoś inny zaproszony do wspominania Antkowiaka. Zresztą opowieści znajomych, rodziny i współpracowników to najsłabszy element książki, bo puszczeni na żywioł, opowiadają głównie o sobie, a nie...

więcej Pokaż mimo to