rozwiń zwiń
moi

Profil użytkownika: moi

Wrocław Kobieta
Status Czytelniczka
Aktywność 18 godzin temu
168
Przeczytanych
książek
669
Książek
w biblioteczce
159
Opinii
1 209
Polubień
opinii
Wrocław Kobieta
Dodane| Nie dodano
Pochłaniacz książek, kolekcjoner baśni.

Opinie


Na półkach: ,

Prekariusze, czyli kto?

„Prekariat” pochodzi z połączenia dwóch słów: precarius (z łac. zdany na łaskę/prośbę, niepewny, przejściowy) oraz proletariat (w starożytnym Rzymie oraz w okresie rewolucji przemysłowej – najuboższa grupa społeczna). Przez współczesny prekariat rozumie się tę część społeczeństwa, która żyje w niepewności: pracuje w elastycznych formach zatrudnienia, poniżej kwalifikacji, w kilku miejscach i w niestabilnym wymiarze czasu pracy. Często nie ma także prawa do świadczeń takich jak zasiłki dla bezrobotnych, czy urlopy macierzyńskie, ani dostępu do niektórych usług (np. kredytów hipotecznych). Mówi się o nich jako o przegranych współczesnego kapitalizmu.
Prekariat to także określenie, którego używa się często w opisie polskiego rynku pracy. Nie bez powodu. Jesteśmy krajem o bardzo niskiej na tle innych państw UE jakości miejsc pracy. Składa się na to 6 elementów: wysokość płac, forma zatrudnienia i bezpieczeństwo miejsca pracy, czas pracy, warunki pracy, szanse na rozwój umiejętności i kariery oraz reprezentacja interesów pracowniczych. Wskaźnikiem, który łączy te sześć wymiarów jest Job Quality Index (JQI). Według tej miary tylko w 3 krajach UE – Grecji, Rumunii i Hiszpanii – jakość miejsc pracy jest gorsza niż w Polsce.
Jesteśmy krajem o największym odsetku pracowników zatrudnionych na umowy czasowe w całej UE. Chodzi tu o umowy o pracę na czas określony oraz umowy-zlecenia i o dzieło. W Polsce pracuje w ten sposób aż 28% pracowników najemnych, podczas gdy średnia w państwach UE wynosi 12%. Liczba osób pracujących na umowach czasowych zwiększyła się w Polsce ponad dwukrotnie między 2002 a 2016 rokiem – z 1,5 mln do 3,5 mln. Badania pokazują, że ponad 80% miejsc pracy stworzonych w polskiej gospodarce w tym okresie stanowiły prace na umowy czasowe. Przy czym zatrudnienie czasowe dotyczy w Polsce głównie osób młodych: pracuje tak w naszym kraju większość osób w wieku 15-24 lat (dokładnie 71%) oraz co trzecia osoba w wieku 25-34 lat (dokładnie 35%).
Na czym polega problem? Osobom pracującym na umowach-zleceniach lub o dzieło nie przysługuje wiele praw, które są uznawane za podstawowe na każdym cywilizowanym rynku pracy: nie mogą pójść na urlop wypoczynkowy i nie obowiązuje ich okres wypowiedzenia. Podczas zwolnienia pracodawca nie musi tego uzasadniać i wypłacać odprawy. Umowy cywilnoprawne objęte są też specyficznymi zasadami opłacania składek na ubezpieczenie społeczne i zdrowotne. Od umów o dzieło nie płaci się ich w ogóle. Od umów-zleceń dobrowolna jest składka chorobowa (na wniosek pracownika) – a składka ta daje możliwość uzyskania zwolnienia od lekarza w razie choroby. Obowiązkowe są natomiast pozostałe składki, ale od 2016 roku jest to kwota do wysokości płacy minimalnej (czyli, gdy ktoś zarabia więcej, to od nadwyżki nad płacę minimalną składek się nie odprowadza). Regulacje te mają istotny wpływ na wysokość przyszłych emerytur. Według wyliczeń z Instytutu Badań Strukturalnych emerytury osób, które w swoich karierach mają epizody pracy na umowach-zleceniach, będą o 17% niższe niż osób pracujących wyłącznie na etacie.
W 2016 roku tylko 18% osób zatrudnionych na umowach czasowych deklarowało, że pracuje tak z własnej woli. Kolejne 9% pracę w takiej formie tłumaczyło trwającą edukacją, a 10% twierdziło, że znajduje się w trakcie okresu próbnego. Wszyscy pozostali, czyli 63% pracowników zatrudnionych na umowy czasowe, chciało podjąć pracę na czas niekreślony, ale nie potrafili takiej umowy uzyskać. W ich przypadku praca na mowie czasowej nie była dobrowolna i nie wynikała z przyczyn takich jak edukacja, czy okres próbny.
I o ile w polskiej debacie publicznej krytyka umów-zleceń i o dzieło jest dość powszechna, o tyle krytykę umów na czas określony słychać już rzadziej. Stały się one zwyczajnym elementem naszego rynku pracy, rodzajem relacji uznawanej za zupełnie normalną. Tymczasem osoby pracujące na umowach na czas określony rzadko „przeskakują” do stałego zatrudnienia i są bardziej narażone na ryzyko bezrobocia, niż osoby pracujące na etat.
Po drugie, zatrudnienie czasowe zmniejsza chęć inwestowania w rozwój pracowników. Nietrudno o wytłumaczyć – firmie nie opłaca się inwestować w pracownika, jeśli nie wiąże z nim długoterminowej przyszłości. Zatrudnienie czasowe okazuję się więc swojego rodzaju pułapką – pracownik na takiej umowie nie ma okazji podnosić w firmie swoich kwalifikacji, a brak wyższych kwalifikacji skutkuje tym, że ma słabsze argumenty w walce o zatrudnienie stałe.
Po trzecie, osoby na umowach czasowych są dyskryminowane płacowo – zarabiają przeciętnie o 30% mniej, niż osoby na umowach na czas nieokreślony na tych samych stanowiskach.
Po czwarte, umowy czasowe nie sprzyjają podejmowaniu ważnych życiowych decyzji, jak ta o założeniu rodziny czy zakupie mieszkania (brak stałej umowy jest barierą w otrzymaniu kredytu hipotecznego).
Umowy czasowe to nie jedyny mankament polskiego rynku pracy. Mocno rozpowszechniona jest też tymczasowa forma zatrudnienia przez pośrednictwo agencji zatrudnienia. Taka sytuacja dotyczy ok. 800 tys. pracowników w Polsce. Ich sytuacja skupia w sobie wszystkie mankamenty pracy czasowej plus to, że są traktowani i obciążani jeszcze gorzej, jako że są tylko „wypożyczoną” siłą roboczą.
A przecież może być jeszcze gorzej. Według badań GUS z 2016 roku pracę nierejestrowaną, czyli świadczoną bez żadnej umowy, wykonuje w Polsce ok. 700 tys. osób. To 4,5% wszystkich pracujących. Z tych 700 tys. dla 56% jest to praca główna, dla pozostałych – dodatkowa. I znowu – duży odsetek pracujących na czarno to ludzie młodzi – 44% wszystkich wykonujących prace nierejestrowane to osoby w wieku do 34 lat. Sprzyja temu fakt, że pracodawcy w Polsce czują się bezkarni – kontrole z PiP są rzadkie, nieefektywne, a kary nakładane na pracodawców śmiesznie niskie.
Stan ten będzie się utrzymywał, dopóki nie zmienią się podatki w Polsce. Najbardziej opodatkowana jest umowa o pracę, więc tej formy umowy pracodawcy będą starali się unikać. Stosując kilka umów-zleceń zamiast umowy o pracę można obniżyć klin podatkowy niemal o ¼ wydatków pracodawcy. Tymczasem w innych państwach, które tak jak Polska, zmagają się z prekaryzacją pracy, rozwiązano ten problem w bardzo prosty sposób. Np. w Słowenii wprowadzono 5-krotnie wyższą stawkę składki na ubezpieczenie na wypadek bezrobocia dla wszystkich umów czasowych. Uznano, że skoro umowy czasowe wiążą się z wyższym ryzykiem bezrobocia, to pracodawcy powinni ponosić wyższy koszt ubezpieczenia z tego tytułu. Pierwsze badania oceny tej reformy wskazały, że miała ona pozytywne efekty zarówno dla stabilności miejsc pracy, jak i poziomu bezrobocia.
Czy rządzący zdecydują się na takie posunięcia także w Polsce i zlikwidują prekariat, jako nową formę niewolnictwa zawodowego? Na razie nic na to nie wskazuje.


Tekst powstał na podstawie książki Jakuba Sawulskiego: „Pokolenie’89. Młodzi o polskiej transformacji”, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2019.

Prekariusze, czyli kto?

„Prekariat” pochodzi z połączenia dwóch słów: precarius (z łac. zdany na łaskę/prośbę, niepewny, przejściowy) oraz proletariat (w starożytnym Rzymie oraz w okresie rewolucji przemysłowej – najuboższa grupa społeczna). Przez współczesny prekariat rozumie się tę część społeczeństwa, która żyje w niepewności: pracuje w elastycznych formach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

A mogło być zupełnie inaczej

Wszyscy wiemy jak potoczyły się losy polskiej transformacji ustrojowo-politycznej po Okrągłym Stole. Nie wszyscy zdajemy sobie sprawę z ich ekonomicznych kosztów i tego, że - przy odrobinie szczęścia i zbiegu innych okoliczności – nasza rzeczywistość obecnie mogłaby wyglądać zupełnie inaczej, a społeczne koszty transformacji mogły być o wiele mniejsze.
Tylko w latach 1990-1991 polskie PKB skurczyło się o 15%. W samym roku 1990 przeciętne płace spadły o 25%, emerytury i renty o 19%, a dochody netto z rolnictwa (na jednego pracującego) o 63%. W 1989 r. poniżej minimum egzystencji żyło 16% społeczeństwa. 4 lata później już ok. 40%. Nie chodzi tylko o liczby, ale też o przyjętą wówczas filozofię transformacji. Zapewniano, że koszty reform będą sprawiedliwe rozdzielone na wszystkie grupy społeczne. Ale w praktyce rząd zupełnie nie liczył się z tym, że terapia szokowa przekroczyła granicę społecznej akceptacji.
Jak to możliwe, że najbardziej masowy w Polsce ruch pracowniczy, którym bez wątpienia była „Solidarność”, dokonał przewrotu, z którego wyłonił się jeden z najbardziej niesprawiedliwych ustrojów społecznych, jakie zna historia powojennej Europy?
Stało się to za przyzwoleniem premiera Tadeusza Mazowieckiego, który – jak głosi legenda – chciał budować gospodarkę rynkową na wzór zachodnioniemiecki, czyli opartą na silnej roli państwa jako twórcy ram i przeciwwagi dla bezdusznego wolnego rynku, w praktyce jednak oddał gospodarkę walkowerem. W efekcie jego minister finansów Leszek Balcerowicz, za namową młodego neoliberalnego wilka z Harvardu Jeffreya Sachsa, poprowadził rząd w kierunku rozwiązań znanych lepiej z Reaganowskich Stanów Zjednoczonych, czy Thatcherowskiej Wielkiej Brytanii. A także z krajów Ameryki Łacińskiej (Chile, Boliwia, Peru). Polegały one na tym, że należy zderegulować gospodarkę, obniżyć wydatki publiczne i w ogóle wybić państwu z głowy odgrywanie roli aktywnego ekonomicznie gracza.
A przecież model szwedzki był na wyciągnięcie reki i po wrażliwym społecznie polityku, związanym z katolicką lewicą, jakim bez wątpienia był Tadeusz Mazowiecki, można było się spodziewać, że poświęci mu więcej uwagi.
Tak się jednak nie stało, choć na początku 1989 r. grupa polskich ekonomistów doradzająca rządowi (jeszcze wtedy gabinetowi Mieczysława Rakowskiego), pojechała do Sztokholmu na wizytę studyjną. W skład delegacji wchodzili: Jan Mujżel, Krzysztof Porwit, Marcin Święcicki oraz Michał Rutkowski. Mujżel i Święcicki będą zresztą wkrótce po powrocie uczestniczyć w obradach Okrągłego Stołu: jeden po stronie „Solidarności”, a drugi – po stronie PZPR.
Ze swojej wyprawy ekonomiści napisali raport. Głosili w nim, że gospodarka szwedzka to wymarzony model do naśladowania dla wychodzącej z socjalizmu Polski. W Szwecji jest przecież kapitalizm, a tamtejsze firmy funkcjonują w warunkach ostrych rygorów efektywnościowych narzuconych przez rynek międzynarodowy. Z tego powodu nie ma tu miejsca na paternalizm w stosunku do przedsiębiorstw czy branż trwale nieefektywnych. Jednak nawet olbrzymie programy restrukturyzacyjne, jak np. likwidacja praktycznie całego przemysłu stoczniowego, przebiegają tam w warunkach pokoju społecznego. I to pomimo (a może właśnie dzięki) stale utrzymującej się znacznej siły związków zawodowych. Na dodatek Szwedzi prowadzą tzw. aktywną politykę zatrudnienia (to była wtedy światowa nowinka) i zamiast przeznaczać pieniądze na zasiłki dla bezrobotnych, najpierw szukają możliwości pracy dla potencjalnych kandydatów na bezrobotnych. „Dzieje się tak dlatego, że radykalizm gospodarczy współistnieje w Szwecji z solidaryzmem społecznym, a filozofia rozwiązywania sytuacji konfliktowych jest zaprzeczeniem thatcheryzmu, gdzie likwidacja nierentownych przedsiębiorstw pociąga za sobą przeważnie wzrost bezrobocia i - co za tym idzie - strajki i napięcie społeczne” – zachwalał skandynawski model gospodarki Tadeusz Kowalik - dość wpływowy doradca pierwszej „Solidarności”.
To właśnie on, wraz z Marcinem Święcickim, który został ministrem w rządzie Mazowieckiego dopytywali przez całe lata 90. o model szwedzki.
Nie dowiemy się jednak nigdy, jak wyglądałaby polska transformacja, gdyby jej autorzy śmielej sięgnęli po szwedzkie rozwiązania. Ci, którzy okopali się na pozycjach „nie mogło być inaczej’, raczej już zdania nie zmienią. Jednak wydaje się, że tych, którzy zerkają z żalem w stronę Sztokholmu, z roku na rok przybywa.
Bo i jest czego zazdrościć. Triumfalny pochód neoliberalnego myślenia nie ominął także Szwecji. Zaczęło się cięcie wydatków budżetowych oraz przestawianie źródeł finansowania państwa z progresywnego PIT-u na regresywny VAT. Zaczęto deregulację wielu dziedzin gospodarki (m.in. sektora pocztowego, kolejowego, czy rynku taksówkarskiego). Państwo miało odtąd uważniej pilnować, by nie rosła inflacja. Nawet gdyby miało się to odbyć kosztem troski o pełne zatrudnienie. Kluczowym zadaniem rządu zaczynała być stabilność wydatków publicznych - nawet jeśliby ją osiągnąć poprzez ostre okrojenie zdobyczy państwowego dobrobytu. Z drugiej strony neoliberalne rządy kolejnych premierów Szwecji wiedziały, że nadmierne pogorszenie pozycji pracownika i niestabilność rynku pracy nie leżą w długofalowym interesie szwedzkiej gospodarki. To różniło ich od płynących na neoliberalnej fali polityków z innych krajów – w tym również z Polski.
Słowem – w Szwecji zadbano, by rynek pracy nie został do reszty zderegulowany. W efekcie dziś umowy płacowe obejmują nawet 90% zatrudnionych w szwedzkiej gospodarce, a uzwiązkowienie sięga 70%. To wciąż najwyższy wskaźnik w Europie. W Polsce wskaźnik ten wynosi 12,4% i jest najmniejszy wśród 38 krajów członkowskich OECD.
I pomyśleć, że niewiele brakowało, byśmy mogli być nie tyle drugą Irlandią, co właśnie Szwecją. Na pewno lepiej pozwoliłoby nam się to dziś zmierzyć z tąpnięciem polskiej gospodarki wywołanym pandemią, którego skutki dopiero przyjdzie nam zapłacić.




Tekst powstał na podstawie książki Rafała Wosia „Zimna trzydziestoletnia. Nieautoryzowana biografia polskiego kapitalizmu”, Wydawnictwo Mando, Kraków 2019.

A mogło być zupełnie inaczej

Wszyscy wiemy jak potoczyły się losy polskiej transformacji ustrojowo-politycznej po Okrągłym Stole. Nie wszyscy zdajemy sobie sprawę z ich ekonomicznych kosztów i tego, że - przy odrobinie szczęścia i zbiegu innych okoliczności – nasza rzeczywistość obecnie mogłaby wyglądać zupełnie inaczej, a społeczne koszty transformacji mogły być o wiele...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Winny, nie święty

Czy to możliwe, by w dużym demokratycznym kraju należącym do UE największym autorytetem, cieszącym się powszechnym szacunkiem, była osoba, która tuszowała skandale pedofilskie, chroniła oszustów, współpracowała z krwawymi reżimami, kwestionowała prawa mniejszości i wspierała dyskryminację kobiet? Tak, jest to możliwe. Mowa tu o Polsce, a tym autorytetem jest zmarły 15 lat temu Jan Paweł II.
Dzieje się tak dlatego, że po śmierci papieża nie została w Polsce podjęta rzeczowa dyskusja na temat jego pontyfikatu. Wciąż zdecydowana większość polityków i dziennikarzy ma do papieża podejście bałwochwalcze. Unikają uczciwego rozliczenia jego pontyfikatu i dbają, by niewygodne fakty nie przedostawały się do opinii publicznej.
To efekt długoletniej tradycji ukazywania Jana Pawła II tylko w korzystnym świetle. Aby utrwalić wizerunek papieża jako niekwestionowanego autorytetu, większość polskich mediów stosowała różnorodne tricki, chroniące go przed krytyką. Już na wiele lat przed jego śmiercią tytułowano go w polskich mediach „Ojcem Świętym” lub „Jego Świątobliwością”, stawiając tym samym ponad porządkiem demokratycznej debaty. Dodatkowo debatę tę utrudniał fakt, że Jan Paweł II od początku pontyfikatu był w Polsce przedmiotem kultu, Jego postać adorowano stawiając pomniki, nazywając jego imieniem ulice i place, czyniąc go patronem szkół i przedszkoli, przyznając mu honorowe obywatelstwa wielu miast, czy tytuły honoris causa na niezliczonych polskich uczelniach czemu ani on sam, ani Kościół w Polsce się nie sprzeciwiał. Kwintesencją tego kultu było jawne umieszczanie w edukacyjnych treściach programowych wizerunku papieża jako nieomylnego autorytetu i niezłomnego patrioty. Tak jak w poleceniu na jednym z ostatnich egzaminów gimnazjalnych, gdzie uczniowie mieli uzasadnić, że „Karol Wojtyła po wyborze na papieża pozostał patriotą”. Lub w nagrodzonym przez Ministerstwo Edukacji podręczniku „Do Itaki” wydawnictwa „Znak”, gdzie w rozdziale „Nauczyciele” proponuje się trzy sylwetki - Sokratesa, Jezusa i Karola Wojtyłę oraz proponuje taki temat wypracowania: „Chciałbym się z Nim spotkać. Wrażenie z bezpośredniego lub za pośrednictwem TV spotkania z największym Polakiem XX wieku”. Łatwo zorientować się, że polecenie zawiera presupozycję i z góry zakłada się tu, że największym Polakiem XX wieku jest Karol Wojtyła, nie przywołując żadnych argumentów dla uzasadnienia tej wielkości. Zabrakło tu też miejsca dla tych uczniów, którzy za największego Polaka uznają jednak kogoś innego – np. Marię Curie-Skłodowską. Te treści w podręcznikach umieszczane są cały czas i młodzi ludzie są z tego rozliczani, a media, nawet te liberalne, nie widzą w tym nic złego.
Tymczasem Jan Paweł II był zwolennikiem całkowitego zakazu aborcji i rozwodów, przeciwnikiem wszelkich form legalizacji związków homoseksualnych, a nawet uznania aktów homoseksualnych za dopuszczalne oraz bezwzględnym przeciwnikiem używania środków antykoncepcyjnych. Współczesną kulturę zachodnią nazywał „cywilizacją śmierci”. Nawiązywał bliskie kontakty z krwawymi dyktaturami Ameryki łacińskiej (August Pinochet). Wiele wskazuje na to, że papież bronił osób obciążonych zarzutami prokuratorskimi (Marcial Maciel Degollado), a ludzie z jego otoczenia byli zamieszani we współpracę z mafią i pranie brudnych pieniędzy (afera Vatican Connection z arcybiskupem Paulem Casimirem Marcinkusem w roli głównej). Podjął wiele wrogich działań wobec Kościołów protestanckich, nie był też zdolny do nawiązania jakiegokolwiek dialogu z ateistami, a wobec Żydów i muzułmanów wykonał kilka spektakularnych gestów, które jednak niewiele miały wspólnego z partnerstwem i uznaniem autonomii innych wyznań. Gromiąc ludzi stosujących prezerwatywy w pewien sposób występował przeciwko zdrowiu i życiu, szczególnie w rejonach objętych epidemią AIDS, tak jak w Afryce, gdzie niestety, tego poglądu papież bronił podczas swojej pielgrzymki. Podobnie niehumanitarną postawą wykazał się wobec zgwałconych na terenie byłej Jugosławii kobiet, gdzie wyraził zdecydowany sprzeciw wobec aborcji. Tego typu postawy pokazują, że papież jako polityk i filozof był radykalnym antyhumanistą, który abstrakcyjne idee stawiał wyżej, niż ludzkie życie.
Tymczasem w Polsce nikt o tych kwestiach nie rozmawia, nikt się nimi nie interesuje, nikt nie uważa, by w jakkolwiek sposób mogły one zakwestionować świętość papieża. Mało tego, odsłanianie tych faktów jest traktowane jako „walka z Kościołem”! Kiedy Joanna Senyszyn przypomniała w wywiadzie, że Jan Paweł II tuszował i tolerował pedofilię wśród duchownych oraz wspierał reizm chilijskiego dyktatora Augusta Pinocheta, „Super Ekspres” napisał: „Senyszyn bezcześci pamięć papieża”. Cały czas wszelkie próby podjęcia dyskusji nad zasługami Karola Wojtyły spotykają się z wrogą, a niekiedy wręcz agresywną reakcją.
Powoli jednak widać zmiany. Film braci Sekielskich oraz każda ujawniona afera pedofilska polskiego kleru przybliża dzień krytycznej oceny pontyfikatu Jana Pawła II i należy mieć tylko nadzieję, że prawda o rzeczywistych poczynaniach papieża wyzwoli Polaków z miłości do santo subito.



Tekst powstał na podstawie książki Piotra Szumlewicza pt, „Ojciec nieświęty”, Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2012

Winny, nie święty

Czy to możliwe, by w dużym demokratycznym kraju należącym do UE największym autorytetem, cieszącym się powszechnym szacunkiem, była osoba, która tuszowała skandale pedofilskie, chroniła oszustów, współpracowała z krwawymi reżimami, kwestionowała prawa mniejszości i wspierała dyskryminację kobiet? Tak, jest to możliwe. Mowa tu o Polsce, a tym autorytetem...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika moi

z ostatnich 3 m-cy
2024-02-15 18:22:30
moi Zagłosowała w plebiscycie "Książka Roku 2023"
2024-02-15 18:22:30
moi Zagłosowała w plebiscycie "Książka Roku 2023"

ulubieni autorzy [3]

Mariusz Szczygieł
Ocena książek:
7,2 / 10
26 książek
0 cykli
Pisze książki z:
1024 fanów
Wojciech Tochman
Ocena książek:
7,4 / 10
14 książek
0 cykli
Pisze książki z:
615 fanów
Julio Cortázar
Ocena książek:
7,4 / 10
36 książek
2 cykle
Pisze książki z:
471 fanów
Mariusz Szczygieł Zrób sobie raj Zobacz więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
168
książek
Średnio w roku
przeczytane
15
książek
Opinie były
pomocne
1 209
razy
W sumie
wystawione
159
ocen ze średnią 7,6

Spędzone
na czytaniu
912
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
15
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]