O rany, jak się wymęczyłam. Mam bardzo dużo do zarzucenia tej książce. To moje pierwsze (i prawdopodobnie ostatnie) zetknięcie z autorem, nie oczekiwałam niczego, a i tak się rozczarowałam. Pierwszy zarzut: dlaczego (tylko!) w pierwszych dwóch rozdziałach jest zaznaczone co najmniej 10 razy!, że Madison jest martwa? Naprawdę, potrafię czytać i jestem w stanie zapamiętać ten jakże istotny fakt dla całej fabuły. Następnym zarzutem jest to, że książka czerpie z absolutnie podstawowych i już wielokrotnie przewałkowanych postaci. Najpopularniejsza dziewczyna w szkole, kujon, zawodnik drużyny futbolowej, punkowiec. I Madison. Oklepane na maksa. Do tego dochodzą także zachowania tych postaci. Na początku widzimy ich, jakby wszyscy umarli w podobnym czasie, i dopiero się ze sobą poznają. Szczególnie widać to po Babette i Pattersonie. Po czym w ostatnich 30 stronach książki dowiadujemy się, że siedzą oni tam w tym Piekle setki, jeśli nie tysiące lat razem i co, dopiero teraz się poznali? Choć cele mają koło siebie? Chyba wkradł się tutaj jakiś błąd logiczny. Obrzydliwe sceny to kolejny zarzut, choć tutaj bardziej chodzi o osobistą przyjemność z lektury, która została mi po prostu odebrana. Nie jestem fanką czytania o obrzydliwych rzeczach, stąd mój zarzut. Dlatego jednak, że to preferencja, nie będę się dłużej nad tym rozwodzić. Kolejna sprawa - ciąg niesamowitych zbiegów okoliczności. Madison wybiera numer do konsumentów i akurat przypadkiem kontaktuje się ze swoimi rodzicami. Szanse były na to znikome, a jednak się udało. Zastanawia mnie także obecność kota w Piekle. Nie wiemy o tym kocie zupełnie nic, prócz tego że został spuszczony w toalecie. Czym kot mógł sobie zasłużyć na pobyt w Piekle? I dlaczego opisy krajobrazu, jak i ogólnej charakterystyki nie wspomniały słowem wcześniej, że do Piekła trafiać mogą zwierzęta? Ktoś już wcześniej tutaj napisał, że język też jakiś taki niewydarzony, być może wina tłumaczenia. Miało być śmiesznie, wyszło jak wyszło. Nagromadzenie Zdzirek Mac Zdzir czy innych Kurwyzyld von Kurwenberg. Nikt tak nie mówi. Ostatnim przychodzącym mi obecnie na myśl zarzutem jest wysokie prawdopodobieństwo, że podmiot liryczny w wieku 13 lat nie miałby takiej wiedzy o świecie. Oczywiście, to jest możliwe. Nie chcę w tej chwili nikomu umniejszać, ale generalnie spotkanie 13-latka z taką wiedzą raczej byłoby wyjątkiem, niż regułą. I to mnie zwłaszcza na początku lektury także dosyć mocno uwierało.
Pierwszy chyba raz w życiu przeczytałam książkę, która była tak nieprzyjemna w odbiorze, i tak męcząca. Jeśli mogę z tego miejsca coś zrobić, to z pewnością jej nie polecić.
O rany, jak się wymęczyłam. Mam bardzo dużo do zarzucenia tej książce. To moje pierwsze (i prawdopodobnie ostatnie) zetknięcie z autorem, nie oczekiwałam niczego, a i tak się rozczarowałam. Pierwszy zarzut: dlaczego (tylko!) w pierwszych dwóch rozdziałach jest zaznaczone co najmniej 10 raz...
Rozwiń
Zwiń