-
ArtykułyCzego to człowiek nie wymyśli! „Historia wynalazków. Moja pierwsza książka o odkryciach”Anna Sierant1
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 27 września 2024LubimyCzytać189
-
ArtykułyOceniaj po okładce – rozmowa z Anną Pol, autorką okładek do „Chłopek” i „Anne z Zielonych SzczytówEwa Cieślik2
-
ArtykułySabina Waszut, autorka „Straconego pokolenia“: Ofiary są po obu stronach konfliktuBarbaraDorosz1
Biblioteczka
2022-09-25
2021-11-01
Czy zdarzyło wam się sięgnąć po książkę, której nie czytaliście opisu, ani nie widzieliście okładki? Daria z @zaminionkowana postanowiła stworzyć taką akcję z kilkoma książkami, które jej się spodobały, a które jej zdaniem miały za mały rozgłos. Niedawno jedna z tych książek trafiła do mnie. Nie mogę wam o niej napisać dosłownie nic. Nie mogę nawet zdradzić chociaż jednej bohaterki czy bohatera. Jedyne, co mogę wam opisać to moje odczucia po jej lekturze. A są… No dość słabe. Jestem zwyczajnie rozczarowana tą książką. Niby dotyczy przejmującej opowieści, ale jednocześnie tak mnie wynudziła, że cieszę się, że już mam ją za sobą. Przez większość lektury jedyne, co miałam ochotę zrobić to rzucić nią o ścianę albo przez okno, że już nie musieć jej czytać. Sama historia niby wydaje się mega optymistyczna, pobudza do myślenia, a z drugiej nuży, bo ma się wrażenie, jakby po pierwsze czytało się poradnik (a za tymi jakoś mocno nie przepadam), a po drugie jakby wiecznie była o tym samym. Osobiście miałam wrażenie, że autorka wałkuje wciąż ten sam temat, ale dobierając za każdym razem trochę inne słowa. Jestem na NIE, jeśli chcecie mogę podać wam na priv, co to za książka. Szczerze? Gdybym ją zobaczyła w księgarni, to mój wzrok prześlizgnął by się po jej okładce i poszłabym dalej. Moich odczuć nie zmieniło to, że czytając tą książkę nie znałam jej oprawy graficznej, opisu ani tytułu. To była jedna z nudniejszych książek, które miałam okazję czytać. Takich pozycji w swoim czytelniczym dorobku chciałabym mieć jak najmniej. Może wyjdę na osobę, która nie ma uczuć, ale ta książka była po prostu nudna. Rozumiem zamysł autorki i to, że tą pozycją chciała dać pociechę osobom, które znalazły się w złym położeniu i myślą, że nie dadzą czegoś przezwyciężyć, ale mi osobiście ona nie dała nadziei. Jedyne, co miałam ochotę zrobić podczas jej lektury to rzucenie o ścianę albo wręcz przez okno. Może czytałam ją w złym czasie, a może to po prostu pozycja nie dla mnie.
Podsumowując, książka ta okazała się w moim przypadku ogromnym niewypałem. Ale nie mówię “nie” następnym tytułom, biorącym udział w akcji “Booktour w ciemno”. Tę książkę oceniam na 3/10.
Czy zdarzyło wam się sięgnąć po książkę, której nie czytaliście opisu, ani nie widzieliście okładki? Daria z @zaminionkowana postanowiła stworzyć taką akcję z kilkoma książkami, które jej się spodobały, a które jej zdaniem miały za mały rozgłos. Niedawno jedna z tych książek trafiła do mnie. Nie mogę wam o niej napisać dosłownie nic. Nie mogę nawet zdradzić chociaż jednej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-02-08
Rozpoczynając tę recenzję muszę nadmienić, że początkowo moja ocena była nieco wyższa. Ale z racji tego, że minęło kilka dni, pewne rzeczy mi się ułożyły w głowie i niestety, ocena spadła. I uprzedzam - w tej recenzji będzie sporo spojlerów, więc jeśli ktoś ma w planach tę lekturę niech dalej po prostu nie czyta ;)
Pewnego zimowego dnia Tara Willson wracając do domu, dostrzegła, że ktoś uległ wypadkowi i wpadł do rowu. Dzwoni po służby i następnie odjeżdża z miejsca wypadku. Jeszcze nie wie, że los na stałe związał ją z mężczyzną, któremu uratowała mu życie… Erick Walker odpracował swoje w więzieniu, teraz postanowił się zmienić o sto osiemdziesiąt stopni. Z ogromnym poświęceniem odśnieża uliczki swojego miasteczka. A pod brodą ukrywa blizny przeszłości. Gdy tych dwoje się spotka nic już nie pozostanie takie samo.
Szczerze? Jak można się oprzeć takiej ślicznej okładce. Ja nie potrafiłam! Ze zdziwieniem stwierdziłam, że książka liczy sobie jedynie dwieście stron, stwierdziłam więc, że czytanie pójdzie szybko. I właśnie to są dwa plusy tej historii. Oprawa graficzna, która przykuwa wzrok oraz lekki styl pisania autorki, który sprawia, że przebrnięcie przez tą historię nie było jakoś bardzo męczące. Ale co z tego, skoro cała reszta wyszła koszmarnie wręcz? Jak na tak mało stron to ilość przekleństw jest w tej powieści porażająca. Mogę zrozumieć, że są sytuacje, w których inaczej po prostu nie da się oddać emocji targających bohaterem, ale tutaj to była już przesada. Serio, praktycznie na każdej stronie trzeba podkreślać to jakim draniem jest były mąż Tary? Wystarczy napisać to raz, czytelnik naprawdę jest w stanie to zapamiętać. Niezwykle irytujące było wieczne zdziwienie głównej bohaterki na widok praktycznie każdej osoby w jej życiu, co okazywała za każdym razem słowami: “Co ty tu robisz?”. Podobne odczucia miałam przy wszystkich scenach, kiedy to były mąż zrobił jej kolejną scenę, zaś Erick stawał w jej obronie. Przewidywalny i to mocno był dialog jaki wtedy się między obojgiem panów wywiązywał: “- Grozisz mi? - Nie, ostrzegam!”. No ile można?! Pomysł na fabułę można na siłę uznać za całkiem niezły, ale samo wykonanie mocno kulało. Mało życiowe jest to, że najpierw Tara ratuje Ericka, zaś rok później w dosłownie w tym samym miejscu role się odwracają i to on ją ratuje. Poza tym tutaj praktycznie nic się nie dzieje, co jest o tyle dziwne, że książka nie była na siłę wydłużana, jest naprawdę cienka. Oprócz wiecznych przepychanek Tary i jej byłego męża i przemyśleń Ericka na temat tego, czy zasługuje na kogoś tak wspaniałego jak Tara to ta powieść nie ma treści. Na koniec doszłam do wniosku, że “Zimowe serca” idealnie nadają się do publikowania na blogu czy wattpadzie, ale na pewno nie jako pełnowartościowa powieść. Zakończenie zaś było bardzo łatwe do przewidzenia, zwłaszcza dla osób, które takich tytułów już kilka w swoim życiu poznało. W tym przypadku sprawdza się porzekadło, żeby książki nie oceniać po okładce - ja oceniłam i niestety, srogo się zawiodłam.
Rozpoczynając tę recenzję muszę nadmienić, że początkowo moja ocena była nieco wyższa. Ale z racji tego, że minęło kilka dni, pewne rzeczy mi się ułożyły w głowie i niestety, ocena spadła. I uprzedzam - w tej recenzji będzie sporo spojlerów, więc jeśli ktoś ma w planach tę lekturę niech dalej po prostu nie czyta ;)
Pewnego zimowego dnia Tara Willson wracając do domu,...
2020-11-20
Nie ukrywam, że lubię erotyki, po prostu czasem czytelniczka potrzebuje gorącej historii (no i czytelnik też :P ). Ale erotyk erotykowi nie równy. Idealnie to pokazała ta właśnie powieść…
Honey Carmichael jest piękna i nie może narzekać na powodzenie u płci przeciwnej. Ale ona czeka na tego jedynego, na prawdziwą miłość, na osobę, która rozpali jej wszystkie zmysły, a przy okazji będzie potrafiła pokazać, co to jest prawdziwy orgazm! Idealnym kandydatem, zwłaszcza do tego drugiego celu, wydaje się być Blake Dempsey, który zyskał ksywkę seks maszyna… Blake nie przywiązuje się do kobiet, każdą z nich traktuje jak przygodę na jedną noc. A wszystko dlatego, że dwanaście lat temu (!) przeżył tragedię i nie chce przechodzić przez to samo ponownie. Honey i Blake umawiają się na jedną noc. Niby wszystko jest dogadane, każda strona zna warunki, a jednak życie układa zupełnie nową historią, o której oni jeszcze nie wiedzą…
Cóż. Historia ta jest tak zła, że szkoda poświęcać na nią nawet jednej minuty. Fabuła opiera się tylko i wyłącznie na jednym - seks, seks i jeszcze raz seks. Po raz pierwszy miałam okazję przeczytać książkę, która już od pierwszych stron rozpoczęła się sceną łóżkową. Dobry erotyk to taki, w którym jest historia wiodąca, zaś seks to tylko gorące tło dla niej. Tu zdecydowanie było na odwrót. Zbliżenia głównych bohaterów stanowiły główny trzon opowieści, zaś poboczne wątki tylko tło. Książkę tę można streścić następującymi słowami: seks, seks, znów seks, rozmyślania filozoficzne Honey, rozmyślania filozoficzne Blake’a, seks, seks, wspólny wyjazd, tragedia, szpital, zakończenie. W moim odczuciu NIC się tu nie działo, oprócz kilkunastu ostatnich stron, ale nawet one nie mogą obronić honoru tej powieści. Nie czytajcie tego, jest zdecydowanie więcej o wiele ciekawszych powieści!
Nie ukrywam, że lubię erotyki, po prostu czasem czytelniczka potrzebuje gorącej historii (no i czytelnik też :P ). Ale erotyk erotykowi nie równy. Idealnie to pokazała ta właśnie powieść…
Honey Carmichael jest piękna i nie może narzekać na powodzenie u płci przeciwnej. Ale ona czeka na tego jedynego, na prawdziwą miłość, na osobę, która rozpali jej wszystkie zmysły, a przy...
2020-02-27
Rzadko trafiam na książki, które ewidentnie mi się nie spodobają czy też zanudzą mnie na śmierć. O Katarzynie Michalak słyszałam wiele skrajnych opinii, wiadomo, co głowa to inna opinia. Jednak jeszcze do samego sięgnięcia po tę książkę łudziłam się, że jednak chociaż w połowie mi ona przypadnie do gustu. Niestety, nic z tego. Książka ta od samego początku mnie nudziła, zastanawiałam się jedynie nad tym, kiedy w końcu zacznie się coś dziać. Głównej bohaterki nie polubiłam za grosz, jak mocno bym się nie starała to nie potrafiłam zapałać do niej głębszymi uczuciami. Było mi dosłownie wszystko jedno, co się dalej z nią stanie. Styl autorki również nie przypadł mi do gustu, wręcz męczył mnie straszliwie. Nie wiem, może moja ocena jest spowodowana tym, iż poprzednich tomów nie miałam okazji czytać, ale na tą chwilę podziękuję za twórczość tej pani.
Rzadko trafiam na książki, które ewidentnie mi się nie spodobają czy też zanudzą mnie na śmierć. O Katarzynie Michalak słyszałam wiele skrajnych opinii, wiadomo, co głowa to inna opinia. Jednak jeszcze do samego sięgnięcia po tę książkę łudziłam się, że jednak chociaż w połowie mi ona przypadnie do gustu. Niestety, nic z tego. Książka ta od samego początku mnie nudziła,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-11-02
Czy jesteście ciekawi, jak wygląda produkcja filmu od środka? Czy zastanawialiście się, co czują wtedy aktorzy i z czym muszą się oni zmagać? Autorka Cząstki pomarańczy postanowiła podjąć właśnie tę tematykę. Maja ma osiemnaście lat i prowadzi zwyczajne życie. Do czasu, kiedy na jej drodze nie staje Stephenie Meyer, autorka jakże później popularnej Sagi o wampirach i wilkołakach. Kobieta proponuje młodej dziewczynie rolę Belli, ta zaś pomimo tego, że jest w ogromnym szoku, wyraża zgodzę. Jej życie nabiera ogromnego tempa, wszystko dzieje się tak szybko, że Maja nie nadąża. Na planie filmowym poznaje Taylora, odtwórcę Jacoba, czyli jednego z głównych wilczków. Pomiędzy nimi zaczyna rodzić się poważniejsze uczucie. Tylko czy ma szansę się rozwinąć?
No dobrze, zacznijmy od oprawy graficznej. Niestety, ale nie mogę powiedzieć na jej temat nic pozytywnego. Jest zwyczajnie brzydka, nie przyciąga wzroku i po lekturze nadal nie potrafię powiedzieć, co autor miał na myśli. Nawet w najmniejszym stopniu nie nawiązuje do treści tej powieści. Na tym etapie jeszcze miałam nadzieję, że chociaż okładka jest taka jaką każdy widzi, to może chociaż treść przyciągnie i wciągnie. Jakże się myliłam! Zacznijmy od bohaterów. Maja, czyli główna bohaterka była tak irytująca, że miałam ochotę nią mocno potrząsnąć. Ileż razy można czytać o tym, jaki jej facet jest najlepszy, najwspanialszy i w ogóle naj? Wystarczyło o tym wspomnieć raz, a nie na co piątej stronie. Poza tym autorka chyba nie wie do końca jak się pisze poprawnie imię jednego z wilków. Raz więc tworzy wersję Jacob, żeby już w następnym zdaniu zrobić z tego imienia Jakoba. Nie wygląda to zbyt profesjonalnie.
"Oddychając szybko, leżeliśmy wtuleni w siebie. Czułam, jak moje serce bije wszędzie, w całym moim ciele, a najbardziej w gardle. Czułam też, jak mocno bije serce Taylora. Przytulona policzkiem i uchem do jego klatki piersiowej nie tylko słyszałam głośne bum, bum, bum, ale dosłownie czułam na policzku uderzenia serca Taylora."
Kompletnie nie rozumiem, po co autorka rozwlekła całą historię aż na ponad 700 stron. W moim odczuciu wystarczyłoby oprzeć ją na maksymalnie 200 stronach i z pewnością by to wystarczyło. Prawie nic się tu nie dzieje, akcja jest bardzo powolna, wręcz ślimacza. Lektura z pewnością w tym przypadku nie sprawia jakiejś dużej przyjemnością, wręcz przeciwnie, jest męcząca. Pomysł na fabułę był nawet fajny i dość oryginalny, bo wiecie, kręcenie Zmierzchu, powoli się rodząca na planie miłość, ale co z tego, skoro wykonanie woła o pomstę do nieba? Czytelnik w pewnym momencie dochodzi do wniosku, że nie czyta wcale powieści tylko dość słabe fanfiction, stworzone przez małolatę, która zbytnio nie miała pomysłu na całą historię, więc na siłę ją wydłużała, bo przecież im więcej stron tym lepiej! Do tego dłuży się ono niczym telenowela, a każda przeczytana strona to bardzo powolny krok w stronę końca. Serio, kiedy przeczyta się w końcu ostatnie zdanie, ma się ochotę na wzięcie głębokiego oddechu. I dochodzi się do wniosku, że jednak właśnie ta książka to była ta najgorsza w życiu czytelniczym.
"Zanim zaczęły się zdjęcia, reżyser zafundował niemal wszystkim niezłą zaprawę. Cieszyło mnie, że byłam z tego zwolniona, bo moja rola nie wymagała - póki co - ani wielkiej siły, ani nadzwyczajnej sprawności fizycznej. Wręcz przeciwnie - Bella była uosobieniem niezdarności, nieśmiałości i totalnego braku koordynacji ruchowej."
Na koniec nie sposób nie wspomnieć o tym, iż akcja jest bardzo rwana. Przez większość stron czytelnik jedyne na co ma ochotę to szerokie ziewanie, żeby tuż pod koniec zadziało się coś, co mrozi krew w żyłach i podnosi nieco poziom adrenaliny. Ale nawet coś takiego nie uratuje tej książki.
Podsumowując, Cząstka pomarańczy to miała być historia pełna pasji, miłości i odnajdywania samej siebie. Czytelnik zamiast tego dostaje powieść, która do złudzenia przypomina swego rodzaju fanfiction, wydłużony do ponad 700 stron, niczym telenowela, czyli serialowy tasiemiec. Nie da się nie ziewać przy czytaniu tej książki. Jest nudna wręcz, praktycznie nic się tu nie dzieje, zaś związek Mai i Taylora jest tak słodki, że ma się ochotę zwrócić to co się jadło na przykład na śniadanie. Nie polecam zdecydowanie.
Czy jesteście ciekawi, jak wygląda produkcja filmu od środka? Czy zastanawialiście się, co czują wtedy aktorzy i z czym muszą się oni zmagać? Autorka Cząstki pomarańczy postanowiła podjąć właśnie tę tematykę. Maja ma osiemnaście lat i prowadzi zwyczajne życie. Do czasu, kiedy na jej drodze nie staje Stephenie Meyer, autorka jakże później popularnej Sagi o wampirach i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
😬😬😬
Musicie wiedzieć, że rzadko wystawiam przeczytanym książkom aż tak niskie oceny. Ale czasem trafiam na twór, który nawet nie wiem, jak nazwać. Po lekturze zaś mam totalny mętlik w głowie i non stop zastanawiam się, co ja w ogóle właśnie trzymałam w rękach. Nie zrozumcie mnie źle, jestem totalną romantyczką i uwielbiam wszelkie historie z miłością w tle. Czasem nawet na takowych zdarzy mi się uronić jedną albo dwie łezki. Ale kiedy mam ogromne oczekiwania względem danej historii, a ostatecznie otrzymuję nudny bełkot to czuję się zwyczajnie oszukana i zirytowana. Kiedy zobaczyłam, że @przeczytajzemna organizuje z tą książką booktour, postanowiłam się przekonać na własnej skórze o tym, czym się tak wszyscy zachwycają. Przykro mi, ale po lekturze nadal tego nie wiem.
😬😬😬
Lucas właśnie stoi przed swoją pierwszą poważną trasą koncertową. Oprócz zespołu ma z nim jechać jego dziewczyna, Lisa. Tuż przed umówioną godziną chłopak odkrywa na jej temat jednak coś, co wręcz rozrywa jego serce na drobne kawałeczki, których nie da się już nawet skleić za pomocą SuperGlue. Rusza więc w podróż z czarnymi myślami w głowie i złością w sercu. Nie przeczuwa nawet tego, że los szykuje dla niego być może najpoważniejszą lekcję w jego życiu.Pokaże mu bowiem, że czasem po prostu wystarczy kochać i docenić z całych sił osoby, które zawsze stoją u naszego boku.
😬😬😬
No wiecie, kto by nie chciał czytać o muzykach? Opis zaintrygował mnie na tyle, że naprawdę zapragnęłam poznać historię głównego bohatera, sprawdzić z jakimi problemami będzie musiał się on borykać. I z początku ta historia mi się podobała. Gdy przeczytałam jakieś kilkadziesiąt stron pisałam wam, że nie spodziewałam się tego, że ta historia aż do tego stopnia mnie wciągnie. Ale później coś poszło mocno nie w tę stronę, co trzeba. I zaczęłam odczuwać nudę, a w mojej głowie pojawiły się myśli, kiedy ja skończę to czytać.
😬😬😬
Przeczytałam kilka recenzji “Wystarczy kochać” na Lubimy Czytać i jestem mocno zdziwiona tym, że ta powieść aż tak się podoba. Ocena prawie 7,5 to naprawdę jest ten wyższy pułap, ale dla mnie to przesada. W tej powieści nie ma niczego ostatecznie, co można by aż do tego stopnia pokochać. No kurczę, fabuła ciągle kręci się wokół tego samego, bohaterowie są jacyś tacy mało życiowi i sporo przerysowani, zaś zakończenie jest tak przewidywalne, że już chyba bardziej nie mogłoby być. Autorka w pewnym momencie stara się bardziej wciągnąć czytelnika (szkoda, że następuje to tylko raz i dopiero praktycznie pod sam koniec lektury!) i wymyśla zmyślny twist. No ja nadal uważam, że nie był na tyle zaskakujący, aby podnieść moją ocenę chociaż o jedno oczko.
😬😬😬
Czy zdołałam polubić w tej historii chociaż jedną postać? Tak, rodziców Lucasa i Aurory. Sama chciałabym się opiekować swoją córką w taki sposób, w jaki oni troszczyli się o swoje pociechy. Gdy pojawiały się natomiast sceny, w których Caroline i Alex na przykład się ze sobą przekomarzali czy opowiadali o swojej miłości odczuwałam wręcz ich radość i dumę z tego, że udało im się stworzyć tak trwały i udany związek, mimo pewnych przeciwności losu. Lucasowi nie uwierzyłam do końca. Bo wiecie, z jednej strony przez jakiś czas był z Lisą, ta potem zrobiłam mu świństwo, ten się załamał i nagle co robi? Wyznaje miłość swojej przyjaciółce z dziecięcych lat! No ludzie, tak to raczej w prawdziwym życiu na pewno nie wygląda. Gaby za to wydała mi się taką niby laleczką prowadzoną na sznurkach, gdzie ją poprowadzą tam pójdzie i co powiedzą to to zrobi. Sprawiała wrażenie osoby wrażliwej, owszem, ale też mocno naiwnej i działającej pod wpływem emocji.
😬😬😬
To, co w tej książce mi się podobało to oddanie głosu dwójce głównych bohaterów, czyli Lucasowi i Gaby. Lubię taki zabieg w literaturze, bowiem wtedy o wiele łatwiej jest się połapać w emocjach, które odczuwają dane osoby. Czytelnik wszystko wie, a nie musi się domyślać chociażby motywów postępowania postaci, bo zostało to rzetelnie przedstawione.
😬😬😬
Zaskakujące w tej powieści jest to, że pomimo tego, iż w ogólnym rozrachunku mi się ona nie podobała to pozaznaczałam w niej naprawdę sporo fragmentów, co zresztą możecie zobaczyć na własne oczy na jednym ze zdjęć do tej recenzji. Nie mogę powiedzieć, że kibicowałam głównej parze, nie mogę napisać, że historia ta podbiła moje serce, ale mogę za to stwierdzić z pewnością, że autorka ma dar do stwierdzania rzeczy oczywistych w jakiś taki magiczny sposób. Nie mogłam się więc temu uczuciu oprzeć i zaznaczałam fragmenty jak szalona.
😬😬😬
Jest tu także druga para, która w jakimś stopniu zdobyła moje serce i nawet jej kibicowałam. Są to Aurora (swoją drogą, śliczne imię, prawda?) oraz Chris. Oj ta dwójka potrafiła dostarczyć powieści wielu emocji i to czasem bardzo skrajnych! To był rodzaj miłości, która rodzi się powoli i stopniowo, nie zawsze też idzie w tę stronę, w którą chcieliby podążyć sami bohaterowie, ale czytelnik nie potrafi ich obserwować inaczej niż z zapartym tchem. Ale i tak nie obyło się bez tego, iż Aurora mnie nie wkurzyła. Jej pewna decyzja była dla mnie idiotyczna wręcz i nie potrafiłam jej zrozumieć.
😬😬😬
Oprócz miłości pomiędzy kobietą a mężczyzną, jakiej tu pełno, autorka przedstawiła też inne oblicza tego uczucia. Jest więc Aurora i Lucas, czyli rodzeństwo. Pomimo tego, że czasem są dla siebie naprawdę uszczypliwi i złośliwi wręcz, to kiedy tylko sytuacja tego wymaga wspierają się wzajemnie. Pojawia się też tu już wspomniana delikatnie wcześniej miłość rodzicielska. Alex i Caroline to rodzice, którzy dysponują popularnością. A pomimo tego dają Lucasowi wolną rękę w tym, co będzie robił w swoim życiu. I co najważniejsze, chłopak za każdym razem, kiedy nawet tylko delikatnie upadnie, może liczyć na ich ramiona, na których będzie się mógł wspierać z całych sił. Wreszcie pojawia się, delikatnie i subtelnie zarysowana, miłość braterska. Chłopaki z zespołu - Lucas, James, Max, Chris - są tak różni od siebie, jak tylko można być. A mimo to na scenie grają tak, że do złudzenia może się wydawać, że tworzą po prostu jeden organizm. To jest piękne i niekiedy bardzo wzruszające. Każda z tych miłości jest inna, każda z nich niesie ze sobą inne ryzyko, ale nikt z nas nie chce żyć w samotności, więc woli podjąć tę rękawicę niż zostać samotnym wilkiem do końca życia.
😬😬😬
Ciekawym aspektem tej pozycji jest playlista, którą Emilia Szelest zamieściła na samym początku książki. Domyślam się, że słuchanie tych utworów sprawia, że czytelnik odbiera tę powieść na jeszcze zupełnie innym poziomie, niż miało to miejsce do tej pory. Osobiście, jeszcze nie próbowałam takiego sposobu poznawania historii, ale kiedyś muszę to w końcu zmienić.
😬😬😬
Fabularnie “Wystarczy kochać” wypada bardzo słabo. Historia opiera się wciąż na tym samym, czyli trasie koncertowej chłopaków i rozgrywających się w międzyczasie ich perypetii, ale tak naprawdę czynnikiem zmiennym jest wciąż tylko miasto, w którym zespół gra. Nic poza tym się tutaj nie dzieje. Nadal nie rozumiem fenomenu tej książki, bo dla mnie zwyczajnie nie ma czym się w niej zachwycać. Nie wiem, może czytałam ją w złym momencie w swoim życiu, może jednak jest skierowana do trochę młodszych czytelników niż ja i dlatego ta historia kompletnie do mnie nie trafia… Wynudziłam się na niej niemiłosiernie. Musiałam aż robić przerwy w jej czytaniu i sięgać po inny tytuł w międzyczasie, bo chyba bym tylko używała jej do zasypiania.
😬😬😬
Nie powiedziałam o tym na początku, to powiem to teraz. Okładka jest, moim zdaniem, raczej zniechęcająca i odpychająca niż zachęcająca do sięgnięcia po tę powieść. Podejrzewam, że gdybym ją zobaczyła w księgarni czy bibliotece to w życiu bym się nią głębiej nie zainteresowała.
😬😬😬
No dobrze, powiedzmy jeszcze coś sobie o samym zakończeniu. Dla mnie było ono do granic możliwości schematyczne i przewidywalne. Wątpię, że ktoś śledząc losy Lucasa i Gaby oraz ich przyjaciół spodziewałby się, że coś złego im się stanie. Ostatni rozdział okazał się dla mnie tortem zbyt słodkie i ze zbyt dużą polewą czekoladową. A na dodatek ktoś jeszcze postanowił do niej dodać posypki. Jestem romantyczką, lubię naprawdę szczęśliwe zakończenia, ale w tym przypadku było wszystkiego za dużo. Zwłaszcza że prawie pod koniec tej historii autorka zaserwowała jeszcze czytelnikom pewien twist, który miał zaskoczyć, a okazał się… zwyczajny i mdły!
😬😬😬
Podsumowując, “Wystarczy kochać” autorstwa Emilii Szelest to mogła być naprawdę historia. Z początku ona wciąga niczym narkotyk, ale potem nagle zaczyna od siebie odrzucać, żeby ostatecznie odepchnąć i to na znaczną odległość. Dla mnie praktycznie nic tu się nie działo, a zakończenie było schematyczne i łatwe do przewidzenia, nawet dla tych, którzy akurat po ten konkretny gatunek literacki sięgają rzadziej. Nie będę polecać jej nikomu.
😬😬😬
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toMusicie wiedzieć, że rzadko wystawiam przeczytanym książkom aż tak niskie oceny. Ale czasem trafiam na twór, który nawet nie wiem, jak nazwać. Po lekturze zaś mam totalny mętlik w głowie i non stop zastanawiam się, co ja w ogóle właśnie trzymałam w rękach. Nie zrozumcie mnie źle, jestem totalną romantyczką i uwielbiam wszelkie historie z miłością w tle. Czasem nawet na...