-
ArtykułyTo do tych pisarek należał ostatni rok. Znamy finalistki Women’s Prize for Fiction 2024Konrad Wrzesiński6
-
ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 1LubimyCzytać7
-
Artykuły„Horror ma budzić koszmary, wciskać kolanem w błoto i pożerać światło dnia” – premiera „Grzechòta”LubimyCzytać1
-
Artykuły17. Nagroda Literacka Warszawy. Znamy 15 nominowanych tytułówLubimyCzytać2
Biblioteczka
M.C. Beaton, a faktycznie Marion Chesney – autorka poczytnych romansów wydanych pod własnym nazwiskiem. Jako M.C. Beaton wydawała powieści sensacyjne i kryminalne. Cykl „Biedni krewni” składa się z siedmiu tomów, z czego wkraczającą na scenę Lady Fortescue wydano w oryginale w 1993 roku. Nieżyjąca od pięciu lat autorka nie doczekała polskiego tłumaczenia.
Bez względu na czas, biedni czy ubodzy krewni często traktowani są przez resztę rodziny, jak piąte koło u wozu. Są źródłem wstydu dla bogatszej części rodziny. Bywają ciężarem i czymś niechcianym. Jednak wśród takich osób można znaleźć takie, które nie chcą i nie zamierzają stwarzać nikomu żadnych problemów. Beaton napisała książkę właśnie o nich – o tych osobach, które wzięły sprawy we własne ręce.
Przenosimy się do Londynu, gdzie czekają na nas stroje i zwyczaje wyjęte z epoki gregoriańskiej. Lady Fortescue reprezentuje taką ubogą krewną i choć jest właścicielką pięknego domu, to trzeba przyznać, że czasy świetności ma on już za sobą. Na ile może wystarczyć wyprzedawanie rodzinnych dóbr? Jednak po spotkaniu kolejnego zubożałego, pułkownika Sandhursta, wpadają na pomysł, by w jej domu założyć, coś na kształt hotelu dla „biedaków” takich jak oni.
Nie będą zachwyceni tym pomysłem Ci, którzy co najwyżej kilka razy do roku „wyciągają” ich na światło dzienne, by pokazać wszystkim, że rodzina zawsze trzyma się razem. A później, po szumnych obietnicach i poklepywaniach po plecach, do następnej imprezy (bo tak wypada) znów lądują na samym spodzie pudełka rzeczy wstydliwych.
Szybko okazuje się, że oprócz Lady F i pułkownika S jest więcej takich osób, nikomu niepotrzebnych, częściowo zrujnowanych finansowo, z różnych powodów – no i w bardzo różnym wieku. Zamieszkując razem – bo w kupie siła – planują wspólną przyszłość. Ponieważ dom Lady Fortescue ma niezłą lokalizację, więc świetnie nada się na hotel. Bieda już zajrzała im w oczy, pracy się nie boją – otwierają hotel o nazwie „Ubodzy Krewni”.
„Lady Fortescue wkracza na scenę” to trochę powieść kostiumowa, troszkę romans, ale najbardziej to chyba jednak komedia. Można się ubawić, ale kulturalnie, a nie po chamsku. Wspaniała gromadka różnych, interesujących ludzkich charakterów. Rewelacyjnie oddany duch epoki i niektóre „smaczki” (może dzisiaj lekko szokujące, ale wtedy na porządku dziennym). I szczerze, naprawdę mocno trzyma się kciuki za tych nowych znajomych, żeby im się udało. A czy się uda? Czy wszystko pójdzie po ich myśli?
Czekam z ogromną nadzieją na kolejny ruch wydawnictwa. Następne części „Biednych krewnych” czekają i my, czytelnicy również czekamy.
M.C. Beaton, a faktycznie Marion Chesney – autorka poczytnych romansów wydanych pod własnym nazwiskiem. Jako M.C. Beaton wydawała powieści sensacyjne i kryminalne. Cykl „Biedni krewni” składa się z siedmiu tomów, z czego wkraczającą na scenę Lady Fortescue wydano w oryginale w 1993 roku. Nieżyjąca od pięciu lat autorka nie doczekała polskiego tłumaczenia.
Bez względu na...
„Na tych stronach zwracam się do kobiet; używam form żeńskich, jako że 95 procent osób, które przychodzą do mojego gabinetu i odwiedzają moje konto na Instagramie (psicologa_laraferreiro), to kobiety. Niemniej jednak bycie dupkiem nie jest kwestią płci (…) Jeśli to ty jesteś toksyczna, proszę, przeczytaj tę książkę, żeby się zmienić. Nie rób tego, czego nie chcesz, by robiono tobie, a wtedy będziesz mogła się rozwijać.”
To jedno zdań ze wstępu do tej książki/poradnika, które pokazuje uniwersalność tego problemu. Jednak mimo nieznacznie rosnącej liczby toksycznych kobiet w związkach, to jednak panowie wiodą prym. Dobrze poznać ten temat i choć trochę go okiełznać. A może – choć tego nie wiemy, jesteśmy w samym środku, nawet tego nie zauważając.
Autorka, psycholog specjalizująca się w uzależnieniach emocjonalnych, kryzysach poczucia własnej wartości, terapiach dla par i rozwoju osobistego kobiet, proponuje nas na samym początku książki minitest, żeby uzmysłowić, że tak naprawdę problem toksyczności w związku może dotyczyć bardzo wielu par.
Im bardziej zagłębimy się w tekst, tym bardziej nasze poczucie własnego komfortu może być narażone na utratę bezpieczeństwa a samoocena będzie się wahać. Interesujące jest dla mnie to, że nasz organizm nie bije na alarm, gdy pojawia się w naszym życiu dupek nr 1, 2 lub 3... – tak toksyczny, że jedynie może pociągnąć nas na dno. Każdy z nich ma charakterystyczne cechy, których się na początku znajomości nie widzi, a później potrafi wytłumaczyć na tysiące najróżniejszych sposobów – bo on ma stresującą pracę; bo miał trudny dzień; bo niepotrzebnie tyle razy zapytałam; bo to; bo tamto; bo owo...
A kiedy powinna nam się zapalić czerwona lampka? Gdy on wścieka się bez przyczyny; gdy zawsze wszystko wie najlepiej; gdy uwielbia dominować; gdy wpada w furię; nigdy nie przeprasza; jego zdanie zawsze jest najlepsze i najważniejsze, a radą służy nawet wtedy jeśli nie został o nią poproszony; wymaga ciągłego zainteresowania… Przykłady można mnożyć. A gdy przeczyta się tę książkę, to może się zjeżyć włos na głowie.
Jeżeli czujesz, że jesteś pod ciągłą kontrolą i krytyką z jego strony. Jest zaborczy i za wszystko obarcza winą ciebie; kłamie, lawiruje i stosuje wobec ciebie szantaż emocjonalny a także przemoc fizyczną i awantury, to najlepiej nie męcz się i skończ ten związek już teraz. Bo on nie rokuje. I przypuszczalnie będzie tylko gorzej.
W zdrowym, partnerskim związku każdy powinien posiadać swoją osobistą przestrzeń, a nie dusić się. Powinniśmy dbać o siebie, pomagać i uzupełniać się wzajemnie w rozwoju. Związek to nie kort ani ring. To nie rozgrywka i nie będzie gongu po kilku minutach.
Jak jest w Twoim związku? Jaki jest Twój partner?
Dobrze sobie odpowiedzieć na te pytania już teraz. Bo za chwilę może być za późno. No dobrze – nigdy nie jest za późno, żeby coś zmienić, ale po co brnąć w związek bez przyszłości?
„Na tych stronach zwracam się do kobiet; używam form żeńskich, jako że 95 procent osób, które przychodzą do mojego gabinetu i odwiedzają moje konto na Instagramie (psicologa_laraferreiro), to kobiety. Niemniej jednak bycie dupkiem nie jest kwestią płci (…) Jeśli to ty jesteś toksyczna, proszę, przeczytaj tę książkę, żeby się zmienić. Nie rób tego, czego nie chcesz, by...
więcej mniej Pokaż mimo to
Książek historycznych o władcach Polski jest naprawdę sporo, ale tych traktujących o zamkniętym okresie i dedykowanych wyłącznie władcom Polan chyba nie ma. Barkowski oddaje w nasze ręce cykl takich właśnie powieści pod ogólnym tytułem Przodkowie. Co ciekawe, większości materiałów nie znajdzie się na zwykłych portalach i stronach poświęconych historii. Większość to informacje pozyskane z kronik Galla czy Kadłubka. Biorąc to pod uwagę pochylam się nad pracą włożoną przez Barkowskiego by ten cykl powstał – na razie dostępne są dwa tomy: Siemowit. Burzliwy; Siemowit. Zagubiony. Tom trzeci jest w przygotowaniu i będzie nosił tytuł Siemowit. Nieustępliwy.
Tym, którzy nie poznali pierwszego tomu i są z historią na bakier, delikatnie przybliżę postać Siemowita. Nie wątpię, że nawet laik historyczny zna Mieszka I. Siemowit był jego pradziadkiem. Czas, w którym rzecz dzieje przypada na początek IX wieku. Możemy się tylko domyślać, lub dać wiarę zapisom i ewentualnie filmom, jaki to był niespokojny okres w dziejach. Tym bardziej, że to nie do końca jest tylko historia, ale także w jakiejś mierze pomysłowość i wyobraźnia autora.
Jak już się wczytałam, to było z górki, ale musiało to potrwać. Książka nie porywa od samego początku, zwłaszcza gdy nie czyta się pierwszego tomu. Od mnogości postaci może się zakręcić w głowie. Bardzo dobrym pomysłem jest umieszczenie na początku książki spisu postaci w niej występujących. Bez tego byłoby krucho. Zdecydowanie więc zalecam czytanie cyklu Przodkowie w kolejności, żeby zachować chronologię (w końcu to historia).
Siemowit Roberta Barkowskiego zabiera nas w fantastyczną podróż do świata, który możemy poznać tylko dzięki książkom. Do świata, gdzie historia miesza się z gusłami i magią. Gdzie religia opierała się na kulcie przyrody, a wiara w siły nadprzyrodzone była na porządku dziennym.
Ale także do świata, gdzie trudno o spokój, gdzie bardzo szybko sięga się po broń, a jutro stanowi wielką niewiadomą. Jedno pozostaje bez zmian do czasów dzisiejszych – nasza mentalność; nasze podejście do niektórych spraw; nasz stosunek do trudów codzienności. Choć „narzędzia”, które dzisiaj mamy w rękach się zmieniły, to nasze zachowania prawie wcale nie uległy zmianie.
Siemowit. Zagubiony okazał się lekturą trochę wymagającą, ale jednocześnie niezmiernie interesującą. Przyznam, że bardzo przyjemnie spędziłam czas w IX wieku, ale cieszę się, że trwało to tylko chwilę. Wolę jednak XXI. Jestem pewna, że nadrobię tom pierwszy, a później będę poznawać w kolejności wychodzenia. Nie wiem w jaki sposób pisze Barkowski, ale historią o wczesnych Polanach mnie uwiódł.
Książek historycznych o władcach Polski jest naprawdę sporo, ale tych traktujących o zamkniętym okresie i dedykowanych wyłącznie władcom Polan chyba nie ma. Barkowski oddaje w nasze ręce cykl takich właśnie powieści pod ogólnym tytułem Przodkowie. Co ciekawe, większości materiałów nie znajdzie się na zwykłych portalach i stronach poświęconych historii. Większość to...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Miłość, oszustwo i zdrada. Od pogrążonych w wojnie Włoch po swingujący Londyn.”
Tyle, aż tyle obiecuje nam zdanie wydrukowane nad tytułem na okładce książki. I przyznam się, kusi. Jak tu nie sprawdzić? Choć przyznaję, że postać Santy Montefiore pozostaje dla mnie całkowitą zagadką. Nie znam tej pisarki. Nic dotąd jej autorstwa nie czytałam, ale niemożliwością jest znać i przeczytać wszystkie książki świata.
Główną bohaterką powieści jest Alba młoda kobieta, której z pewnością większość z czytelników na początku lektury nie polubi, bo Alba zwyczajnie lubić się nie da. Jest rozkapryszona, ma wyjątkowe powodzenie u płci przeciwnej, więc przebiera w nich jak w ulęgałkach. Co chwilę jest inny – na chwilę. Ale jak troszkę lepiej poznamy Albę to okaże się, że dziewczyna tak naprawdę jest bardzo samotna. Urodziła się we Włoszech, matka zmarła krótko po jej urodzeniu, więc została przywieziona prze ojca do Anglii. Mieszka z nim, z macochą i ich dziećmi. Nie jest szczęśliwą osobą, choć na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że niczego jej nie brakuje, a jednak… Brakuje jej matki. Przez te wszystkie lata. A jej pamięć i rozmowy o niej w domu, w którym mieszka są zakazane. Alba postanawia wyjechać do Włoch, do rodzinnej miejscowości swojej matki, by być choć na chwilę bliżej niej. By poznać jej historię; historię miłości jej rodziców…
W „Ostatniej podróży Valentiny” oprócz odkrywania tajemnic historii rodzinnych jest to co lubię w książkach, a za czym nie przepadają inni czytelnicy. Są przepiękne, przenoszące nas w gorący, pachnący owocami, oliwkami, morzem klimat słonecznej Italii opisy. Opisy tak szczegółowe i plastyczne, że nie ma się problemu z wyobrażeniem tych miejsc i odnosi się wrażenie jakby się tam było. I robi się człowiekowi tak ciepło, tak przyjemnie.
Santa Montefiore zabiera nas w podróż niezbyt daleką, z Londynu do Włoch. Ale także podróż w czasie: koniec drugiej wojny światowej (1945 rok) oraz rok 1971. I tak, jak pisałam wcześniej są tajemnice rodzinne, jest magia (ale nie taka jak w fantastyce), wspaniały klimat gdzie ważną rolę odgrywają wszystkie zmysły, piękne krajobrazy i opisy. I prawdę mówiąc choć to powieść obyczajowa jednak ocierająca się bardzo mocno o romans to zakończenie jest zaskakujące i tutaj duży plus ode mnie dla autorki.
„Miłość, oszustwo i zdrada. Od pogrążonych w wojnie Włoch po swingujący Londyn.”
Tyle, aż tyle obiecuje nam zdanie wydrukowane nad tytułem na okładce książki. I przyznam się, kusi. Jak tu nie sprawdzić? Choć przyznaję, że postać Santy Montefiore pozostaje dla mnie całkowitą zagadką. Nie znam tej pisarki. Nic dotąd jej autorstwa nie czytałam, ale niemożliwością jest znać i...
Autorka świetnie przyjętej powieści „Gdzie śpiewają raki”, wraz z mężem od wielu lat przemierzają Afrykę i prowadzą badania nad tamtejszymi ginącymi gatunkami. W wydanej wcześniej książce „Zew Kalahari” opisywali życie lwów, szakali, hien brunatnych, żyraf i jeszcze wielu innych stworzeń – a książka szybko stała się międzynarodowym bestsellerem.
Nie mam najmniejszych wątpliwości, że podobnie będzie w przypadku „Oka słonia”, która to publikacja poświęcona została przede wszystkim pięknym, majestatycznym i bardzo inteligentnym stworzeniom – słoniom. Słonie są cudowne; mów się, że to jedne z najwspanialszych cudów afrykańskiej dziczy. I chyba tak jest faktycznie. Do niedawna te piękne stworzenia całymi tysiącami wyrzynano dla pieniędzy. Mięso słonia stoi wysoko, ale jeszcze wyżej kość słoniowa pozyskiwana z kłów – które to od zawsze były łupem kłusowników.
Owensowie mieli takie „szczęście”, że trafili w sam środek starć z kłusownikami. Nie mieli wątpliwości po czyjej stronie stanąć. Wybrali jedyną, słuszną – opowiedzieli się po stronie słoni. Ci wyjątkowi biolodzy robią wrażenie nieustraszonych. Gdy się o nich czyta, o ich przygodach w dziczy, to są chwile gdy ma się gęsią skórkę, choć wiadomo, że skoro czytamy tę książkę, to wszystko dobrze się skończyło – a jednak.
A w przypadku słoni, to gdyby się przez chwilę zastanowić, to kłusownictwo ukróciłoby się samo i to bardzo szybko. Wystarczyłoby gdyby popyt na kość słoniową spadł do zera. Dzisiaj chyba można by znaleźć produkt zastępczy, który wyglądałby prawie identycznie, jak ta kość, a zwierzęta byłyby bezpieczne. Dlaczego odbierać życie drugiej istocie, i po co? Tylko po to, by chwalić się nowymi szachami z figurkami z kości słoniowej, czy innymi gadżetami. To bez sensu. A może zaproponujmy coś w zamian. Co można by zrobić z takiego człowieka?
„Oko słonia” czytałam z wielką przyjemnością i łzą w oku. Tak się składa, że to po domowych zwierzętach, które żyją na co dzień obok nas, są to moje ulubione dzikie zwierzęta. Nie wiem dlaczego, ale jakoś tak wyszło, że czuję do nich ogromny sentyment. Robią wrażenie, wiem wielkich, ale jednocześnie delikatnych. Potrafią być niebezpieczne, ale są do nas podobne – tak, do nas ludzi. Lubią żyć w rodzinie. I robią coś, za co szanuję je najbardziej, gdy przychodzi ich kres, oddalają się i umierają w samotności. Nie chcą być dla nikogo ciężarem. Odchodzą na cmentarzysko słoni i tak dokonują swojego żywota. Nieprawdopodobnie inteligentne zwierzęta.
Książkę, która łączy w sobie przygodę i genialny reportaż z dzikiej Afryki, zdecydowanie polecam wszystkim, nie tylko tym zainteresowanym tematem. To pozycja ważna i wszyscy powinniśmy wiedzieć co robić, a czego nie robić, żeby zwierzęta, które są na wyginięciu były z nami jak najdłużej.
Autorka świetnie przyjętej powieści „Gdzie śpiewają raki”, wraz z mężem od wielu lat przemierzają Afrykę i prowadzą badania nad tamtejszymi ginącymi gatunkami. W wydanej wcześniej książce „Zew Kalahari” opisywali życie lwów, szakali, hien brunatnych, żyraf i jeszcze wielu innych stworzeń – a książka szybko stała się międzynarodowym bestsellerem.
Nie mam najmniejszych...
Autor bestsellera „Jeden dzień” proponuje nam słodko-gorzką, zabawną opowieść o dorastaniu i zapierającym dech w piersiach dreszczyku emocji związanym z pierwszą miłością. O tym jak jedno lato na zawsze może zmienić życie.
Małe miasteczko w hrabstwie Sussex. Rok 1997. Szesnastoletni Charlie Lewis nie ma łatwego życia. Matka odeszła z domu, ojciec jest w totalnej rozsypce i absolutnie sobie nie radzi. Charlie odpoczywa jeżdżąc po okolicy na rowerze i podczas jednej z takich przejażdżek natyka się na amatorską trupę aktorską. Grupa przygotowuje właśnie spektakl „Romeo i Julia” jednocześnie namawiając Charlie’go do przyłączenia się do nich. Chłopak jest bliski odmówienia, gdy zauważa dziewczynę i to jest jak – no wiecie – uderzenie pioruna… Dziewczyna, Fran Fisher wpada mu w oko, ale to mało powiedziane. Dla niej udałby się na koniec świata, ale na początek postanawia spróbować z tą trupą. I zaczyna się… Zaczyna się, niezapomniane lato Charliego.
Po wielu latach, trzydziestoośmioletni już Charlie, który niedługo ma zawrzeć związek małżeński powraca pamięcią do tego pamiętnego okresu. Wracają wspomnienia z pewnego lata. Z lata z Fran. Powraca przeszłość. Dochodzi do wniosku, że są pewne zadawnione sprawy, które należałoby załatwić, wyprostować, ale również pogodzić się z samym sobą (sprzed lat).
David Nicholls ujął mnie powieścią „Jeden dzień”. Ta historia nie powtarza tamtej opowieści. Jest całkowicie inna, ale też sądzę, że została napisana dla zupełnie innej grupy odbiorców. Jednak ciągle wiadomo, że autorem jest brytyjski mistrz budowania nastroju i historii miłosnych, które mogą się podobać. Ja choć nie należę do osób, które przepadają za romansami i romantycznymi uniesieniami, to powieści Nichollsa mnie przekonują. Mają to coś, co przyciąga.
„Słodki smutek” – tytuł oksymoron – tragikomedia o pierwszej miłości, stracie, rozstaniu, wybaczaniu, dojrzewaniu, dorastaniu. Mądra, wzruszająca, momentami wstrząsająca. Nostalgiczna. Piękna. Zdecydowanie polecam
Autor bestsellera „Jeden dzień” proponuje nam słodko-gorzką, zabawną opowieść o dorastaniu i zapierającym dech w piersiach dreszczyku emocji związanym z pierwszą miłością. O tym jak jedno lato na zawsze może zmienić życie.
Małe miasteczko w hrabstwie Sussex. Rok 1997. Szesnastoletni Charlie Lewis nie ma łatwego życia. Matka odeszła z domu, ojciec jest w totalnej rozsypce i...
„Czy czujesz, że utknąłeś w rutynie i nie umiesz wyjść poza utartą ścieżkę?”
Jeżeli odpowiedziałeś/aś TAK, to „Odnowa” dr Sophie Mort jest dla Ciebie.
To nie jest zwyczajny poradnik. Bo, tak między nami, ja nie lubię poradników. Ale ten jest inny. Z nim zaczynamy podróż w głąb siebie i nie zawsze poszukiwanie tej „kłody na naszej drodze” jest przyjemne i komfortowe. Piszę o „Odnowie” lecz nie mogę nie wspomnieć o wcześniejszym poradniku dr Soph „Czułość”, w którym pomagała w uporządkowaniu trudnych emocji oraz przekonaniami na swój temat. Pomagała również, w moim przypadku skutecznie, w poznaniu samej siebie. „Czułość” i „Odnowa” stanowią, według mnie, nierozerwalną całość i składają się na zbudowanie własnego świadomego życia.
„Zamień niemoc w moc”
Lekturę ułatwia bardzo przystępny styl pisania dr Soph. Absolutnie nie ma się wrażenia, że zwraca się do nas ktoś, kto jest wykwalifikowanym terapeutom. Odbiera się to raczej, jak rozmowę przy kawie z dawno niewidzianą koleżanką. Jest przyjemnie i czytelnik (z każdej strony) czuje się zaopiekowany. Łatwy do zrozumienia poradnik, nawet dla kogoś, kto nie miał nigdy do czynienia z podobnymi publikacjami, z przykładami wziętymi wprost z życia. Ćwiczenia, o którym wspominałam wcześniej utrwalają nam przeczytaną wiedzę i jeżeli wszystko dobrze i cierpliwie wykonujemy, bez zbędnego pospiechu, to pomagają wyjść z tego stuporu, w którym się znaleźliśmy i iść naprzód.
„Żegnaj, Dniu Świstaka, witaj życie pełne świadomych wyborów!
„Odnowa” to oprócz wstępu, który radzę uważnie przeczytać, podzielona została na pięć rozdziałów: Nawyki; Heurystyki; Autosabotaż; Trójkąt dramatyczny; Historia.
Wyłaniają się z nich porady i oczywiste i wręcz przeciwnie, całkiem nieoczywiste.
- nie daj powrócić starym nawykom
- zamiast wyobrażać sobie sukces, wizualizuj porażkę
- celuj w dobre wyniki
- podejmuj przemyślane decyzje
- przy podejmowaniu decyzji weź pod uwagę statystyki
- dokonuj wyborów, które wydają ci się najlepsze w danym momencie
- być może twoje zachowanie nie jest sabotażem ⇩ - mogą brać źródło z dzieciństwa, być wyuczonymi wzorcami
- odszukaj w Internecie test osobowości „Wielkiej Piątki” i go rozwiąż – przyjrzyj się swoim mocnym stronom: co zmienić, co wzmocnić
- wysoka samoocena oznacza wiarę w swoją wartość
- bądź dla siebie dobry
- wzmacniaj wiarę w siebie
- przestań się dyskredytować
- ustanawiaj granice.
To mądre, warte poznania i przepracowania, chyba najlepiej w samotności, w zaciszu swojego mieszkania/domu. I możecie mi wierzyć, że mimo bardzo ciepłego podejścia dr Soph do czytelnika często odczuwa się dyskomfort, coś nas uwiera… ale w końcu to zrozumiałe. Praca nad sobą wymaga od nas sporo wysiłku i bywa, że samozaparcia, no i nie jest to „jazda z górki”.
Chyba każdy z nas ma taki moment w życiu, gdy myśli, że utknął w życiu, uważa, że powiela ciągle te same schematy kręcąc się w kółko, jak zabawka puszczona w ruch. Ta książka, jeśli dacie jej szansę, naprawdę jest pomocna. Można skorzystać z krótkich, niemęczących ala-wykładów, przykładów i ćwiczeń i sporo się z nich dowiedzieć. Na pewno, po solidnym przepracowaniu da efekty, z których będziemy zadowoleni.
„Czy czujesz, że utknąłeś w rutynie i nie umiesz wyjść poza utartą ścieżkę?”
Jeżeli odpowiedziałeś/aś TAK, to „Odnowa” dr Sophie Mort jest dla Ciebie.
To nie jest zwyczajny poradnik. Bo, tak między nami, ja nie lubię poradników. Ale ten jest inny. Z nim zaczynamy podróż w głąb siebie i nie zawsze poszukiwanie tej „kłody na naszej drodze” jest przyjemne i komfortowe....
„Czy czujesz, że utknąłeś w rutynie i nie umiesz wyjść poza utartą ścieżkę?”
Jeżeli odpowiedziałeś/aś TAK, to „Odnowa” dr Sophie Mort jest dla Ciebie.
To nie jest zwyczajny poradnik. Bo, tak między nami, ja nie lubię poradników. Ale ten jest inny. Z nim zaczynamy podróż w głąb siebie i nie zawsze poszukiwanie tej „kłody na naszej drodze” jest przyjemne i komfortowe. Piszę o „Odnowie” lecz nie mogę nie wspomnieć o wcześniejszym poradniku dr Soph „Czułość”, w którym pomagała w uporządkowaniu trudnych emocji oraz przekonaniami na swój temat. Pomagała również, w moim przypadku skutecznie, w poznaniu samej siebie. „Czułość” i „Odnowa” stanowią, według mnie, nierozerwalną całość i składają się na zbudowanie własnego świadomego życia.
„Zamień niemoc w moc”
Lekturę ułatwia bardzo przystępny styl pisania dr Soph. Absolutnie nie ma się wrażenia, że zwraca się do nas ktoś, kto jest wykwalifikowanym terapeutom. Odbiera się to raczej, jak rozmowę przy kawie z dawno niewidzianą koleżanką. Jest przyjemnie i czytelnik (z każdej strony) czuje się zaopiekowany. Łatwy do zrozumienia poradnik, nawet dla kogoś, kto nie miał nigdy do czynienia z podobnymi publikacjami, z przykładami wziętymi wprost z życia. Ćwiczenia, o którym wspominałam wcześniej utrwalają nam przeczytaną wiedzę i jeżeli wszystko dobrze i cierpliwie wykonujemy, bez zbędnego pospiechu, to pomagają wyjść z tego stuporu, w którym się znaleźliśmy i iść naprzód.
„Żegnaj, Dniu Świstaka, witaj życie pełne świadomych wyborów!
„Odnowa” to oprócz wstępu, który radzę uważnie przeczytać, podzielona została na pięć rozdziałów: Nawyki; Heurystyki; Autosabotaż; Trójkąt dramatyczny; Historia.
Wyłaniają się z nich porady i oczywiste i wręcz przeciwnie, całkiem nieoczywiste.
- nie daj powrócić starym nawykom
- zamiast wyobrażać sobie sukces, wizualizuj porażkę
- celuj w dobre wyniki
- podejmuj przemyślane decyzje
- przy podejmowaniu decyzji weź pod uwagę statystyki
- dokonuj wyborów, które wydają ci się najlepsze w danym momencie
- być może twoje zachowanie nie jest sabotażem ⇩ - mogą brać źródło z dzieciństwa, być wyuczonymi wzorcami
- odszukaj w Internecie test osobowości „Wielkiej Piątki” i go rozwiąż – przyjrzyj się swoim mocnym stronom: co zmienić, co wzmocnić
- wysoka samoocena oznacza wiarę w swoją wartość
- bądź dla siebie dobry
- wzmacniaj wiarę w siebie
- przestań się dyskredytować
- ustanawiaj granice.
To mądre, warte poznania i przepracowania, chyba najlepiej w samotności, w zaciszu swojego mieszkania/domu. I możecie mi wierzyć, że mimo bardzo ciepłego podejścia dr Soph do czytelnika często odczuwa się dyskomfort, coś nas uwiera… ale w końcu to zrozumiałe. Praca nad sobą wymaga od nas sporo wysiłku i bywa, że samozaparcia, no i nie jest to „jazda z górki”.
Chyba każdy z nas ma taki moment w życiu, gdy myśli, że utknął w życiu, uważa, że powiela ciągle te same schematy kręcąc się w kółko, jak zabawka puszczona w ruch. Ta książka, jeśli dacie jej szansę, naprawdę jest pomocna. Można skorzystać z krótkich, niemęczących ala-wykładów, przykładów i ćwiczeń i sporo się z nich dowiedzieć. Na pewno, po solidnym przepracowaniu da efekty, z których będziemy zadowoleni.
„Czy czujesz, że utknąłeś w rutynie i nie umiesz wyjść poza utartą ścieżkę?”
Jeżeli odpowiedziałeś/aś TAK, to „Odnowa” dr Sophie Mort jest dla Ciebie.
To nie jest zwyczajny poradnik. Bo, tak między nami, ja nie lubię poradników. Ale ten jest inny. Z nim zaczynamy podróż w głąb siebie i nie zawsze poszukiwanie tej „kłody na naszej drodze” jest przyjemne i komfortowe....
„Kochanka pana Brontё” to fascynujący debiut Finoli Austin. I choć to w dużej części romans historyczny to przyznaję, że książka jest napisana w taki sposób, że może porwać.
Nie sądzę, żeby ktokolwiek z książkoholików nie znał sióstr Brontё. Tak, to te słynne od „Wichrowych Wzgórz”(Emily) i „Dziwnych losów Jane Eyre” (Charlotte). O nich też jest w tej powieści. Jednak Finola Austin skupia się na innej kobiecie. Na kobiecie wokół której przez lata urósł prawie mit. Jest to książka poświęcona kobiecie potępionej i obwinianej za całe zło, które dotknęło rodzinę Brontё.
Finola Austin, chyba jako pierwsza w literaturze, oddaje głos tej, na której reszta świata postawiła już dawno krzyżyk. Oto efekt długiej i żmudnej pracy angielskiej pisarki. Oto historia Lydii Robinson. Porywająca debiutancka powieść Finoli Austin przedstawia zręcznie oddaną i złożoną bohaterkę, która zostaje porwana przez urok zakazanej namiętności i rozdzierające serce konsekwencje, gdy romantyczna iluzja się rozpada. (Jennifer Chiaverini)
Anglia, Yorkshire, rok 1843. Niezbyt szczęśliwa, w pewnym sensie uwięziona w konwenansach, po śmierci najmłodszej córki Lydia, przenosi całe swoje zainteresowanie na nowego guwernera swojego syna, Branwella Brontё. Młodszemu od niej Branwellowi imponuje zainteresowanie ze strony Lydii. Nie potrwa długo, gdy poddadzą się namiętności. Autorka w wywiadach przyznaje, że książka jest fikcją, ale to, co się w niej dzieje mogło się się faktycznie wydarzyć i jest prawdopodobne. Tragiczna klaustrofobia ograniczonego życia kobiet w dziewiętnastowiecznej Anglii (Andrea Chapin).
Ten romans stał się na tyle głośny, że powstawały na podstawie jego filmy i książki. Stał się motywem wykorzystywanym w literaturze w przypadku jakiegoś „brzydkiego związku”, który nie powinien mieć miejsca. Tylko patrzeć, a powstałyby kółka dyskusyjne na temat pani Robinson, bo dyskusje toczyły się dość długo między badaczami, a fanami rodziny Brontё. W końcu skończył się tragicznie tak dla jednej, jak i dla drugiej strony. Dla kogo bardziej? Sami się przekonajcie. Lydia Robinson, bohaterka równie namiętna, co wielowymiarowa i złożona. Romans, seks i miłość w jej wielu odmianach, wystarczająco dużo smutku i dramatu, by rywalizować z grecką sztuką – to wszystko jest tutaj. Rezultatem jest pyszna i prawdziwie eskapiczna lektura, która rezonuje lekcją: kobiety są prawdziwymi i niedocenianymi ocalałymi z historii (Katherine J. Chen).
Do dzisiaj używa się tego porównania, gdy kobieta jest starsza. Pani Robinson potrafi przykleić się do kobiety na dobre, zwłaszcza, gdy preferuje młodych mężczyzn.
A jak było w przypadku Lydii? Otóż Lydia była ogromnie samotna w małżeństwie. Mąż jej nie zauważał, zajęty zawsze ważniejszymi sprawami. Dzieci, już nie takie małe – nastoletnie, też miały swoje własne sekrety, którymi niechętnie dzieliły się z matką. Teściowa, wiecznie spoglądająca jej na ręce i obserwująca każdy krok. Jednak nie zauważająca najważniejszego – totalnej samotności Lydii. Branwell stał się dla niej wyzwoleniem/wolnością, powrotem do młodości, dał jej zainteresowanie, którego tak bardzo potrzebowała. Przy nim znów stawała się piękna i atrakcyjna. Która kobieta by się temu oparła? Nie ważna była różnica wieku. Nic nie było ważne. Liczyło się tylko uczucie i bliskość drugiej osoby. Bliskość, której od tak dawna nie czuła.
Nie usprawiedliwiam Lydii, ale świetnie ją rozumiem. Pisarka Molly Greeley pięknie ujęła polecając te książkę i ja podpisuje się pod tym obiema rękoma: „Kochanka pana Brontё” oddaje głos kobiecie, która do tej pory była pozbawiona głosu; i w rzeczy samej tysiącom kobiet, których życie, podobnie jak życie Lidii, było tak straszliwie duszące.
Pozycja obowiązkowa dla miłośników świetnej fikcji historycznej.
„Kochanka pana Brontё” to fascynujący debiut Finoli Austin. I choć to w dużej części romans historyczny to przyznaję, że książka jest napisana w taki sposób, że może porwać.
Nie sądzę, żeby ktokolwiek z książkoholików nie znał sióstr Brontё. Tak, to te słynne od „Wichrowych Wzgórz”(Emily) i „Dziwnych losów Jane Eyre” (Charlotte). O nich też jest w tej powieści. Jednak...
Historyczny romans to nie jest to po, co sięgam często. Z reguły czytam między jakimiś innymi książkami, dla odpoczynku. Tak było i tym razem.
Przeniosłam się w mroźny klimat skandynawski mglistej wyspy. I poczułam się jakbym trzymała w rękach którąś z powieści Jane Austen, choć Sarze Medberg jeszcze trochę brakuje do jej poziomu. Jest to jednak jedna z tych książek, przy których miło spędza się czas, czyta dosyć szybko o przyznaję, że odpoczywa po bardziej wymagających skupienia lekturach.
Zawsze znajdą się osoby, które chcą zmienić swój status społeczny. To całkiem normalne i naturalne. Mamy okazje obserwować to zjawisko u dwóch kobiet Charlotty i Emmy, które nie urodziły się zamożne, tylko po to, żeby takowym służyć. Zaczytują się w nowo wydanej powieści „Duma i uprzedzenie” i pragną zmian. Czy im się to uda? Czy nie za szybko w tym mroźnym klimacie na feminizm?
Sara Medberg bardzo ładnie i obrazowo potrafiła przedstawić każdy niemal detal. Nie ma się więc problemu, prawie z fizycznym przeniesieniem do XIX-wiecznego Turku. Myślę, że ja jednak wolę nasz świat, nasze czasy, nowoczesność, a o innych czasach to tylko czytać, albo oglądać filmy. Z resztą uwielbiam te klimaty. Piękne są te stroje (tyle, że niepraktyczne), te maniery, to nicnierobienie. Ale to dobre na moment, na chwilkę. Na dłuższą metę można by było zwariować. Bo ile można oddawać się tzw. prowadzeniu domu, gdzie wydaje się tylko polecenia, bo inni za Ciebie wszystko robią? Ile można tylko siedzieć, leżeć i pachnieć? No i mężczyźni niby tacy kulturalni, a jak traktują kobiety?
Podobała mi się ta książka, choć nie jest to literatura, którą czytam na co dzień. Wolę mocniejsze książki. Jednak czasem od mroku też trzeba odpocząć. Czasami dobrze wyjść ze strefy swojego komfortu i poznać nowego autora, bo może się okazać, że to będzie to czego nam potrzeba w tym momencie. I chyba właśnie tak było w przypadku „Charlotty”. Sama Charlotta okazała się bardzo interesującą postacią. Taką, z którą chciałabym się spotkać, porozmawiać, pośmiać się, a być może także zaprzyjaźnić.
Nie ma sensu się dłużej rozwodzić. Jeśli macie chwilkę, no dobrze troszkę więcej niż chwilkę, to poświęćcie ja dla siebie i odpocznijcie w towarzystwie Charlotty. A jak już sprawdzicie, co u niej słychać, to pozdrówcie ja ode mnie.
Historyczny romans to nie jest to po, co sięgam często. Z reguły czytam między jakimiś innymi książkami, dla odpoczynku. Tak było i tym razem.
Przeniosłam się w mroźny klimat skandynawski mglistej wyspy. I poczułam się jakbym trzymała w rękach którąś z powieści Jane Austen, choć Sarze Medberg jeszcze trochę brakuje do jej poziomu. Jest to jednak jedna z tych książek, przy...
Ta książka była dla mnie kompletną zagadką. Nie czytałam dotąd żadnej pozycji Heather Morris, a z jej nazwiskiem kojarzył mi się tylko tytuł „Tatuażystą z Auschwitz”. Sądząc po okładkach, doszłam do wniosku, że pisze literaturę obozową, za którą nie przepadam. Może Wam się nasunąć pytanie: czy „Siostry…” także są taką literaturą? Owszem, jednak myślę, że sporo się różnią. Przede wszystkim okupantem, kontynentem, mentalnością… myślę, że można by jeszcze dodać kilka różnic.
„Siostry pod wschodzącym słońcem” to powieść o podejmowaniu trudnych decyzji, ale także o odwadze i wytrwałości w obliczu bezgranicznego zła. A złem z tym przypadku okazuje się okupant, ale nie Niemiec. Jesteśmy bowiem na innym kontynencie. Rzecz rozgrywa się w czasie II wojny światowej, a rozpoczyna się w Singapurze, tuż przed atakiem Japończyków. Norah ratując swoją ośmioletnią córeczkę umieszcza ją na statku płynącym do Australii wiedząc, że mogą się nigdy nie zobaczyć.
Sama w towarzystwie wielu innych ludzi, po wejściu Japończyków wsiada na statek towarowy, który zostaje zbombardowany. Niektórym udaje się przeżyć i dopłynąć do najbliższej wyspy, ale chyba lepiej byłoby gdyby zginęli w odmętach. Zostają aresztowani i trafiają do obozów jenieckich (Palembang i Muntok) i chyba zdajecie sobie sprawę, że miło nie będzie. Dopiero teraz pierwsze zdanie mojego opisu nabiera sensu. Spędzili w obozach ponad trzy lata w takich warunkach, że nie chce się o tym czytać, a na pewno nie mam ochoty o tym pisać.
Przyznaję, że jest to wstrząsająca historia i uważam, że nie każdy da sobie z nią radę. Znajdą się wśród czytelników takie osoby, których serca będą pękać podczas lektury i na pewno będą potrzebne chusteczki. I pomyśleć, że do takich okrucieństw jest zdolny człowiek. A ciągle trzeba mieć z tyłu głowy taką myśl, że to nie jest fikcja. To o czym opowiada książka "Siostry pod wschodzącym słońcem" to prawda. To wydarzyło się faktycznie, nic nie jest zmyślone, ani podkoloryzowane na potrzeby marketingowe.
Polecam Wam lekturę tej książki, bo choć nie będzie to przyjemne i niektórzy mogą sobie z nią nie poradzić, to jednak warto ją przeczytać.
Ta książka była dla mnie kompletną zagadką. Nie czytałam dotąd żadnej pozycji Heather Morris, a z jej nazwiskiem kojarzył mi się tylko tytuł „Tatuażystą z Auschwitz”. Sądząc po okładkach, doszłam do wniosku, że pisze literaturę obozową, za którą nie przepadam. Może Wam się nasunąć pytanie: czy „Siostry…” także są taką literaturą? Owszem, jednak myślę, że sporo się różnią....
więcej mniej Pokaż mimo to
Nie roszczę sobie żadnych praw do nazywania siebie znawcą od Nory Roberts. Prawdę mówiąc przeczytałam, spośród jej wielu książek, tylko jedną. Teraz to moje drugie z nią spotkanie i co ciekawe, trafiłam na 53. tom serii Oblicza śmierci. Nawet nie wiedziałam o istnieniu takiego cyklu, no ale ja do niedawna sądziłam, że Roberts to tylko ckliwe romansidła. Można się pomylić.
W trakcie lektury nie czułam żebym cokolwiek straciła, z czego wnoszę, że każdy z tych tomów można czytać jako samodzielną książkę. I dobrze, bo faktycznie trudno byłoby uzbierać całą serię.
Nowy Jork. Rok 2061.
Główna bohaterka, porucznik z wydziału zabójstw Eve Dallas, zostaje wezwana na miejsce morderstwa. Ofiarą jest bezdomna kobieta, której zmaltretowane ciało wyrzucono do śmietnika, jak coś zbędnego, niepotrzebnego. Kobieta nosi na sobie ślady znęcania sprzed wielu lat. Widać, że nie miała łatwo w życiu.
Prawie w tym samym momencie dostaje wezwanie na trwającą budowę, w trakcie której odkryte zostają szczątki szkieletu kobiety i jej płodu. Sprawę może utrudniać fakt, że druga ofiara została znaleziona w miejscu należącym do męża Eve, Roarke’a.
Obie zbrodnie dzieli około trzydziestu lat; łączy bliskość ich popełnienia. Czy to możliwe, że jeszcze coś je łączy? Należy zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz: pierwsza ofiara była bezdomna, uboga; druga, sprzed lat najprawdopodobniej majętna.
Przyznam, że Nora Roberts pisząca jako J.D. Robb futurystyczny kryminał, troszkę fantastyczny, bo wkraczamy w przyszłość również mnie przekonuje. Może nie na tyle żebym od razu miała zamiar nadrobić całą tę serię, która chyba obecnie ma już 68 tomów. Ale z pewnością jeśli któraś z książek wpadnie mi w ręce, to przeczytam.
Poza tym, że przyjdzie nam oglądać całkiem przyzwoicie prowadzone śledztwo, to w tej książce spotkamy się z rażącymi kontrastami (które mogą nosić znamiona dualizmów): biedni – bogaci; miłość – nienawiść. Zażyłość między kobietą a mężczyzną.
Ale również napięcie między Ameryką a zagranicą. To wszystko jest w tej książce i nie trzeba się wcale za bardzo wczytywać. Wydarzenia odbijają się w niej echem, a może nie tylko echem.
Niezła powieść. Nie tylko dla wielbicieli kryminałów.
Nie roszczę sobie żadnych praw do nazywania siebie znawcą od Nory Roberts. Prawdę mówiąc przeczytałam, spośród jej wielu książek, tylko jedną. Teraz to moje drugie z nią spotkanie i co ciekawe, trafiłam na 53. tom serii Oblicza śmierci. Nawet nie wiedziałam o istnieniu takiego cyklu, no ale ja do niedawna sądziłam, że Roberts to tylko ckliwe romansidła. Można się...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Ktoś, komu wierzysz, nie zawsze jest tym, komu możesz ufać."
Dwanaście lat temu Sylvia Day rozpalała umysły (przede wszystkim) kobiet serią „Crossfire”. To wtedy ukazał się pierwszy tom „Dotyk Crossa”. [A wszystko zaczęło się od E.L. James rok wcześniej i „Pięćdziesięciu twarzy Greya”.] Day stworzyła cykl składający się z pięciu części. W tak zwanym międzyczasie napisała całkiem sporo innych, dość podobnych powieści. Jednak na kolejną trzeba było czekać długie trzy lata. I w końcu jest – „So Close”. Od razu nasuwa się pytanie: czy uda się tej powieści powtórzyć sukces serii o Gideonie Crossie?
„So Close” to powieść zmysłowa (nie tylko), ale znając choć trochę twórczość Sylvii Day, chyba nikogo nie powinno to dziwić. Książka, już na dzień dobry, stała się światowym bestsellerem i ukazała się w wielomilionowym nakładzie. Jestem ciekawa czy także u nas będzie się sprzedawała, jak świeże bułeczki.
Kane Black, uchodzi za wdowca. Przez cały czas nie pogodził się z odejściem swojej ukochanej żony, Lily. Jest pogrążony w wielkim smutku, ale… Pewnego dnia widzi na ulicy Manhattanu kobietę, która złudnie przypomina mu Lily. Czy to możliwe żeby była to jego żona? Zabiera ją do swojego penthouse’u i od tej chwili każde jej życzenie, będzie dla niego rozkazem. Zrobi dla niej wszystko. Niezbyt szczęśliwe z takiego obrotu sprawy będą dwie kobiety: mama i szwagierka. Możecie mi wierzyć, zrobi się ciekawie.
Od razu spieszę ze sprostowaniem. Mimo, że w całej opowieści nie brakuje napięcia seksualnego, to nie da się jej porównać do wcześniej wspomnianej serii „Crossfire”, gdzie erotyka wypychała się na prowadzenie. „So Close” jest bardziej jak gotycki thriller z tajemnicami i romansem. Wiele punktów widzenia zamiast rozjaśniać nam sytuację, zaciemnia ją jeszcze bardziej, bo każdy w jakimś stopniu wydaje nam się niewiarygodny. Przez to Sylvii Day udało się sprawić, że książka jest intrygująca i pełna tajemnic, które nie tylko dla nas stanowią tajemnicę, ale również dla bohaterów książki.
„So Close” jest pierwszym tomem dylogii „Czarna Lilia” (w oryginale „Czarna Lista”). Nikogo nie zdziwią niedomknięte wątki i niewyjaśnione do końca sprawy. Day wie co robi. Zaostrza nam apetyt na tę drugą część. Ciekawa jestem ile będziemy musieli na nią czekać.
"Ktoś, komu wierzysz, nie zawsze jest tym, komu możesz ufać."
Dwanaście lat temu Sylvia Day rozpalała umysły (przede wszystkim) kobiet serią „Crossfire”. To wtedy ukazał się pierwszy tom „Dotyk Crossa”. [A wszystko zaczęło się od E.L. James rok wcześniej i „Pięćdziesięciu twarzy Greya”.] Day stworzyła cykl składający się z pięciu części. W tak zwanym międzyczasie napisała...
"Sekrety z czasów wojny rujnują rodzinę"
"Kiedy wydaje się, że wszystko straciła, dzięki tajemniczemu obrazowi odnajduje to, czego zawsze pragnęła."
Fikcja historyczna czy romans? Te dwie sprzeczności prawie przez cały czas walczyły w mojej głowie o przewodnictwo. I żadna do końca nie wygrała. Ale co tutaj mamy? Na pewno nieźle napisaną powieść obyczajową, całkiem zgrabnie przeprowadzoną fikcję historyczną i dla tych, którzy lubią – romans, naprawdę dobry, ale czy realny, to chyba nie nam o tym decydować. Mamy także dwie linie czasowe: współczesną i drugą dziejącą się w czasach II wojny światowej, a konkretnie w roku 1944.
Bohaterka tej opowieści nie jest dzieckiem szczęścia. Gdy była mała jej ojciec postanowił opuścić rodzinę. Matka zmarła, zanim Emily osiągnęła pełnoletność. Żyła do niedawna tylko z babcią, ale i ona opuściła ziemski padół i Emily została sama. Na domiar złego traci pracę i to powoduje, że wali jej się świat. I w tym momencie, gdy gotowa jest się poddać otrzymuje przesyłkę, portret pięknej kobiety, w której rozpoznaje swoją babcię sprzed lat. Do obrazu dołączono liścik: Pani dziadek nigdy nie przestał jej kochać.
Co zrobilibyście w takiej sytuacji? Przypuszczam, że to samo co ja i to samo co zrobiła Emily. Kobieta zaczyna szukać, a to czego się dowie zdziwi ją, ale także zadziwi czytelników tej powieści.
Jaki wpływ będą miały odkryte tajemnice z życia jej dziadków, Margaret i Petera? W jaki sposób odkrywanie historii obrazu i poszukiwanie własnych korzeni wpłynie na teraźniejszość? Przeczytajcie, bo choć bywają momenty, że ta opowieść staje się mało prawdopodobna, to jest naprawdę dobrze napisana i świetnie się ją czyta.
"A gdy znów się spotkamy" to powieść o rodzinie, o tajemnicach, żalu, rozstaniu, a także o stracie, o wybaczaniu i o miłości. Na pierwszy rzut oka może wydawać się, że to błaha i lekka historyjka, ale nie. Ta książka niesie z sobą o wiele więcej. Dla tej powieści trochę wyszłam ze strefy swojego komfortu i nie żałuję. Przyznam, że warto było zanurzyć się w tej pasjonującej słodko-gorzkiej opowieści o odkrywaniu tajemnic rodzinnych, po wielu latach.
"Sekrety z czasów wojny rujnują rodzinę"
"Kiedy wydaje się, że wszystko straciła, dzięki tajemniczemu obrazowi odnajduje to, czego zawsze pragnęła."
Fikcja historyczna czy romans? Te dwie sprzeczności prawie przez cały czas walczyły w mojej głowie o przewodnictwo. I żadna do końca nie wygrała. Ale co tutaj mamy? Na pewno nieźle napisaną powieść obyczajową, całkiem...
"Możesz przeżyć całe życie, nie dostrzegając, że to, czego szukasz, jest tuż przed tobą."
Emma i Dex. Ona, zakompleksiona idealistka w grubych okularach. On, playboy z poczuciem, że świat należy do niego. Niedobrana para, to za mało powiedziane. Bo też w sumie parą nie są.
15 lipca 1988. Po otrzymaniu dyplomów na Uniwersytecie spędzają ze sobą noc. Następnego dnia każde z nich pójdzie w swoją stronę. A za rok? Za dwa lata? A kolejnego i jeszcze następnego? Czy jeszcze się spotkają?
Biorąc do ręki tę książkę, nie wiemy z czym przyjdzie nam się zmierzyć. Od początku będziemy towarzyszyć Emmie i Dexowi przez lata. I nie będą to całe lata, nic płynnego. To będą wyrywki, wyimki z życia. Dwadzieścia lat, w których dzieje się bardzo dużo, albo nie dzieje się prawie nic. I będą rozmowy telefoniczne i niezliczone kraje, różne miasta; praca jedna, druga, trzecia…; życiowe zakręty, małe sukcesy, ale zawsze, co roku, w migawce ukazują nam się Em i Dex i ciągle o sobie myślą, nawet jeśli nie zawsze się dogadują. I tak, to jest historia miłosna – bardzo piękna historia miłosna, która finalnie wyciśnie z Waszych oczu łzy. Brawa dla autora, który potrafił w taki sposób wejść w skórę Emmy, że w ogóle nie odczuwa się, iż mógł napisać to mężczyzna.
Hasło TYLKO PRZYJAŹŃ wydaje się być idealne dla tej pary. Jednak każdy z nas zdaje sobie sprawę, że do czasu. Tak naprawdę Emma i Dex za sobą szaleją, ale nie dopuszczają do siebie tego głosu. Kochają się, ale sądzą, że z kimś innym będzie im lepiej, a spotykać się mogą od czasu do czasu. Tylko co, jeśli w efekcie będzie już za późno? Jeżeli stracą szansę na bycie z sobą, a ona już nie wróci? Może należałoby zmienić to hasło na A JEDNAK MIŁOŚĆ.
Czytając układa nam się w głowie gotowy scenariusz na zakończenie tego trwającego od dwóch dekad związku-nie związku. Myślę, że nie tylko moje myśli galopowały do przodu i układały sobie zakończenie tej historii. Jestem ciekawa ile osób trafiło na taki właśnie finał. Nie! Nie zamierzam spojlerować! Nie napiszę jak to się kończy. Sami się przekonajcie, a macie trzy możliwości. Albo przeczytacie tę książkę, która była już kiedyś wydana, a teraz ma wznowienie, ponieważ nie tak dawno, bo w Walentynki na platformie Netflix pojawił się serial wg tej powieści. I trzecia możliwość to świetny film z 2011 roku w reżyserii Lone Scherfig – w rolach głównych Anne Hathaway i Jim Sturgess. Jestem ciekawa czy netflixowski serial dogoni ów film. Widziałam i wspominam do dziś. A książka to po prostu rewelacja. Tylko dałabym po łapach Davidowi Nichollsowi, a jeśli Was interesuje za co, to musicie przeczytać.
Życzę przyjemnej lektury, pełnej dobrej zabawy, emocji i wzruszeń.
"Możesz przeżyć całe życie, nie dostrzegając, że to, czego szukasz, jest tuż przed tobą."
Emma i Dex. Ona, zakompleksiona idealistka w grubych okularach. On, playboy z poczuciem, że świat należy do niego. Niedobrana para, to za mało powiedziane. Bo też w sumie parą nie są.
15 lipca 1988. Po otrzymaniu dyplomów na Uniwersytecie spędzają ze sobą noc. Następnego dnia każde z...
Sensacja TikToku. Książka uznana za fenomen przez „Billboard” i „The Times”
Ponad milion sprzedanych egzemplarzy.
Wyobraźcie sobie, że nie jest to dzieło żadnego poczytnego autora. To nie bestseller utrzymujący się tygodnie na pierwszym miejscu list czytelniczych. To nawet nie jest powieść. A co to jest? Praca z cieniem została zakwalifikowana jako poradnik i można powiedzieć, że nim jest. Na innej stronie jako rozwój osobisty i tutaj jesteśmy bliżej. Jeszcze gdzie indziej – psychologia, motywacja. Z każdym wyborem się zgadzam, bo wszystkim ta publikacja jest, ale najbardziej jest dziennikiem.
Ale na samym początku należałoby sobie odpowiedzieć na pytanie, cóż to jest praca z cieniem. Praca z cieniem to nic innego jak praca z podświadomością. Pracujemy nad swoimi wewnętrznymi ograniczeniami, przekonaniami, zablokowanymi emocjami w ciele, wypartymi pragnieniami i potrzebami, negatywnymi cechami, których w sobie nie akceptujemy i wyparliśmy z podświadomości. Próbujemy wydobyć z siebie głęboko skrywany nieuświadomiony potencjał, który zbyt często i zbyt długo tkwi w uśpieniu.
Za ojca pracy z cieniem uważa się szwajcarskiego psychiatrę i psychoanalityka Carla Gustava Junga, który uważał, że poznanie swojego cienia jest niezbędnym warunkiem osobistego rozwoju i indywiduacji, czyli stawania się najbardziej autentyczną wersją siebie.
Praca z cieniem polega na zgłębianiu nieświadomych aspektów naszej osobowości w bezpiecznych, kontrolowanych warunkach. Może odbywać się poprzez prowadzenie dziennika, medytację, terapię lub współpracę z nauczycielem albo przewodnikiem duchowym.
Keila Shaheen po zwięzłym wprowadzeniu, proponuje nam pracę z cieniem poprzez prowadzenie dziennika, którym jest ta właśnie publikacja, bo kolejne dwieście stron to nic innego, jak ćwiczenia do wykonania. Muszę przyznać, że zamieszczone ćwiczenia są bardzo ciekawe. Początkowo niezbyt wymagające, bo polegają na wypełnianiu luk bądź na przemyśleniach. Z czasem jednak stają się coraz bardziej zaawansowane, można powiedzieć, że „rosną” wraz z naszą świadomością. Przyznam, że podoba mi się ten sposób pracy z samą sobą i z pewnością dziennik może się okazać się pomocny, zwłaszcza w przypadku osób takich jak ja, cierpiących z powodu depresji. Myślę, że prowadzenie takiego dziennika, prowadzenie rzetelne, codzienne, sprawi wiele dobrego. I tego sobie i Wam życzę.
Dziennik motywacyjny Praca z cieniem polecam każdemu, nie tylko tym, którzy mają problemy i traumy do przepracowania. Chyba lepiej nie czekać tylko już od dzisiaj zacząć budować swoje silniejsze „ja”, swoją samoświadomość, samowspółczucie, psychikę.
Sensacja TikToku. Książka uznana za fenomen przez „Billboard” i „The Times”
Ponad milion sprzedanych egzemplarzy.
Wyobraźcie sobie, że nie jest to dzieło żadnego poczytnego autora. To nie bestseller utrzymujący się tygodnie na pierwszym miejscu list czytelniczych. To nawet nie jest powieść. A co to jest? Praca z cieniem została zakwalifikowana jako poradnik i można...
David Lagercrantz dał się poznać czytelnikom jako kontynuator wybitnej (moim zdaniem) trylogii „Millennium”, przedwcześnie zmarłego Stiega Larssona. Nie mnie oceniać, jak mu to wyszło, ani porównywać do pierwowzoru.
Tym razem w nasze ręce trafia cykl, który Lagercrantz stworzył sam. Rekke&Vargas w tej chwili ma dwa tomy: „Człowiek, który wyszedł z mroku” (tom 1) i „Memoria” (tom 2). W obu spotykamy się z duetem można by rzec doskonałym – profesorem psychologii Hansem Vargasem oraz młodą, hardą i nie skażoną jeszcze zawodem policjantką Micaelą Vargas. Warto wspomnieć, że w ich przypadku następuje tak zwane zderzenie dwóch światów. Rekke to wykształcony i kulturalny przedstawiciel klasy wyższej, a Vargas jest reprezentantką nizin społecznych.
Na całe szczęście dla mnie i dla innych osób, które nie czytały tomu pierwszego cyklu, można zasiąść do czytania bez znajomości wcześniej wymienionego tomu. Bo w sumie to, co łączy obie części, to dwójka głównych bohaterów. Jednak uważam, że zawsze lepiej poznawać cykle od początku – nigdy nie wiadomo jakie informacje przemycone, czasem niby niechcący przez autora, mogą się przydać później.
Rekke i Vargas podejmują się wyjaśnienia zagadki nieżyjącej, a może żyjącej żony Samuela Lidmana. Zaginiona czternaście lat wcześniej i uznana za zmarłą, Claire Lidman, nagle pojawia się na zdjęciu znajomego Samuela. Rekke, który zawsze widzi więcej niż przeciętny człowiek, sądzi, że może jej grozić niebezpieczeństwo. Tym bardziej dobrze byłoby odnaleźć kobietę, jak najszybciej. Zapowiada się nie lada wyścig z czasem, co skutkuje dobrze nakręconą fabułą. Dodatkowo Micaela będzie miała trochę kłopotów z bratem kryminalistą, a córka Hansa wpadnie w tarapaty. I żeby nie było nudno i ciągle porównywalnie do doylowskiego Holmesa pojawi się Gabor Morovi, przestępca szyty na miarę profesora Moriarty’ego.
Jak widać na nudę nikt raczej nie będzie narzekał. Zakończenie również powinno każdego zadowolić na tyle, że z chęcią sięgnie po trzeci tom cyklu, na który ja również czekam. „Memoria” to skandynawski, sensacyjny kryminał, w którym mamy wszystko, aby (chyba) wszyscy byli usatysfakcjonowani: świetnie prowadzone śledztwo, które „ogląda się” z ciekawością; tajemnice; bardzo dobrze skrojona intryga; odpowiednio stopniowane napięcie i dobre zakończenie. I jeszcze jedno – przeszłość, która zawsze ma znaczenie!
Jeżeli lubicie Lagercrantza to nie trzeba Was specjalnie namawiać do lektury tego cyklu, a co za tym idzie, „Memorii”. Jeśli natomiast nie macie zbyt dobrego nastawienia do tego szwedzkiego pisarza, to może nadszedł ten moment, że należy dać mu szansę. Teraz nie pisze kontynuacji zaczętej przez kogoś innego. Zaczął pracę na swoje konto i może sprawdźmy, jak mu idzie, zanim wydamy ostateczny wyrok. Uważam, że nowy cykl z parą, która na pierwszy rzut oka może wydawać się niedobrana, jest strzałem w dziesiątkę. Sami się o tym przekonajcie.
David Lagercrantz dał się poznać czytelnikom jako kontynuator wybitnej (moim zdaniem) trylogii „Millennium”, przedwcześnie zmarłego Stiega Larssona. Nie mnie oceniać, jak mu to wyszło, ani porównywać do pierwowzoru.
Tym razem w nasze ręce trafia cykl, który Lagercrantz stworzył sam. Rekke&Vargas w tej chwili ma dwa tomy: „Człowiek, który wyszedł z mroku” (tom 1) i „Memoria”...
Gdybym zadała pytanie: czy znacie Norę Roberts? - to chyba popełniłabym nietakt. Trudno nie znać pisarki, która z powodzeniem pisze książki od 1981 roku. Choć czytam dłużej, to jakoś nigdy nie było mi po drodze z tą amerykańską pisarką. Zawsze mi się kojarzyła z romansami, po które sięgam niezmiernie rzadko. Jednak niesłusznie, ponieważ jej książki to połączenie wyżej wspomnianego z sensacją, przygodą i obyczajem – a to już zmienia postać rzeczy. Gdy zaproponowano mi „Tożsamość”, książkę najbardziej chyba odbiegającą od romansu, to bez zastanowienia się zgodziłam. No i w końcu pierwszy raz, po tylu latach, Nora Roberts zagościła u mnie.
„Tożsamość” to dobrze napisany thriller, choć oczywiście nie jest to tylko jeden gatunek, a wielogatunkowy tygiel, bo nie zabrakło, jak przystało na królową romansu, tego gatunku, jest też nieźle poprowadzony wątek obyczajowy i kryminalny. Ponieważ książka jest grubaskiem (ponad 600 stron) nie spodziewajcie się akcji gnającej do przodu w zastraszającym tempie; jest balans. Wszystko jest wyważone, mamy czas aby się zapoznać z bohaterami, rozeznać w sytuacji, ale nie znużyć.
Morgan Albright jest bohaterką tego thrillera. Po poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi, chyba w końcu je znalazła. Przeprowadza się w okolice Baltimore, gdzie kupuje niewielki domek. Mieszka w nim z współlokatorką i przyjaciółką, Niną. Pracuje jako barmanka i lubi tę pracę. Szczerze Wam powiem, że polubiłam Morgan i myślę, że Wy również byście ją polubili.
W barze młoda kobieta poznaje mężczyznę, który robi na niej wrażenie na tyle duże, że po dwóch spotkaniach zaprasza go na kolację do domu. Bardzo chciała sobie ułożyć życie… niestety.
Po powrocie z pracy zastaje dom po kradzieży, a jej przyjaciółka Nina nie żyje. Bardzo szybko dowiaduje się, że mężczyzna, którego poznała jako Luke’a, to faktycznie kto inny – oszust, morderca, złodziej… złodziej tożsamości.
Ale na tym nie koniec. W sumie to dopiero początek całej historii. I mogę szczerze napisać w tym momencie, że mimo tego niespiesznego tempa, w jakiś całkiem niezrozumiały dla mnie sposób, nie ma się ochoty na odłożenie tej książki. A raczej bardzo chciałoby się przekonać, jak skończy się snuta przez Norę Roberts opowieść i jaki finał będzie miała „przygoda” Morgan.
„Tożsamość” to nie taki sobie byle jaki, pierwszy lepszy z brzegu thriller. To wciągająca powieść, która pokazuje jaka jest wytrzymałość człowieka i jaka potrafi być siła kobiety, jej zdecydowanie, walka o swoje, zdeterminowanie.
Można by się pokusić o zdanie: ile razy można zaczynać od nowa? Jak zauważycie po Morgan, można. Można stracić wiele, można stracić prawie wszystko; wstać, otrzepać się, podnieść wysoko głowę i starać się z całych sił znów nie upaść. Tak jak Morgan.
"Tożsamość" - polecam.
Gdybym zadała pytanie: czy znacie Norę Roberts? - to chyba popełniłabym nietakt. Trudno nie znać pisarki, która z powodzeniem pisze książki od 1981 roku. Choć czytam dłużej, to jakoś nigdy nie było mi po drodze z tą amerykańską pisarką. Zawsze mi się kojarzyła z romansami, po które sięgam niezmiernie rzadko. Jednak niesłusznie, ponieważ jej książki to połączenie wyżej...
więcej mniej Pokaż mimo to
Sens życia. Czym jest i jak go znaleźć? Gdyby zapytać przypadkowo spotkanych ludzi, to odpowiedzi byłoby zapewne kilka, bo każdy z nas inaczej postrzega sens życia; czym innym dla niego jest.
Justyna Kamińska, pedagog, ale przede wszystkim matka i żona, która zna (jak my wszystkie) trudy codziennego życia i zmagania się z nim, napisała książkę/poradnik/przewodnik. To nie jest kolejny motywacyjny bełkot o niczym i w dodatku nie z naszego podwórka. Ta książka, to nasze, polskie realia i dlatego będzie się każdemu łatwo w niej odnaleźć. Najważniejsze jednak jest to, że Kamińska napisała ją korzystając z własnych doświadczeń popartymi faktami naukowymi.
Wrócę do pytania z pierwszego akapitu o sens życia. Po lekturze "Sensu życia" przypuszczam, że zdania również będą różne. Jednak mnie interesuje tylko to, jak ja odebrałam to, co napisała Kamińska i co samej udało mi się wypracować (w taki czy inny sposób) w ciągu swojego dość długiego życia. Sens powinno się szukać w całokształcie życia, bo nie może on dotyczyć tylko jednej wybranej jego sfery. Nawet jeśli nie dostrzegamy sensu w którymś momencie, to nie znaczy, że go nie ma. Każde życie ma sens. Sens istnieje bezwarunkowo i możemy go znaleźć w każdej sytuacji i przyczynie, a nawet (czego nikomu nie życzę) w cierpieniu. Niestety niektórzy dopiero wówczas zauważają ów sens.
Justyna Kamińska napisała książkę, którą czyta się z ciekawością, a co najważniejsze pozbawiona jest wzniosłych stwierdzeń i niezrozumiałych formułek. Autorka serwuje nam treść bardzo łatwą w odbiorze, rzetelną i pomocną – popartą swoją własną wypracowaną wiedzą. Wspaniałym pomysłem są pakiety z pytaniami i ćwiczeniami, dzięki którym poznamy lepiej siebie i wytyczymy swoje własne cele. Bo, nie tylko według Kamińskiej, jedną z najważniejszych spraw z samorealizacji i szukaniu sensu jest rozpoczęcie wszystkiego właśnie od siebie. Trzeba przede wszystkim zacząć od polubienia siebie i poczucia własnej wartości.
Nie jestem specjalistką w tej dziedzinie i o niektórych sposobach czytałam po raz pierwszy. Takim tematem, który mnie zainteresował i nawet zaczęłam poszukiwania, żeby dowiedzieć się jeszcze więcej jest koncepcja/reguła S.M.A.R.T., która pomaga nam formułować cele, aby były łatwe do sfinalizowania:
- Specific – konkretny – cel powinien być jasno zdefiniowany;
- Measurable – mierzalny – cel powinien być tak sformułowany, aby można było określić stopień jego realizacji;
- Achievable – osiągalny – cel powinien być realistyczny;
- Relevant – istotny – związany z naszymi przekonaniami;
- Time-bound – określony czasowo – powinien mieć określony termin realizacji.
W moich poszukiwaniach odnalazłam rozszerzoną wersję reguły, czyli S.M.A.R.T.E.R., gdzie dwie ostatnie litery to: Exciting – ekscytujący – cel powinien być motywujący oraz Recorded – zapisany – zapisanie, żeby nie zapomnieć i nie wyprzeć, że nie istniał.
Dla mnie jednym z najważniejszych rozdziałów, choć przyznam, że bardzo krótkim, jest "Jak zbudować odporność psychiczną?" Prawdę mówiąc chyba nie ma potrzeby, by był dłuższy, bo lektura tej książki przygotowuje nas to tego podsumowania. Kamińska napisała w nim, że mimo wielu niepowodzeń, kocha swoje życie, takim jakie jest, jestem ciekawa, czy każdy z nas jest w stanie odnaleźć w sobie tyle dobra i miłości do siebie i do życia w ogóle. Ja podobnie, jak autorka, nie jeden raz czułam się przeczołgana przez życie. Nie jeden raz dostawałam i przyjmowałam razy. Czy kocham swoje życie? To nie jest takie proste i chyba muszę nadal nad tym popracować, a ta książka w tym mi z pewnością pomoże. Wydaje mi się, że raz kocham, a drugi raz nienawidzę. Raz odnajduję harmonię, a innym razem zupełnie nie widzę ani sensu w tym, co robię, ani sensu w życiu.
Nie wiem ile razy można zaczynać od początku, ale po przeczytaniu :Sensu życia" jestem gotowa spróbować kolejny raz. A Wam mogę z całkowitym przekonaniem polecić tę publikację, bo warto poszerzać horyzonty i czasami zmienić coś w swoim życiu, bez względu na wiek – po prostu żeby było nam lepiej, ze sobą.
Sens życia. Czym jest i jak go znaleźć? Gdyby zapytać przypadkowo spotkanych ludzi, to odpowiedzi byłoby zapewne kilka, bo każdy z nas inaczej postrzega sens życia; czym innym dla niego jest.
Justyna Kamińska, pedagog, ale przede wszystkim matka i żona, która zna (jak my wszystkie) trudy codziennego życia i zmagania się z nim, napisała książkę/poradnik/przewodnik. To nie...
Autorka czterech, dość dobrze przyjętych przez czytelników powieści, tym razem ma nam do zaoferowania książkę z sekretem, której akcja rozgrywa się na trzech płaszczyznach czasowych 1945, 1969 i 2017.
Angielska posiadłość Yew Tree Manor przez lata „widziała” wiele i radości i dramatów, a także, jak to bywa w takich domach, skrywane skrzętnie tajemnice, które z założenia nie powinny ujrzeć światła dziennego.
Dwa domostwa w najbliższym sąsiedztwie, praktycznie na jednej działce: posiadłość Yew Tree Manor należąca do rodziny Hiltonów i plebania, w której mieszkają Jamesowie. Dwa zwaśnione rody. Jedna tajemnica, która to zapoczątkowała i jedna osoba, która mogła lata temu położyć kres tej waśni.
„Tajemnica położnej” to połączenie kilku gatunków literackich z czego najbardziej wybija się powieść obyczajowa i kryminał, momentami mamy symptomy thrillera psychologicznego. Zapewne znajdą się i takie osoby, które pokuszą się o stwierdzenie, że jest to saga rodzinna. One także będą miały trochę racji. Trzeba przyznać również, że Gunnis „uważyła” nam niezłą strawę. Powrzucała do niej tak wiele różności, że według mnie można by napisać z tego nie jedną, a kilka książek. Postaci występujących na kartach książki też jest całkiem sporo i to rozłożonych na trzech liniach czasowych – drzewo genealogiczne zamieszczone na jednej z pierwszych stron książki pomaga się nie zgubić.
Każda z tych płaszczyzn to inny dramat, który finalnie prowadzi do rozwikłania pojawiających się podczas lektury zagadek. Rok 1945 to niesłuszne oskarżenie i aresztowanie położnej, Tessy James. Rok 1969 podczas imprezy sylwestrowej znika córeczka państwa Hiltonów, Alice. A w 2017 Willow James podczas prac w posiadłości odkrywa jedną z tajemnic, zbyt długo skrywanej i zdaje sobie sprawę, że tylko szybkie działanie może zmienić losy kolejnego dziecka i zapobiec tragedii.
„Tajemnica położnej” to interesująca lektura, taka, którą czyta się z ciekawością i czeka na zakończenie z rosnącą niecierpliwością. Sekrety rodzinne, zdrady czy zadawnione obietnice nakręcają fabułę, a długotrwały spór, w którym ciągle jedna z rodzin wydaje się mieć przewagę nad drugą sprawiają, że prze się do przodu by dowiedzieć się więcej i sprawdzić czy własne założenia są coś warte.
Jeżeli lubicie książki z tajemnicami do odkrycia, interesującymi bohaterami, których niekoniecznie polubicie i niesprawiedliwością społeczną, to „Tajemnica położnej” będzie wymarzoną lekturą dla Was.
Autorka czterech, dość dobrze przyjętych przez czytelników powieści, tym razem ma nam do zaoferowania książkę z sekretem, której akcja rozgrywa się na trzech płaszczyznach czasowych 1945, 1969 i 2017.
więcej Pokaż mimo toAngielska posiadłość Yew Tree Manor przez lata „widziała” wiele i radości i dramatów, a także, jak to bywa w takich domach, skrywane skrzętnie tajemnice, które z założenia...