rozwiń zwiń
Peonia_Pirat

Profil użytkownika: Peonia_Pirat

Nie podano miasta Nie podano
Status Czytelnik
Aktywność 1 dzień temu
97
Przeczytanych
książek
97
Książek
w biblioteczce
97
Opinii
956
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Nie podano
Dodane| Nie dodano
Ten użytkownik nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach:

Mamy przed sobą dzieło autora wielce wymownego, powyższego cytatu, którego, po namyśle, zdecydowaliśmy się nie przytaczać, zatytułowane po prostu "Petersburg". Poświęcone na pierwszy rzut oka zdaje się w całości jednemu tematowi — steatopygii ówczesnych wzburzeń społecznych i przemian ustrojowych (Rosja, Petersburg, styczeń 1905). Lecz nie jest to po prostu tego rodzaju zwyczajna frakowa liberia, dla większości równie obowiązkowa jak galony i kalesony w tamtych czasach. Zważywszy, że jest to dzieło niezwykle skomplikowane, wielowymiarowe, o potężnym, fantastycznie skotłowanym poetyckim tle, w stosunku do którego "rzeczywistość" zajmuje tyle miejsca ile, dajmy na to, jeden przecinek w "Don Kichocie". Tak więc "poważni czytelnicy" pragnący faktów, "prawdziwych uczuć", "zainteresowania człowiekiem" — biedaczyska! — nie mają tu czego szukać. Komponując swą powieść z nabożeństwem i konsekwentną pomysłowością, autor pozwala przeniknąć do powieści jedynie temu, co w pełni i bez żadnej przymieszki posiada literacką odrębność, własny wzór, wyjątkowe ubarwienie, indywidualność myśli przemieszkującej we własnym domu, ornament rządzony czymś głęboko zrymowanym: stąd szczególny poetycki sens i wyszukanie. (Nadmieńmy, że Andriej Bieły był twórcą monumentalnego studium o rytmach, które hipnotyzuje swym systemem oznaczania i podliczania pół akcentów). Zgódźmy się więc, że całe dzieło powstało według strategii natchnienia i taktyki rozumu, a nie według sejsmografii wstrząsów społecznych i teolatrii publicznego pożytku; że na szachownicy tej powieści lśni gwieździście cudowne dzieło sztuki i planetarium głębokiej myśli; że wszystko, co zostało w niej opisane, tchnie iście gogolowskim smakoszostwem i zamiłowaniem do niesamowitych szczegółów (niejako kontynuując budowę miasta z opowiadań Gogola); że autor dotrzymał wszystkich punktów artystycznej umowy, co mimowolnie sugerują czytelnikowi współbrzmienia detali rozmieszczonych i połączonych w anagramatyczny tok opowieści według swego rodzaju kosmicznej kombinatoryki i fonetycznej instrumentacji, trzymając się z dala od anachronicznej doniosłości epoki i opatentowanych obyczajów literackich. Ciało poezji i widmo przejrzystej prozy! Oto określenia, które naszym zdaniem oddają charakter twórczości autora dzieła zatytułowanego po prostu "Petersburg", którego wielce wymownych słów ośmieliliśmy się na początku nie przytaczać.

Mamy przed sobą dzieło autora wielce wymownego, powyższego cytatu, którego, po namyśle, zdecydowaliśmy się nie przytaczać, zatytułowane po prostu "Petersburg". Poświęcone na pierwszy rzut oka zdaje się w całości jednemu tematowi — steatopygii ówczesnych wzburzeń społecznych i przemian ustrojowych (Rosja, Petersburg, styczeń 1905). Lecz nie jest to po prostu tego rodzaju...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tylko Proust umiał zrobić z błahej przechadzki suwerenny i imperialny poemat elegancji odziany w najsubtelniejszą strojność i najosobliwszy kwiat pogody — ucieleśnienie artystycznego dyktatu, od którego nie przysługuje żadna apelacja, gdzie wszelkie komplikacje rozbrzmiewają echem wcześniejszych rozterek, porzucając zwykłe splątanie na rzecz konopnej gmatwaniny. Miejsce, które z uwagi na szczególną topografię, skomponowane zgodnie z arogancką logiką zmory sennej, z wewnętrzną chronologią pozbawioną uświęconego liniału przestrzennego, i ontologiczne metamorfozy częstsze niż metafory w poezji, pozostaje nieosiągalne dla jakiegokolwiek przesłania, morału, diagnozy społecznej... Osaczony przez perpetuum mobile nieurozmaiconych rozczarowań, bawi się stanami ducha, które wypływają jeden z drugiego, jak spadające po progach wody kaskady, wyczarowując z płytkiej studni jakiegoś banału cały zaczarowany świat lakierowanych wrażeń, fascynując czytelnika szumem zdań i pianą metafor. Wyprzedając cały swój stylistyczny, a nie osobisty majątek, buduje dwa wznoszące się na sobie systemy, jeden myślowy, drugi metryczny, najlepiej jak umie nicuje i drąży rzeczywistość, widzi poetycko, chętnie nadaje banalnym faktom rangę wielkich wydarzeń, przeistacza najdrobniejszą błahostkę w eteryczny cud, jest skłonny do śmiechu, a w człowieku interesują go zwłaszcza funkcje fizjologiczne, mierząc jego wielkość i ciężar metaforami, a nie matematyką, słowem. Wszystko, co robi, czyni przez estetyczną ciekawość, a nie kult barwy lokalnej. To w wyobraźni autora kwitnie cała wiosna towarzyska tego Guermantoidalnego i eksterytorialnego dzieła.

Tylko Proust umiał zrobić z błahej przechadzki suwerenny i imperialny poemat elegancji odziany w najsubtelniejszą strojność i najosobliwszy kwiat pogody — ucieleśnienie artystycznego dyktatu, od którego nie przysługuje żadna apelacja, gdzie wszelkie komplikacje rozbrzmiewają echem wcześniejszych rozterek, porzucając zwykłe splątanie na rzecz konopnej gmatwaniny. Miejsce,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W pierwszym rozkwicie swojej awanturniczej kariery Mr. Plunkett był nie tylko dobrze zapowiadającym się pisarzem (jego znakomicie zapomniany "Sobowtór"), lecz również żałośnie konwencjonalnym hazardzistą. W dodatku cierpiał na żałosną żonę i na jakąś niejasną chorobę, było to coś zabawnego, dotyczyło... nie pamiętam i nie mogę wymyślić. Jego chłopięctwo było równie nieciekawe. Pewnie przebył typowe dla wieku choroby, ale nigdy nie wyleczył się z jednej, mianowicie pueritus scribendi. Kiedy przyłapano go na konszachtach z "ludźmi, których nie mógł zawieść", wtrącono go do więzienia. Otarł się o śmierć. Mierząc się z przeszłością za pomocą niemej i nieruchawej prozy, na wszelki wypadek, zmagając się ze swym (mającym pewną wyczuwalną nadwagę) sumieniem, stwórca Marmoladowa posuwa się łatwą i bezpieczną dla siebie ścieżką chwały przybierając ton wymijającej lakoniczności rzymskiego rabina chroniącego Barabasza (lecz któż nie zakrył rękoma twarzycy, kiedy łypnęła nań okiem oślepiająca przeszłości?). Wspomnienia są napisane jakby bez niego, ale dla siebie barwami z ubogiej palety ogólnego wrażenia jakby było tam za ciemno, żeby dostrzec wymowne szczegóły (z łatwą do spakowania i wysłania dalej dekoracją z nalepką "Piekło"), a miejscowe banały (a nie błyskotliwe banały), które ceduje, uderzają obliczoną na kulącego się kretyna retoryką i starą dobrą nudą. Od niechcenia kieruje reflektor retrospekcji w kazamaty upokarzającej przeszłości, nie omieszkując upokarzać innych, a przenikając więzienną rzeczywistość swoją autorską odmianą fumów i chłopskiego rozumu, piętnuje wszystko erudycją wozaka i elokwencją guwernantki regulując niedociągnięcia ceremoniałem małostkowej kaligrafii (a czytelnik zastanawia się, czy życie może być aż tak ślamazarne). Lata mijały. Jadł, pił i knuł. Po wyjściu z ostrokołu ("Kiedy w marcu wyjeżdżali z Tostes, pani Bovary była w ciąży"), jak każdy zakochany w sobie szuler z sentymentalnej powieści, zerwał z przeszłością, wrócił do wiary katolickiej swoich przodków i zaczął się bawić w pracę proroka-misjonarza, będąc wyraźnie brzemiennym w wiele powieściowych pomysłów i świeże wspomnienia, które zdetonował na oczach oszołomionego i po części zdegustowanego społeczeństwa. Napisał kilka książek w populistycznym duchu tawerny (traktierni), każąc odczytywać na głos swoje eseje o chorobach psychicznych walącym w stoły pijakom, i przeprowadził kilka rozwleczonych śledztw dla carskiej policji, budząc przy tym banalny aplauz i pospolitą zadumę nad zagadnieniami, które fabrykował na potrzeby swoich artystycznie drugorzędnych i akrobatycznie niedorzecznych chuligańskich fars. Oczywiście wszystko po to, aby spłacać swoje kolosalne i banalne długi. Dostojewskiemu, choć widział wiele i napisał za dużo, brakowało owego "trzeciego wzroku" (indywidualnej, magicznie szczegółowej wyobraźni), bez którego pamięć jest, spójrzmy prawdzie w oczy, stereotypem albo wyrwaną kartką z notesu.

W pierwszym rozkwicie swojej awanturniczej kariery Mr. Plunkett był nie tylko dobrze zapowiadającym się pisarzem (jego znakomicie zapomniany "Sobowtór"), lecz również żałośnie konwencjonalnym hazardzistą. W dodatku cierpiał na żałosną żonę i na jakąś niejasną chorobę, było to coś zabawnego, dotyczyło... nie pamiętam i nie mogę wymyślić. Jego chłopięctwo było równie...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Peonia_Pirat

z ostatnich 3 m-cy
Peonia_Pirat
2024-03-05 19:09:51
Peonia_Pirat ocenił książkę Petersburg na
10 / 10
i dodał opinię:
2024-03-05 19:09:51
Peonia_Pirat ocenił książkę Petersburg na
10 / 10
i dodał opinię:

Mamy przed sobą dzieło autora wielce wymownego, powyższego cytatu, którego, po namyśle, zdecydowaliśmy się nie przytaczać, zatytułowane po prostu "Petersburg". Poświęcone na pierwszy rzut oka zdaje się w całości jednemu tematowi — steatopygii ówczesnych wzburzeń społecznych i prz...

Rozwiń Rozwiń
Petersburg Andriej Bieły
Seria: Nike
Średnia ocena:
7.6 / 10
56 ocen

statystyki

W sumie
przeczytano
97
książek
Średnio w roku
przeczytane
24
książki
Opinie były
pomocne
956
razy
W sumie
wystawione
94
oceny ze średnią 7,0

Spędzone
na czytaniu
687
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
44
minuty
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]