-
ArtykułyTo do tych pisarek należał ostatni rok. Znamy finalistki Women’s Prize for Fiction 2024Konrad Wrzesiński7
-
ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 1LubimyCzytać9
-
Artykuły„Horror ma budzić koszmary, wciskać kolanem w błoto i pożerać światło dnia” – premiera „Grzechòta”LubimyCzytać1
-
Artykuły17. Nagroda Literacka Warszawy. Znamy 15 nominowanych tytułówLubimyCzytać2
Biblioteczka
2021-03-14
Eksplozja pozytywnych opinii mnie zmiażdżyła. Okładka dosłownie obłędna, skrywająca jakąś tajemnicę, którą pragnie się jak najszybciej odkryć. Do przeczytania najbardziej zachęcił mnie jedna z pozoru negatywna uwaga, że autorka obezwładnia czytelnika bogactwem swojego poetyckiego stylu. Ubóstwiam takie książki, jak "Sklepy Cynamonowe" Schulza, które kreują żywe obrazy, rozkwitające jak kwiaty w naszej wyobraźni. Miałam jednak świadomość, że to książka dla nastolatków, dlatego też nie obiecywałam sobie zbyt wiele. I w sumie dobrze.
Język na pewno jest poprawny. Raz może być mocno metaforyczny, prawie poetycki (niestety często fragmenty poetyckie są zbyt długie, zbyt nużące, nie zawsze zachwycające - chociaż znajdą się i te szczególne), z drugiej strony może być bardzo prosty i po prostu zwyczajny, jak w każdej młodzieżówce. Niczym nie porywa, nie sprawia, że zakocham się w tej książce, że będę ją za miesiąc pamiętała. Sprawia tylko, że szybko i w miarę przyjemnie spędzę kilka godzin. Ci, co szukają właśnie tego na pewno nie będą zawiedzeni.
Biorąc książkę do ręki zawsze z podnieceniem czekam, aż zakocham się w niej. Aż żyjące na jej kartach postacie staną się mi najbliższymi pod słońcem, lub znienawidzi je każda komórka mojego ciała. Tu mogę powiedzieć tylko tyle, że postacie były poprawne. Zarysowane. Trochę papierowe. Nie potrafiłam zżyć się z Julią, ani jej towarzyszami. Nie ważne jak wielką intrygę chciała stworzyć autorka, wszystko było tak grubymi nićmi szyte, że od razu domyślałam się zakończenia. Co prawda niektóre momenty potrafiły mnie pozytywnie zaskoczyć, w tym sama koncepcja "dotyku" Julii, lecz banalne rozwiązania wątków, psuły początkowo pozytywny efekt.
W tej książce nie ma czegoś takiego jak "świat", jest tak bardzo szczątkowy, że można od razu powiedzieć w prost. Nie ma nic poza tymi kilkoma postaciami, poza Julią, Kenjim, Adamem i Warnerem. Miała być to dystopia, lecz cała ideologia, na której się ona opiera jest tak odległa jakby była tylko mglistym wspomnieniem. Wszystko dzieje się w pomieszczeniach między tym samym, ścisłym gronem osób, a reszta to mniej niż papier. I wszystko, jak to bywa w każdej młodzieżówce, jest oparte na wytartym do mdłości motywie romantycznego trójkąta. Co prawda postacie czasem potrafią być zabawne, jednak (czytając kolejne książki) mam nieodparte wrażenie, że autorka robi wszystko na siłę. Opisy, dialogi, konflikt. Szczególnie zamiana dobry/zły, zły/dobry. Stawało się to coraz bardziej męczące.
Nie uważam jednak, że to zła książka. Są setki gorszych. Poza tym potrafi wciągnąć. Jednak niczym nie zachwyca, nie zaskakuje. Nie będzie się jej pamiętać, nie zostawia czytelnika z wypiekami na policzkach i trawiącym od wewnątrz potwornym rozgoryczeniem, że już się skończyła. Jest taka - może być. Polecam ludziom, którzy chcą po prostu coś poczytać dla odprężenia.
Eksplozja pozytywnych opinii mnie zmiażdżyła. Okładka dosłownie obłędna, skrywająca jakąś tajemnicę, którą pragnie się jak najszybciej odkryć. Do przeczytania najbardziej zachęcił mnie jedna z pozoru negatywna uwaga, że autorka obezwładnia czytelnika bogactwem swojego poetyckiego stylu. Ubóstwiam takie książki, jak "Sklepy Cynamonowe" Schulza, które kreują żywe obrazy,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Czasami gdy przypadkowo przegląda się półki na książki można wyciągnąć prawdziwe perełki, ale z drugiej strony jest też ryzyko, że tytuły, które z pozoru wydają się oryginalne i tajemnicze w rzeczywistości można określić jednym słowem : kupa.
Po lekturze doszłam do wniosku, że w dzisiejszych czasach coraz słabiej jest z pojęciem jakości. Wszystko ma być po prostu atrakcyjne wizualne i chwytliwe, a nie wartościowe. Nagle cały świat rozkoszuje się tanimi podróbkami literatury, które w wydaniu papierowym noszą dumne miano "książki". Bravo! W ten oto sposób moi kochani jesteśmy świadkami upadku słowa pisanego. Teraz każdy może wydać wszystko i na tym zarobić, rynek zalewa fala miernej pisaniny, a namiętny książkofil brnąc w niej po kolana, bardzo rzadko ma szansę na odnalezienie czegoś naprawdę godnego uwagi i czasu.
Wiem, że ludzie sięgają po takie książki by się odstresować, zatopić w innym świecie, w problemach wymyślonych postaci, by nie musieć myśleć o swoich, ale na wielkiego Cathooloo! To ma być lekka, ale INTELIGENTNA literatura, taka która nie obraża IQ czytelnika.
Zacznę jednak od plusów. Ta książka MA pozytywną stronę - szybko się czyta. Wręcz błyskawicznie, ale to nie jest zasługa tego, że fabuła wciąga (bo fabuły nie ma), tylko tego, że stron jest mało a litery ogromne. Pozytywne jest też to, że po pewnym czasie zamiast wnerwiać się na główną bohaterkę i jej głupotę (Głupota Amber to bardzo ważny bohater tej książki, gra w niej główną rolę) po prostu można powiedzieć "mam to w zacnym miejscu, gdzie słońce nie sięga" i zacząć się z niej śmiać. To tyle jeśli chodzi o pozytywy.
Pierwsze na co czytelnik zwraca uwagę to język jakim posługuje się autorka. A język ten jest tak ubogi, że przez cały czas miałam ochotę się nad nim zlitować i podać autorce jakiś słownik. Powtórzenia. Jak autorka wymyśliła, że podoba jej się jakieś określenie to używa go nałogowo i namiętnie, ale to nie jest najgorsze. Najgorszy jest schemat konstrukcji tego tworu, który opierał się na tym, że bohaterowie spali ze sobą (on ją przygniatał i nie chciał wstać, ona go budziła, on wychodził przez okno, spotykali się na śniadaniu i jechali do szkoły. W szkole wszystkie dziewczyny napalały się na niego. Wracali i szli spać) I tak ciągle... i ciągle... i ciągle... i ciągle... (co nie, że wkurzające?)
Osobiście uważam, że opisy są ważną częścią książki. Najlepiej jeśli są wkomponowane w akcję i dzięki temu wpływają na wyobraźnie czytelnika, nie nużą, a tylko rozbudzają ciekawość. Tu opisów nie znalazłam, no z wyjątkiem tych, o boskich ciałach naszych bohaterów.
Dialogi też są ważną częścią powieści, ale autorka zdaje się, że o tym zapomniała. Dzięki dialogom czytelnik poznaje postaci, zżywa się z nimi i wyrabia sobie o nich opinię. Gdy postać opisze inną postać w swojej wypowiedzi, gdy ją oceni, to bardziej oddziałuje na czytelnika i jest uznawane za bardziej realistyczne, niż gdy autor powie, że dana postać jest super, a czytelnik ma to przyjąć za pewnik. Tutaj jednak postaci mają jeszcze bardziej podstawowy problem. Ich dialogi są drętwe, płytkie i bardzo naiwne. Miałam wrażenie, że czytam pracę dwunastolatki, uwięzionej w ciele dorosłej kobiety. Dwunastolatce można wybaczyć taką konstrukcję dialogów, dojrzałej babce, zdecydowanie nie.
Przyznam się, że po przeczytaniu pierwszego rozdziału (nie był zły, ale do dobrych też nie należał) miałam nadzieję na w miarę spójnie i dobrze wykreowane postacie. Autorka ukazała Jake'a jako wrażliwego chłopca, który bronił siostry własną piersią, Liama jako współczującego przyjaciela, który nie może patrzeć na krzywdę dziewczynki, a samą Amber na skrzywdzone dziecko. Co się z nimi stało potem? Ano umarli. W następnych rozdziałach czytelnik spotyka się z kimś zupełnie innym. Z osobnikami, które z tymi z pierwszego rozdziału wspólne mają tylko imiona.
Jake, chłopiec po przejściach, który bronił rodziny przed obrzydliwym, znęcającym się nad nimi ojcem. Uratował siostrę przed brutalnym gwałtem, zlał ojca do nieprzytomności i zabronił mu wracać do domu. Gdzie się podział ten troskliwy, przeżywający piekło chłopak? W następnych rozdziałach jest tytułowany jako "seksowny tyłeczek nr 2" i pieprzy się ze wszystkim co się rusza. Autorka uznaje, że jest nadopiekuńczym i dbającym o dobro siostry starszym bratem.(Co przejawia się tylko tym, że zabrania wszystkim chłopakom zbliżać się do niej) To co ja widzę to męska dziwka (też określenie z książki. Ciekawostka! Tak nazywa go młodsza siostra! Urocze prawda?),mająca jajecznicę w czaszce (myślenie pozostawia swojej sterczącej antenie) i odzywki na poziomie podstawówki. Jest tak ślepy na to co się dzieje w jego domu, że jedynym wytłumaczeniem jak dla mnie, jest stan ciągłego upojenia alkoholowego, albo amputacja mózgu.
Liam! No cóż. Po pierwsze bosko przystojny. Po drugie do szaleństwa zakochany w Amber. No i to, że wszystkie laski w szkole na niego lecą. I to nie jest przesada. To jeden z najobrzydliwszych, najbardziej uprzedmiotowiających i najsmutniejszych wątków w książce, a może nawet jeden z najgorszych z jakim kiedykolwiek się spotkałam. W szkole naszych bohaterów pojawił się pewien konkurs. Został ogłoszony tuż po tym, jak "seksowny tyłeczek" ogłosił, że jest zajęty. Konkurs, dotyczący tego, która z dziewczyn pierwsza będzie uprawiać seks z Liamem. Każda, która miała ochotę dołączyć do zakładu wpłacała 20 dolarów. Ostatecznie, oczywiście wygrała Amber zgarniając cztery tysiące.(I jaka była dumna!) Nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać. Ponad dwieście dziewczyn uganiało się za Liamem, gotowych mu się oddać gdziekolwiek, byle tylko je przerżnął i by zdobyły te żałosne cztery tysiące. Nie wiem jak to nazwać, nowym poziomem prostytucji? Żałosnym pragnieniem zostania dziwką? Absolutnym brakiem jakiegokolwiek szacunku do swojego ciała?
To mała książeczka, małe śmierdzące gówienko, ale jak strasznie mnie wnerwiło! Kobieta nie jest rzeczą do seksu, która myśli głównie waginą! W tej książce "niby" są poruszane trudne wątki (ze trzy razy), ale to tylko słaba i nieudolnie napisana przykrywka. To o co tu chodzi to napisanie historii gdzie dwoje ludzi po prostu się ze sobą pieprzy, ale niby się kochają. Główne postacie się wyzywają, potem sobie słodzą aż do mdłości no i całują, nie próbują nawet poznać. To, że Amber była okrutnie traktowana przez ojca ani trochę nie wpływa na jej psychikę, to że nie lubi się dotykać to tylko pic na wodę. Faktycznie przez połowę powieści jest w stanie robić wszystko z Liamem oprócz seksu, ale nie czuje skrępowania gdy jego penis w stanie erekcji napiera na jej plecy czy uda gdy śpią. (Po prostu nie wolno było autorce tak szybko przejść do rzeczy, bo książka miałaby 50 stron).
Nie ma tu miejsca na głębsze uczucia. Nie ma nawet zalążka prawdziwych uczuć, bo ani jeden wątek nie został przedstawiony realistycznie. Cały czas zastanawiałam się czy Liam, który spał z połową szkoły jest w ogóle w stanie nawiązać jakąkolwiek prawdziwą relację z dziewczyną. Seks wszedł mu w rutynę, a kobiety to są przedmioty służące do zaspokajania swoich potrzeb. Co ciekawe zadeklarował, że będzie wierny Amber. (gdyby był prawdziwym mężczyzną, a nie fikcyjną postacią, może mogłabym uznać, że mówi szczerze, ale prędzej czy później i tak by zdradził, bo dla niego seks nie byłby wyznacznikiem uczuć, a jedynie zaspokajaniem swojej potrzeby. Mógłby też być po prostu świną, która po prostu chce zdobyć kolejną laskę do zaliczenia). Gdy Amber zapytała się go dlaczego, skoro ją kocha, uprawiał seks z tymi wszystkimi dziewczynami? Odparł, że nie wierzył, że kiedykolwiek uda mu się z Amber i one były tylko jej zamiennikami, za każdym razem wyobrażał sobie, że tą z którą aktualnie uprawia seks jest Amber. Nie wiem komu to wyznanie mogłoby się wydać romantyczne, piękne i jakkolwiek pozytywne. To nie jest nawet nieszkodliwa głupota. To skrajny debilizm. Chociażby dlatego, że spał z nią każdej cholernej nocy. Zastanawiam się tylko, która kobieta po takim wyznaniu nie trzasnęłaby takiego faceta w twarz. Ja bym jeszcze zaaplikowała precyzyjnego kopa w jaja. A Amber uznała, że to słodkie...
Amber. Jest piękną, pustą dziewczynką. Jej największym hobby jest całowanie się z Liamem, a odkryła to po ośmiu latach spania z nim w jednym łóżku. Najdziwniejsze było to, że w ogóle nie lubiła Liama, aż do początku tej powieści. W czasie dnia byli dla siebie niemili, uważała go za męską dziwkę i nie żałowała wyzwisk pod jego adresem. W nocy natomiast pomagał jej zasnąć i lubiła jego dotyk. Miałam wrażenie, że ta dziewczyna cierpi na rozdwojenie jaźni i nieuleczalny rodzaj tępoty. ( I oczywiście za Japonię Feudalną nie potrafiłam zrozumieć, jak to możliwe, że mimo iż uważała go za dziwkę i skończonego palanta, i tak zapraszała go co noc do łóżka. To że ojciec się nad nią znęcał powinno ją odrzucać od mężczyzn, a nie pozwalać im się dotykać i żeby ich członki w porannej erekcji mogły bezwstydnie napierać na jej plecy!).
Ojciec Jake'a i Amber. Jest obrzydliwą postacią, która nie ma żadnych racjonalnych pobudek, żeby zachowywać się w taki sposób. Jest najzwyczajniej chory psychicznie i powinno się go zamknąć. Co robią dopiero kiedy Amber nagra jego wypowiedź na dyktafon. Cholernie mnie to dziwi. Skoro Jake zdołał mu się postawić. To mógłby też zgłosić na policję fakt, że ojciec znęcał się nad jego rodziną i postarałby się by facet nigdy więcej nie wyjrzał spoza krat. Niestety, nie dość że nie zgłosił tego na policje, ani nikt inny z jego rodziny, to po odejściu ojca wszyscy zachowywali się jakby nic się nie stało. Gwałcona Amber nie miała wizyt u psychologa, nie miała stanów depresyjnych, jedyne co jej dolegało to koszmary, które magicznie znikały gdy spała z Liamem. Piękna, realistyczna historia.
To tyle jeśli chodzi o postacie. Reszta to tylko tło. Nie są nawet zarysowane, mają tylko imiona. Mama Amber występuje sporadycznie, przez większość książki jej po prostu nie ma. Nawet Jake, jak już coś mówi to tylko broni siostry przed zalotami Liama, mówiąc "to moja młodsza siostra stary!" i waląc go w potylice, albo wyraża swój niesmak w związku z tym, że Amber i Liam na jego oczach się obściskują. Tyle.
Książka słaba. Bardzo słaba. Nie rozumiem zachwytu nad nią, bo ani nie niesie ze sobą żadnych pozytywnych treści, ani nie porusza trudnych tematów w sposób przekonujący i rzeczywisty. (Trudne tematy mają wzbudzić współczucie w stosunku do głównej bohaterki.) Opowiada o fizycznej pożądliwości, ale nawet te opisy miłości kuleją, bo cały czas ma się wrażenie, że jeden został skopiowany z poprzedniego. Postacie zostały wykreowane nierealistycznie, często ich zachowanie jest albo nielogiczne, albo zwyczajnie durne. No i to co chyba rozwaliło mnie najbardziej, to uprzedmiotowienie kobiety, sprawienie że mężczyzna to tylko penis z naroślą dookoła niego.
Nie trać czasu na tą książkę, życie jest krótkie i trzeba wyciągać z niego jak najwięcej, a nie tracić czas na tego typu komercyjne czytadło.
Jeśli chcesz przeczytać książkę o niebo lepszą o tej samej tematyce (identycznej), ale przedstawionej w bardziej realistyczny sposób, zachęcam do sięgnięcia po książkę Colleen Hoover "Hopeles". Jest wzruszająca i realistyczna, ryczałam jak mops. (Ma pewne mankamenty, ale jest naprawdę duuużo lepsza od tego dzieła).
Dzięki za uwagę. Fantasta
Czasami gdy przypadkowo przegląda się półki na książki można wyciągnąć prawdziwe perełki, ale z drugiej strony jest też ryzyko, że tytuły, które z pozoru wydają się oryginalne i tajemnicze w rzeczywistości można określić jednym słowem : kupa.
Po lekturze doszłam do wniosku, że w dzisiejszych czasach coraz słabiej jest z pojęciem jakości. Wszystko ma być po prostu...
Rzadko spotyka się książki, które rozkładają człowieka na łopatki po przeczytaniu pierwszego akapitu. Powiem szczerze - czytałam go co najmniej piętnaście razy i to nie dlatego, że jestem przymulonym żółwiem o tempie kojarzenia co najmniej explorera, a dlatego, że rozkoszowałam się nim jak doprawdy wybornym kąskiem. A później mnie wciągnęło... Błyskotliwy, ostry dowcip. Puenty siekące jak poszarpane krawędzie źle otworzonych puszek po kukurydzy, aromat absurdu i groteski- wyborny. I te postacie! Pratchett wykreował wyraziste, niepowtarzalne osobowości, do których pała się sympatią od pierwszego wypowiedzianego przez nie zdania. Ostatnio nie jestem osobą płaczliwą, ale nad tą książką wylałam potoki łez, oczywiście ryczałam ze śmiechu. I jeśli jeszcze nie sięgnąłeś po książki autorstwa tego pana, to chociażby z tego powodu przenajserdeczniej je polecam.Czyta się je płynnie, szybko i sam człowiek nie wie czy minęło piętnaście minut czy to już całe popołudnie. Jednakowoż, jeśli czytelniku liczysz na zwykłą, banalną i niezobowiązującą lekturę, to grubo się zdziwisz. W każdym groteskowym przedstawieniu kryje się filozoficzna myśl,która potrafi utknąć w głowie i brzęczeć aż do czasu, gdy zaczniesz inaczej postrzegać otaczającą cię rzeczywistość. To książka, która zmienia postrzeganie. Może z pozoru to śmieszna bajeczka o Śmierci, grupce magów i leku na kaca, ale chociaż nie wiem jak horendalnie ma to zabrzmieć... ma w sobie głębię i mądrość. Tylko trzeba dokopać się do drugiego dna. Polecam. Wszystkim. (Szczególnie maturzystom - kolejny motyw śmierci! Kontrast ukazania Pratchetta z chociażby śmiercią wg. mistrza Polikarpa, albo Dance Makabre.)
Rzadko spotyka się książki, które rozkładają człowieka na łopatki po przeczytaniu pierwszego akapitu. Powiem szczerze - czytałam go co najmniej piętnaście razy i to nie dlatego, że jestem przymulonym żółwiem o tempie kojarzenia co najmniej explorera, a dlatego, że rozkoszowałam się nim jak doprawdy wybornym kąskiem. A później mnie wciągnęło... Błyskotliwy, ostry dowcip....
więcej mniej Pokaż mimo to2015
Nakręciłam się na tą książkę jak nie wiem co. Ziemia, Arizona i znowu świat w którym ludzie całkowicie nieświadomie żyją obok potężnych istot. Po prostu świetnie! Bardzo zachęcił mnie opis książki, ale chyba szalkę przeważyły zasłyszane przeze mnie opinie jakoby twór ten był podobny do książek Cassandry Clare (A ja jestem ogromną fanką pani Clare i jej książek). Od razu wyrobiłam sobie opinię, że książka z pewnością jest świetna, ale cóż... Prawda była gorzka. Nie mniej jednak zacznę od plusów.
1. Oberon. Kocham tego psiaka i każdy jego tekst jest tak psi, kochany i zabawny, że trudno go nie polubić.
2. Polskie akcenty w powieści. Czułam się jakoś tak... miło gdy czytałam o znaczących postaciach, które pochodziły z polski. (SPOJLER! Mimo, że były złe.)
3. Książkę czyta się tak szybko, że naprawdę jest się zdziwionym kiedy następuje koniec. (Spojler! Koniec sam w sobie nie zaskakuje ani trochę!)
4. I ostatni. Przy czytaniu można naprawdę się pośmiać i to nie z głupoty postaci, a tak szczerze, co w dzisiejszym książkowym świecie jest dość rzadkie.
I na tym plusy się kończą. Jak dla mnie. Mam niestety więcej rzeczy, do których się przyczepię.
1. Po pierwsze narracja Atticusa. Chodzi mi głównie o to, że on po prostu cały czas opisuje co robi, co zrobi i z jaką cholerną łatwością ubije wszystkich swoich wrogów. Na początku nużyło, później irytowało a potem irytacja tylko narastała.
2. Może się czepiam, ale... Wyobraź sobie, że masz postać. Będzie to druid mający dwa tysiące i sto lat. Druid ten potrafi zajebiście władać magią, tak że prawie nikt nie ma z nim szans, ma zajefajny naszyjnik, który sam sobie wykuł i ten naszyjnik sprawia, że jest prawie całkowicie odporny na magię innych. Posiada genialny miecz, który szatkuje wrogów jak masło, nie ważne czy są okuci w zbroję od stóp do głów, czy nie. Parzy genialne herbatki, które mają miliony różnych zastosowań w tym jedno szczególne, które sprawia, że jest wiecznie piękny i młody. Poza tym posiada całe pęczki sprzymierzeńców, którzy wyciągają go z każdych możliwych kłopotów, a nawet jeśli już się skaleczy to zdrowieje w ekspresowym tempie. A na dodatek (poproszę fanfary!) jest nieśmiertelny. Niby nie, ale najpotężniejsza bogini śmierci obiecała mu, że go nie zabierze z tego świata i w sumie to będzie żył wiecznie. I teraz jak to sobie wyobraziłeś, spróbuj stworzyć jakiś wciągający konflikt, gdzie nic nie jest pewne, gdzie twój bohater musi rozważać swoje decyzje, bo może zginąć. To po prostu nie możliwe! Tworzenie kurna, cholernych ideałów, jest kurna bez sensu! Kurna! A co jest jeszcze zabawniejsze? A to, że cała cholerna fabuła opiera się na chęci zabicia tego druida! Ludzie...
3. Dlaczego główni antagoniści zawsze muszą być takimi cieniasami? Fakt, mamy nieśmiertelnego druida (który niby jest kilka razy ranny, ale... serio, chyba nikt nie uwierzy, że coś mu się stanie.), który jest zajefajny, ale czemu oni zawsze mają inteligencję warzywa? (np. Bres) Co prawda było kilka fajnych intryg, na przykład ta z wiedźmami, ale łatwość z jaką wszystko wychodziło na jaw, aż bolała. Na dodatek coś co mogłoby być ciekawym starciem (mam na myśli zemstę Brighid na Atticusie za zabicie jej męża) okazuje się kolejną porażką. Brighid, ta Brighid która siała postrach, a wszyscy, których wkurzał jej mąż nie zabijali go ze względu na jej zemstę, okazuje się być wdzięczna Atticusowi za to zabójstwo! No ludzie!!!
4. Bezkarność Atticusa. Serio. Facet wmieszał się w ciągu kilku dni w chyba cztery ogromne zbrodnie. Morderstwo policjanta, zabicie olbrzymów pod przykrywką motocyklistów, zabójstwo dwóch niewinnych chłopaków, no i masakrę na odludziu z udziałem wiedźm, wilkołaków itp. Którzy na co dzień mieszkają w jego mieście... Ekhem. Myślisz, że można przejść z tym na porządek dzienny tak od razu? W tej książce można. W tej książce Atticus musi jedynie rzucić kilka uroków by zamaskować krew i ukryć ciała, ma wampirka prawnika, który kasuje pamięć i super prawnika wilkołaka, który dzielnie broni go przed policją. I koniec sprawy. Zero głębszego dochodzenia, zero wizyt na komisariacie, tylko kilka najazdów policji. A co najgorsze, zero empatii i wyrzutów. Jemu po prostu na tych ludziach nie zależało, fakt niektórzy byli jego wrogami, ale niektórzy byli zupełnie niewinni i umarli przez niego!!! Rozumiem, że dwa tysiące lat na karku i wiele przebytych wojen potrafi znieczulić na takie rzeczy, ale jeśli ma to być pozytywny bohater (który z innej beczki bardzo przejmuje się przyjaciółmi) to powinien wykazywać chociaż odrobinę żalu i nie wiem... niech ma chociaż lekkie wyrzuty, że zginęli przez niego do kurki nędzy!
5. Atticus jest druidem. O ile dobrze mi wiadomo jest on bardzo związany z ziemią i ją kocha, i normalnie Greenpeace pełną gębą. Przynajmniej tak powinien się zachowywać. Asfalt jakoś mu nie przeszkadza, zatrucia przez samochody też nie, fakt jeździ na rowerze, ale zupełnie nie rozumiem czemu tak się wściekł kiedy jego arcywróg wyciągnął energię z ziemi i "zabił" tą ziemię. 1. To była pustynia. 2. Jakoś ludzie bardziej zabijają ziemię i mu to nie przeszkadza. 3. Czy to był tylko pretekst żeby w końcu dowalić Aenghus Ogowi? Nie pojmuję jego logiki.
6. Język... O tak! Mający dwa tysiące lat druid powinien być... nie wiem. Mądrzejszy, nieco staroświecki... Może nawet nie, ale on po prostu mówi jak nastolatek i nawet nie pomyli się i nie powie czegoś w starszym języku. Jest aż nadto współczesny i to w każdym calu. Czasem aż trudno uwierzyć, że ma te dwa tysiące lat.
7.Poza tym wszystkie kobiety na niego lecą. Jak zwykle...
8. No i na koniec... Koniec. Po tym wszystkim co przeżył i jaki jest genialny nie miałam jakoś złudzenia nawet, że coś mu się stanie. Punkt kulminacyjny był po prostu nudny, bo wiedziałam od pierwszych stron jak to się skończy. Więc super.
Ostatnie do czego się przyczepię to sama budowa "książki". Dla mnie twory literackie dzielą się na dwie grupy. Jodły i Tasiemce. Jodły - mają jeden główny pień o solidnych korzeniach do którego doczepione są najpierw konary a później mniejsze gałązki. Takie książki sprawiają, że czytelnik cały czas ma na oku główny wątek, jest jego ciekawy i jednocześnie rozkoszuje się pobocznymi, ale wszystko jest spójne, harmonijne i się uzupełnia. Tasiemce to książki złożone z segmentów. Główny wątek gdzieś znika, a jeśli autorowi przyjdzie coś do głowy to po prostu dodaje kolejny segment. Przykładem typowej jodły jest Harry Potter, który ma ściśle ustalony cel i cała fabuła jest tak skonstruowana, żeby ten cel osiągnąć. A jak się już go osiągnie to w sumie trudno wymyślić kontynuacje. Natomiast kroniki żelaznego druida są tasiemcem. Kontynuacji może być tyle ile się autorowi zapragnie, a znając kontynuacje to każda gorsza od poprzedniej.
Podsumowując. Książka może być. Niektóre postacie polubiłam inne były banalne, często się męczyłam, ale były i chwile śmieszne. Jednak zatrważająca ilość minusów wygrywa i zostawiam tylko 4 gwiazdki. Nie jest to pozycja beznadziejna. W żadnym wypadku! Przeczytałam takie szmiry, że przy nich ta to arcydzieło! Jednak nie zachwyciła mnie. Po prosty szału mnie ma, dupy nie urywa. Polecam fanom gatunku.
Nakręciłam się na tą książkę jak nie wiem co. Ziemia, Arizona i znowu świat w którym ludzie całkowicie nieświadomie żyją obok potężnych istot. Po prostu świetnie! Bardzo zachęcił mnie opis książki, ale chyba szalkę przeważyły zasłyszane przeze mnie opinie jakoby twór ten był podobny do książek Cassandry Clare (A ja jestem ogromną fanką pani Clare i jej książek). Od razu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toTa książka szybko znika z pamięci. W sumie trudno powiedzieć o czym jest. Na pewno jest długa, trochę nudna i trochę o niczym, ale ma fajny język i dość szybko się czyta. Raczej lepiej wypożyczyć niż kupić.
Ta książka szybko znika z pamięci. W sumie trudno powiedzieć o czym jest. Na pewno jest długa, trochę nudna i trochę o niczym, ale ma fajny język i dość szybko się czyta. Raczej lepiej wypożyczyć niż kupić.
Pokaż mimo toZło pod postacią dobrego. Jakie to popularne w dzisiejszych czasach. I jakie szatańskie! Nie ma to jak wciskać ludziom zło pod postacią dobra! Jeszcze lepiej się sprzeda! Co my tu mamy? Opętanie jest tu pokazane jako rodzaj hmmm... cudownego tańca? Serio? Demon jako wrażliwy kochanek? Demon, który wraca do nieba? Nawracający się demon? BULLSHIT! Ja wiem, że dziewczyny lubią bad-boyów, ale są pewne granice. Ten świat i tak już jest zepsuty, a dodatkowe zacieranie granic między dobrem a złem jest tylko kolejnym gwoździem do jego trumny. Nawet taka jedna, mała głupia książka może być upierdliwym narzędziem demoralizacji,bo może ją przeczytać jakaś dziewczynka, jakaś mała głupia dziewczynka i uwierzyć, że demony są dobre z natury, mogą się zmienić, a opętanie jest cudowne. Ha! Może dojdą do wniosku, że Szatan nie jest taki zły, tylko się tak zgrywa szajbus jeden! NIE! Ateiści, Deiści, Katolicy i inni. Różne mamy stosunki do Boga, ale proszę was. Wpajanie takich wartości jest durne. Wpajanie, że zło jest dobre to ARGHHHH! Jakaś cholerna ciemnota! Proszę was. Mimo, że jedni z was wierzą a inni nie. Nie czytajcie tego i dbajcie o swój kręgosłup moralny, bo wszystko z czym obcujecie ma na to wpływ! I takie gówno, może nic nie znaczyć... A może zacząć zmieniać wasze postrzeganie świata w tą złą stronę oczywiście.
Zło pod postacią dobrego. Jakie to popularne w dzisiejszych czasach. I jakie szatańskie! Nie ma to jak wciskać ludziom zło pod postacią dobra! Jeszcze lepiej się sprzeda! Co my tu mamy? Opętanie jest tu pokazane jako rodzaj hmmm... cudownego tańca? Serio? Demon jako wrażliwy kochanek? Demon, który wraca do nieba? Nawracający się demon? BULLSHIT! Ja wiem, że dziewczyny lubią...
więcej mniej Pokaż mimo to
O mitologii słowiańskiej, w porównaniu z mitologią nordycką nie wiadomo prawie nic, o greckiej w ogóle nie wspomnę. Słowianie byli niepiśmienni, dlatego nie pozostawili po sobie żadnego tekstu, a to co o nich wiemy, to mało pochlebne skrawki informacji, wyłuskiwane z kronik chrześcijańskich pisarzy albo żmudnie rekonstruowane tradycje i obrzędy, które przez tysiąclecia zarosły przeróżnymi naleciałościami.
Kupiłam tę książkę, mając świadomość, że to falsyfikat, że jest ona spisana na fali tęsknoty za korzeniami, za tym co zostało nam brutalnie odebrane i najpewniej nigdy tego nie odzyskamy. I dlatego tak bardzo tęsknimy, wyobrażamy sobie, marzymy... I to marzenie napędza kreatywność, jest atramentem dla pióra.
Wstęp był fascynujący, miał coś z tych dziewiętnastowiecznych falsyfikatów, takich jak Pieśni Osjana, gdzie czytelnik rozkoszuje się tajemnicą, ułudą. Trzeba przyznać, że autor bardzo zgrabnie balansuje na granicy prawdopodobieństwa. A może to jest prawda? Może ktoś to spisał? Sami chcemy zmylić rozum, który wie, że to nie jest prawda, pragniemy wierzyć w kłamstwo i z każdym oddechem serce coraz mocniej nam bije, jak uwodzonej, przez Casanovę, kochance.
Niestety! Tak jak to bywa z uroczymi pozorami, nie zawsze okazują się satysfakcjonujące, nie zawsze spełniają oczekiwania. Mnie tekst rozczarował, wstęp popieścił zmysły, ale sam tekst okazał się nijaki. Język drętwy, zbyt współczesny, nie ma tej starej, dzikiej składni i fleksji, która jakby dopiero szukała sposobu by się wyrazić, łącząc w sobie mowę Słowian i naukę Rzymu.
Okrutnie rażą słowa współczesne. Współczesna składnia i tekst tylko poprzetykany archaizmami (oczywiście zdaję sobie sprawę, że ma to być przede wszystkim TŁUMACZENIE z ruskiego, ale piękna polszczyzna współczesna, określenia ówczesnych Persów Irańczykami - których świat zaczął nazywać Irańczykami dopiero w XX w., naprawdę wybija z lekturowego transu) Nie odnalazłam tej tajemnicy, którą się czuje czytając Anonima zwanego Gallem, który na nasze wieczne nieszczęście, przemilcza fragmenty, niuansuje i pisze tak... chrześcijańsko poprawnie, łacińską kronikę- epos, sławiącą dokonania Bolesława Krzywoustego. Księga Welesa jest jak liźnięcie Powieści Lat Minionych Nestora, jakby ktoś polizał palec i policzył kartki.
Jednocześnie, może trochę za srogo ją oceniam, może za dużo wymagam od czegoś co ewidentnie nie jest prawdziwe, ale bardzo się pragnie by było. Prawdą jest, że Księga Welesa na swój sposób urzeka. Jest sentymentalna, wręcz nostalgiczna. Jakby narodziła się z pragnienia powrotu do pradawnej ojczyzny, do dzikości i nigdy nie będzie prawdziwa, ani prawdopodobna, bo została spisana przez marzycieli, którzy łakną pozbierać okruchy historii i przekazać ją światu jako wielkie odkrycie. Jest zabawą, rozkosznym kłamstwem. I jeśli tak ją potraktujemy lektura stanie się słodka.
Polecam marzycielom, którzy pragną dowiedzieć się jak to mogło być, poszukują inspiracji by zbudować własne wyobrażenie. Polecam miłośnikom fantastyki rodem z średniowiecza. Lektura lekka, przyjemna, ale dla mnie pozostawiająca ogromny niedosyt i lekki zawód - bo zbyt łatwo przejrzeć tę iluzję, jest jak łuszcząca się farba.
O mitologii słowiańskiej, w porównaniu z mitologią nordycką nie wiadomo prawie nic, o greckiej w ogóle nie wspomnę. Słowianie byli niepiśmienni, dlatego nie pozostawili po sobie żadnego tekstu, a to co o nich wiemy, to mało pochlebne skrawki informacji, wyłuskiwane z kronik chrześcijańskich pisarzy albo żmudnie rekonstruowane tradycje i obrzędy, które przez tysiąclecia...
więcej Pokaż mimo to