deliavin

Profil użytkownika: deliavin

Nie podano miasta Kobieta
Status Czytelniczka
Aktywność 2 lata temu
7
Przeczytanych
książek
7
Książek
w biblioteczce
5
Opinii
17
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Kobieta
Dodane| Nie dodano
Ta użytkowniczka nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach: , , ,

"Potępiona" to niezły debiut, ale przeciętna książka.

Pomysł na historię sam w sobie jest całkiem interesujący. Straszny sierociniec w środku lasu, niepokojąca "obecność" (nie tylko w postaci okrutnej siostry Ezechielii), przemoc fizyczna i psychiczna, i tajemnicze masowe morderstwo. W skrócie, dobre składniki do opowiedzenia naprawdę przerażającej historii. Nie wspominając już, że kilka late temu zakonnice znów zaczęły masowo pojawiać się w horrorach, więc nawet dzięki samej okładce książka mogła zaintrygować.

Szkoda, że ciekawy pomysł przykryła słaba proza, niezręczne dialogi, i brak pozytywnych postaci.

Wszyscy bohaterowie, nawet dzieci, wydają się aż za bardzo opryskliwi i nieprzyjemni. Książka jest pełna niedojrzałego humoru, nie tylko u nastoletnich postaci, ale i u dwóch detektywów. Ponad to, mamy tu kilka dziwnych scen uwodzenia młodszego bohatera przez główną złą. Można by pomyśleć, że ONA mogła przekonać do siebie Kacpra na wiele innych sposobów - jak chociażby wizjami powrotu do poprzedniego domu dziecka, czy nawet wskrzeszeniem nieznanych mu rodziców -ale nie, wybrała pożądanie. Sceny uwodzenia są dziwne i niezręczne, ale na pewno jest to oryginalny pomysł na opętanie.

Czuje się tutaj sporo inspiracji popularnymi autorami powieści grozy, np. Kingiem, ale brakuje tu polotu i umiejętności prowadzenia narracji. Wiele scene przypomina strukturą kadry z filmu, lub komiksu, mniej sceny pisane. Może dlatego całość traci wiele z atmosfery i napięcia.

Mimo tych wad, książkę czyta się gładko i szybko; to "lekki" horror dobry na zajęcie kilku godzin.

"Potępiona" to niezły debiut, ale przeciętna książka.

Pomysł na historię sam w sobie jest całkiem interesujący. Straszny sierociniec w środku lasu, niepokojąca "obecność" (nie tylko w postaci okrutnej siostry Ezechielii), przemoc fizyczna i psychiczna, i tajemnicze masowe morderstwo. W skrócie, dobre składniki do opowiedzenia naprawdę przerażającej historii. Nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

“Jest krew…” to całkiem przyjemna antologia opowiadań, z których jedne są mniej lub bardziej udane. Niestety, dla tych których najbardziej interesował prawie sequel do Outsidera, raczej się zawiodą.

Spośród wszystkich opowiadań, najbardziej spodobało mi się pierwsze, „Telefon Pana Harrigana”. Może to nostalgia, może nie, ale historie o sprzętach elektronicznych nawiedzanych przez siły nadprzyrodzone zawsze mnie wciągały. Od razu przypominają mi się całe serie horrorów o tej tematyce, z „Kręgiem” i sequelami na czele.

Historia przyjaźni młodego chłopaka i ekscentrycznego starszego pana ma niemal wszystkie charakterystyczne dla Kinga elementy, mistycyzm szarej rzeczywistości pomieszany z całkiem zgrabnie opisana drogą nastolatka ku dorosłemu życiu. Oczywiście okraszone elementami grozy. I właśnie ta niemal subtelna groza – przypominająca mi powieści gotyckie – najbardziej podobała mi się w tym opowiadaniu.

Kolejne opowieści były zaledwie ok.

Najgorzej czytało mi się „Życie Chucka”; zamysł był całkiem ciekawy, ale koniec końców ta historia mnie nie porwała. Nie wiem też czy to z powodu dłuższej przerwy jaką miał King pomiędzy napisaniem dwóch pierwszych jej rozdziałów, a zabraniem się za trzeci, czy swego rodzaju znudzenie się pomysłem, ale całość wydaje się niespójna. Nie pomógł zapewne również fakt, że historię tajemniczego Chucka poznajemy od końca. Opowiadanie zaczęło się z przytupem i pierwsze rozdziały zachęcały do wgryzienia się w historię i dowiedzenie, o co naprawdę chodzi, ale gdzieś w połowie życie Chucka zaczęło przynudzać.

Opowiadanie, na które najbardziej czekałam, to oczywiście tytułowe „Jest Krew…”, prawie sequel do świetnego, moim zdaniem, Outsidera. No i jak to często z sequelami bywa, ten też był średni. Szczerze, zawiodłam się. Brakowało mi w tej historii napięcia i polotu. Bardzo lubię postać Holly, i przyjemnie śledziło się jej nowa przygodę, ale nie była jakoś porywająca. Mimo, że King dodaje nieco nowych informacji o tajemniczych zmiennokształtnych potworach, znanych z Outsidera, koniec końców niewiele tego. Oczywiście jest to powiadanie, nie pełnej długości powieść, ale i tak spodziewałam się bardziej „mięsistej” opowieści.

Ostatnie opowiadanie, „Szczur”, podobało mi się niemal na równi z „Telefonem Pana Harrigana”. Było to bardzo dobre połączenie klasycznego horroru, z elementami baśni i fantasy. Świetne budowanie napięcia i minimalistyczna ilość postaci bardzo dobrze ze sobą współgrały, dając wciągającą i przyprawiającą o ciarki po plecach historię.

Na koniec, trochę o samej prozie, a dokładniej o tłumaczeniu.

Jak zawsze, King to King, więc zbiór czytało się szybko i przyjemnie, choć bardziej niż zwykle kulało tłumaczenie. Od lat, gdy tylko mogę (książka czy opowiadanie zostały wydane w Polsce) czytam teksty tego autora po polsku, ot taki mini zwyczaj. I ogólnie, nigdy od razu nie czułam, że coś z wersją tłumaczoną „nie styka”. Niestety przy tej pozycji w zasadzie od początku czuło się jakieś zgrzyty.
Rzut oka na oryginał i już na sam początek, tłumacz postanowił pominąć niewielki, ale zawsze fragment tekstu. Niby nic – tylko nawias, ale później znów wydaje się, że czegoś brakuje, bo narracja nawiązuje do małego detalu historii (strajku nauczycieli), jakby był już znany czytelnikowi. I był, tyle, że w oryginalnej wersji. Sam tytuł też zapewne sprawił trochę kłopotów, bo w polskim nie ma odpowiednika powiedzenia „if it bleeds it leads”, do którego nawiązuje oryginał. Ale i tak, „jest krew, są czołówki” zabrzmiało dla mnie niezręcznie. Może „nagłówki” miałoby więcej sensu?

Ale i tak najwięcej w tłumaczeniu straciło ostatnie opowiadanie, „Szczur”. King bawi się tam blisko brzmiącymi słowami, jak „right” i „rat”, podsycając surrealistyczny a przy tym przesiąknięty paranoją klimat opowiadania, i prawie wszystkie te smaczki giną gdzieś pomiędzy słowami. Nie wspominając o ciekawym „głosie”, jaki King dał tytułowemu szczurowi. Specyficznie użyte słowa, i sposób mówienia, dodawał tej dziwnej postaci jeszcze więcej charakteru. W wersji tłumaczonej tego zabrakło.

„Jest krew…” mnie nie zachwyciło, ale i tak była to przyjemna lektura, idealna na spędzenie ostatnich letnich wieczorów przy książce.

3,5/5

“Jest krew…” to całkiem przyjemna antologia opowiadań, z których jedne są mniej lub bardziej udane. Niestety, dla tych których najbardziej interesował prawie sequel do Outsidera, raczej się zawiodą.

Spośród wszystkich opowiadań, najbardziej spodobało mi się pierwsze, „Telefon Pana Harrigana”. Może to nostalgia, może nie, ale historie o sprzętach elektronicznych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Wzgórze Psów” Jakuba Żulczyka, to ciekawy portret małej społeczności i tego co rozumiemy jako sprawiedliwość, który niestety rozmywa się pod naporem gęstej i duszącej prozy.

Sięgnęłam po „Wzgórze Psów” spodziewając się zwykłej literatury grozy, lub choć thrillera z elementami paranaturalnymi. Niestety (lub stety) dostałam długą powieść, właściwie obyczajową, opisującą zmieniający się związek głównego bohatera z jego rodzinnymi stronami.

Długość tej książki szczerze przytłacza. Opasłe tomiska, tzw. „cegły”, nie są mi obce; w większości przypadków z łatwością pochłaniam nawet 1000-stronnicowe tytuły. Ale „Wzgórze Psów” niemal mnie pokonało.

Proza Żulczyka jest nie tylko brudna i szokująca swoimi dosadnymi opisami, ale też potwornie ciężka i duszna. Zdawkowe i fragmentaryczne dialogi pomiędzy postaciami, bardzo szybko stały się męczące. Miałam wrażenie, że każda wymiana zdań miała brzmieć jak filozofowanie mocno narąbanych ludzi, którym wydaje się, że mówią jakieś niesamowite życiowe mądrości. Albo, że jestem mimowolnym świadkiem prywatnej rozmowy, którą mogą zrozumieć tylko zainteresowani, jak słuchanie hermetycznego żartu. Główny bohater ma nawet kilka wewnętrznych monologów, gdzie wydaje mu się, że jego rodzina porozumiewa się ze sobą tajemniczymi gestami, lub „grypsami”, po to tylko, aby nie pozwolić mu zrozumieć o czym tak naprawdę rozmawiają. I ok, koniec końców ma rację, ale jego frustracja w tych kilku scenach towarzyszyła mi przez trzy czwarte książki. Nie byłoby to tak rażące, gdyby nie zwalniało tempa akcji. Tajemnica (nie tak znowu tajemnicza, bo szybko da się zrozumieć kto, i czemu zamordował Darię) odkrywana jest w ślimaczym tempie.

Jeśli chodzi o postacie, był moment gdy zaczęły mi się zlewać. Nagle (prawie) wszyscy byli charchającymi śliną i rzucającymi mięsem, gangsterami spod monopolowego, a ich kobiety brzydkimi wymalowanymi laskami, co dają każdemu i to od małego. I może to pomogło nakreślić wyraźnie szary i przaśny obraz polskiej prowincji, ale w pewnym momencie zaczęło śmieszyć. Nie do końca też pasowały mi paranormalne (powiedzmy) elementy, które autor dodał tu i ówdzie. Owszem, dodawały atmosfery, ale poczułam pewien zawód, gdy okazały się jedynie ozdobą, bez większego znaczenia dla finału akcji.

Pomijając przytłaczającą długość i prozę, książkę jako tako ratuje postać Mikołaja i jego historia. Dołująca, brutalna, i czasami aż nazbyt prawdziwa, tchnie też dziwną nostalgią, zwłaszcza w czasie flashbacków do początku XXI wieku. Opisy jego relacji z ojcem i bratem – duszność, niezręczności i bulgocząca gdzieś tuż pod skórą wrogość – były najlepszym elementem tej powieści. Mimo to, i tej postaci zdarzało się przemieniać w ujaranego trawą kolesia, którego przemyślenia można by podsumować stwierdzeniem, „stary, to takie głębokie”.

Podsumowując, mam wrażenie, że autor kosztem spójnej i dobrze prowadzonej akcji, starał się jak najdogłębniej sportretować swoich bohaterów. Mamy zatem wiele rozmów, przemyśleń, wewnętrznych monologów, ale mało samej akcji. Jedyne napięcie jakiego doświadczyłam, to w scenach z udziałem Mikołaja i jego ojca, gdzie niemal jak oglądając western, czekałam który pierwszy rzuci się drugiemu do gardła.

„Wzgórze Psów” zapada się pod ciężarem swojej długości i męczącej prozy. Może, gdyby książka była krótsza, a narracja bardziej skupiona i skondensowana, przesłanie jakie chciał przekazać nam autor byłoby łatwiejsze do przyswojenia.

W jednej z recenzji tej książki czytamy, że „[z] Żulczykiem jest tak, że albo go pokochasz od razu, albo po prostu stwierdzisz, że z tej mąki chleba nie będzie”, i u mnie, jak na razie, zakalec. Na mojej liście książek do przeczytania widnieją jeszcze dwa tytuły Żulczyka i może skuszę się po nie sięgnąć. Ale na pewno nie w najbliższym czasie.

“Wzgórze Psów” Jakuba Żulczyka, to ciekawy portret małej społeczności i tego co rozumiemy jako sprawiedliwość, który niestety rozmywa się pod naporem gęstej i duszącej prozy.

Sięgnęłam po „Wzgórze Psów” spodziewając się zwykłej literatury grozy, lub choć thrillera z elementami paranaturalnymi. Niestety (lub stety) dostałam długą powieść, właściwie obyczajową, opisującą...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika deliavin

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


statystyki

W sumie
przeczytano
7
książek
Średnio w roku
przeczytane
1
książka
Opinie były
pomocne
17
razy
W sumie
wystawione
7
ocen ze średnią 5,4

Spędzone
na czytaniu
57
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
1
minuta
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]