Mortsnort

Profil użytkownika: Mortsnort

Nie podano miasta Nie podano
Status Czytelnik
Aktywność 6 lata temu
213
Przeczytanych
książek
294
Książek
w biblioteczce
3
Opinii
3
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Nie podano
Dodane| Nie dodano
Ten użytkownik nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach:

Czytając myśl Jacka Komudy odnośnie “Charakternika” i zwracając uwagę na wyrażenie “odmalowuje…”, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że, jeśli Piekara cokolwiek miałby tą książką namalować, to byłaby to sztuka współczesna. Bo chociaż powieść ta figuruje gatunkowo w fantastyce historycznej, to – porównana do obrazu – stałaby się efektem uderzenia puszką farby w płótno, tak przecież typowym dla współczesnych artystów.

Wydana nakładem Fabryki Słów i licząca blisko 400 stron pozycja wpadła w moje ręce z racji dwóch powodów. Pierwszym z nich była rekomendacja pewnej damy, która na temacie zna się na tyle, aby można było jej opinii zaufać. Drugim była okładka. Chociaż przyznanie się do oceniania książek po okładce, już z racji konotacji tego wyrażenia, jest odbierane raczej negatywnie, to jednak praca Piotra Cieślińskiego jest chyba najlepszym elementem opisywanego dzieła.

Piekara serwuje nam, czytelnikom, podróż w czasie do XVII wieku, a konkretniej: do ostatniej dekady XVII wieku. Jest to jednak podróż bosymi stopami po żwirze – jak na potencjał powieści historycznej, to historii tutaj zdecydowanie za mało. Jaki jest bowiem sens tak usilnego akcentowania tej akurat cechy utworu poza właściwą treścią, kiedy w samej treści jest jej tyle ile Chin w zupkach chińskich ? Spośród wielkich postaci i ważnych wydarzeń historycznych, których tak pełen był przecież wiek siedemnasty, autor wspomina jedynie o wiktorii Jana III Sobieskiego pod Wiedniem. “Wspomina”, to dobre słowo, bo została ona opisana jedynie mimochodem, wtrącona do wypowiedzi bohaterów ledwie dwa razy. Jacek Piekara powinien zapoznać się z “Krwawą jutrznią” Mariusza Wollnego, powieścią, która, w mojej skromnej opinii, może uchodzić za wzór godny naśladowania dla każdego, kto chciałby zajmować się pisaniem książek o, jakby nie było, historycznej tematyce.

Przyjrzyjmy się zatem postaciom, jakie autor wykreował. Spotkałem się kiedyś z opinią, że tolkienowska trylogia jest pod względem kreacji postaci utworem marnym; że tamtejsze figury są figurami odlanymi z wosku – płytkimi i nudnymi. Twórca tego mniemania powinien zagłębić się w “Charakternika” i znaleźć sobie nowy obiekt nienawiści. W tym wypadku głównych bohaterów jest trzech: pan Żytowiecki – opasły szlachcic – idiota, pan Myszkowski – wychudzony polski Rambo oraz pan Szczurowicki – jedyna na kartach tej opowieści postać, która mogłaby być interesująca, gdyby nie fakt, że na ogromną większość jego wypowiedzi składają się łacińskie makaronizmy, co zmusza czytelnika do kartkowania słownika i – tym samym – powolnego tracenia przyjemności z lektury. Pan Szczurowicki ma jeszcze jedną, niezwykle irytującą cechę, mianowicie: nieustanną i usilną potrzebę wchodzenia panu Myszkowskiemu w pewne intymne miejsce nie tylko bez wazeliny, ba, zdaje się, że gościłby tam nawet gdyby przeszkodę stanowił posmarowany butaprenem papier ścierny. Uczynienie z tej postaci totalnie irytującego pochlebcy, to bardzo marny zabieg w przypadku, kiedy inni bohaterowie nie są w stanie zainteresować czytelnika absolutnie niczym. Bo i też nie mają nic, czym mogliby jakkolwiek interesować, Piekara obdarł swoich bohaterów z wszystkiego, co mogłoby czytelnika zachęcić do zapalczywego pochłaniania lektury; jego postacie są jednowymiarowe i aż do samego końca nie wychodzą z formy, w jakiej zostały umieszczone już na pierwszych stronach “Charakternika”. Forma ta najokrutniej obeszła się chyba z panem Żytowieckim, którego potraktować można by jako idealny przykład człowieka o zdolnościach umysłowych plasujących się gdzieś pomiędzy potencjałem klamki i psa. Parafrazując autora i odwołując się do cyklu inkwizytorskiego, można rzec, że towarzysze pana Żytowieckiego mogliby bez większych problemów wmówić mu, że jest osłem w zielone kropki i nie potrzebowali by do tego zabawek wyciąganych z sali tortur.

Spotkałem się z tagowaniem tej powieści jako “kryminału”, co w skali absurdu można by porównać chyba tylko tagując “Przygody Sherlocka Holmesa” jako komedię romantyczną. Tutaj nie ma wartkiej akcji, bo jak mogłaby być, kiedy gro narracji dotyczy popasów w trawie, kiedy przeciwnicy pana Myszkowskiego padają na ziemię jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki (naprawdę! Żadnego opisu walki, w tej powieści szabla ani razu nie dotyka innej szabli), kiedy zupełnie brak tutaj reklamowanych “karczm pełnych rębajłów”, i “sprzedawania szabel”. No, była jedna karczma; pełna była jednak stetryczałych starców pijących piwko dla relaksu, a nie tytułowych charakterników. Charakternikiem mógłby być jedynie pan Myszkowski, mógłby, ale nim nie został, bo czy można charakternikiem nazwać człowieka depczącego mrówki na chodniku ? Nie sądzę.

Puenta opisywanego utworu jest raczej żenująca, ale aby nikomu nie psuć szansy na zażenowanie się, nie będę się nad tym rozwodzić. Wystarczy rzec, że cała fabuła utworu w jednym momencie przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie – ostatnie strony lektury są zakończeniem wymyślonym na szybko. Takim, co to miało być zaskakujące. I faktycznie jest zaskakujące, ale zaskakujące mniej więcej tak, jak zaskakujący byłby karaluch w kanapce z szynką.
Żeby nie skupić się na samych wadach, warto wspomnieć o tym, że język, jakim napisano powieść jest stylistycznie bardzo ładny. Piekara dobrze wywiązał się z oddania stylu wypowiedzi staropolskiej szlachty, opisy również nie rażą, wręcz przeciwnie, są dokładnie tym, czego oczekuje się po tego rodzaju powieści. Dzięki tym opisom przez książkę Jacka Piekary udało się przebrnąć w miarę bezboleśnie. Niestety też bez zachwytu. Uroku wydaniu dodaje zamieszczony na końcu historyczny informator, niezbyt jednak potrzebny względem całości utworu.

Gdybym miał stworzyć kulinarne porównanie, to zestawiłbym “Charakternika” z ziemniakami puree. Przewracanie kartek było równie monotonne, jak wkładanie do ust widelca z papką. I równie wyprane z emocji, bo ani te ziemniaki smaczne, ani trujące.

5/10

Czytając myśl Jacka Komudy odnośnie “Charakternika” i zwracając uwagę na wyrażenie “odmalowuje…”, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że, jeśli Piekara cokolwiek miałby tą książką namalować, to byłaby to sztuka współczesna. Bo chociaż powieść ta figuruje gatunkowo w fantastyce historycznej, to – porównana do obrazu – stałaby się efektem uderzenia puszką farby w płótno, tak...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Bogowie i ich ludy. Religie pogańskie a procesy tworzenia się tożsamości kulturowej, etnicznej, plemiennej i narodowej w średniowieczu Piotr Boroń, Andrzej Gillmeister, Christian LÜBKE, Mariusz Rosik, Leszek Paweł Słupecki
Ocena 6,6
Bogowie i ich ... Piotr Boroń, Andrze...

Na półkach: ,

Książka będąca pozycją obowiązkową dla każdego zainteresowanego dziejami rozwoju fenomenu religii. Ta krótka pozycja pokazuje, jak kształtowały się postawy religijne w czasach starotestamentowych i wczesnośredniowiecznych na wybranych przykładach.

Książka będąca pozycją obowiązkową dla każdego zainteresowanego dziejami rozwoju fenomenu religii. Ta krótka pozycja pokazuje, jak kształtowały się postawy religijne w czasach starotestamentowych i wczesnośredniowiecznych na wybranych przykładach.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mdły chrześcijański prozelityzm. Na książkę Roberta Whitlowa natrafiłem zupełnie przypadkiem, przeglądając (jak co tydzień zresztą) lokalne antykwariaty i kiermasze książkowe. Moją uwagę przykuła estetyczna okładka i obecny na niej napis "bestseller", następnie niezwykle niska cena jak na książkę w idealnym stanie. Jako fan thrillerów i kryminałów sądziłem wtedy, że trafiłem na bardzo ciekawy debiut nieznanego mi jeszcze autora, ale rzeczywistość szybko zweryfikowała moje przekonanie. Może wydawać się, że moja recenzja jest strasznie monotematyczna i niekompletna, ale wynika to tylko i wyłącznie z tego, że dokładnie taka sama jest książka której ona dotyczy. "Lista", jak wspomniałem, to literacki debiut Roberta Whitlowa wydany w Polsce nakładem wydawnictwa Nowy Świat. Jak informuje nas Wikipedia, przed napisaniem "Listy" autor zupełnie nie brał pod uwagę kariery pisarskiej, a napisanie książki wynikło poniekąd z przypadku. Fabuła książki dotyczy spadku, jaki młody prawnik, Josiah 'Renny' Jacobson otrzymał po swoim ojcu i związanych z tym perypetii głównego bohatera. Chcąc dowiedzieć się czym tak naprawdę jest Lista Południowej Karoliny, w której udziały zostały mu przekazane, Renny podejmuje szereg działań, owocujących m.in. poznaniem atrakcyjnej Jo Johnston i zostaniem członkiem tajemniczej Listy. Akcja i sposób narracji Withlowa mogą początkowo zostać uznane za ciekawe i wciągające, niestety moment fabuły, w którym Renny bliżej poznaje napotkaną przez siebie kobietę, jest momentem, w którym czytelnik taki jak ja - oczekujący od książki otagowanej jako thriller porywczej akcji - zaczyna przysypiać, nudzić się i w końcu zamyka książkę w połowie z mocnym postanowieniem nie skończenia jej. Powodem takiego znudzenia książką jest nadmiar chrześcijańskiego prozelityzmu, jaki Whitlow serwuje swoim czytelnikom, a który w pewnym momencie zaczyna dominować nad wątkiem kryminalnym; czytając "Listę", momentami nie byłem pewien czy przypadkiem nie trzymam w dłoni czegoś w rodzaju "Przewodnika po wyznaniach i obrzędach w USA". Nasz "kryminał" zawiera w sobie bowiem bardzo bogate opisy rytuałów religijnych lub przemyśleń teologicznych, które można by uznać za wątek poboczny gdyby nie fakt, że na szesnaście przeczytanych rozdziałów, siedem prawie w całości toczy się wokół mistycznych (nudnych!) przeżyć duchowych Rennyego. W pewnym momencie czytelnik orientuje się, że od około 80 stron jedyne dialogi jakie przeczytał, dotyczyły rozważań teologicznych, o co zresztą nie trudno, jeżeli autor z prawie każdego bohatera drugoplanowego uczynił religijnego fanatyka. Renny niczym ostatnia ostoja zdrowego rozsądku pływa w oceanie fanatyzmu. Dla przykładu, poznana przez niego atrakcyjna dziewczyna, Jo Johnston, nie posiada ani jednej kwestii (naprawdę!), która nie byłaby implikacją lub punktem wyjścia jakiejś religijnej teorii. Podobnie jest z przyjaciółką Rennego, czarnoskórą kobietą o pseudonimie "Mama A." i kobietą wynajmującą mu mieszkanie (byłą misjonarką zresztą). Pomijając te trzy wspomniane postacie, połowa "Listy" nie zawiera ŻADNYCH INNYCH bohaterów drugoplanowych, którzy zamieniają z z Rennym WIĘCEJ NIŻ DWA, TRZY ZDANIA, pomijając psa, Brandy. Efekt dopełniają incipity wyjęte głownie z Biblii i poprzedzające każdy rozdział, tak aby czytelnik nie łudził się, że być może kolejne kartki zawierają coś prócz modlitw, rozmów o miłosierdziu boskim, teologicznych przemyśleń i sennych wizji z Bogiem w roli głównej. Postać Rennego, określonego jako "początkującego prawnika" jest po prostu uboga i nudna, jak każda zresztą postać w "Liście", w której wątków prawniczych można szukać z lupą. Jedyne atuty narracji to bogate opisy otoczenia Rennego, opisy przyrody odzwierciedlające czasem odczucia bohaterów. Warta uwagi jest też estetyczna kompozycja utworu, bo tylko dzięki niej udało mi się dobrnąć w tej książce aż tak daleko. Myślę, że nie będzie w żadnym wypadku spoilerem, jeśli napiszę, że ostatni rozdział książki (sprawdziłem od niechcenia) toczy się w Niebie pośród zmarłych przyjaciół i rodziny Rennego. To jest mdłe, mdłe i nieprzekonujące, panie Whitlow. Trudno powiedzieć czym kierował się autor pisząc "Listę", dlaczego popsuł tę książkę i jakim cudem stała się ona bestsellerem. Być może książka wypuszczona została przede wszystkim na amerykański rynek, a jakie są literackie preferencje Amerykanów, to już wszyscy wiemy. Niestety, dla człowieka, który nie przywykł do okrzyków "Praise the Lord!" i który nie rozumie religijnego szału Ameryki, ta książka pozostanie nie tylko nudna, ale też niesmaczna. Można się poczuć tak, jakby ktoś wpychał nam Boga przez gardło. W każdym rozdziale, na każdej stronie, w większości dialogów. Postanowiłem jednak nie pozbywać się książki Whitlowa w żaden sposób, bo ma ona jedną, ponadczasową zaletę, bardzo przydatną dla każdego początkującego skryby. Mówi nam, jak nie należy pisać thrillerów i co zrobić, aby dobrze zapowiadającej się książki... nie popsuć.

Mdły chrześcijański prozelityzm. Na książkę Roberta Whitlowa natrafiłem zupełnie przypadkiem, przeglądając (jak co tydzień zresztą) lokalne antykwariaty i kiermasze książkowe. Moją uwagę przykuła estetyczna okładka i obecny na niej napis "bestseller", następnie niezwykle niska cena jak na książkę w idealnym stanie. Jako fan thrillerów i kryminałów sądziłem wtedy, że...

więcej Pokaż mimo to

Aktywność użytkownika Mortsnort

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


ulubieni autorzy [7]

Edgar Allan Poe
Ocena książek:
7,1 / 10
192 książki
10 cykli
Pisze książki z:
1871 fanów
H.P. Lovecraft
Ocena książek:
7,2 / 10
132 książki
11 cykli
Pisze książki z:
1757 fanów
Andrzej Sapkowski
Ocena książek:
7,6 / 10
65 książek
7 cykli
Pisze książki z:
9835 fanów

Ulubione

Terry Pratchett Maskarada Zobacz więcej
Terry Pratchett Czarodzicielstwo Zobacz więcej
Terry Pratchett Mort Zobacz więcej
Terry Pratchett Kolor magii Zobacz więcej
Stanisław Ignacy Witkiewicz Szewcy Zobacz więcej
Jakub Żulczyk Zrób mi jakąś krzywdę... czyli wszystkie gry video są o miłości Zobacz więcej
Jacek Piekara Ja, inkwizytor. Wieże do nieba Zobacz więcej
Stanisław Ignacy Witkiewicz 622 upadki Bunga, czyli demoniczna kobieta Zobacz więcej
Jacek Piekara Miecz Aniołów Zobacz więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
213
książek
Średnio w roku
przeczytane
15
książek
Opinie były
pomocne
3
razy
W sumie
wystawione
197
ocen ze średnią 6,5

Spędzone
na czytaniu
1 226
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
16
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]