Paulina

Profil użytkownika: Paulina

Warszawa Kobieta
Status Czytelniczka
Aktywność 27 tygodni temu
471
Przeczytanych
książek
511
Książek
w biblioteczce
106
Opinii
1 739
Polubień
opinii
Warszawa Kobieta
Zapraszam do siebie :)

Opinie


Na półkach:

Andrzeja Kruszewicza, dyrektora warszawskiego ZOO, znam z wielu książek poświęconych ptakom i audycji w radiowej Trójce. Świetny mówca, charyzmatyczny, o ogromnej wiedzy merytorycznej. Gdy więc pojawiła się „Hipokryzja. Nasze relacje ze zwierzętami”, wiedziałam, że muszę ją mieć.

Przeczytałam ją jak dobrą beletrystykę, nie mogąc się oderwać przez cały okres przedświąteczny. Po lekturze rozmawiałam z kilkoma znajomymi, którzy również poznali tę książkę, i wymieniałam spostrzeżenia – a wierzcie mi, dawno nie czytałam książki, która obudziłaby tyle kontrowersji. Wśród znajomych – leśników, czasem i myśliwych – przewija się jedna opinia: że jest to głos rozsądku. I Kruszewicz, choć jest mega dyplomatyczny w swoim dziele (pomimo panującego trendu na hejtowanie któregoś z dwóch, antagonistycznych światopoglądów), daje nam coś, czego próżno szukać w modnych teraz książkach quasi-przyrodniczych – szansę na wyciągnięcie własnych wniosków.

„Hipokryzja” to zbiór tekstów poświęconych kilku różnym strefom, w których człowiek wykorzystuje zwierzęta. I tak od udomowienia psów, kotów i innych zwierzaków po oglądanie ich w cyrkach i przyrządzanie ich na patelni po uprzednim zakupie w Biedronce bądź upolowaniu – Kruszewicz nie wyraża swoich opinii, tylko przedstawia fakty. Jest przy tym wyjątkowo delikatny i rzetelny – kilkakrotnie zresztą powtarza, że podstawą dobrego i uczciwego życia jest nie zmuszanie nikogo do obierania żadnego światopoglądu poza jego własnym na zasadzie „żyj i daj żyć innym”. I, paradoksalnie, ten slogan świetnie wpisuje się w treść książki. Żyj – i daj żyć również braciom mniejszym. Ale którym? I tu tkwi sedno problemu, bowiem człowiek współczesny, choć generalnie strasznie kocha zwierzęta, to nie wszystkie, a te, które kocha – to nie wszystkie jednakowo, nie wszystkie bezprecedensowo, nie wszystkie stale i nie wszystkie sprawiedliwie.

Czy człowiek, dokarmiający dzikie koty w miastach jest rzeczywiście matką Teresą dobroczynności? Czy wegetarianin, nie jedzący mięsa, a zajadający się mlekiem i jajkami, rzeczywiście pomaga uciemiężonym zwierzętom hodowlanym? A jeśli jada "tylko" ryby, to czy czyni go to miłośnikiem natury? Czy myśliwy, wybierający się na polowanie zgodnie z prawem i etyką łowiecką, jest rzeczywiście strasznym mordercą biednych zwierzątek?

Na te i inne pytania znajdziecie odpowiedź nie w książce Kruszewicza, ale we własnych sumieniach. Kruszewicz bowiem nie rozwiązuje problemu moralności za nas, przedstawia jedynie suche (choć z wyważonym komentarzem) fakty, dane statystyczne, analizy i porównania. Odwaliwszy kawał dobrej i żmudnej roboty przeciwstawia sobie różne aspekty różnych sytuacji i pozwala czytelnikowi wyciągnąć wnioski. Na podstawie merytorycznych, a nie emocjonalnych danych! To prawdziwa rzadkość!

Po przeczytaniu tej książki zupełnie inaczej patrzę na kawałek piersi kurczaka na talerzu i jeszcze bardziej doceniam jajka od moich kur (szczęśliwie od wielu lat nie kupuję jajek). A jednocześnie zastanawiam się nad tym, by kiedyś sama zacząć polować i już nigdy nie zjadać mięsa ze sklepu. Uważam, że w myśl powiedzenia „koszula bliższa ciału”, nasze społeczeństwo istotnie jest społeczeństwem hipokrytów – niestety, ze szkodą dla całej przyrody i przyszłości naszej planety - hipokrytów cieszących się złudnie czystym sumieniem, które jest jedynie pozornie czyste. Nie dopuszczając do siebie prawdy, niszczymy bioróżnorodność i cenne fragmenty tego, czego ludzkość jeszcze nie zrujnowała – dla własnej wygody i wyimaginowanego, fałszywego przekonania, że jesteśmy w porządku wobec zwierząt. Nie, nie jesteśmy. Tego dowodzi Andrzej Kruszewicz.

Bardzo, ale to bardzo polecam tę książkę każdemu, komu na sercu leży dobro przyrody. Nie powiem, żeby to była łatwa lektura - raczej z tych ciężkich, bo obnażających nasze najgorsze instynkty i nasze przewiny. A przy tym paradoksalnie napisana jest przystępnym, lekkim językiem, przez co niesamowicie wciąga. Wisienką na torcie są jednak anegdoty i komentarze autora - czasem porażające (jak co jadł podczas pewnej podróży...), a czasem zabawne i błyskotliwe. Jest to absolutnie jedna z najlepszych książek ubiegłego roku i majstersztyk w swoim gatunku.
Chapeau bas, panie dyrektorze!

Andrzeja Kruszewicza, dyrektora warszawskiego ZOO, znam z wielu książek poświęconych ptakom i audycji w radiowej Trójce. Świetny mówca, charyzmatyczny, o ogromnej wiedzy merytorycznej. Gdy więc pojawiła się „Hipokryzja. Nasze relacje ze zwierzętami”, wiedziałam, że muszę ją mieć.

Przeczytałam ją jak dobrą beletrystykę, nie mogąc się oderwać przez cały okres...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Porządny reset. Tego nam czasem potrzeba. Wystarczy doba niczym nie zmąconej zabawy, kilka drinków, chętnego na one-night stand, zdarte od śpiewu gardło, brak zahamowań. Hedonizm w najczystszej postaci. Właśnie dlatego rejsy promami wycieczkowymi, takie jak ten po Bałtyku, mają rację bytu. Ludzie potrzebują czasem spuścić się ze smyczy.

Jak Marianne, samotna starsza kobieta, dla której zakup biletu na prom był aktem spontanicznego szaleństwa. Jak Marten, Cilla i Linda oraz dwoje dorastających dzieci – Albin i Lo – dla których wycieczka jest okazją do zacieśnienia mocno nadszarpniętych przez alkohol i wzajemne pretensje więzi rodzinnych. Jak podstarzały pijaczyna Goran, dla którego taki wyskok z kumplami to nic nowego. Jak Calle i Vincent, zakochani w sobie do szaleństwa geje, którym Baltic Charisma pomoże podjąć najważniejszą z ważnych decyzji. Jak Madde i Zandra, dwie frywolne młode siksy, mające ochotę się zabawić z jakimiś fajnymi kolesiami tak zupełnie bez zobowiązań po to tylko, by udowodnić samym sobie swoją nadwątloną wartość.

Oni i wielu innych – setki pasażerów ściśniętych na promie, ma przed sobą 24 godziny totalnego odcięcia od świata. Skazani na siebie nawzajem, na kaprysy pogody i na sprawność promu, wszyscy mają jeden cel – przeżyć niezapomnianą noc*. I w tym pomóc im ma pokaźna załoga. Ochroniarze, barmani, kelnerzy, sprzątacze, marynarze, kabareciarze. Muszą dopilnować, by każdy z dziewięciu pokładów Baltic Charisma żył swoim życiem, jak duże, pozbawione moralnych hamulców wesołe miasteczko na środku bezkresnego, czarnego jak czeluści piekieł morza (bo noc, no nie?).

A co by było, gdyby na pokładzie pojawiło się zło?

„Przeklęty Prom” (sic!**) to bez dwóch zdań horror. Horror makabryczny, sugestywny, z mocno skondensowaną treścią i wielowątkową fabułą. Pomimo że opowiada o właściwie jednej tylko nocy na zamkniętej przecież przestrzeni, to mam wrażenie, że autor nie wyczerpał pełni możliwości płynącej z potencjału Baltic Charisma. Mnogość bohaterów i ich przeplatające się ścieżki przypominają podobnie wielowątkowe powieści Stephena Kinga (choć raz opis na okładce odrobinkę nie ściemnia) – jeśli znacie takie tytuły jak „Pod Kopułą” czy „Bastion”, to doskonale znacie ten schemat. Ja go osobiście strasznie lubię i odpowiada mi taka narracja. Poszczególne rozdziały poświęcone są bowiem kolejnym bohaterom i to za ich pośrednictwem poznajemy szczegóły tragedii na promie. Z ich perspektywy widzimy niepewność, strach, wątpliwości, dezorientację i wreszcie wszechobecną śmierć, wypełniającą ograniczoną przestrzeń niczym gęsty dym. Bo oto mają do czynienia z czymś, w czego istnienie nikt nie chce uwierzyć.

Wampiry. Brzmi kiczowato? Nie u Strandberga. Te stwory, które ożywia (dosłownie!) autor, to coś pomiędzy starym, dobrym Draculą a zgrają zombiaków z The Walking Dead. Mają świadomość – jak u Mathesona („Jestem legendą”) i czują wielki głód, którego nigdy nie będą w stanie zaspokoić. Wampiryzm Strandberga rozprzestrzenia się jak ostra choroba zakaźna, przemieniając kolejnych pasażerów w żądne krwi potwory, dla których nowe „ja” jest niczym objawienie, higher level, przeskok w ewolucji jedno piętro wyżej. Choroba rozchodzi się wykładniczo i naprawdę nie wiadomo, czy Baltic Charisma dobije do portu… A jeśli dobije, to co z tego promu wypełznie na ląd…?

Szczerze? W „Przeklętym promie” nie ma nic nadzwyczajnego, nic nowego. Autor leci dobrze nam znanym schematem, nie siląc się na zbytnią oryginalność, nie ośmieszając się fanaberią, która wywołałaby efekt groteski. Zamiast próbować wymyślić coś, czego nie było, po prostu wyciska z utartego szlaku absolutne maksimum – dorzucając to tu, to tam trochę gore, trochę flaków, brzydkich zapachów, wstydliwych nawyków, obleśnych przyzwyczajeń. Spokojnie można się z którymś z bohaterów identyfikować, bowiem każdy z nich został zlustrowany na maksa – mamy sfrustrowanych wannabe’s, smutne i samotne stare panny, zakompleksione grubaski, przerażone dzieci, rozgoryczonych dorosłych. Mamy całą gamę ludzkich odruchów, fizjologii, ohydztwa i… tak, czasem również i piękna, związanego z byciem człowiekiem. Ale tylko ociupinkę, wszakże Strandberg nie napisał cukierkowatej love story tylko makabryczną opowieść wypełnioną zgrozą. Do pewnego momentu daje nam wejrzeć w świat marzeń, planów, pragnień naszych bohaterów, a wszystkie sprowadzają się w zasadzie do jednego – do spełnienia najbardziej atawistycznych, podstawowych chuci. Bo taki rejs promem to idylla dla prostackich pijaczków i puszczalskich dziewcząt. To też dobry moment na danie komuś w mordę, schlanie się, świętowanie wieczoru kawalerskiego czy odnalezienie swojej drugiej połówki. Przynajmniej na chwilę. Czyżby wreszcie napotkała tych bezwstydników zasłużona kara?

A może… nagroda?

Ta cegła to kawał dobrej książki, jeśli mogę ją tak kolokwialnie podsumować. Jakoś Skandynawowie umieją pisać horrory. No bo co tu więcej chcieć? Jest akcja, izolacja, są zombiastyczne wampiry, jest masa krwi, masa tragedii, masa dramatu. Jest arcytrudna sytuacja praktycznie bez wyjścia, zamknięta hermetycznie przestrzeń, ograniczona liczba bohaterów o mega dobrze rozwiniętym zapleczu psychologicznym, a także mikroskopijna ilość potencjalnych rozwiązań konfliktu. Jest impas.
I jest dobrze.

* powinno być: – przeżyć niezapomnianą noc.

** Nie ma tu ani pół ducha, zaświadczam. Samo „Prom” zrobiłoby robotę i to znacznie lepiej, niż ten nomen omen przeklęty „Przeklęty”. Drogi Wydawco, proszę o przyjęcie niniejszego wniosku, z poważaniem (i z bezgranicznym uwielbieniem), Czytelniczka.

Porządny reset. Tego nam czasem potrzeba. Wystarczy doba niczym nie zmąconej zabawy, kilka drinków, chętnego na one-night stand, zdarte od śpiewu gardło, brak zahamowań. Hedonizm w najczystszej postaci. Właśnie dlatego rejsy promami wycieczkowymi, takie jak ten po Bałtyku, mają rację bytu. Ludzie potrzebują czasem spuścić się ze smyczy.

Jak Marianne, samotna starsza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wyobraźcie sobie, że nagle ucichły wszystkie radia, zamilkły satelity. Jesteście daleko od domu i raptem nie wiecie nawet, czy dom jeszcze istnieje. Z dnia na dzień stajecie się samotni, tak samotni, jak jeszcze nigdy w życiu – jak ostatni żywy człowiek na świecie, który się skończył.
„Dzień dobry, północy” to właśnie opowieść o samotności, podniesionej do entej potęgi. Ta wyjątkowa historia mówi nam o jakimś nienazwanym kataklizmie, którego niemal nikt nie przeżył. Niemal, bo wyjątkiem jest tu stetryczały naukowiec w obserwatorium na Arktyce, i załoga statku kosmicznego „Aether”, powracająca z eksploracji Jowisza na Ziemię. Żadne z nich nie wie, co się stało. Okazuje się, że zarówno załoga statku jest zdana na siebie, jak i ostatni człowiek na świecie. No, prawie ostatni. Ten stary, nieprzyjemny naukowiec po chaosie związanym z pospieszną ewakuacją znajduje w obserwatorium małą dziewczynkę…
Ta opowieść to alegoria, piękna, brutalna opowieść o samotności i żalu. Podzielona niejako na dwie linie fabularne, które – co oczywiste – w pewnym momencie się łączą – nie jest opowieścią stricte apokaliptyczną. Podobnie, jak bohaterowie, nie wiemy, co się właściwie stało. Bo wiecie, co? To nie jest ważne. Ważne jest to, że w perspektywie końca świata wszystko, co wydawało się wyznaczać cel naszemu życiu, okazuje się być bez znaczenia.
Sully, jedna z członków załogi „Aether”, to matka, która poświęciła swoje życie rodzinne dla kariery w kosmosie. Ambitna, niesłychanie inteligentna, doskonale wykształcona astronautka celem swojego życia uczyniła eksplorację kosmosu. Poświeciwszy dla większego dobra swoje małżeństwo i relacje z córką, jest bohaterką, której często w literaturze nie spotykamy, ale w życiu – coraz częściej. Zwykle to mężczyzna bywa tym, który dla kariery zostawia rodzinę, i to już nikogo nie dziwi, zresztą nasz drugi bohater – naukowiec z Arktyki, Augustine, wpisuje się w ten schemat. Ta dwójka ma zresztą znacznie więcej ze sobą wspólnego...
Czytając „Dzień dobrym północy”, po głowie tłukło mi się wiele skojarzeń. Wątek Augustine’a i Iris, surowa, mroźna noc polarna i nieogarnięta okiem przestrzeń przywodziły na myśl „Terror” Dana Simmonsa (głównie poprzez wybór miejsca akcji), zaś lakoniczne rozmowy tej dziwnej pary i motyw podróży przez nicość do niepewnego azylu – „Drogę” Cormaca McCarthy’ego. Wątek kosmiczny natomiast, pełen technicznych szczegółów i ogromu wiedzy astronomicznej, przypomniał mi „Marsjanina”Andy’ego Weira, powieść, w której samotność również odgrywała istotną rolę. Abstrahując już od skojarzeń z innymi dziełami, ważne jest jednak to, że niezależnie od fabuły powieść opiera się głównie na kwestiach psychologicznych. Autorka w niemal poetycki, malowniczy, ale i brutalnie pozbawiony ckliwych ozdobników i wymówek przedstawia to, co dzieje się z psychiką człowieka u kresu życia, który osiągnął wszystko, czego chciał, i raptem dociera do niego, że się strasznie, ale to strasznie pomylił; psychikę jednostki w zamkniętej, niezwykle hermetycznej grupie (nie ma bardziej hermetycznego zgromadzenia, jak grupa astronautów w statku kosmicznym miliardy kilometrów od domu) i to, jak sobie radzi z presją odpowiedzialności oraz beznadziei, ogarniającej człowieka tuż po tym, jak sobie uświadomi, że jego działania nie mają publiczności, a wszystkie wielkie osiągnięcia straciły jakikolwiek sens.
Ale nie dajcie się złudzić. To nie jest łatwa czy przyjemnie kończąca się opowieść. Zakończenie sprawia, że potrzeba kilka godzin, by się otrząsnąć, choć kilkakrotnie w ciągu lektury bywałam olśniona na tyle, że łzy ciurkiem leciały mi po policzkach. „Dzień dobry, północy” to książka zupełnie odrealniona, z fabułą, która nigdy, przenigdy nie mogłaby się wydarzyć, a jednak czytelnik z pełną świadomością potrafi utożsamić się z bohaterami, a oni pomagają mu w walce z własnymi demonami. Tak ja to odebrałam i mi powieść Brooks-Dalton dała wiele do myślenia i otworzyła oczy na kwestie, z którymi borykam się we własnym życiu.

Ta książka jest dopieszczona w każdym szczególe – zarówno w treści, jak i w wyglądzie, bo okładkę ma boską. Cudowny kawałek arktycznego nieba na okładce i błyszczące gwiazdy dookoła samotnego, maleńkiego pomarańczowego namiotu nie tylko dobrze nawiązują do treści książki, ale także świetnie obrazują przekaz nieliteralny, nadany przez autorkę. Jestem autentyczna zauroczona tą powieścią, choć myślałam, że będzie to po prostu kolejna opowieść postapokaliptyczna w stylu „Pandemii” Jany Wagner, ale dostałam coś znacznie, znacznie głębszego. Kierujcie swoje kroki do księgarni, bo „Dzień dobry, północy” będzie jedną z najważniejszych powieści 2017 roku.

Wyobraźcie sobie, że nagle ucichły wszystkie radia, zamilkły satelity. Jesteście daleko od domu i raptem nie wiecie nawet, czy dom jeszcze istnieje. Z dnia na dzień stajecie się samotni, tak samotni, jak jeszcze nigdy w życiu – jak ostatni żywy człowiek na świecie, który się skończył.
„Dzień dobry, północy” to właśnie opowieść o samotności, podniesionej do entej potęgi. Ta...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Paulina Król

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


ulubieni autorzy [13]

Jozef Karika
Ocena książek:
6,6 / 10
9 książek
0 cykli
260 fanów
Dan Brown
Ocena książek:
7,0 / 10
11 książek
2 cykle
3972 fanów
Robert McLiam Wilson
Ocena książek:
7,5 / 10
4 książki
0 cykli
Pisze książki z:
72 fanów

Ulubione

Wisława Szymborska - Zobacz więcej
Michaił Bułhakow Mistrz i Małgorzata Zobacz więcej
Alan Alexander Milne Kubuś Puchatek Zobacz więcej
Antoine de Saint-Exupéry Mały Książę Zobacz więcej
Alan Alexander Milne Kubuś Puchatek Zobacz więcej
Winston Groom Forrest Gump Zobacz więcej
Stephen King Serca Atlantydów Zobacz więcej
Stephen King Miasteczko Salem Zobacz więcej
Stephen King Buick 8 Zobacz więcej
Yann Martel Ja Zobacz więcej
Peter Hedges Co gryzie Gilberta Grape'a Zobacz więcej
Peter Hedges Co gryzie Gilberta Grape'a Zobacz więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
471
książek
Średnio w roku
przeczytane
36
książek
Opinie były
pomocne
1 739
razy
W sumie
wystawione
345
ocen ze średnią 6,9

Spędzone
na czytaniu
2 986
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
43
minuty
W sumie
dodane
3
W sumie
dodane
11
książek [+ Dodaj]